Gazeta Wyborcza w swoim trójmiejskim elektronicznym wydaniu opublikowała okolicznościowy tekst – funeralne wspomnienie Antoniego Kozłowskiego. Tekst niewielki, ale jakże wiele mówiący i o Gdańsku, i o polskiej kulturze i o historii Polski. O świecie, w którym żyjemy.

Autor kreśli sylwetkę Antoniego Kozłowskiego jako postaci owianej lokalną legendą, twórcy przenikliwie obserwującego rzeczywistość, wielce utalentowanego, choć zapoznanego. I zda się – wyjąwszy może finalny passus, lokujący Antoniego w gronie trójmiejskich dziwaków i oryginałów – artykuł jest przyzwoity, jest wspomnieniem dobrym, poczciwie postać i wydarzenia przedstawiającym. Tak jednak można mniemać – nie znając okoliczności, nie znając naprawdę postaci i nabierając się na obraz kultury medialnie kształtowany, na wypreparowany twór kulturopodobny implantowany – jak widać – z powodzeniem ludowi nadwiślańskiemu.

Antoni Kozłowski
Antoni Kozłowski

Zacząć tu należy zatem od początku sekwencji dziejów, w jakiej żyjemy. Czyli od roku 1989. Przywołajmy wypowiedź profesora Geremka – wyrażającą przecież myślenie ówczesnego „środowiska zmiany” – odnośnie kwestii zwrotu polskiemu ziemiaństwu majątków zagrabionych przez sowietów. To jest niecelowe – mówił pan Geremek – by odtwarzać siłę majątkową środowisk, na których tradycyjnie opierały się partie prawicowe.

I tak, po pierwsze – te słowa i idące z nimi działanie są koronnym dowodem na to, że zmiany roku 1989 były po prostu świadomie dokonywaną prolongatą sowieckiej okupacji w zmodyfikowanej, dostosowanej do nowych czasów, wersji. Po drugie – nie było to jedynie chwytem politycznym, ale oznaczało konsekwentną realizację wyroku na polską kulturę. Ludzie dzierżący władzę i dysponujący mocami kreowania rzeczywistości mogli bez przeszkód decydować, jaki to preparat lud nadwiślański ma uważać za swoją kulturę.

Przyglądałem się temu z bliska, rzec można doświadczałem tego na własnej skórze. W państwowej telewizji, w której po wyrzucanych pracownikach sowieckiej propagandy powinny tylko sfrunąć z biurek porwane przeciągiem papiery – w której zmiana powinna być stuprocentowa – zostało wszystko po staremu. A nawet całkiem niedawno, niespełna dwa lata temu, gdy wreszcie zamierzano zwolnić z telewizji publicznej ludzi, którzy „pracowali” tam za PRL, pan Piotr Duda przewodniczący „Solidarności” zapowiedział, że związek będzie przeciw temu protestował – w obronie praw pracowniczych. Że też pan przewodniczący nie pomyślał o „pracowniczych prawach” ludzi, którzy w publicznej telewizji ani za PRL, ani przez te blisko 30 lat nie mieli szans podjąć pracy…

Według określenia Antoniego Kozłowskiego: „planowa gospodarka świadomością socjalistyczną” zastąpiona została jej nową odsłoną, przez specyficznie zoperowany „rynek prasy”, system nagród, grantów, dzielenia pieniędzy na produkcje filmowe, telewizyjne etc. Zachowany zestaw autorytetów uzupełniano kreując nowe – decydując, kto będzie popierany, promowany, nagłaśniany, a kto spychany w zapoznanie, decydując jakie treści są słuszne, dla jakich jest miejsce w kulturze III RP, a jakie są tego miejsca niegodne. Dodajmy do tego zalew zachodniej popkultury – pustki, tandety i odoru, ale też sprytnej manipulacji – w upojnym opakowaniu, dodajmy do tego niedorzeczną – ewolucjonistyczną – definicję wolnego rynku (im bardziej będziemy rzucać się sobie do gardeł – tym lepszą, tym piękniejszą stworzymy rzeczywistość) i do tego: inwazję neoideologii – i tak przez blisko już trzydzieści lat zostało ukształtowane nowe pokolenie.

Postać Antoniego Kozłowskiego jest wyrazistą ilustracją tej sytuacji, tego opisanego procederu. Antoni hr. Kozłowski, gdyby zwrócono jego rodzinie ukradzione majątki – a stwierdzam to z pewnością, jaką daje mi trzydziestoletnia znajomość – stworzyłby ośrodek kultury/myśli, zapewne wydawnictwo, czasopismo etc. I zauważmy teraz – gdy dziennikarz Gazety Wyborczej pisze o Antonim, że „publikował mało”, że był „raczej twórcą „mówiącym” niż drukowanym” i że jego osobowość cechował „charakterystyczny sposób nieuczestniczenia i nie-przynależności” i że, wreszcie, „był zawsze z boku, zawsze trochę w cieniu” – to jawi się to wyjątkowo grubą bezczelnością.

Nie przypominam sobie, aby Antoni w ciągu tych 30 lat naszej znajomości wyraził jakąś wolę niepublikowania. Antoni owszem, nie chciał publikować – ale w Gazecie Wyborczej i jej podobnych, owszem nie chciał uczestniczyć w przedsięwzięciach, które uważał za łajdackie. To tak.

Jest może wyjątkowo gorzkim, że nie doczekał się Antoni wydania książki, nad którą ostatnimi laty pilnie pracował – małego leksykonu form językowych PRL zatytułowanego „Mowa kulawa”. Sprawa tego wydawnictwa decydowała się „na dniach”. A i to jest w tym wyjątkowo przykre, że jeszcze nad grobem, na pożegnanie pracownik Gazety Wyborczej soli mu swoje niedorzeczne klituś-bajduś, takich rzeczy naprawdę czynić nie godzi się.

Trudno jest nawet określić, rozpoznać jak bardzo kultura polska jest zwichrowana, zdeformowana, jej dewiacja nasilona jest przez multiplikację, przez nakładanie się skutków – latami, dekadami. Może i przez to hollywoodyzacja wchodzi jak w masło, wobec niej Polacy są bezbronni, napojeni kompleksem, z zaimplantowaną, ugruntowaną podrzędnością – weźmy choćby te beznadziejne określenia w rodzaju: polski James Bond – a spotkałem się z użyciem tego określenia względem pana Kazimierza Leskiego! Naprawdę, to jest jakieś niebywałe samowyśmianie, samoupokorzenie.

I znów nie od rzeczy jest mówić o tym w kontekście postaci Antoniego Kozłowskiego i jego postawy – bo Antoni widział ten problem, w USA bywał i nie chciał tam być. Gdy zatem mówi się, że był „zaciekle osobny”, to trzeba przede wszystkim powiedzieć: osobny – względem czego? Gdy mówi się, że nie chciał uczestniczyć – koniecznie trzeba powiedzieć: w czym! I wtedy jest oczywiste, że Antoni nie był jakimś dziwakiem, odmieńcem, kimś kto żyje na marginesie ze swojej winy, za sprawą jakiejś wady osobowości.

I, spojrzawszy z innej nieco strony, gdy konsumenci „zwycięstwa „Solidarności” kolekcjonowali mieszkania, Antoni – były takie lata – doznawał bezdomności, tak. Człowiek wpółoślepiony przez zomowców i powtórnie okradziony – przez „ludzi solidarności” – pomieszkiwał to tu, to tam, u przyjaciół, znajomych. A gdy w końcu otrzymał mieszkanie komunalne, to chociaż prosił – z uwagi na swoje kalectwo – o przydział gdzieś w pobliżu linii tramwajowej i możliwie blisko centrum, aby mógł uczestniczyć w życiu kulturalnym miasta (ale też przecież, by mógł w razie potrzeby szybko otrzymywać pomoc przyjaciół) – to jednak uczyniono z Nim odwrotnie – trzeba to nazwać po imieniu: zsyłając Go do dzielnicy bardzo oddalonej i z dala od linii tramwajowej. Pracownik Gazety Wyborczej dostrzegł w tej sytuacji osobność, dziwactwo, życie z boku i w cieniu.

Lokowanie Antoniego i jego twórczości w kategorii: kultura alternatywna również nie jest prawdą, a i również jest rodzajem deprecjacji, łatką pośledniości – gdy rzeczy miały się inaczej przecież, Jego aktywność w okolicznościach kultury alternatywnej miała zupełnie innego rodzaju przyczyny (patrz powyżej).

W artykule napotykamy takie zdanie: Antoni „miał problemy ze wzrokiem, co ponoć było pamiątką po represjach z czasów działalności opozycyjnej w czasach PRL-u”. Otóż Antoni w uznaniu zasług i z uwagi na poważne okaleczenie w czasie jednej z demonstracji stanu wojennego otrzymywał specjalną rentę przyznaną mu przez Premiera RP. Sprawdzenie takiej rzeczy jest podstawowym obowiązkiem dziennikarza.

Ciekawe, że autor artykułu opisując występy Antoniego („Kozłowski przychodził na imprezy z teczką pełną swoich błyskotliwych tekstów, czekał na moment, kiedy będzie mógł wejść na scenę i nierzadko kradł show głównym gwiazdom wieczoru.”) nie zauważa tej szczególności, że choć kulawy – przychodzi, że choć widzący na jedno tylko oko – czyta ze sceny, nieraz w trudnym oświetleniu – i: kradnie show! Jakże łatwo przychodzi autorowi widzieć dziwactwo, a nie dostrzega tej niezwykłości, nie wczuwa się w przeżycia tego człowieka i w tym kontekście nie wydobywa jego specjalnego poczucia humoru, jego serdeczności, że w obliczu takiego doświadczenia nie zgorzkniał, nie popadł w nienawiść, ale potrafił jeszcze twórczo bawić innych. Nie dostrzega, że mimo tego, że mimo tej jego szlachetności i talentów, po prostu nie było dla niego miejsca – na przykład w telewizji. Bo skoro Antoni potrafił „ukraść show gwiazdom wieczoru”, czemu przez dwanaście lat istnienia TVP Kultura nie otrzymał choć raz szansy zaprezentowania swojego „show”? No, tak po prostu – czemu? Czy to była Jego wina, Jego jakaś wada – czy może preparatu kulturopodobnego w jakim żyjemy?

Całkiem niedawno, w tym roku rozmawiałem o tym z Antonim – w kontekście wierszowanych politycznych komentarzy wygłaszanych w telewizji przez pana Marcina Wolskiego. Jak to jest – mógłbym z marszu, spośród ludzi, których znam, wskazać z dziesięciu poetów, którzy umieliby znakomicie opatrywać codziennie rzeczywistość wierszowanym komentarzem. Ale – co tam dziesięciu! Wszak Polacy są narodem poetów, czemu nie mielibyśmy korzystać z tej obfitości, nie poznawać wielu i różnych talentów? Czemu te możliwości są tak blokowane, czemu to ograniczenie?

Autor artykułu, chcę jeszcze na to zwrócić uwagę, używa określenia: gdańska scena artystyczna, napisał też: „Gdańskiej scenie artystycznej będzie brakowało jego ironicznej przenikliwości”. O jakiej tu mówić scenie – Gdańsk nie ma nawet swojej gazety artystycznej, czy tam innego artystycznego publikatora, co jest wykładem żałości tutejszych stosunków, mówienie o jakiejś scenie jest raczej śmieszne. A jeśli mowa o Antonim, skoro nie był uważany za życia, trudno spodziewać się, by tęskniono tu za Nim (ogólnie) po śmierci.

By przejść do kwestii ogólniejszych – nawiązując do kwestii restytucji, czy mówiąc tu po prostu – zwrotu ziemianom ich zagrabionych przez komunę majątków, to może ktoś powiedzieć, że polska szlachta sama sobie winna, przetraciła I Rzeczpospolitą i ma teraz za swoje. Ale idąc w ten sposób konsekwentnie (oczywiście w uproszczeniu) to polska inteligencja przetraciła II Rzeczpospolitą, a polscy robotnicy dali sobie wyjąć z rąk skarb „Solidarności” i potencjał roku 1989. Czyli – to jest po prostu wszystko nasza sprawa, a najważniejszą w tej sytuacji powinna być konsolidacja i poważna narodowa rozmowa (Rozmowa) – pilne postawienie pytania: dlaczego? Pilne znalezienie na nie odpowiedzi.

Artykuł w Gazecie Wyborczej: Przemysław Gulda, Zmarł Antoni Kozłowski, poeta osobny.

Zbigniew Sajnóg

4 thoughts on “Nie godzi się tego tak zostawić

  • Uwazam ,że nie ma sensu dyskutować , czy tez polemizowac z tak szmatławą gazeta jaka jest GW. Poznałem Antoniego 40 lat temu, było wesoło i ciekawie. Ludzie tacy jak Antoni, działali i robili wszystko po swojemu i nie wszystkim sie to podobało. Weszli w ostrą konfrontacje z systemem, placac za to zdrowiem, czesciowo złamanym zyciem, a potem i tak ladująć na marginiesie, bo mało kto z decydentów chciał miec przy sobie takie indywidualnosci. Pierwotna wizja jaka nam wtedy przyswiecała to obalenie komuny, w sumie komuna sama runeła. Ci co walczyli o jej upadek, odniesli rany fizyczne i psychiczne, najmniej odniesli korzysci z tego powodu. Zostali odsunieci, lub sami sie odsuneli od tych mas przygłupów i karierowiczów , ktorzy z pewna taka dozą niesmiałosci zostali liderami naszego narodu, a stalo sie to w 1989 roku.

    Odpowiedz
    • Z całym szacunkiem – nie jest moim zamiarem polemizowanie z Gazetą Wyborczą, po prostu uznałem, że nie godzi się zostawić przedstawionego przez nich obrazu Antoniego. Nie dla nich napisałem, a dla tych, którzy spraw nie znają. Kłaniam się

      Odpowiedz
  • Antoni zegnaj,czules ze nie jest to Twoja rzeczywistosc az nadto ,miernocie przypodobac sie jest nie trudno,gwiazdy nie wschodza od zachodu,tylko od wschodu,gdybys to zrozumial wczesniej,zycie mialoby inna wartosc i innych bohaterow

    Odpowiedz

Dodaj opinię lub komentarz.