Podróże

Gdańsk vs. Europa, bez kompleksów

Jak wypada Gdańsk na tle europejskich miast? Jak wypada Polska? Przyzwyczailiśmy się już do myślenia, że na zachodzie jest zawsze i w każdej kwestii lepiej. Miałem ostatnio okazję zwiedzić w ramach jednego, dwutygodniowego wyjazdu sześć miast europejskich: Amsterdam, Paryż, Marsylię, Rzym, Wenecję oraz Pragę. I po powrocie, jeden z wielu wniosków jaki się nasunął jest taki, że mamy jako Polacy jeszcze dużo do zrobienia, ale na drodze do tego powinniśmy się jak najszybciej wyzbyć kompleksów, które blokują nasz potencjał. W pewnych kwestiach jesteśmy daleko przed, a w innych daleko za Europą Zachodnią. I nie, nie będę tu mówił o kwestiach tolerancji, bo i tu paru by się zdziwiło, ale tego co mnie najbardziej interesowało w tej wyprawie: miast. Jak są zbudowane, jakie rozwiązania komunikacyjne i transportowe są stosowane, oraz jakie wrażenie owo miasto sprawia w trakcie całodziennych, wielokilometrowych spacerów po różnych zakątkach tych miast.

Rowery

Rowery w Amsterdamie, fot. Igor Makowski

I tak na przykład do Amsterdamu trafiłem zainteresowany porównywaniem Gdańska do tego miasta. I tak, widać hanzeatyckie motywy, na bardzo bardzo upartego można by porównać Motławę do jednego z kanałów. Można też dalej twierdzić, że Gdańsk jest „Stolicą Rowerową”, ale przy przykładzie miast z Holandii, ten tytuł wydaje się podyktowany nie stanem faktycznym, a zbiorem kompleksów rządzących. W Amsterdamie stosunkowo niewiele jest dedykowanych dróg rowerowych, oddzielnych ścieżek. Wszystkie drogi po których jeździłem były współdzielone z samochodami lub pieszymi, nawet tramwajami. Dokładnie jak w przedstawionych przez FRAG wizualizacjach Nowej Politechnicznej. W tym wypadku kluczem nie wydaje się suma długości ścieżek rowerowych, w czym prześcigają się polskie miasta, a dostępność rowerów.

I tu kolejna obserwacja – systemy rowerów miejskich spotkaliśmy w Amsterdamie, Paryżu, Marsylii oraz Rzymie. W ani jednym mieście nie udało się nam z niego skorzystać, ponieważ albo wszystkie dostępne rowery były uszkodzone, albo trzeba było uiścić 200 euro zastawu za każdy rower, co w przypadku nocowania na całej trasie w hostelach i tanich hotelach stanowiło więcej, niż zapłaciliśmy gdziekolwiek za nocleg. Z rowerów skorzystaliśmy jedynie w Amsterdamie, gdzie nocowaliśmy w hotelu o standardzie zaniedbanego akademika, który mimo tego miał do dyspozycji gości flotę około 15 rowerów. Wystarczył dokument ze zdjęciem (dowód osobisty) i opłata z góry za wynajem.

Z tego co wiem, to w Gdańsku jednym z problemów z wprowadzaniem rowerów miejskich jest wybór firmy, a także problemy z monopolizacją rynku i w efekcie utworzenie kolejnej firmy na cycku publicznych pieniędzy. Po wizycie w Amsterdamie rozwiązanie wydaje się wręcz banalnie proste. Każdy hotel, hostel, pensjonat, każdy kto legalnie wynajmuje przestrzeń turystom mógłby skorzystać z ulgi podatkowej o wysokości kosztu zakupu roweru typu miejskiego pod wynajem turystom/mieszkańcom. Kwestie serwisowania, obsługi itd. pozostają wtedy na głowie tych podmiotów, a miastu inwestycja powinna zwrócić się w ciągu kilku lat, ponieważ wynajęcie roweru zawsze będzie trochę droższe (i dużo fajniejsze) od komunikacji miejskiej, a podatki z tego będą spływać. Jednym ruchem wprowadzimy na rynek więcej rowerów do wynajęcia niż jakakolwiek firma mogła by zapewnić w ramach systemu rowerów miejskich. I tak, wiem, korwinści mnie tu zaraz zjedzą, ale jeśli mamy zmienić model transportu w mieście, lekka interwencja ze strony władz jest potrzebna. Ulga podatkowa była by najdelikatniejszym sposobem na wprowadzenie tego. Później urzędnik z US musiałby się przejść po mieście i sprawdzić czy rowery faktycznie są wynajmowane. Ale tym się nie martwię, co jak co, ale na kontrolach to Polacy się znają.

Transport

To może chwilę dalej o infrastrukturze, bo tu najbardziej widać to o czym mówiłem, czyli że w jednych miejscach jesteśmy daleko przed, w innych daleko w tyle: Trójmiasto ma najlepiej ułożone i skomunikowane lotnisko z miast w których byliśmy. Przynajmniej jeśli chodzi o lotniska obsługujące tanie linie. W przypadku i Amsterdamu, i Marsylii, Rzymu i Wenecji lotniska są oddalone od miasta minimum 40 minutową podróżą busem po autostradzie. Busy prywatne, jakość losowa. Praskie lotnisko jest nieźle skomunikowane, ale Gdańsk z PKMką to obecnie mistrzostwo. Aczkolwiek w każdym innym mieście był wspólny bilet na autobusy, tramwaje i metra… a tego Gdańsk jak na razie nie potrafi.

A z drugiej strony mamy porównanie też linii kolejowych i nieśmiertelny temat Pendolino. Po przejechaniu się szybkimi pociągami na trasie Amsterdam-Paryż-Marsylia i Rzym-Wenecja tym bardziej nie widzę absolutnie żadnego sensu w inwestycji w Pendolino w tym momencie. Propagandówka? Ustawiane przetargi? Tego pewnie nigdy się nie dowiemy. Fakt jest taki, że „stare” składy po remontach sprawdzają się jeśli chodzi o prędkość (do 180km/h), podczas gdy u nas jeszcze kilka lat minie, zanim Pendolino osiągnie na całych trasach prędkości przekraczające tą liczbę. Różnice czasów przejazdów Pendolino i starych składów w Polsce to 15 min, tam, różnice między szybkimi pociągami a zwykłymi to zwykle redukcja czasu o połowę. Znane w Polsce klasyczne wagony pociągowe są powszechne w całej Europie, a jak się okazuje, po remoncie (któy składy w Polsce w większości już przeszły) nie odstają komfortem od TGV. Brzmi to jak odważne stwierdzenie, ale tak na serio, TGV nie wybija się niczym szczególnym prócz prędkości. Ba, nawet prąd w gniazdkach nie działał, już o poczęstunku znanym z Polskich Intercity nie wspominając. Jesteśmy na dobrej drodze, ale musimy skoncentrować się na infrastrukturze, i to nie tylko zaspokajając obecne potrzeby czy braki, ale też patrząc daleko perspektywicznie.

Szybki pociąg, fot. Igor Makowski


Ulice

Żeby już się nie rozwlekać na temat infrastruktury i transportu, jeszcze tylko słówko na temat ruchu na drogach – i tu znów – Polacy, swoim gardzicie a cudzego nie znacie. Ruch samochodowy w Amsterdamie, Paryżu, Marsylii i Rzymie to jeden wielki chaos. Ludzie nie szanują pasów ruchu, buspasów, rowerzyści mają wszystkich w dupie i jadą jak pany, mając w nosie światła, a będąc pieszym przez ulicę przechodzisz „na wiarę”. Notabene, przede wszystkim „na wiarę” przechodzi się w Rzymie. Jak się przechodzi „na wiarę”? Wchodzisz na ulicę i głęboko wierzysz, że auto się zatrzyma – ponieważ świateł nie ma, a nikt nie przystanie by cię przepuścić, póki nie wejdziesz mu przed maskę. Do tego dodajmy, że np. Francuzi praktycznie nie zdejmują ręki z klaksonu, a czekając na zmianę świateł w Rzymie da się spalić całą fajkę i pomyśleć o następnej. Kapkę inna zasada zachowania na światłach (na czerwonym wchodzisz na swoją odpowiedzialność), krótkie zielone światła oraz szaleni kierowcy w konfrontacji z naszymi, jak ja to nazywam, Polskim Niewolniczym Spojrzeniem Na Świat (mandat za wszystko, a jak nie to pierdel! Państwo się tobą opiekuje, BÓJ SIĘ!), spowodowało, że przekraczanie ulic było ciekawym doświadczeniem.

Paryż, fot. Igor Makowski

Tu jeszcze raz muszę wrócić do dyskusji na temat Nowej Politechnicznej – w przypadku wszystkich miast w których byliśmy wydawało się że budynki są nienaruszalne – linie tramwajowe, ścieżki rowerowe, chodniki i ulice były łączone w razie potrzeby w dwa wąskie pasy i mimo pozornego szaleństwa takiego rozwiązania, funkcjonowało to bez większych problemów. A w ten sposób chroniono przed rozbiórką budynki będące nawet w gorszym stanie, niż obecnie stojące przy ulicy Do Studzienki.

A gdy już jesteśmy przy samochodach, to jeszcze słówko o Uberze. Mimo że nasz model zwiedzania miast opiera się na chodzeniu tak długo, póki nie odpadną ci nogi (ok 10-15km dziennie), to zdarzały się momenty, gdy trzeba było poratować się Uberem – sprawdzonym i w miarę tanim jak na dany teren, środkiem transportu. Wypadło tak w Paryżu, Rzymie i Pradze. Porównując do Polskiego Ubera, najbliżej był ten w Pradze. Auta podobnej klasy, kierowcy ubrani normalnie, bardzo podobna usługa do usług oferowanych w Gdańsku czy Warszawie. W Rzymie okazało się, że nie działa tam Uber Pop i dostępny jest tylko Uber Black, ale na szczęście w cenach Pop’a. Tu usługa nie różniła się specjalnie od Polskiej czy Czeskiej, prócz klasy auta. Natomiast Paryż to zupełnie inna bajka. Jechaliśmy dwa razy. Uber Pop, a auta jak z Black, kierowcy pod krawatem, wyskakujący z auta by otworzyć Ci drzwi. W środku woda, czasopisma, ładowarki do smartfonów, kabel do radia by puścić swoją muzykę i w pełni usłużny kierowca. Byłem w lekkim szoku – ja chciałem tylko taniego transportu, bo metro już przestało jeździć, a nasz hotel kilka dzielnic dalej. Rozumiem, przeciwko czemu lokalni taksówkarze protestowali. Byłem też ostro zawiedziony, jak okazało się że w Wenecji nie ma Ubera ;)

Pianina

pianino na ulicy, fot. Igor Makowski

Bardzo przyjemnym elementem, który pojawił się we wszystkich sześciu miastach, były rozstawione w losowych miejscach w mieście pianina. Nie jestem w stanie opisać, jakie wrażanie robi, gdy wchodzisz na plac z przepięknym zabytkiem, do przepięknie zdobionego budynku dworcowego lub po prostu do parku i powietrze wypełnia muzyka. Soundtrack życia po prostu. A przy okazji przepiękna idea, propagująca kulturę i zdolności muzyczne. Bo za każdym razem gdy przechodziliśmy koło takiego pianina albo siedział przy nim profesjonalista, z grupką ludzi dookoła słuchającą jego popisów, albo dzieciak który stawiał pierwsze kroki w grze na pianinie, widziałem nawet jak po prostu z tłumu podszedł do takiego dziecka starszy Pan i zaczął go uczyć, co i jak. Piękna sprawa, piękna idea, godna skopiowania i wcielenia w Polsce.

Amsterdam – efektywność

W Amsterdamie oczywiście kluczem są ułożone koncentrycznie kanały. Pełniły one swego czasu funkcję transportową, obecnie raczej pływają po nich turyści, gdyż w całym mieście funkcjonuje sprawnie siatka ulic dostępnych dla samochodów. Miasto mniej więcej zadbane, ale ewidentnie cierpiące na wszelkie problemy stolicy jedynego kraju, w którym miękkie narkotyki są w pełni legalne. Ciekawi z całego świata tam się zjeżdżają. Nie zrozumcie mnie źle, jak dla mnie, jeśli cię to robi, to wciągaj nosem nawet i zaprawę gipsową, oraz pal susz z pokrzywy czy co ci tam do głowy wpadnie. Ale jeśli swojego lotu po tym nie jesteś w stanie ogarnąć, to może pomyśl by przestać. I to samo widać było w Amsterdamie. Masa upitych, zjaranych ludzi, którzy swojego stanu nie potrafili ogarnąć. Tu trzeba przyznać lokalnym kelnerom słowa uznania, bo w miarę sprawnie tą nieprzewidywalną masę ludzką ogarniali. Trochę jak w Polskich kurortach nadmorskich, tylko mimo że wszyscy są nietrzeźwi, to tylko nieliczni są pijani.

Amsterdam, fot. Igor Makowski

Gdy już jesteśmy przy kulinariach – Holendrzy się swojej kuchni po prostu wstydzą. Jednym z podstawowych dań holenderskiego chłopstwa był stamppot, rozgotowane ziemniaki z warzywami. Nic specjalnego, ale tak jak ratatouille jest znanym chłopskim jedzeniem francuskim lub pizza włoskim, tak samo spodziewaliśmy się że miasto turystyczne będzie także oferować kuchnię lokalną. Nie spotkaliśmy ani jednej restauracji holenderskiej. Za to dużo miejsc z sushi, chińskimi pudełkami, hamburgerami i dziesiątki punktów sprzedaży gofrów z Nutellą i lodami.

Architektura hanzeatycka wielkiego wrażania na mnie nie zrobiła, może dlatego, że mieszkam w Gdańsku. Holenderską efektywność widać także w poruszaniu się po mieście. Mimo setek tysięcy turystów, i przynajmniej dwa razy większej liczby rowerów na ulicach, współdzielenia pasów przez wszystkie środki transportu, ruch i transportu publicznego i samochodów odbywa się płynnie i efektywnie. Podziwiam jednak kierowców – za cierpliwość i ciągłą czujność.

Paryż – pompatyczność

Paryż – bardzo ładne miasto, które swym układem urbanistycznym robi wrażenie. Każda oś jest domknięta, przestrzeń i skala budynków doskonale ze sobą współgrają, całość robi wrażanie pod względem planowania przestrzeni. Wiem, budowle także miały robić wrażenie, ale moim osobistym zdaniem są daleko przesadzone. Nasuwa się tu porównanie z Rzymem. Bo o ile w Rzymie fasady, kościoły czy co bogatsze kamieniczki widać że są wyrazem niezakłóconej ekspresji artysty, o tyle w Paryżu wygląda tak, jakby architekt przychodził z projektem i zawsze dostawał te same uwagi od inwestora: „2 razy większe, 3 razy więcej zdobień i jeszcze 4 tony złota, na dach lub gdzie wyjdzie”. Lekkim wyjątkiem jest tu Wieża Eiffela, która faktycznie zrobiła na mnie wrażenie, szczególnie z bliska. Technika budowy kratownic na najwyższym poziomie. Aż wierzyć się nie chce że planowano ją rozebrać po 20 latach od budowy i tylko fakt wykorzystania jej jako masztu antenowego do wynalezionych właśnie bezprzewodowych telegrafów ją uratował.

Paryż, fot. Igor Makowski

Osobnym w ogóle tematem są Paryskie knajpy. Tu nie ma co się rozpisywać, oczywiście, jak wszędzie jest lekka loteria, ale na 3 knajpy które odwiedziłem dwie były mistrzostwem w swojej klasie. Jeśli nie wiecie po co jechać do Paryża – to jedźcie dla knajpek. Serio. I nawet jeśli wybierzesz z karty po prostu kaczkę z ziemniakami, dostajesz na talerzu ucztę dla oka i podniebienia.

Za jedną rzecz Paryż dostaje czerwoną kartkę: centrum handlowe na terenie Luwru, na wyjściu. Aż się chciało stanąć i krzyknąć: „No nie, normalnie no nie, BOŻE CZY TY TO WIDZISZ?!”. Tak, dookoła odwróconej szklanej piramidy jest centrum handlowe. Z Burger Kingiem, sklepem Apple i paroma jeszcze. Mi osobiście, skutecznie usunęło ze wspomnień to cały patos tego sławnego muzeum. Obawiam się że podobnie może być z Gdańskiem, gdy na końcu Drogi Królewskiej otwarte zostanie Forum Gdańsk. O ile ta inwestycja się jeszcze tak nazywa. Inwestor obecnie stosuje częste zmiany nazwy by odciąć się od nieprzychylnego PR i opinii publicznej.

Marsylia – zaniedbanie

Marsylia była dla mnie szokiem. Spodziewałem się spokojnego miasta nad Morzem Śródziemnym. Drugie pod względem wielkości miasto we Francji, drugi pod względem wielkości port w Europie. Miasto o nie najlepszej opinii, która niestety w całości się potwierdziła. Przy okazji najbardziej zislamizowane miasto w Europie zachodniej, przez które idzie jeden ze szlaków popularnych obecnie uchodźców. Miasto ze strefami „no-go”, o których nawet recepcjoniści w hotelach mówią. Przeraźliwe wręcz zaniedbane. Trafiliśmy tam o północy. Dworzec Saint Charles góruje nad miastem, podobnie jak Bazylika Notre-Dame de la Garde, więc przywitał nas piękny widok na nocną panoramę miasta i Bazylikę.

Marsylia, fot. Igor Makowski

Gorzej było gdy zeszliśmy na poziom ulic. Syf, bród, wszędzie porozwalane śmieci, smród fekaliów zmieszany ze smrodem ryb, i wszędzie nocujący bezdomni. Nie pojedynczy, grupy po 10-15 osób. Sami faceci, do 40. I każdy z nich ze wzrokiem mówiącym, że ta komórka którą trzymam, jest dla niego warta kilka posiłków. Większość kamienic w bardzo złym stanie (odpadające tynki, uszkodzone okiennice, pokryte graffiti). Pierwsze i jak na razie jedyne miasto w Europie gdzie nie czułem się bezpiecznie, i do którego niekoniecznie chcę wracać, a jeśli już, to przejazdem.

Urbanistycznie czy rozwiązaniami transportowymi nie różniło się specjalnie od innych, ale dopiero w Marsylii dotarło do mnie, że wiele rozwiązań komunikacji miejskiej w Polsce, szczególnie w Warszawie, wzorowane jest na rozwiązaniach francuskich. Czemu? Nie wiem, tam panuje przecież zupełnie inna kultura poruszania się po ulicach.

 "Fiordy" wapienne nad Morzem Śródziemnym, fot. Igor Makowski

Jednak gdy już trafimy do Marsylii punktem obowiązkowym jest odwiedzenie Calanques. „Fiordy” wapienne nad Morzem Śródziemnym. Przepiękne miejsce, które polecam zobaczyć na piechotę, nie z łódki.

Rzym – epickość

Rzym jest zwyczajnie piękny. Nie ustępuje innym miastom (no chyba że Paryżowi pod względem rozmiaru). Po Marsylii to było cudowne uczucie – trafić do miasta które jest czyste i zadbane. Co nie zmienia faktu, że katolicy w Rzymie, tak jak Islamiści w Marsylii, tak samo krzywo patrzyli na kobiety pijące alkohol z gwinta po północy.

Rzym, fot. Igor Makowski

No i najbardziej śmiesząca rzecz: wśród suwenirów, które można było powszechnie nabyć w mieście, były różnego rodzaju hełmy i miniaturki hełmów. Pomyślicie, że pewnie hełmy legionistów? Gladiatorów? Nie. Najpopularniejszym hełmem-suwenirem w Rzymie jest hełm Maximusa z filmu Gladiator. Co więcej, drugim najpopularniejszym modelem hełmu jest antyczny hełm grecki. Dopiero na trzecim miejscu są repliki hełmów legionistów. Przywodzi na myśl Polskie oscypki nad morzem i suweniry chińskiej produkcji sprzedawane jak Polska długa i szeroka.

Układ urbanistyczny robił mniejsze wrażenie niż w Paryżu, ale za to te zabytki! Tak jak w Paryżu miałem wieczne wrażenie poprawek inwestora, tak tu, że sprawa odbywała się kapkę inaczej. Inwestor mówił: „Ej, słuchaj, jadę właśnie na chwilę do Milanu, jak wrócę za 8 miesięcy to chce mieć tu fontannę, ale taką, żeby wszystkim szczena spadła, ok?”. No i faktycznie spada. Widać eksperymenty z formą, z dynamiką itd. Piękna sprawa, mimo że przedłużyliśmy pobyt tam o jeden dzień to czuć, że czasu tam było definitywnie za mało. No i cóż, Watykan. Nawet jak w to nie wierzysz, robi wrażenie, co ludzie w imię wiary potrafią zrobić.

Watykan

Wenecja – anarcho-kapitalizm

Wenecja, mam na myśli tą pierwotną, to niesamowite miasto do chodzenia. Nikt tam nie szanował ani norm, ani ciągów komunikacyjnych. W kwestii budownictwa panował tu totalny anarcho-kapitalizm. Jak masz kasę – robisz co chcesz. Uliczki są wąskie, kręte, nieregularne. Nawet gdy na mapie masz prostą ulicę spodziewaj się kluczenia po zaułkach i szukania załomów murów, za którymi kryje się dalsza droga. Miasto, w którym absolutnie widać, z kim handlowali i jak bardzo to na nich wpłynęło. Czy wykończenia okien, czy nawet cała Bazylika Św Marka, wszędzie tu czuć tureckie wpływy.

Wenecja, fot. Igor Makowski

Sympatyczne miasto, w którym dopiero zobaczenie policyjnej łodzi patrolowej, płynącej na interwencję, uświadomiło mi, że faktycznie te kanały to odpowiednik naszych ulic. I o ile same kanały były w miarę czyste (no ale tam mają ciągłą wymianę wody w kanałach), o tyle stan kamienic w większości gorszy, niż w nawet najbardziej zaniedbanych Polskich miastach. Powiedziałbym, że gorsze niż nawet w Łodzi, ale Łódź się ogarnęła ostatnio.

Czerwona kartka dla Wenecji za oświetlenie tylko nielicznych zabytków

Zwiedzanie nocne to rezygnacja z ponad połowy rzeczy do zobaczenia.

Dwoma ciekawymi rzeczami z Wenecji są tramwaje wodne, które faktycznie się sprawdzają, a załadunek na przystanku nie trwał dłużej niż 2 minuty, oraz tramwaje jednoszynowe. Tramwajami jednoszynowymi, które występują w części miasta na stałym lądzie i dojeżdżają do starej Wenecji, byłem głęboko zaintrygowany. „Bo po co to komu, a na co to, a dlaczego?”… Do momentu gdy nie zobaczyłem pochyłów jakie są one w stanie pokonać. Jak się okazało tramwaje jednoszynowe mają na bokach koła z oponami i dzięki temu mogą one pokonać dużo bardziej strome podjazdy, niż pojazdy stricte szynowe.

Tramwaj jednoszynowy, źródło Wikipedia


Praga – bajka

Ostatnim przystankiem na naszej trasie była czeska Praga. Słowianie, ta sama mentalność, nawet gadają po naszemu (albo my po ichniemu), gdyby nie ten dziwny akcent i intonacja. Bajkowe miasto, w którym za każdym rogiem jest coś do zobaczenia. Infrastrukturalne nie różni się wiele od naszych miast. Niezły dojazd z lotniska, praktyczny system metra, i bardzo liberalne podejście do ludzi.

Praga, fot. Igor Makowski

Czesi są doskonałym przykładem jak wykorzystać swój potencjał turystyczny. Tam golonkę duszoną w piwie dostaniesz w każdej restauracji, tak samo jak bramboraki (placki ziemniaczane), czy ser smażony w panierce. Tyle że nad każdym takim daniem kucharz próbuje się wykazać innowacyjnością, ujmując tradycyjne dania w nowe ramy. Dodajmy do tego doskonałe oświetlenie zabytków (mam nadzieję że osoba odpowiedzialna za oświetlenie Bazyliki Matki Boskiej przed Tymem dostała duuuuuużą premię), głęboko rozwiniętą tradycję piwną i mamy doskonałe miejsce do spędzania czasu i promowania Czech i Czeskiej kultury w świecie. Jeśli skądś mamy czerpać rozwiązania miasta turystycznego, to właśnie z czeskiej Pragi.

Z wielką chęcią stanę kiedyś na czele ekipy mającej na celu ukończenie Złotej Mili w tym mieście. Bo i wypić, i zjeść, i zobaczyć co jest. A ceny zbliżone do Polskich miast turystycznych. Oby jak najpóźniej przyjęli euro, a przynajmniej później niż my.

Praga, fot. Igor Makowski
I znów Polska…

Ostatecznie przyszedł czas powrotu do Polski. I trafiliśmy znów na setki typowo Polskich problemów, nie występujących nigdzie indziej w Europie, które na co dzień bezwiednie akceptujemy, a nie powinniśmy. A to nie działający system sprzedaży biletów, a to bilety sprzedane na nieistniejące miejsca, bo ktoś podstawił zły wagon i pociąg już pojechał, a to Pani w okienku nie może ogarnąć systemu bo znów mieli jakieś zmiany. Powinniśmy być dużo bardziej bezkrytyczni, i zacząć używać martwego przepisu jakim jest przepis o odpowiedzialności urzędniczej. Niestety też doskonale było czuć moment przejechania granicy Polski – jakość torów momentalnie spadła, pociągiem zaczęło rzucać tak, że rzeczy ze stolików leciały. Po Czeskiej stronie tory były gładkie jak tafla lodu.

Na początku tego wywodu postawiłem tezę, że nie mamy czego się wstydzić, ale naprawdę wiele pracy przed nami. I tak, w wielu miejscach wyprzedzamy już Europę, ale jeszcze w wielu kluczowych kwestiach jesteśmy za. Nie jestem przekonany że wszystkie uznane za priorytetowe sprawy z ostatnich lat były faktyczne warte realizacji, inne, jak trasa kolejowa Gdańsk – Warszawa, o ile już realizowano, to z karygodnymi błędami już na poziomie założeń. Ale na każde 5 bezsensownych inwestycji podyktowanych zachłyśnięciem się funduszami UE, zdarza się jedna lub dwie, które faktycznie są na poziomie europejskim i stawiają nas w równym rzędzie z miastami Europy Zachodniej.

Jeśli chodzi o kulinarną stronę turystyki, to także daleka droga przed nami. W Gdańsku znam tylko dwie, trzy knajpy oferujące Polską kuchnię fusion, czyli nowatorskie podejścia do tradycyjnych dań. W miastach, w których jedzenie naprawdę wywierało wrażenie, w większości restauracji można było dostać tego typu lokalne dania. A przecież Polska kuchnia jest doskonała! I nawet mamy swój fastfood, tak jak Czesi mają smażony ser, my mamy zapiekanki, które nigdzie indziej w Europie nie występują.

kanapka z pulpetami w Amsterdamie, fot. Igor Makowski

Gdy rozmawialiśmy z ludźmi na temat naszego pochodzenia, wszyscy kojarzyli Polskę z przejściem przez kryzys obronną ręką, jednak mało kto, również w Polsce, zna przyczyny tego sukcesu (wpompowanie w rynek miliardów złotych z Skarbu Państwa i UE na Euro 2012, bez Euro 2012 mielibyśmy tak bardzo przerąbane jak pozostałe państwa w Europie). Ale jednak miło, że Polska i Polacy są coraz lepiej postrzegani w świecie.

Fajnie by było w Polsce popracować nad dwoma akcjami – udogodnieniami dla obiektów wynajmujących rowery oraz wystawienie pianin w miastach (na początek tylko w strzeżonych miejscach, jak dworce itd). Myślę że obie te akcje przyniosły by szybko naprawdę duży efekt, podnosząc atrakcyjność miasta wielokrotnie. Mamy doskonałą infrastrukturę rowerową w Gdańsku, czas ją wykorzystać. A muzyka, jak wiadomo, łagodzi obyczaje.

PS. W Zachodniej Europie nie znają cienkich Davidoffów. I kto tu jest barbarzyńcą w tym momencie?!

Igor Makowski

12 thoughts on “Gdańsk vs. Europa, bez kompleksów

  • O ile z większością tekstu się zgadzam, to nie mogę się zgodzić z oceną remontu linii E65. Z Warszawy do Gdańska pociąg jedzie niecałe 3 godziny. Cała linia E-65 jest aktualnie po remoncie. W wielu miejscach zbudowana jest na nowo a na zakrętach( w celu zwiększenia promienia łuków) po nowym śladzie. To tak naprawdę nie było wyremontowanie torów tylko praktycznie budowa od nowa linii, przy której nie robiono nic od czasów Gierka. W dodatku modernizacja trwała podczas ruchu pociągów. Zbudowano setki obiektów inżynieryjnych. Co ważne linię rozpoczęto remontować za czasów rządów PiS i z tego czasu jest najwięcej opóźnień. Od zmiany rządów prace znacznie przyspieszyły. Fakt, ja też uważam, że wszystko trwało trochę za długo, ale nie łudźmy się, że w innym kraju trwałoby to krócej niż 3- 4 lata. Na przykład w Anglii przebudowa 27km autostrady M1 w UK od węzła Luton do M25 trwała 5lat. Przebudowano węzeł Luton, i dobudowano dodatkowo po 1 pasie ruchu w obie strony. Wyremontowano 4 mosty! Rząd Po- PSL rozpisał wreszcie przetarg i 20 szybkich pociągów Pendolino trafiło na polskie tory. Spółka PKP podpisała umowę, która pozwoliła dofinansować projekt zakupu z pieniędzy unijnych. Pociągi osiągać będą pod koniec 2015 roku prędkość do 220( aktualnie 180km/h) kilometrów na godzinę. Podróż przebiega w ciszy i komforcie, którego trudne obecnie szukać w polskiej kolei bo pociąg jest hermetyczny (Dart i Flirt nie są hermetyczne!). W pociągu wifi, klimatyzacja- to standard. Koszt przejazdu w takich warunkach zmienił się nieznacznie, maksymalnie bilet w pierwszej klasie kosztuje ok. 150 zł ale można kupić bilet za 49 zł a nawet i taniej. Pociągi jeżdżą co godzinę. Podróż z Gdyni do Warszawy potrwa dwie i pół godziny, a ze stolicy do Katowic i Krakowa równo dwie godziny. Na ok 80% prasy pociągi bez wychylnego pudła będą mogły jechać z prędkością ok 220km/h. Na pozostałej części faktycznie max. prędkość to 160- 180 km/h. Strata czasu ze wzgl. na konieczność zwalniania to ok10 min. Dlatego PKP kierując się rachunkiem ekonomicznym kupiło wagony bez mechanizmu wychylającego. Pozdrawiam.

    Odpowiedz
    • Nie ocenię nigdy tej linii dobrze, bo błędy popełniono już na poziomie założeń. Szybie pociągi powinny przejeżdżać tą trasę w maksymalnie 1,5h, a tu cieszymy się że szybie pociągi osiągnął całe 2/3 swoich możliwości, podczas gdy stare składy na tej trasie mogły by wykorzystać swój pełen potencjał. Stąd też tekst o perspektywicznym planowaniu i wspomnienie o odpowiedzialności urzędniczej.

      No i cóż, jeśli za sukces uznajemy to że w ciszy i komforcie, co w na zachodzie jest standardem, przejeżdżamy 350km w 3 godziny (może nawet niedługo 2,5h!) po średnio 100zł od osoby (nigdy nie udało mi się kupić biletu do wawy taniej), to nie wiem jak można określić fakt przejeżdżania 775km z Paryża do Marsylii w 2:45h, w komforcie i ciszy, w cenie ok 240zł za dwie osoby.

      I dalej – jeśli już godzimy się na linie które nie spełniają standardów szybkiej kolei, to po co na szybkie składy marnujemy pieniądze w tym momencie historii?

      Odpowiedz
    • Panie Krzysztofie, zaprezentował pan dokładnie to podejście, które zostało skrytykowane w artykule – przecież jakoś jedzie, więc nie krytykujmy… Co z tego, że jakoś jedzie, skoro powinno jechać dwa razy szybciej? Jadąc szybkim pociągiem we Francji, prędkość nie schodziła poniżej 300 km/h (no chyba, że zbliżała się stacja). Naprawdę nie ma się co cieszyć, że kiedyś może Pendolino pojedzie 220 km/h… nie na całej trasie.

      Naprawdę nie da się tak zmodernizować torów, by pociągi jeździły z takimi prędkościami, jak za zachodnią granicą? Dlaczego tam się da, a my nie możemy ich doścignąć, o wyznaczaniu nowych standardów nie wspominając?

      Odpowiedz
      • Nie, nie da się doprowadzić TEJ linii do standardu szybkiej kolei. Jest zbyt kręta. Na poziomie tworzenia założeń do systemu szybkich kolei rozpatrywano możliwość budowania linii na nowo, po nowym śladzie jednak skutek byłby taki, że ta linia łączyłaby tylko Gdańsk z Warszawą, omijając inne miasta. Po starej linii i tak musiałyby jeździć pociągi dla mieszkańców Malborka, Iławy czy Działdowa. Dlatego zdecydowano się na kompleksową modernizację i umożliwienie korzystania z systemu pendolino mieszkańcom w.w. miast. Uważam, że decyzja była jak najbardziej słuszna, tym bardziej, że linię E65 i tak należałoby wyremontować(za niewiele mniejsze pieniądze). Warto zauważyć, że pociągi pendolino mają przewidywany czas eksploatacji ok.30-35 lat i pewnie w tym czasie powstanie w Polsce sieć szybkich pociągów.

        Odpowiedz
        • „Warto zauważyć, że pociągi pendolino mają przewidywany czas eksploatacji ok.30-35 lat i pewnie w tym czasie powstanie w Polsce sieć szybkich pociągów.”

          To super, że teraz kupujemy pociągi, dla których infrastruktura powstanie w ciągu najbliższych 30tu lat…
          A czy nie lepiej byłoby stworzyć infrastrukturę, która będzie gotowa na te pociągi, które powstaną za 30 lat?

          Odpowiedz
  • Nie, nie da się doprowadzić TEJ linii do standardu szybkiej kolei. Jest zbyt kręta. Na poziomie tworzenia założeń do systemu szybkich kolei rozpatrywano możliwość budowania linii na nowo, po nowym śladzie jednak skutek byłby taki, że ta linia łączyłaby tylko Gdańsk z Warszawą, omijając inne miasta. Po starej linii i tak musiałyby jeździć pociągi dla mieszkańców Malborka, Iławy czy Działdowa. Dlatego zdecydowano się na kompleksową modernizację i umożliwienie korzystania z systemu pendolino mieszkańcom w.w. miast. Uważam, że decyzja była jak najbardziej słuszna, tym bardziej, że linię E65 i tak należałoby wyremontować(za niewiele mniejsze pieniądze). Warto zauważyć, że pociągi pendolino mają przewidywany czas eksploatacji ok.30-35 lat i pewnie w tym czasie powstanie w Polsce sieć szybkich pociągów.

    Odpowiedz
    • Z tego co wiem we Francji budowa linii pod szybkie pociągi też pominęła parę miast, do których dojeżdża się z przesiadką. Tacy głupi ci Francuzi, mogli tego uniknąć tak łatwo, wystarczyło tylko zrezygnować z dużych prędkości!

      Odpowiedz
  • fajnie że ci się chciało poruszyć wątki rowerowe, ale analiza systemu transportu rowerowego w Amsterdamie i Holandii jest tak absurdalna że muszę sprostować. Może dokonałeś jej po przejechaniu kilku uliczek w ścisłym centrum wówczas to zrozumiem. System rowerowy w miastach Holandii jest jednym z najbardziej zaawansowanych technologicznie jeśli chodzi o planowanie, realizację, formy tras rowerowych i poziom zintegrowania w kulturze komunikacyjnej społeczeństwa. Przy okazji jest też wyjątkowo mocno nastawiony na segregację ruchu rowerowego i co więcej segregacja ta postępuje, liczne dawne pasy rowerowe są zastępowane niezwykle wyrafinowaną infrastrukturą wydzieloną. Dzieje się tak z wielu powodów, jednym z nich jest bardzo duże natężenie ruchu innym legendarne już, holenderskie programy bezpieczeństwa ruchu drogowego (np. postulat ZERA ofiar wśród rowerzystów rocznie). Proponuję przed wyciąganiem wniosków z krótkiej wycieczki, zapoznać się z holenderskimi rozwiązaniami rowerowymi dogłębniej. Podobnie z systemem rowerów publicznych – zestawianie ich z rowerami w hostelach to zupełne nieporozumienie. Pierwszy system to typowe dopełnienie komunikacji publicznej dla mieszkańców (stąd darmowe 30 minut itp formy zachęty), drugie to droższe lub tańsze dopełnienie usługi hotelowej. Tu również sugerowałbym dogłębniejszą analizę przed wyciągnięciem wniosków i sformułowaniem idei ogólnej na podstawie tego że tobie trafiły się przyzwoite i tanie rowery w jakimś hostelu. Co do reszty – nie wypowiem się, ilość wątków i tematów i idei które poruszyłeś – budzi moje lekkie oszołomienie… ;)

    Odpowiedz
    • Heh, racja, jeździłem tylko po centrum Amsterdamu, nie widziałem rozwiązań na pograniczach miast. To czego chciałem przede wszystkim w tej części dotknąć, to fakt swobodnego współdzielenia dróg, zamiast wyburzania pod odpowiednio szerokie arterie.

      Co do systemów rowerów miejskich – też opisałem tylko własne doświadczenie. I nawet dawali więcej niż 30 min darmowe. Ale fakt był taki, że ani na zastaw nie miałem, a był on moim zdaniem zbyt wysoki jak na jakość rowerów, ani jako osoba podchodząca „z bomby” miałem ogromne problemy z uzyskaniem takiego roweru z systemu. Oczywiście, rowery miejskie mają tą zaletę że można wziąć w jednym miejscu i odstawić w innym, ale ostatecznie nie udało się skorzystać. Za to bardzo łatwo było wynająć rowery w tym małym hostelu, i z tego co widziałem, przed każdym hotelem stało kilka rowerów do wynajęcia (poznawałem je po tabliczkach z numerami). Wniosek wyciągnięty został na podstawie tego co też napisałem w tekście, czyli problemu który zgłaszał sam Adamowicz, problemu wyboru firmy. A nie oszukujmy się, takie rowery miejskie w 90% służą właśnie turystom, tak samo jak w Amsterdamie, tak samo i u nas, większość „lokalsów” ma swoje rowery.

      Wnioski pozwoliłem sobie wyciągnąć, głownie dlatego że początkowo to była po prostu notka na mojego fb – ale wydaję mi się, że także można część tu informacji brać pod uwagę, to jest punkt widzenia typowego turysty, no może z lekką pasją do miast, a takim także przydają się rowery.

      Co do ilości wątków i tematów – tak jak pisałem wcześniej – początkowo to była po prostu notka na mojego fb, którą pisałem z nudów w pociągu wracającym do Gdańska, tak by spamiętać co się działo w trakcie tej wyprawy. I tak nie poruszyłem w ogóle kwestii tranzytu w miastach (wszystko pakują w tunele), kwestii dostępności parków i terenów zielonych (np w Rzymie parki nie są dla ludzi, są dla ozdoby) i paru innych. Ale 24tys znaków to chyba wystarczająca ilość ;)

      Odpowiedz
    • Podstawowy błąd Roger. Jadąc do Amsterdamu na kilka dni nie jedziesz analizować systemu rowerowego. To samo robisz jak jesteś w każdym miejscu przez te kilka dni. Liczy się pierwsze wrażenie. Po prostu bierzesz rower i jedziesz. Wnioski można zostawić fachowcom. To samo dotyczy Gdańska i sprawy komunikacji miejskiej. Dla obcego jest on tak zawiły że woli jechać taksówką. Nie ma czasu na analizę, system ma być przyjazny i „grywalny” Najwyraźniej taki nie jest.

      Odpowiedz
  • Really, I live in Stary Miesto, and there are no real bike lanes to speak off. I come from utl Seredinskego all the way to my sons schools near Hala Targowa. There are no real bike lanes anywhere. We do not yet even have the badly needed pedestrian bridge. So we have a long way to go before we can compare ourselves to western cities. Sorry,.

    Odpowiedz
  • Nie wydaje mi sie by trzeba by miec jakies kompleksy. Moze jeszcze z 10 lat temu tak, ale obecnie wszystko sie zmienia w szybkim tempie na wielka korzysc.
    Sam urodzilem sie w Gdansku, mieszkam od ponad dwoch dekad poza Trojmiastem i widze te wszystkie zmiany.
    Kiedys wielka katastrofa byla trojmiejska komunikacja miejska i gastronomia.
    Teraz jedno i drugie sie poprawilo i ciesza mnie te zmiany.
    Gdansk moze byc dumny z zadbanego Srodmiescia, z pieknego nowego terminalu na lotnisku, ktore jest od niedawna
    swietnie skomunikowane z reszta aglomeracji.
    Jakosc uslug gastronomicznych sie rowniez poprawila i obecnie mozna w wielu miejscach naprawde dobrze zjesc i mile spedzic wolny czas.
    Dlatego mieszkancy Trojmiasta nie powinni miec zadnach kompleksow wzgledem zagranicy.

    Odpowiedz

Dodaj opinię lub komentarz.