Wywiady

Jarosław Pieczonka ps. „Miami”: Działania służb specjalnych to gra w szachy.

W pierwszej części wywiadu – tylko dla portalu Gdańsk Strefa Prestiżu – Jarosław Pieczonka ps. „Miami”, były żołnierz, agent kontrwywiadu, „śpioch” w gdańskiej policji, opowiada o tym, jak działają służby specjalne w Polsce i jak się do nich dostać. Zdradza też kilka szczegółów ze sprawy znanego trójmiejskiego pasera kradzionych samochodów Nikodema Skotarczaka ps. „Nikoś” oraz komentuje ostatnie wydarzenia związane z mafią pruszkowską.

O „Miamim” zrobiło się głośno po ukazaniu się książki „Służby specjalne”, którą napisał z Patrykiem Vegą.

Ada Sowińska: Myślę, że wielu młodych ludzi, którzy czytali Twoje opowieści, pomyślało „też chcę to robić, też chcę pracować w kontrwywiadzie”. Jakie są drogi kariery w służbach specjalnych?

Jarosław Pieczonka: Nie mam kontaktów z funkcjonariuszami służb, ale myślę, że system doboru jest taki sam. Mówimy o wywiadzie i kontrwywiadzie. Za moich czasów dobór kandydata trwał około 2, 3 lata. Najpierw przyglądano się kandydatowi, który o niczym nie miał pojęcia, nie wiedział, że jest opracowywany. To wywiad i kontrwywiad szukał ludzi, nie odwrotnie.

AS: Na co zwracano uwagę?

JP: Na różne cechy psychofizyczne, umiejętności. Wyłuskiwano najlepszych w różnych środowiskach – inteligenckich, robotniczych, na uczelniach. Nie chodziło o to, jaki masz papier, ale jakie masz umiejętności. Liczyła się pamięć fotograficzna, umiejętność wydobywania informacji od ludzi, umiejętność przystosowywania się do trudnych warunków, samodyscyplina, punktualność, obowiązkowość, szybka analiza informacji, zamiłowanie do porządku. Tego nie można się nauczyć, takim trzeba urodzić się i takim być.  Istotne jest to, żeby ludzie wiedzieli, w co wchodzą, mieli poczucie elitarności i patriotyzmu. Patriotyzm przede wszystkim. To jest podstawa. Poczucie służby dla Polski niezależnie od opcji politycznych.

Anna Pisarska-Umańska: Elitarności?

JP: Dziś już tego nie ma. Wtedy niedopuszczalne były takie rzeczy jak chwalenie się – „jestem agentem”, „jestem ze służb”. Ci, którzy mają skłonności do chwalenia się, od razu byli eliminowani. Kandydat na agenta nie musiał mieć tych wszystkich cech, wystarczyło, że miał dwie-trzy. I takich ludzi wyłuskiwano.

AS: Jak rozpoczynała się taka droga?

JP: Etapami. Najpierw pojawiała się osoba wprowadzająca, wszystko odbywało się w tajnych lokalach konspiracyjnych. Szkoliły mnie różne osoby, których tożsamości nie znałem. Uczyłem się obserwacji, przechodzenia badań wariograficznych, pisania meldunków. Agent dostaje kierunek i musi działać sam, nikt nie jest w stanie przewidzieć,  do jakich informacji  dotrze. Gdy ja dostałem zadanie zostania „śpiochem” w policji, nikt nie przypuszczał, że osiem lat później dotrę do biznesmena Bauma.

Werbunkiem i szkoleniem zajmowało się wojsko. Powoli wchodziło się w zakres swoich obowiązków. Nie było czegoś takiego jak roczny kurs, prowadzony przez teoretyków, gdzie szkoli się jednocześnie dwadzieścia osób. Nie było szkół wywiadu czy kontrwywiadu. Ja przechodziłem utajniony indywidualny tok szkolenia w tajnych mieszkaniach. Nie znałem tożsamości innych agentów ani oni mojej. Znał mnie tylko mój prowadzący i nikt więcej. I to miało swój sens. Byłem przygotowywany do wyjazdu do Francji i wstąpienia do Legii Cudzoziemskiej, miałem tam być uśpionym agentem.  Gdy zostałem kadrowym funkcjonariuszem kontrwywiadu, przechodziłem szkolenie w Mińsku Mazowieckim. Nie jest mi znane, by kontrwywiad wojskowy miał swoje szkoły.  Ja jestem przykładem, jak bardzo były utajnione szkolenia służb wojskowych.

Często zdarzają się sytuacje, w których agentom specjalnie rzuca się kłody pod nogi, żeby sprawdzić, jak sobie radzą w trudnych sytuacjach. Za moich czasów w wojskowych służbach nie było tak, jak w cywilnych.  Tu ci nikt nie pomoże.

APU: W  którym roku u Ciebie się zaczęło?

JP: To był rok 1984. Miałem 19 lat, gdy wstąpiłem do wojska i po roku czasu zostałem zwerbowany jako agent. W roku 1988 zostałem kadrowym funkcjonariuszem – jako młody dwudziestoparoletni chłopak. Takie coś się nie zdarzało, żeby agent został kadrowym funkcjonariuszem. On musi sam sobie radzić w dążeniu do celu, np. w zdobywaniu informacji, oczywiście w porozumieniu z prowadzącym.

Gdy miałem 22 lata, w Małopolsce działała siatka wywiadowcza CIA, a w Czerwonych Beretach była grupa żołnierzy zawodowych, która nawiązywała kontakty z ambasadą libijską, co było zabronione. Chcieli uciec. Kontrwywiad wszedł w tę grę, gdyż wykorzystał pomysł porwania samolotu jako przynętę do rozpoznania agentów CIA działających w Polsce.  Z  polecenia  kontrwywiadu wszedłem w tę grupę i całą ją rozpracowałem, włącznie z jej dowódcą oficerem, który wcześniej nawiązał kontakt z ambasadą Libii.  Służby nie doprowadziły do postawienia zarzutów żadnej osobie. Ciekawostką niech będzie to, że teraz dopiero ujawniam fakt, iż kontrwywiad później wykorzystał to zdarzenie jako naturalną legendę do późniejszych działań wywiadowczych.

APU: Jak było z Twoim wstąpieniem do policji?

JP: Przygotowanie agenta, który ma zadanie do wykonania, nie odbywa się w ten sposób, że dzwoni szef wywiadu do kogoś ważnego na policji i mówi „Masz go przyjąć”.  To tak w ogóle nie działa. Jest obywatel X ze służby wywiadu czy kontrwywiadu, przygotowany do tego, że ma wstąpić do policji lub do banku, lub nawet do warsztatu samochodowego jako mechanik czy pracować w sklepie – gdziekolwiek, w zależności od potrzeb służb. No i taki obywatel czyli ja – przyjechał do kadr na policję i zgłosił, że chce pracować. To był ostatni moment, kiedy służby mogły kogoś swojego tam wsadzić, bo wiedziały, że idą zmiany, i pewno nie byłem jedyny w skali Polski. Poszedłem więc do kadr i powiedziałem, że chcę pracować. „A co pan wcześniej robił? Ano byłem w wojsku w Czerwonych Beretach.” Normalna procedura jak u wszystkich. Myślę, że werbunek odbywał się też spośród funkcjonariuszy, którzy już byli wcieleni wcześniej. To normalne, że służby tak pracują. Ale znane mi to jest tylko ze słyszenia. Sądzę, że nie tylko służby wojskowe korzystają z takiej procedury umiejscawiania  pod przykryciem swoich agentów.

APU: Jakie dostałeś stanowisko?

JP: Zadanie jednak było takie, że mam robić karierę w policji, zdobywać doświadczenie, normalnie piąć się po szczebelkach  kariery – czyli ulokować się i obserwować, co będzie się działo. Oczywiście pozyskiwać też informacje. Ale NIE przekazywać  informacji, broń cię, Panie Boże, ale je gromadzić.  No i zacząłem robić tę karierę w policji. Nikt z zewnątrz  nie mógł mi w niej pomóc. Tak mnie uczono w kontrwywiadzie, że musisz sobie radzić sam, pomocy nie dostaniesz  znikąd.

Byłem po akcjach w kontrwywiadzie, a – wyobraźcie sobie – najpierw zostałem kierowcą Nyski w policji gdyńskiej w prewencji. Wykształcenie zawodowe. Później sukcesywnie uzupełniałem wykształcenie aż do wyższego. Policja to dla mnie była nowa sytuacja i środowisko, w którym musiałem szybko się zaaklimatyzować. I tak się stało. Trwało to dwa lata.

Potem, jak to w policji, zaczęły pojawiać się kłody. Tak to już jest w służbie. Dzisiaj wielu zapomniało, co znaczy słowo służba, często mówią „praca”. Ja jednak zawsze mówię o tym głośno, że wszystko, co osiągnąłem w życiu zawodowym, zawdzięczam wojsku i policji. Słowo „służba” równa się „poświęcenie”.

Ale przede wszystkim w kontrwywiadzie liczył się człowiek i to on był najważniejszy.

AS: A jak wstąpić do takiej służby cywilnej jak ABW albo CBA?

JP: Do tej pory to było kolesiostwo, klany rodzinne, układy, ale moim zdaniem teraz to się zmienia; od czasów nowej ekipy rządzącej to już tak nie wygląda. Słyszałyście o nielegalnej rozlewni perfum, zlikwidowanej przez CBŚP. Określę to tak: wstyd, że funkcjonariusze dopuścili się kradzieży i sprzedaży tych perfum. Generalnie służby same szukają ludzi, tych rodzynków,  ale mają też swoje strony internetowe, gdzie można złożyć CV.

AS: Komuś bez znajomości w ogóle może udać się dostać do służby?

JP: Tak. Musisz pamiętać przede wszystkim, że to nie jest praca, to jest służba. Ludzie sobie nie zdają sprawy, z czym to się wiąże  ani czym właściwie jest służba.

Wywiad jest na 5 podstronach, przejście na kolejną podstronę poniżej.

15 thoughts on “Jarosław Pieczonka ps. „Miami”: Działania służb specjalnych to gra w szachy.

  • Wymyślone historie.Nie jest tajemnicą że został wyrzucony z Policji przez skandal homoseksualny,kiedy wyszło na jaw że molestował młodszych kolegów policjantów.
    Pracował w gdyńskiej agencji towarzyskiej nie jako ochroniarz,tylko świadczył usługi męskim klientom-i taka to jego przykrywka.Przez pewien czas pracował w Hamburgu na St.Pauli i w Hiszpani świadcząc swoje usługi,zarabiając w tym czasie bardzo duże pieniądze pozwalające żyć w Polsce na wysokim poziomie.
    Kiedy koledzy z Policji postanowili ujawnić jego „dorywcze” prace i homoseksualizm – stali sie jego wrogami do dnia dzisiejszego.Sprawę utajniono,aby nie niszczyć reputacji gdańskiej policji,a on i koledzy musieli odejsć na przedwczesną emeryture.
    Nikt z szefostwa powyższych służb nie potwierdzi jego wersji,bo nie łatwo znaleźć świadka takich fantazji jakie miewał ten niby agent.
    Jedynie młoda naiwna studentka na początku swojej kariery,studiująca dziennikarstwo czy kryminologie może w to uwierzyć.
    Opowiedzieć może on wszystko,ale czy to prawda i ktoś to potwierdzi?
    Czytając ten artykuł-wywiad przypominaja się słowa Kurskiego ” Ciemny lud to kupi”.Porozmawiajcie z byłymi kolegami z Policji i zacznijcie pisać rzetelnie prawdziwe historie.

    Odpowiedz
  • Sprawę utajniono, a Ty o tym wiesz? I zdecydowałeś się o tym powiedzieć rok po wydaniu książki Patryka Vegi?

    Odpowiedz
    • Jak cie to bardzo interesuje,porozmawiaj z jego dawnymi najbliższymi kolegami Sławkiem i Andrzejem dlaczego naprawdę został wyrzucony z policji.Ci co go znają to wiedzą że to stary „homo” i bandyta,który sprzeda każdego,tak jak to robił z zarekwirowanym towarem z magazynów policji,a wymyśla sobie teraz historyjki żeby nie odpowiadać za swoje dawne przestępstwa i żeby gdziekolwiek zaistnieć.Nikt nie chce mieć z nim nic wspólnego w Trójmieście bo wiedzą co to za latawica.
      Kupił motor i skóre i chciał być jak prawdziwi twardzi geje z USA.
      Zapytaj też „łysego Jurka” z Gdyni,u niego też pracował w agencji jako męska.
      Dlatego pływa teraz w rejony afryki żeby zadowalać murzynów i żeby nikt się o tym nie dowiedział w Polsce,bo to „ściśle tajne” i rozpracowywuje ich środowisko dla CIA,FBI,NASA,ABW,KGP,FSB,KGB,ZdiZ,ZKM,GPEC,PKP,KS „Tęcza” i środowisk LGBT.

      Odpowiedz
  • Jarek opamiętaj się . Jeżeli potrzebujesz pomocy a mysle że bardzo, to znam dobrego psychiatrę.

    Odpowiedz
    • Jesteś agentem kontrwywiadu? Czy tylko tak piszesz, żeby coś napisać?

      Odpowiedz
      • Agent ? Teraz mówi się TW, kiedyś „gumowe ucho”

        Odpowiedz
  • Czytając ten artykuł i oglądając wcześniej w telewizji wypowiedzi tego „agenta” nasuwają się same wątpliwości dotyczące jego wiarygodności.
    Po pierwsze każdy agent Wojskowych Służb Wywiadu lub Kontrywywiadu musi być wykształcony,znać języki obce i umieć wysłowić się w swoim ojczystym języku.
    W tym przypadku język polski stanowi nawet dla niego problem,a co dopiero języki obce.
    Po „zakończeniu kariery” nie zdradza tajemnic z wykonywanych misji,nie zajmuje się plotkami towarzyskimi itd.
    Wystarczy poczytać książki takich osobistości jak gen.Petelicki czy gen.Czempiński.
    Kłamanie przy robieniu pseudo „legendy” tak mu weszło w krew,że w niektóre rzeczy uwierzył,że sie zdarzyły.
    On zapewne w warcaby nie potrafi grać,a co dopiero w szachy lub gry operacyjne – zwykły jełop podszywający się za kogoś kim nie jest,nie był i nie będzie.

    Odpowiedz
    • Czarek i Maciek :) Jaka pogoda w Madrycie?

      Odpowiedz
    • Też mi to słabo wygląda co opowiada pieczona, jakos nie za bardzo ci to wyszło chłopie. No ale jak potrzeba pieniędzy…

      Odpowiedz
      • Pieczona nie dostał od nas ani grosza. Po co te insynuacje?

        Odpowiedz
  • Porozmawiajmy o faktach . Skoro przywolales Andrzeja i Sławka, to przypominam, że po ukazaniu się art w Gazecie Wyborczej pt. Miami Gdańsk w 2000r., Andrzej rok przed nabyciem praw emerytalnych a Sławek dwa lata przed nabyciem praw emerytalnych zwolnili się z policji. To było w grudniu 2001. Kto w takiej sytuacji odchodzi z Policji? Ja zostałem. Wspólnie ze Edmundem Mucha wytoczylem proces dwóm gazetom, Wyborczej i Tygodnikowi Nie.
    Proces trwał siedem lat. Ona procesy wygraliśmy. Andrzej i Sławek nie złożyli pozwów. Co do narkotyków z magazynów, to oczywiście faktem jest, iż było prowadzone postępowanie, tylko nie dotyczyło magazynów, lecz tego, ze Andrzej interweniował podczas akcji u f-szy z Komendy Rejonowej w Gdańsku. Chodzilo o upłynnienie narkotyków. To postępowanie miał prowadzone nie ja, lecz Andrzej. Oczywiście, jak później się dowiedziałem, w środowisku krążyła informacja, ze sprawa dotyczyła mnie. Tę informacje powielal sam Andrzej, aby nigdy nie być kojarzonym z ta sprawa.

    Odpowiedz
  • Może agent „specjalnej troski” opowie wreszcie kilka prawdziwych historii:
    Jak sprzedawał tajne informacje ze śledztw i towar z magazynów policji braciom Pos… z Gdyni i pomagał zamykać konkurencję za pieniądze.
    Lub jak prywatnie ochraniał jako policjant transporty z „lewym” paliwem z rurociągów które wyjeżdżały w nocy ze Stogów…za co pobierał sowite wynagrodzenie.
    Albo jak „wykupił” swoją partnerkę życiową Agnieszkę z agencji „Bodega” w Gdyni w której pracowali, aby mogła odejść z branży i stworzyć z nim prawdziwą katolicką „sprawiedliwą” rodzinę.
    Fakty są takie, że wymyśla historie aby oczerniać innych i dostać jakieś wynagrodzenie na przeżycie, a o prawdziwych zdarzeniach milczy bo mógłby dostać za niektóre kilka niezłych lat.
    Jest tak wiarygodny jak KLAUN w cyrku.

    Odpowiedz
  • Panie Jarosław Pieczonka, może podzielisz się informacjami, jaki miałeś w tym interes, że nakłaniałeś wdowę po Nikosiu, kiedy była na okazaniu w Prokuraturze Wojewódzkiej w Gdańsku aby wskazała na Siergieja Sienkiva z klubu płatnych zabójców – jako zabójce „Nikosia” – czyli na tego samego zabójce, co zastrzelił Ryszarda Glinkowskiego ps.’Tato’ ?
    Przynosiłeś jej wcześniej jego zdjęcia, żądałeś aby na niego wskazała i mówiłeś że to on na 100% strzelał.
    Po jakimś czasie Siergiej sam przyznał się, że to on strzelał, ale na wizji lokalnej wyszło jednak że to nie mógł być on.

    Dla kogo wtedy pracowałeś i kto ci to zlecił ?

    Odpowiedz
  • Przez jakis czas nawet ochranial pedalkow spotykajacych sie w Gdansk w parku kolo urzedu miejskiego. Mial nawet epizod w sklepie sportowym. Zenada. Postac tak wiarygodna jak Tomasz Lis z telewizji. Zero prawdy

    Odpowiedz
  • Jedzie biały dostawczak (obcych służ specjalnych?) na łódzkich rejestracjach, nagle coś strzela w uchu jakby kamień a kamienia brak, potem pojawia się miraż fragmentu nici na skrzyni biegów – droga E75 Siewierz

    Odpowiedz

Dodaj opinię lub komentarz.