Zastanawiam się, czy tematyką tego bloga, którą miało być życie codzienne, nie staje się czasem paplanie o jedzeniu…

Już wspominałem kiedyś, że właściwie życie Chińczyków toczy się wokół jedzenia, więc chyba inaczej się nie da.
A więc w biurze zostałem zaskoczony porą lunchu, bo na życzenie szefowej działu zmieniłem godziny pracy.

lunch w pracy

I tak to mniej więcej wygląda tuż przed leżakowaniem, na które z zasady pędzę do domu… no, ale tego dnia, jakoś zbyt intensywnie się gapiłem w monitor…

Zwyczaj taki, że każdy przynosi coś i wszyscy sobie nawzajem podbierają, kto, co tam ma ochotę spróbować.

Tego dnia Jason przyniósł także świeże, lokalne owoce, które podobno rosną tylko tutaj.
Kwaśne jak cholera, ale w sumie pyszne, tylko mają denerwujące i gigantyczne pestki, które jakby doliczyć do tego wypluwaną skórkę, sprawiają, że niewielka część owocu nadaje się do konsumpcji…

I a propos konsumpcji..

Jakiś ktoś, od nas z firmy… z jakiegoś działu… żeni się z kimś… kiedyś i gdzieś… każdemu z nas, na biurku pozostawia takie oto coś.

Prawda, że miło?

fooky

Dodaj opinię lub komentarz.