Kultura i sztuka

Kapłanka Voodoo, Leśmian i electro-funky-trans, czyli Globaltica

Właśnie zakończyła się czternasta edycja Festiwalu Kultur Świata. To mój niepierwszy raz i chętnie przyznaję, że wcześniej zawsze było bardzo dobrze. A tym razem? Pogoda, artyści, ludzie dopisali? No, to posłuchajcie…

Publiczność
Publiczność

Stoję w małej kolejce po odbiór akredytacji. O, pan Edmund? – A my pana znamy i wiedziałyśmy, że to pan. Dwie uśmiechnięte i ładne dziewczyny wręczają mi przepustkę. No, kurka – my się znamy?
My jesteśmy koleżankami z klasy Martyny – pana córki. Poznaje pan? Matkoooo, no, jasne, że pamiętam, ale byłyście takie, no troszkę mniejsze byłyście. Szaleliśmy wówczas z córką i jej przyjaciółmi podczas Halloween po okolicznych domach. W ogóle mocno szaleliśmy przy każdej okazji i to było fajne. Jakieś duże te dzieci się nagle zrobiły…

Po przekroczeniu bramy festiwalu od razu poczułem silny zapach kadzideł, paczuli i dobrego jedzenia. Na scenie trwa próba akustyczna jakiegoś zespołu – dobrze grają – będzie dobrze.
Dla kogoś, kto nie był jeszcze na Globaltice, ilość wydarzeń towarzyszących festiwalowi, może wydać się wręcz szokująca. Wykłady, szkolenia, warsztaty, spotkania i opowieści interesujących ludzi, degustacje, pokazy filmowe, a także dziesiątki straganów z ubraniami, wyrobami, książkami oraz miejsca, gdzie można całkiem dobrze zjeść. Jest co robić. Oczywiście, najważniejsza w tym wszystkim jest muzyka. Czyżby? Nie odniosłem takiego wrażenia.

Według moich odczuć istotą festiwalu, jest wspólnota, poczucie, że jesteśmy wszyscy razem, bez podziałów i barier, że stanowimy jedną, wspólną, kiedyś całkiem dobrze wymyśloną całością. Festiwal odbywa się na łąkach. Mamy zatem najprawdziwszy, kocowy piknik z rodzinami z malutkimi dziećmi, z mamami karmiącymi piersią, z tatusiami noszącymi swoje pociechy „na barana”. Mamy setki ciekawych, oryginalnie ubranych i żarliwie dyskutujących ludzi, mamy również takich, co przyszli po chillout i rozłożywszy się na kocach – drzemią w tle muzyki. Mamy również tych aktywnych, energicznie reagujących na muzykę przy scenie. Zauważam, że sporo z nich, zna się na muzyce, a festiwalowa muzyka do łatwych nie należy. Swoje miejsce znajdzie tu każdy. Jestem i ja – aktywny obserwator tego wyjątkowego wydarzenia. Bywałem na wielu różnych festiwalach: jazzowych, bluesowych, techno, folkowych, a i disco polo w wielu miejscach świata. Były one lepiej lub gorzej zorganizowane od Globalica. Nigdzie jednak nie panuję taka sielankowość, przyjaźń i ta wspaniała otwartość na innych – na różnorodność kulturową, religijną oraz poszanowania wielowiekowych tradycji świata. To bardzo dobrze, że Globaltica jest afirmowana przez Gdynię – szeroko otwarte miasto na Świat. Mieszkam tu już od 31 lat i dobrze mi z tym.

Duża scena, dobre nagłośnienie z całkiem dobrym efektem sonicznym (szkoda tylko puszczonych sobie wokali w centralnym miejscu strefy przy scenie. Często nie było ich słychać) oraz bardzo widowiskowe światełka. Prowadzący – legendarny Wojtek Ossowski, którego audycje od 30 lat słuchamy w radiowej Trójce, wspaniały propagator i ekspert folkowej muzyki, posiada osobliwy sposób prowadzenia – można odnieść wrażenie, że to raczej typowy kameralny radiowiec,  i scena  to nie jego przestrzeń. Oczywiście, wszyscy dobrze znamy Pana Wojtka i uwielbiamy jego „ossobliwości” – specyficzny sposób mówienia, ale przede wszystkim liczne opowiastki i ciekawostki ze świata folkowej muzyki.

Skoro jesteśmy przy muzyce. Muzyka Folkowa Świata to nie jest łatwy kąsek do zgryzienia, to sposób wyrażanie siebie w bardzo emocjonalny sposób. Tutaj nie da się włączyć muzę i przy niej poczytać książkę. Tutaj trzeba popatrzeć na artystę – zobaczyć go, wejść w jego opowieść i podążyć jej drogą. Artyści Muzyki Świata przepełnieni są doświadczeniami i wspomnieniami, które często dotyczą ich samych, a poprzez muzykę dzielą się prawdziwymi przeżyciami. Po wysłuchaniu czterech koncertów pierwszego dnia byłem zmęczony na tyle, że z ledwością doczłapałem się do łóżka. Padłem. Nad ranem zmarła Kora… Pogrążony w prawdziwym smutku, bez większego entuzjazmu, udałem się na drugi dzień koncertów.

Nie wszystkie koncert podobały mi się. No, wiem – to normalne, ale chcę wyjaśnić dlaczego. Najczęściej działo się tak z powodu powtarzalności, monotonności lub zupełnego braku zrozumienia muzyki artysty. Tak było w przypadku Uzbekitańskiego zespołu Oxus Ensemble. Dla mnie zbyt trudne.

Natomiast zachwycony byłem, zespołem Huun-Huur-Tu, wyjątkowym i legendarnym, założonym w 1992 roku, kwartetem z Tuwy, autonomicznej republiki położonej na granicy Rosji z Mongolią. To znany po wszystkie zakątki świata zespół grający tradycyjną muzykę przodków z wyjątkowym alikwotowym śpiewem gardłowym. Wrażenie jest niezwykłe. Śpiew, a raczej wydobywane przez artystów dźwięki, kojarzyć można jednakowo z ptakiem, fletem czy gwizdkiem, a jest on wyłącznie wytworem ludzkiego głosu. W pięknych strojach, przy akompaniamencie tradycyjnych instrumentów regionu, wykonanych z naturalnych materiałów drewnianych i zwierzęcych, dali długi i niezapomniany koncert. Ci zacni muzycy koncertują dużo i to po całym świecie. Wielokrotnie byli zapraszani do Stanów Zjednoczonych, gdzie wzięli udział w nagraniach takich legend jak: Frank Zappa, Ry Cooder, the Chieftains, czy Kronos Quartet. Wiem, że organizatorzy przez wiele lat usilnie ich zapraszali i w końcu udało się. Wdzięczny jestem im za to, bo ich koncert, to wielkie wydarzenie i jak dla mnie, najoryginalniejszy punkt festiwalu. Najbardziej jednak podobały mi się koncerty Moonlight Benjamin, Sofiane Saidi & Mazalda oraz w drugim dniu festiwalu – Gili Yalo.

Pochodząca z Haiti, ciemnoskóra Moonlight, poza życiem artystycznym jest najprawdziwszą kapłanką voodoo. I chociaż kapłani voodoo, wbrew powszechnym przekonaniom, nie są szamanami, czarodziejami, czarownicami ani żadnymi okultystami, to w żaden sposób nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że jej sceniczne emploi to właśnie taka szamanka, voodoo zaklinaczka dźwięków. Jej aura jest mocna, artystka mocno przekonująca i prawdziwa. Dodatkowo ubrana w czarny kostium kapłanki rodem z Piratów z Karaibów. Muzyka Moonlight to transowe voodoo w nowoczesnym stylu, to energetyczna fuzja karaibskich rytmów voodoo, oraz wyrazistego i ostrego, inspirowanego bluesem i rockiem lat 70-tych. Tydzień wcześniej byłem na Malta Jazz Festiwal i tam pojawił się nieco podobny – równie genialny projekt Bokante – jednego z członków legendarnego Snarky Puppy. Petarda powiadam wam i najmocniejszy punkt festiwalu, zarówno tu, jak i tam.

Sofiane Saidi & Mazalda grają muzykę zwaną Raï. To rodzaj popularnej dzisiaj algierskiej muzyki, która powstała w latach dwudziestych XX wieku. Popularny algierski piosenkarz Sofiane wraz z sześcioma pozytywnie zakręconymi członkami zespołu Mazalda, tworzą magnetyczną muzykę, beduińskich, electro-funkowych dźwięków z pogranicza psychodelicznych brzmień syntezatorów, instrumentów dętych, jak i tradycyjnych. To bardzo nowatorski, energetyczny i udany projekt. Wszystko świetnie rozpisane i zagrane. Dlatego nie dziwi ich częsta obecność na festiwalach świata, gdzie swoim muzycznym przekazem pokazują nowe, świeże oblicze algierskiej tradycji. Również petarda i to do tego stopnia, że chętnie nabyłbym ich płytę.

Piękny, roztańczony koncert w drugim dniu festiwalu dał nam Gili Yalo wraz ze swoim zespołem.
Yalo wykorzystuje elementy tradycyjnej muzyki etiopskiej połączonej z muzyką soul, funk, psychedelic oraz jazz. W rezultacie otrzymujemy, taneczną i przepełnioną żywiołowością muzyczną mieszankę wypełnioną mocnym i wyrazistym głosem artysty, który śpiewa w języku amharskim i angielskim. Zarówno mnie, jak i publiczności bardzo przypadła do gustu taka muzyka. Cała łąka ludzi tańczy.

Nieco rozczarowali mnie artyści z projektu Arvvas. Uznani artyści i pięknie sympatyczni ludzie, ale jak na moje odczucie, nieco mało zgrany duet. Ona-Sara Marielle Gaup pochodzi z Laponii a On – Steinar Raknes z Norwegii. Ona jest wokalistką doskonale umiejącą łączyć dawne i nowoczesne techniki wokalne Saamów, a on uznanym kontrabasistą i wokalistą, do złudzenia przypominającym mi Toma Waitsa. Nie uwierzę, że nigdy go nie słuchał. Bardzo wyczekiwałem ich koncertu zważywszy na oryginalność połączeń joiki i Americany. Projekt jest bardzo kameralny i pewnie obroniłby się w klubowej sali, ale już na ogromnej scenie, po trzech utworach stał się jak dla nie zbyt monotonny. Jednak znalazł wielu adoratorów, do tego stopnia, że artyści schodzili ze sceny przy pełni zasłużonych braw.

Arwas
Arwas

Na koniec chciałbym jeszcze nieco o wyjątkowym projekcie Adama Struga, który tworzy własną, poruszającą muzykę oraz pisze piękne, rzewne wiersze. Adam jest również zapalonym badaczem regionalnej kultury, słucha, zapisuje i stara się ocalić od zapomnienia dawne pieśni rodzimego folkloru. Jest śpiewakiem i instrumentalistą, autorem piosenek, kompozytorem a jego muzykę cechuje sentymentalizm, liryka i minimalizm. To piękna-polska muzyka tradycyjna, połączona z melodyką Bliskiego Wschodu, wzbogacona poezją Struga, Leśmiana, Staffa, Asnyka i Jana Pocka. Pomimo tego, że to właśnie On wraz z zespołem, jeszcze za dnia otwierał festiwal, a jak wiemy, jest to niełatwe zadanie – wszyscy świetnie bawiliśmy się przy jego muzyce. Dancing – potańcówka i wspólne śpiewanie w wybornym stylu. Bylem wzruszony i zachwycony. Ogromny szacunek dla Adama Struga.

I tym wspaniałym akcentem chciałem podziękować organizatorom za zaproszenie mnie na tą wspaniałą Ucztę Kultur Świata. Z ogromną przyjemnością spędziłem czas na słuchaniu i obserwowaniu wszystkich tych wspaniałych – otwartych ludzi, zarówno artystów, jak i słuchaczy. Z przyjemnością również pisało mi się ten felieton. Jednym słowem – miodzio. Do miłego zobaczenia się już za rok.

Mundek Jabłoński

Dodaj opinię lub komentarz.