Przyjrzyjmy się bliżej kilku przykładom niszczenia zabytków.

Grobla Angielska.

Przy Grobli Angielskiej zachowało się wiele ze starej zabudowy, ale zdumiewa i porusza zniszczenie, jakiego dokonano po roku 1989. Jest tam kilka budynków składających się na zespół bramny dawnej rzeźni. To całość architektonicznie ciekawa. Od lewej bardzo ładna neorenesansowa kamieniczka, potem elegancka brama i dawny budynek biurowy z szerokimi schodami, do którego po prawej dobudowano udany modernistyczny betonowy przydatek. Całość jest naprawdę rzadkim, tak udanym spojeniem epok. I to, co się tam dokonuje, pozostawienie tego na zniszczenie – to jest akt zdumiewający. Jak to możliwe? Jak coś takiego w ogóle może się dziać? Na kamienicy był dach z czerwonej dachówki. Kilka lat temu spłonął – i nikt tego domu nie zabezpiecza przed wodą i mrozem…

Jak to w ogóle możliwe, że coś takiego ma miejsce? Jakie to zdumiewające niszczycielskie działania. Zgliszcza, pustka, desperacja i gorycz. Ludzie w rozpaczy przeklinali i opuszczali własną ziemię, miasto dla którego mogli być skarbem, jego życiem. Wyjeżdżali zranieni, naznaczeni piętnem pochodzenia z rodu nieudaczników. Oddając swoje żywotne siły innym, którzy używają ich do swoich celów – napędzą nimi swój mechanizm, zbierają i będą zbierać plony.

A tu domy się walą, piękne domy, zabytki, ślady historii. O jakiego rodzaju ekonomicznym myśleniu można w tym przypadku mówić? O jakiego rodzaju gospodarowaniu?

rzeźnia miejska

Widząc takie rzeczy – a widziałem i widzę ich w Gdańsku wiele – myślę: czemu takich miejsc, całych takich budynków albo mieszkań w nich, miasto nie przekazywało na przykład ludziom, którzy chcieliby zamieszkać tam w zamian za ich utrzymanie, remontowanie? Ludziom którzy chętnie, a bywa że z pasją zatroszczyliby się o takie miejsca! Jest to zwykły, przyjęty sposób postępowania. Miasto nieodpłatnie dzierżawi takie budynki czy mieszkania – dożywotnio czy na jakiś określony czas – w zamian za dbanie o nie, za wyremontowanie pod opieką konserwatora. Przecież byłoby to z korzyścią dla wszystkich! To jest wprost narzucające się rozwiązanie! Czemu więc rugować życie z miasta, zamiast pozwolić mu się krzewić? Kto i jaki może mieć w tym interes? Czy to jest plan niszczenia? Czy takie zobojętnienie, czy raczej jakaś intencja? Ale czyż generowanie takich sytuacji nie dyskwalifikuje od sprawowania jakichkolwiek funkcji?

rzeźnia miejska

Kamienica przy ulicy Rycerskiej.

To jeden z niewielu zachowanych w oryginale przykładów gdańskiej kamienicy. Portal, rzeźby, ściana frontowa z drobnej, żółtej holenderskiej cegły. W środku ścienne malowidła, zabytkowe drewniane schody. Sień wyłożona była holenderskimi kafelkami, podobnymi tym, jakie widzieć możemy na piętrze Ratusza Staromiejskiego. Pamiętam – chłopcem będąc – chodziłem na ulicę Rycerską oglądać tę sień i boleśnie przeżywałem barbarzyńskie ich traktowanie.

Gdy dom już był bliski zawalenia się, stropy podparte, mury się rozpadają, kafelki rozkradzione (wszystko to ściana w ścianę z Muzeum Archeologicznym!) więc, dosłownie w ostatnim momencie, gdy już ten zabytek doprowadzono na skraj zagłady – dopiero wtedy powstały plany ratowania go…

Czyż nie należało od razu, gdy to było możliwe po 1989 roku, stworzyć jakiejś koncepcji wyposażonej w narzędzia prawne – by takie zabytkowe budowle ratować? Właśnie jakiejś formy dzierżawy w zamian za opiekę nad zabytkiem? Zwolnienia z podatków? Albo – czy nie należało przekazywać ich na siedziby stowarzyszeniom, na podobnych warunkach?

Widziałem film dokumentujący tego rodzaju działania w Londynie, gdzie, na przykład, na podobnych zasadach małżeństwo otrzymało dożywotnio zabytkowy dom, pod warunkiem odrestaurowania go w duchu epoki. Pomagał im w tym konserwator, pomagali właściciele sklepów z antykami i starociami. Podkreślam: konserwator pomagał.

Niestety, tutejsza bieżąca ideologia zdaje się skupiać na prostacko, a i absurdalnie uważanym „akumulowaniu kapitału” i „prywatyzowaniu”. Absurdalnie – jakby bowiem te zabytki nie były kapitałem, który zadbany może przynosić te mniej, ale i te jak najbardziej wymierne korzyści miastu i wszystkim mieszkańcom. Chociażby budząc zainteresowanie turystów, ale również mając wartość edukacyjną, stanowiąc materialny dokument historii, przenosząc smak, nastrój, charakter dawnego życia. Będąc dokumentem myślenia i wrażliwości żyjących tu przed wiekami ludzi, kapsułą czasu – co jest po prostu nieocenione.

Takiego rodzaju dbałość może również sprawiać, że zechcą się tu osiedlać ludzie, którzy wiele wniosą w życie miasta i jego mieszkańców, chcący inwestować widząc lud mądry, szanujący posiadane dziedzictwo. Widząc ludzi, z którymi warto żyć i podejmować różne przedsięwzięcia. Ludzi godnych szacunku. Jakież to są proste, oczywiste, elementarne sprawy!

Rycerska 10

Niestety, najwyraźniej wdraża się tu procedury jakiejś właśnie zdumiewającej nowej ideologii: co się da – „rozprowadzić”, a reszta niech się zawali, postawimy bloki… Tylko, czy ktoś będzie przyjeżdżał tu oglądać „apartamentowce”– neobloki… Czy ktoś zechce bratać się z ludem, który niszczy posiadane dziedzictwo. Demonstrującym swoimi budowlami brak smaku i polotu, demonstrującym swoim postępowaniem małe cwaniactwo, pogardę dla tego, co szlachetne. Takie demonstracje zwabią tu chcących szybko „zakumulować kapitał” – wykorzystać, ogołocić ziemię, wybrać ją spod nóg mieszkańcom, ewentualnie unieszkodliwić ich, żeby nie przeszkadzali w „interesach”. Bo to ludność niezorientowana, niemądra, ludność do używania, da się z nimi zrobić, co się chce. Jest biomasa – można założyć dren.

Patrząc na tę kamienicę przy ulicy Rycerskiej – naprawdę nie tak wiele było trzeba, by zachować ją choćby w jako takim stanie. Ale od wojny jej nie dotknięto – nie zabezpieczono, nie wzmocniono fundamentów, nawet po prostu nie podmurowano, nie uzupełniono uszczerbków przy poziomie ziemi…

Rycerska 10O tym zabytku w swoim cyklu „Z kart historii”, publikowanym w „Kuryerze Gdańskim”, napisał pan Andrzej Januszajtis: Ostatnia wojna pozbawiła ul. Rycerską całej wschodniej strony, przy której stało 20 kamieniczek. Po stronie zachodniej przetrwały budynki przemysłowe i jedna kamieniczka. [Oznaczona numerem 10, na rogu ulicy Czopowej.] Jest to jedna z niewielu zachowanych autentycznych gdańskich kamieniczek. W obecnym kształcie pochodzi z początków XVIII wieku. Fasadę z holenderskich cegiełek zdobi portal z dwiema figurami: z lewej strony pracownik browaru dźwiga beczkę, z prawej właściciel browaru rozkoszuje się bezczynnością. Wewnątrz znajduje się autentyczna osiemnastowieczna sień, z elegancko ukształtowanymi schodami, klasycystycznymi drzwiami do pomieszczeń i sztukateriami na suficie, uszkodzonymi przez brutalnie poprowadzone kable elektryczne. Ściany były wyłożone holenderskimi kaflami, które przywożono jako balast na statkach! Po 1945 roku pokryto kafle tynkiem, ale i tak zniknęły. Po rewaloryzacji ten niezwykle cenny dom może się stać prawdziwą atrakcją miasta.

Mały i Duży Groddeck.

To dwa spichlerze nad Motławą przy skrzyżowaniu Podwala Przedmiejskiego z ulicą Chmielną. Dawniej nosiły nazwy Dębowy Rożek i Śpiewak. Według innej wersji: Wiewiórka i Śpiewak. Odbudowano je, w roku 1988 i tak już blisko trzydzieści lat stoją i niszczeją. Osypujące się dachówki, nie zabezpieczone szczyty, bez rynien. Nie zabezpieczone okna… W piwnicach zbiera się woda.

Kto robi takie rzeczy? Jaki jest rachunek ekonomiczny takiego postępowania? Jaki w ogóle sens? Jakie straty przynosi miastu takie nie działanie? Porzucona, martwa, odstręczająca budowla stopniowo rozpadająca się przy drodze turystów spacerujących z hoteli „Novotel” i „Qubus” do historycznego centrum miasta. A obok porastające chaszczami dziury w ziemi. I tak blisko 30 lat! No kto takie rzeczy robi? Jak w ogóle do czegoś takiego można było dopuścić?

Willa przy ulicy E. Orzeszkowej 2.

Jest w gdańskiej dzielnicy Aniołki taki znany adres, piękna willa, o której napisano już wiele artykułów. Bowiem jak wiele gdańskich zabytków – popada w ruinę, choć zdaje się, że nie tyle popada, co jakby ktoś oczekiwał, że zawali się i zniknie wreszcie, zostawiając dobrze ulokowaną działkę. Albo może idzie o to, by zniknął ciekawy ślad gdańskiej historii?

Leon Astrachan, żydowski kupiec, uciekając razem ze swoją liczną rodziną przed rewolucją sowiecką, przybył do Gdańska. Prowadził tu interesy w branży drzewnej – Holzindustrie Leon Astrachan A.-G. W roku 1922 wybudował ten piękny dom. Niestety, niedługo później jego żona ciężko zachorowała.


Na początku lat trzydziestych część willi została wynajęta – mieściła się tam polska Ekspozytura Inspektoratu Ceł, nad biurami zaś były mieszkania urzędników. Dom był niejako wizytówką Polski w Wolnym Mieście Gdańsku.
Leon Astrachan uszedł z Wolnego Miasta do Polski przed hitlerowskimi represjami, wojnę przeżyło jedynie dwoje z jego dzieci.
Po roku 1939 willę zajęło SS, tu urzędował Richard Hildebrandt, który m. in. eksterminował chorych psychicznie w Kocborowie. Po wojnie w willi miał siedzibę Miejski Urząd Bezpieczeństwa, od lat sześćdziesiątych – Izba Wytrzeźwień, swoista miejska legenda czasów PRL (pamiętam, mawiano: Zawieźli mnie na Orzeszkową).

Od wielu, wielu lat willa niszczeje. Ale nawet w tym stanie odegrała jeszcze pewną rolę w historii miasta. Oto organizatorzy Amber Gold występując do ministerstwa z wnioskiem o rejestrację swojej firmy – domu składowego – podali ten adres: Gdańsk, ulica Elizy Orzeszkowej 2, jako jej siedzibę. Jak łatwo zatem wywnioskować urzędnicy wydający decyzję, jak i wszelkie służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo obywateli i kraju, miały od samego początku oczywistą informację i o firmie i o zamiarach osób ją rejestrujących.

Nowe budowle.

Napisałem o kilku budowlach wartych uwagi, ale tak naprawdę w ciągu tych 25 lat na historycznym obszarze miasta, wewnątrz nowożytnych fortyfikacji, nie powstała ani jedna budowla, dla zobaczenia której warto by było do Gdańska przyjechać. Która by była czymś tak szczególnym, ciekawym czy wesołym, by warto było ją zobaczyć na żywo, z bliska. Nic, co miałoby takie piękno, taką konstrukcję, nastrój czy charakter, którymi chciałoby się cieszyć, czy je smakować, czy podziwiać, czy brać z nich naukę. Mam na myśli budowle oryginalne, nie mówię o rewitalizacjach, czy o budowlach tworzonych wewnątrz istniejącej formy – z uwagi na nią, jak to możemy widzieć na przykładzie nowych budynków Muzeum Morskiego, których architektura miała być przede wszystkim udanym wpisaniem w kontekst Żurawia.

Europejskie Centrum Solidarności

Gdyby wskazał ktoś na budynek Europejskiego Centrum Solidarności, budowa takiego pochłaniacza pieniędzy w obliczu dramatycznej sytuacji wielu mieszkańców, w obliczu stanu samego miasta, w obliczu smutnego kolapsu ruchu, którego ma być pomnikiem, w obliczu likwidacji stoczni, a także wzniesienie tej budowli raczej jako akt pewnej polityki – wszystko to sprawia, że dzieło to trudno ocenić pozytywnie, a nie sposób oceniać wyłącznie jako fakt estetyczny, skoro miało wyrażać to, czego jest zanegowaniem.

Budynkowi Europejskiego Centrum Solidarności nadano formę mającą kojarzyć się z budowanymi tu statkami, podkreśla to także pokrycie elewacji kortenem. Ale stoczni na świecie jest mnóstwo, a szczególnością tej akurat, tu w Gdańsku, nie był fakt budowania tu statków, ale powstanie „Solidarności” – i to właśnie powinno być wyrażone architekturą tej budowli, Europejskiego Centrum Solidarności. Tymczasem zupełnie tego nie wyraża, nie przenosi, raczej – szczególnie od północy (od strony stoczni!) – ma charakter zamczyska, jest totalna, nieprzystępna, a więc w charakterze swoim jest zaprzeczeniem idei, której według założenia ma być upamiętnieniem i transpozycją w przyszłość. Zauważmy też – główne wejście do ECS jest tak architektonicznie schowane, że trzeba ustawiać drogowskazy, aby ludzie znajdywali do niego drogę, to też jest zaprzeczeniem idei solidarności – ta budowla nie zaprasza, nie wita, nie przygarnia. Nie mówi: witaj przyjacielu!

Formuła niezależnych związków zawodowych była kostiumem, w który twórcy „Solidarności” ubrali walkę o niepodległość, czego oczywiście nie można było wyrazić expressis verbis w programie jako żądania politycznego, ale co było dla wszystkich jasne i oczywiste – odwołuję się tu do słów pana Andrzeja Gwiazdy. Tymczasem – znów – w formie tej budowli nie znalazła ta kwestia jakiegokolwiek wyrazu. Pan Andrzej Kołodziej podkreśla, że także nawet w ekspozycji nie znajdziemy słowa: niepodległość. Nawet nazwa jaką nadano temu ośrodkowi, a więc: Europejskie Centrum Solidarności, wyraża jawnie, że wbrew tworzonym pozorom bynajmniej nie jest on upamiętnieniem historii, która tu miała miejsce, i jej bohaterów, a raczej jest tej historii podebraniem, użyciem w celach innych.

Omawiając budowlę ECS nie sposób nie odnieść się do kwestii zburzenia dawnej stoczniowej stołówki, która nie została objęta opieką konserwatorską, gdy do rejestru zabytków wpisywano Plac Solidarności. Tymczasem budynek stołówki miał kluczowe znaczenie dla całego założenia, bez niego Brama nr 2 i Biuro Przepustek utraciły swój historyczny wymiar, sens, są wyabstrahowane, odarte ze znaczenia, są wydmuszkami historii. Podobnie zresztą zadziałało wycięcie rzędu topoli – i te drzewa i stołówka były wyrazistą ramą bramy, tworzyły efekt ścieśnienia, dramatyzowały owo miejsce przejścia. To tu ci z wewnątrz – strajków – stykali się z tymi przychodzącymi ich wesprzeć, dowiedzieć się. Cały ten dramatyzm, to skupienie go w tym wąskim odcinku na tych kilku metrach – unicestwiono.

Topole i Brama nr 2 w dniu 16 grudnia 1981

Należy dodać, że w czasie strajku w 1988 roku stołówka odgrywała bardzo ważną rolę, jako „centrum operacyjne” strajkujących. A ponadto cenne – znów: jako świadectwo, jako smak tamtej rzeczywistości, było wyposażenie wnętrza stołówki, w tym meble pospawane z giętych rur, wykonane w stoczni przez robotników. Mogłaby tam dziś funkcjonować „jadłodajnia”, gdzie podaje się dania według receptur z epoki, na talerzach z epoki. To uzupełnione o multimedia pozwoliłoby posmakować tamtego czasu. I to wszystko było gotowe – depozyt, kapsuła czasu, która przetrwała, przemieściła się w czasie i była. Zgoła nic by to nie kosztowało. Nie – ktoś uparł się, by to zniszczyć.

Teatr Szekspirowski.

Nim o nim napiszę, o gmachu Teatru Szekspirowskiego, chcę mocno podkreślić, że zarówno jak w przypadku budynku hotelu Hilton, jak i niektórych z apartamentowców, tak i o architekturze Teatru Szekspirowskiego nie piszę jako o samej w sobie, ale o znalezieniu się jej twórców – w kontekście. Być może bowiem ta budowla na którymś ze wzgórz morenowych, nad którymś z jarów, czy w dobrze dobranej scenerii leśnej – byłaby poruszającą, może nawet zjawiskową. Ale w tym miejscu?

Bo różne rzeczy o architekturze Gdańska można powiedzieć, ale jedno stwierdza się z pewnością – nie była to architektura totalna. Dbano o to budując wielkie gotyckie bryły, a już gdański manieryzm był stylem pogodnym. Manierystyczne zwieńczenia gdańskiej architektury mają swoją dowcipną, bajkową narrację. Kamienne zawijasy wywijające się z ceglanych murów w przerysowany sposób wdzięczące się i naddane na niewielkich nawet, prostych i prozaicznych budowlach – choćby właśnie w zwieńczeniach dawnych stajni, równolegle do których postawiono Teatr Szekspirowski – to zwykła rzecz tego stylu.

zabudowania dworu miejskiego i Baszta Schultza

A przyjrzyjmy się Wielkiej Zbrojowni. W naszym dzisiejszym poczuciu i rozumieniu byłoby nie tylko usprawiedliwione, ale wręcz pożądane, aby zbrojownia była ponurą, zwalistą, totalną budowlą. Skupioną na funkcji i bezpieczeństwie. Groźną i odstręczającą, która jest wręcz przestrogą – przygrożeniem: uważaj, jesteśmy silni, mocarnie uzbrojeni, nawet nie próbuj na nas napadać. Nawet o tym nie myśl! A tymczasem dawni budowniczy właśnie takiej wymowie tej budowli specjalnymi zabiegami zapobiegli, ubierając fasadę w formę czterech zdobnych kamieniczek, zwieńczonych dowcipnym, dla nas współcześnie wprost komiksowym, przedstawieniem wybuchających pocisków. I z płaskorzeźbionymi fantazjami estetycznych wystrzałów z moździerzy.

Zwieńczenie Wielkiej Zbrojowni - wybuchające kule

Dziś nie wyobrażamy sobie, by na wrotach bazy wojskowej umieszczano kosztowne rzeźby przedstawiające w estetyczny i dowcipny sposób wybuchy bomb atomowych, przeloty rakiet i strzały z granatnika. No właśnie, to było zupełnie inne myślenie. Zgodnie z dzisiejszym postrzeganiem, Wielka Zbrojownia jest budynkiem w sam raz na siedzibę Akademii Sztuk Pięknych.

No i pośród takiej architektury, i przypomnijmy – w mieście budowanym z taką dbałością o kompozycję, proporcje etc., stawia się Teatr Szekspirowski w formie totalnej, czarnej bryły, do szarości matowej, i to à la babiloński ziggurat. No to jest rzecz nie na miejscu i raczej nie da się tu zastosować formuły de gustibus… W dodatku zrymowano tę budowlę z dzielącą miasto arterią W-Z, akcentując, potwierdzając i utrwalając to rozdzielenie zarówno formą jak i ustawieniem bryły, równoległymi do arterii masywami ślepych ścian jak i ich asfaltową barwą. Ta budowla utwierdza dokonany podział starego gotyckiego miasta także w tym sensie, iż gdyby nawet kiedyś udało się przenieść trasę W-Z poza nowożytne fortyfikacje – przecież budynek teatru pozostanie…

Gdańsk jest miastem północnym, był głównie budowany z materiałów o ciepłej tonacji, z czerwonej i żółtej cegły, z piaskowca. Antracytowa cegła nie ma tu żadnego odpowiednika – poza tym asfaltem, oczywiście. A słyszę, że bardzo droga…

Gdańsk jest skażony nie-architekturą betonowych bloków. Potrzebne są tu budowle o ciepłym charakterze, które będą ratować z tego zablokowania, a nie takie, które jeszcze przydają totalności. Niestety budynek teatru koresponduje właśnie z tą nie-architekturą, a nie z architekturą starego Gdańska.

Zauważmy tę odwrotność – dawny magazyn broni dziś jawi się miejscem akurat na Akademię Sztuk Pięknych, dzisiejsze miejsce dla dawnej sztuki ubrano w totalną formę…

I – drobiazg – tak opiewane spécialité Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego – jego otwierany dach, ale przecież – przy wielopasmowej autostradzie… Dla koneserów spalin i łoskotu?

Ale teraz – zauważmy coś jeszcze – jest to instytucja kultury, miała naszemu miastu przydawać klasy, wskazywać na szlachetną tradycję, więc wyczucie, świadomość i smak. A oto pobudowano babiloński ziggurat w miejscu spalonej przez hitlerowców synagogi.

Teatr Szekspirowski

Rozważając kwestie inwestowania w miejscu tak urbanistycznie i architektonicznie a i historycznie szczególnym jak Gdańsk, przypomnijmy też kwestię hotelu Hilton, zbudowanego w jednej z najbardziej prestiżowych lokalizacji, niczym loża w teatrze starego portu. W swoim czasie wokół tej inwestycji toczyły się spory, dziś tamte poruszające kwestie zbladły. Warto je jednak przypomnieć omawiając dorobek 25 lat gdańskiej wolności.

Hilton – od strony Podwala Staromiejskiego.

Zachodnia strona hotelu Hilton stanowi z daleka widoczną codę Podwala Staromiejskiego. I nie dość, że jest na ten kierunek zamknięta, to jeszcze, jak na specyfikę i historię tego miejsca, architektonicznie jest zaledwie ogólną stylizacją, w dodatku bez pomysłu na relację ze stojącą tuż obok średniowieczną basztą.

Hilton od strony Podwala Staromiejskiego

Patrząc z perspektywy Podwala Staromiejskiego widzimy położony z lewej strony budynku akcent, drobny, acz nie odpowiedni do miejsca, anachroniczny. To jest przeszklone wyjście na dach, raczej w charakterze industrialnym wieku dwudziestego, a przecież hotel postawiono na dawnym terenie między murami miasta a zamkiem krzyżackim. Owszem, w okolicy tej zachowane są budowle przemysłowe, ale to wiek na przykład XVIII, a więc jest to architektura o zupełnie innym charakterze.

Hilton - windaBudując w tym miejscu należało rozmawiać z tym, co historyczne – z domami wzdłuż nabrzeża, ze wspomnianą basztą i z zabudową ulicy Grodzkiej. Bowiem miejsce, w którym postawiono hotel jest niezwykle historycznie znaczące i wrażliwe, choć zarazem atrakcyjne i nośne – to swoiste wyzwanie.

Nad okolicą ciąży gmaszysko Zespołu Szkół Łączności i pomnik – bryła będąca upamiętnieniem Rzezi Gdańskiej. Gmach szkół łączności należałoby zharmonizować z otoczeniem za pomocą odpowiedniej kolorystyki. Skoro naprzeciwko jest gotycki ceglany mur obronny i takaż baszta, a za rzeką, ale jako ważne dopełnienie tej okolicy, obramowujące wodny teatr wejścia do Starego Portu, duże, również ceglane formy – Spichrz Królewski i filharmonia – to trzeba znaleźć takie kolorystyczne rozwiązanie, które tę okolicę scali, spowoduje, że gmaszysko szkół łączności nie będzie jej tyranizować. Czy to jest trudne? Czyż o kilka ulic dalej nie ma swojej siedziby Akademia Sztuk Pięknych?

 

Hilton  – od strony ulicy Grodzkiej.

Budynek hotelu odwrócony jest do ulicy Grodzkiej swoim technicznym podbrzuszem – uczyniono tak na samym jej początku, w miejscu, gdzie powinno znaleźć się zaproszenie, ukłon, miły gest, bo okolica ta, pięknie zachowana, przechowuje oryginalny nastrój dawnej przyportowej uliczki, prowadzącej na stary most u ujścia Raduni do Motławy. To w Gdańsku unikat, który należało uszanować a i podkreślić.

Zwłaszcza, że okolica ta ożywa. W niedalekiej przeszłości było tam nic – jakaś foodownia i sex shop. Teraz sympatyczne lokale, nie wulgarne, hosteliki, stoliki, krzesełka… I ten werk hotelu u początku psuje ów nastrój, udrugorzędnia, sygnalizuje miejsce innego rodzaju, podrzędną przestrzeń za technicznymi zapleczami. To kłóci się z charakterem i nastrojem tej ulicy. Miejsca wartościowego historycznie.

Hilton – przesmyk.

Przesmyk między hotelem a starymi kamienicami mógłby być wprost uroczym cymelium, gdyby obdarzyć go galeryjką czy kafejką, jakoś ciekawie przekryć… A zrobiono z niego podejrzane, nieciekawe przejście, które lepiej szybko mieć za sobą. W dodatku mieszkańców sąsiedniej kamienicy poczęstowano przed oczy nijaką ścianą. Bez wyczucia, bez elementarnego szacunku.

Hotel Hilton - przesmyk

Hilton – od strony Motławy.

Okolica, w której postawiono Hiltona jest archiwum historii. Na tym terenie znajdował się stary gród, siedziba książąt, do której przybył św. Wojciech. Krzyżacy po zajęciu miasta w 1308 zbudowali tu swój zamek, po wygnaniu ich – rozebrany przez gdańszczan. Patrząc od strony Motławy po lewej widzimy Basztę Łabędź. Po prawej stronie kamienice z wpisanym w nie fragmentem muru krzyżackiego zamku – zresztą tak drastycznie zaniedbanym, iż ostatnio zgłoszono tę sprawę na policję.

Hotel Hilton od strony Motławy, po prawej mur krzyżacki

I to jest też miejsce innego aktu – ciągle tej samej historii. W jednym z tych domów Bronisław Kubicki założył w 1918 roku niewielką restauracyjkę, nazwaną Cafe-International. Była miejscem spotkań gdańskiej Polonii, w tym zebrań „Sokoła” i klubu „Gedania”. Po wybuchu wojny restaurację skonfiskowały władze niemieckie. Syn Bronisława – Leonard został zamordowany w KL Mauthausen-Gusen. Po wojnie restauracja wróciła do właścicieli, ale wkrótce w imię ideologii następnych najeźdźców została upaństwowiona. Ostatecznie powróciła do rodziny po „odwilży” roku 1956.

Restauracja Kubickiego w 1924 r, źródło: Fotopolska

Gdy w taki sposób patrzymy na to miejsce, pamiętajmy też, że jego bliskim kontekstem jest gmach Poczty Polskiej w Wolnym Mieście Gdańsku – i cała związana z tym historia. Gdzieś tędy uciekała czwórka spośród obrońców poczty, którym udało się wydostać z okrążenia. Rannego towarzysza zmuszeni byli zostawić w jednej ze stojących wtedy nieopodal kamienic. To jest miejsce jednego z początkowych aktów II Wojny Światowej.

A zatem te dziś sąsiadujące z hotelem domy, tak niepozorne, choć przecież sympatyczne, są ważne dla tożsamości miejsca. Są ocalałym z wojennych zniszczeń, nawarstwionym materialnym zapisem historii. Są ważne dla miasta, ważne dla Polaków. Ale także, a może przede wszystkim – nie popadając w emocjonalne uwikłanie – po prostu ważne dla ludzkiej refleksji, dla najszerzej pojmowanej refleksji o życiu. Bo w miejscu, gdzie ktoś w śmiertelnym niebezpieczeństwie stawał wobec rozdzierającej decyzji: czy zostawić rannego przyjaciela? – zostaje trochę śladów na murach, trochę gruzu, pył… Wyrasta zieleń, gnieżdżą się ptaki. Ktoś otwiera skup butelek.

Być może nikogo z przyjezdnych to nie interesuje, być może. Ale, być może – nikt o tym nie opowiedział…

To jest miejsce sprzyjające refleksji także nad problemami władzy, nad ludzkimi ambicjami, staraniami i walkami, które z upływem czasu – okazuje się – zostawiają ślad nader mizerny, ułomki zwietrzałych murów. I tak mocarne zamczysko – akt i emanacja władzy i mocy – jawi się śmieszne w proporcji do współczesnych wojennych środków i machin zniszczenia, a i samo w sobie, w swej pozostałości okazuje się kruche, osypujące się i cicho zmierzające do stanu bezformia, stanu z którego przed wiekami tę jego materię ktoś pobrał i uformował przeciwko innym.

ulica Grodzka, XVIII wiek

I te kamieniczki, ten złożony, nawarstwiony obraz wielu wieków, zostały bryłą hotelu wzgardzone. Zbudowano ubogie artystycznie i intelektualnie osideowanie wejścia w teatrum tysiącletniego portu, zbycie tematu zamarkowaniem podziałów, wylaniem kilku ekierkowatych szczytów. A to, co było i nadal mogło być urokiem i wartością, co należało raczej właśnie z ogólną korzyścią uszanować – zmieniono w lichotę i ubóstwo. Bo architektura hotelu kieruje te sąsiednie domy do wyburzenia. Bryła hotelu wymierza cios skalą, wysokością, ale także użytym tonem nowoczesności, zastosowanymi materiałami, które kontrapunktują patynę starych murów, wprowadzając zły kontrast: nowe – stare. Kontrast degradujący to, co historyczne. Zamiast sąsiadce – staruszce wyrazić uszanowanie, budowla uwypukliła jej próchenko.

Jest to również jeden z wyrazistych przykładów złego użycia klinkieru – w zestawieniu z gotykiem, co daje efekt tandetnego pozorowania. Jakby nie można było zdobyć się na wymurowanie kilku ścian ze szlachetnej cegły, jak to na przykład zrobiono w nowych budynkach Muzeum Morskiego przylegających do Żurawia. Gdańsk, okolica w której zbudowano hotel, są miejscem zbyt poważnym, by ustawiać w nich estetyczne podróbki. Pod względem formy, ale i materiałów.

Smak, nastrój tych kilku starych domów wart był zachowania także jako po prostu obraz dawnego portowego miasta, nastrój życia jakim było – unikatowy zachowany charakter nadbrzeżnych knajpek. Budując w takim miejscu hotel należało pamiętać, że o wartości lokalizacji decyduje nie tylko ładny widok z okien. To są sprawy elementarne.

Narodowe Muzeum Morskie koło Żurawia

Aby to, co napisałem w kontekście budynku hotelu Hilton nie sprawiało wrażenia ataku malkontencji, przypomnijmy jak dbano o kontekst budując w Gdańsku w XIX wieku, w jaki sposób, z jaką starannością lokowano architekturę nową w historycznej. Abyśmy zdali sobie sprawę z jaką kulturą mamy w Gdańsku do czynienia, zresztą warto zauważyć jej ślady, ocalałe z wojny, choćby po to, by świadomie widzieć rzeczywistość, w której żyjemy.

Porównanie pierwsze – jak robiono to w XIX wieku.

Hala Targowa.

U przeciwnego końca Podwala Staromiejskiego, w bezpośrednim sąsiedztwie Baszty Jacek, w ciągu średniowiecznych murów obronnych, pod koniec dziewiętnastego wieku wybudowano Halę Targową – i proszę zobaczyć jak starannie wpisano ją w historyczny kontekst. Części ceglane są doprowadzone do wysokości dawnych murów obronnych, to co powyżej, dużo większa kubatura jaką chciano uzyskać, ma łagodne kształty prześwietlone dużymi powierzchniami szklanymi i okryte jasną falistą blachą – korespondującą z barwami nieba. Proszę pomyśleć – obmyślono i uzyskano ten efekt w dziewiętnastym wieku, a porównajmy jakie wtedy były możliwości, a jakie są teraz, jaka teraz jest różnorodność, jaki wybór materiałów. Można się zżymać na wtórność tej architektury, na powtarzanie motywów, więc niejako działanie nietwórcze – ale jaką zawiera kulturę myślenia, jaką uważność i szacunek!

Hala Targowa

Inny przykład – Targ Maślany.

Dwa budynki, którymi obramowano Targ Maślany od południa (dawny budynek poczty) i od zachodu (dawne gimnazjum) to również przykład, jak na przełomie wieków – XIX i XX architekci znajdowali swoje budowle w kontekście dużo starszych budowli. W oddali, w perspektywie widzimy gotycką wieżę kościoła św. Piotra i Pawła. Szczyt budynku poczty powtarza rytmiczny motyw szczytu wieży kościoła. Z taką kulturą komponowano miasto.

poczta na Lastadii i kościół śś. Piotra i Pawłą

Przykład kolejny – kamienica pod Psem.

W tej perspektywie, ujęte od podnóża Biskupiej Góry, budynki kościoła Świętej Trójcy i dawnego klasztoru – później Gimnazjum Akademickiego – z widoczną po lewej stronie Kamienicą pod Psem stanowią jednorodny stylistycznie zespół architektoniczny, choć kamienicę Pod Psem wybudowano blisko pięćset lat później.

Kształt hełmu sygnaturki kościoła powtarza wieżyczka kamienicy, podobnie skomponowane są okna: po trzy, że środkowym wyraźnie większym.

Kamienica pod Psem i szczyt kościoła św. Trójcy

Porównanie drugie – jak można robić to współcześnie.

Nowy gmach Biblioteki Gdańskiej PAN.

Zachęcam, do zajrzenia na ulicę Wałową, w ten jej krótki odcinek za skrzyżowaniem z ulicą Łagiewniki, w okolice Biblioteki Gdańskiej PAN. Nowy gmach biblioteki postawiono w przyległości do dawnego szpitala ortodoksyjnych Żydów. Proszę zobaczyć jak autorzy projektu znaleźli się w tej sytuacji, jak weszli w rozmowę z przeszłością. Owocem jest wypowiedź – zaczynająca się od XIX wieku, przez podjęte, powtórzone rytmy i lekką trawestację, po formę prostą u drugiego końca budynku, która już jest rozmową z „zaczynającym się” właśnie po przeciwległej stronie ulicy powojennym budynkiem Archiwum Państwowego. Zachowana jest miara budowli, kamienica szpitala nie została zdominowana, przytłumiona, choć nowy gmach biblioteki jest w relacji do niej ogromny. I tutaj właściwie dobrany klinkier znalazł się bardzo dobrze. Tu, względem XIX-wiecznej licówki – a nie cegły średniowiecznej.

Biblioteka PAN

Zauważmy też, że ten prawy kraniec budynku jest po prostu klockiem na słupkach, to nic ciekawego, ale jednak „trzyma się” w całości.

Jezdnia w tym miejscu jest brukowana, krawężniki kamienne, płytki chodnikowe niewielkie, z drobnymi kamykami, obrzeża z drobnej kostki – wszystko razem bliskie temu, jak dawniej w Gdańsku wyglądały ulice, jak kładziono chodniki. Wysoki starodrzew harmonizuje z wysokością budynków…

Ten nowy gmach biblioteki PAN nie jest jakimś arcydziełem, ale pod względem znalezienia się w historycznym kontekście, pod względem wrażliwości na ten kontekst i dbałości o ten kontekst – deklasuje architekturę hotelu Hilton. Na tle tego, co wyprawia się w Gdańsku urasta do rangi zjawiska, a jeśli nie wzoru, to w każdym razie wskazania, że można i że w takim kierunku należy podążać, gdy buduje się nowe w kontekście zabytków – podejmować rozmowę, przydawać jeszcze smaku i klasy. Podnosić nie degradować.

Niestety, architektura hotelu konsumuje, eksploatuje okolicę. Jako główny walor oferuje swoim gościom najlepszy – „telewizyjny” widok na Stary Port, ale próżno szukać czegoś, co w odpowiedniej proporcji wnosiłaby do miasta. Całkiem przeciwnie. Tak więc, moglibyśmy powiedzieć, nowy budynek Biblioteki PAN jest przykładem budowania, budynek hotelu Hilton – konsumowania.

Hotel Hilton - kratyA przecież „trafiło się” na inwestora takiego, po którym należałoby się spodziewać klasy i rozumienia. Można było – i należało – postawić wymagania i co do szacunku do otoczenia, i co do harmonii i co do użycia materiałów. Zresztą nie byłyby to wymagania wydumane, a przeciwnie – oczywiste w tych okolicznościach. Od firmy której udziela się takiej lokalizacji należało – i to jak najbardziej w jej interesie! – wymagać, by coś wniosła do miasta. Z pewnością nie była to kwestia jakichś specjalnych kosztów – a myślenia. Zresztą jakże wyraziście możemy to dostrzec także na przykładzie krat w jakie wyposażono budynek hotelu. W Gdańsku od wieków tworzono znakomite dzieła sztuki kowalskiej i wiele z nich przetrwało. Ale też współcześnie ta dziedzina sztuki w Gdańsku ma się dobrze, zresztą jest tu przecież Akademia Sztuk Pięknych, są artyści tworzący w metalu – naprawdę hotel stawiany w tak prestiżowym miejscu Gdańska nie musiał być wyposażony w twory tak naprawdę słabe, tak pretensjonalne.

Jeszcze raz odkreślam, że nie oceniam tych projektów jako samych w sobie: ECS, Teatru Szekspirowskiego, hotelu „Hilton”… Jako o takich w ogóle się nie wypowiadam! Piszę o nich jako o projektach ulokowanych w konkretnych miejscach, w konkretnych kontekstach. To coś zupełnie innego.

Biblioteka PAN

Nim wyrażę kilka zdań résumé, na zakończenie tego rozdziału, chcę jeszcze zwrócić uwagę, że na obraz tego ćwierćwiecza nakłada się wrażenie wielkiej zmiany wynikające z ogólnego w tym czasie rozwoju, rozwoju tzw. cywilizacyjnego. Aby zatem właściwie rozpoznać, czego   r e a l n i e  tu dokonano – trzeba te rzeczy rozróżnić. Ale z drugiej strony, przyjrzeć się również na ile owe możliwości, którymi zaowocował ten ogólny rozwój, a także możliwości wynikające z otwarcia na świat i „bardzo dobrej marki miasta” – zostały wykorzystane, jak je spożytkowano.

Niestety, gdy patrzymy na zdjęcia, przypominamy sobie te smutne obrazy i gdy zarazem uświadamiamy sobie możliwości jakie mieliśmy, doprawdy doznajemy zdumienia, że Gdańsk tak wyglądał 25 lat po osławionym triumfie „rewolucji „Solidarności”! Przecież gdyby w 1989 roku ludzie naprawdę doznali uwolnienia, o jakim się mówi – niesieni euforią, korzystający z nowych możliwości, powinni byli dokonać wielkich dzieł! Gdyby porównać to z odbudową po II wojnie światowej – nie ma nawet czego porównywać, bowiem współcześnie, po tym tak okrzyczanym wielkim zwycięstwie nad komunizmem, s t w o r z o n o  tu niewiele.
Po przegranej przez Polaków II wojnie, w niezwykle trudnych czasach, w stanie wojny domowej, w poddaniu krwawym prześladowaniom i we władzy obłędnej ideologii, w niewoli Stalina, w porażeniu wojenną traumą, przy braku kadr, przy braku narzędzi i materiałów – jednak był w ludziach zapał odbudowy i podnieśli to miasto z ruin.

fot. Janusz Uklejewski

Ale powiedzieć, że podnieśli z ruin to mało, bowiem jak stwierdził to pan profesor Jacek Dominiczak oceniając powojenną odbudowę Gdańska, ówczesna gdańska urbanistyka wyprzedziła świat. Ta koncepcja odbudowy wyprzedziła czas. Jest to tym bardziej znaczące i intrygujące, gdy właśnie uświadomimy sobie w jakich okolicznościach tej odbudowy dokonywano.
Oprócz rzeczy wymienionych chcę jeszcze wspomnieć – o czym rzadko się pamięta – ówczesne problemy wynikające z migracji ludności, gdy społeczeństwo niejako stawało się od nowa. Mój ojciec wspomina jak to tuż po wojnie, w zakładzie pracy, ludzie w czasie przerw śniadaniowych gromadzili się w oddzielnych grupach – w jednej Kaszubi, w drugiej „wilniuki”/„zza Buga”, w trzeciej „bose Antki”, czyli przybysze z centralnej Polski, z Warszawy, z Mazowsza. Moja babcia wspominała jak początkowo Kaszubki na targu w Oliwie nie chciały sprzedawać nowym osiedleńcom masła.
A jednak ci ludzie mieli w sobie marzenie, i mimo tylu różnych trudności, tylu przeciwności – zbudowali od nowa to miasto. Tego, co wydarzyło się po 1989 roku z ich dokonaniami nie sposób w ogóle porównać.

A jeszcze i pamiętajmy o ogromnej dysproporcji z możliwościami dzisiejszymi – to jest nieporównywalne! Dzisiaj właściwie jedyną granicą tworzenia są granice wyobraźni. Gdy to sobie uświadomimy – ujrzymy jak dzisiejsza sytuacja jest skrajnie dramatyczna, jakim, jakiej miary upadkiem jest to, co ordynuje się dzisiaj Gdańskowi.

Zdumiewa obraz zmarnowania czasu o tak kluczowym znaczeniu dla potencjału Gdańska, czasu znakomitego, czasu najlepszego – gdy ciągle jeszcze świeże były laudacje najmożniejszych ludzi świata, gdy w polityce panował względny spokój, gdy Polacy nie byli jeszcze dotknięci takim odium pogardy – jak dziś. Gdy wystarczyło tylko znaleźć pomysł, sposób, by spożytkować potencjał naszego miasta, by stworzyć tu z pożytkiem dla nas wszystkich, dla regionu i kraju, piękne dzieło.

ulica Rzeźnicka

25 lat to szmat czasu. Przy współczesnych możliwościach, przy współczesnej wiedzy – przez 25 lat można zrobić ogromnie dużo. 25 lat – mniej więcej tyle czasu potrzebował kanclerz Jan Zamojski, by w szczerym polu zbudować miasto Zamość – miasto piękne, dziś wpisane na listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Miasto – twierdzę, jedną z najpotężniejszych w Rzeczpospolitej. W piętnastym roku od aktu lokacji ufundował Kanclerz Akademię Zamojską, po krakowskiej i wileńskiej trzecią wyższą uczelnię Rzeczypospolitej. Proszę mi wskazać cokolwiek, co w Gdańsku przez te 25 lat na  p o d o b n ą   m i a r ę uczyniono?! Niestety, to co przez te 25 lat zrobiono tutaj nie wytrzyma tego porównania. A przede wszystkim dlatego, że nie ma tu – niestety – jakiejkolwiek wizji, a więc i budowania choćby jakiejś podstawy, na której można by w przyszłości stworzyć dzieło. Nic z tych rzeczy. Coś tam palnięto, jakieś rzeczy skandaliczne żenujące (Pasaż Królewski, City Forum), jakieś skandaliczne bloki, jakieś udawanki, postawiono to tu, to tam, niszcząc nimi pierwszorzędne miejsca. W tym wszystkim jakieś dwie, trzy, może cztery znaczące budowle (na obszarze historycznego centrum miasta). Przy czym, jak już wiemy: znaczące, nie znaczy, że na miarę, nie znaczy, że dzieła.

Pamiętajmy, uświadommy to sobie – budowniczy Zamościa nie mieli szlifierek kątowych, nie mieli szalunków i rusztowań systemowych, nie mieli pomp betonu, super technik spawalniczych, różnorodności materiałów, środków transportu, dźwigów, elektronicznych przyrządów, komputerów, koparek… Prądu nie mieli i wody w kranach! Nie mieli do dyspozycji politechniki z wydziałem architektury (której studenci wygrywają światowe konkursy!) i Akademii Sztuk Pięknych z mnóstwem wydziałów, specjalizacji, z mnóstwem utalentowanych ludzi. Wreszcie – nie mieli do dyspozycji potencjału wynikającego ze światowej sławy „miasta, które obaliło komunizm”. Gdy to sobie uświadomimy – stanie dopiero przed naszymi oczami skala problemu. Po prostu – płakać się chce.

Rodzi się pytanie – jak to w ogóle możliwe? Co też może się kryć za tym, że aż w takiej skali, mówiąc kolokwialnie – nie zagrało? I to właśnie w obliczu tak zupełnie niebywałej, unikatowej szansy, jaką miasto Gdańsk otrzymało po 1989 roku…

Mówiliśmy o skali 25 lat, ale przecież od roku 2014 wydarzyło się dużo. No, właśnie.

cdn.

Zbigniew Sajnóg

5 thoughts on “Na przykładzie Gdańska cz. 2 – architektura

  • Tu przyczyny są naprawdę bardzo różne, czasem rzeczywiście są to ewidentne wieloletnie zaniedbania miasta, sięgające jeszcze czasów komuny, jak z np. kamienicą na Rycerskiej czy ogólnie np. całą okolicą Placu Wałowego, czasem niestety nieudane próby ratowania przez miasto tych zabytków. Znów dobrym przykładem jest Rycerska 10.

    W 2014 roku została przekazana miejskiej spółce „Gdańska Infrastruktura Wodociągowo-Kanalizacyjna”, która uzyskała pozwolenia na budowę i miała wyremontować kamienicę do 2016 roku. Miały być tam biura do wynajęcia oraz sala konferencyjna. W 2016 roku wyłoniono w przetargu wykonawcę prac remontowych, wtedy podano termin 2019 rok jako koniec prac.
    W 2017 zaczęto prace i obecnie ta kamienica wydaje się już uratowana, nie wygląda już jak na zdjęciach w artykule, ale w tym roku podjęto decyzję o zmianie przeznaczenia obiektu z biur na hotel, co znów wydłużyło termin oddania jej do użytku na 2020 rok.
    Czyli według pierwotnych zapowiedzi kamienica powinna odzyskać pełny blask już 2 lata temu, jednak po 2 przełożeniu terminu zakończenia remontu prawdopodobnie (bo nie jest powiedziane, że jeszcze się coś zmieni) trafi ona do użytkowania za 2 lata.

    Podobnie całe szczęście coś dobrego dzieje się z Willą przy Orzeszkowej. Jej historia była podobna jak np. dawnej zajezdni tramwajowej w Oliwie i wielu innych zabytków, czyli po prostu trafiły w nieodpowiednie ręce, które przeliczyły się z kosztami, albo zwyczajnie miały nieczyste intencje. Sprzedana przez miasto w 2004 roku przez wiele lat była zaniedbywana przez prywatnego właściciela, mimo że ten zobowiązał się w umowie notarialnej do remontu.
    W tym roku pojawiły się sygnały, że może jednak uda się ją uratować. Właściciel dostał dotację na prace zabezpieczające na dachu i tarasach.

    Co do budowli współczesnych to ja odnoszę wrażenie, że większość współczesnych architektów w Polsce nie ma tego czegoś co można nazwać wyczuciem. Zwyczajnie nie zwraca uwagi na to jak ich projekty wkomponują się w otoczenie. Zapewne nie bez znaczenia jest fakt, że większość budowanych w historycznej części Gdańska budowli jest projektowana przez pracownie i ludzi niezwiązanych z Gdańskiem, część może nawet nigdy nie była w naszym mieście. Inna sprawa to przymykanie oka przez władze na działania inwestorów i zezwalanie im jak to ma miejsce na Wyspie Spichrzów na budowę zabudowy zbyt wysokiej w stosunku do otaczających ją budowli.

    Odpowiedz
  • Bardzo dziękuję za wypowiedź!

    Odpowiedz
  • Mam pytanie.

    Co zmieni w tym temacie kandydat na prezydenta miasta Kacper Płażyński, który chętnie wiąże się ze Strefą i która chętnie go promuje. Jakbym usłyszał przynajmniej jedną deklarację z jego strony na poprawę wyżej wymienionych rzeczy (z tej części oraz poprzednich) to od razu dostał by mój głos jak i głos wielu innych mieszkańców którzy kochają swoje miasto i chcą uratować jego piękno.

    Niestety poza ogólnikami które wygłaszają kandydaci (przedszkola, zieleń, seniorzy itp. itd) nic takiego nie słyszałem. Na koniec powiem że obecnie panujący Pan prezydent jest już dla mnie dawno skończony i im szybciej zakończymy jego panowanie tym lepiej.

    Odpowiedz
  • Artykuł przyjął wyjściową tezę, że źle jest w Gdańsku i (w domyśle) Kacper Płażyński wszystko by lepiej zrobił. Za wyjątkowo złośliwe należy uznać załączenie zdjęć opisywanych obiektów z najgorszej perspektywy (np. ECS i Teatr Szekspirowski). Proponuję porównać architekturę gotyckich kościołów ze współczesnymi realizacjami architektonicznymi firmowanymi przez Kościół Katolicki, czy też szanowny autorze wylejesz tyle jadu co w tym artykule?

    Odpowiedz
    • Szanowny Panie, strzela Pan przysłowiową kulą w przysłowiowy płot, ale przede wszystkim zdaje się nie wczytał się Pan w całość książki. Nie wylewam jadu, ale raczej jestem głęboko poruszony straceniem niezwykłej szansy, jaką miało nasze miasto. Książkę moją rozpocząłem pisać około roku 2008, a Pan Kacper Płażyński miał z nią o tyle coś wspólnego, że spowodował sfinansowanie jej wydania po latach moich starań i różnych naprawdę smutnych doświadczeń wiele mówiących o tak sławionej wolności jakoby wzorcowej w naszym mieście. (A więc Pan Kacper owszem zrobił w opisywanych sprawach coś pożytecznego, umożliwił Rozmowę, okazał się wrażliwy i otwarty na poważne sprawy. Zwłaszcza, że jako niegdysiejszy anarchizujący poeta, a potem sekciarz – byłem o lata świetlne oddalony od pisowskiego idiomu. No i widzi Pan, na taką klasę nie zdobył się nikt z opcji „gdańskiej wolności”.) Idąc dalej, gdyby Pan trochę głębiej się zainteresował, wiedziałby Pan, że owszem jestem chrześcijaninem – ale członkiem Kościoła Chrześcijan Baptystów. Zechce zatem Pan zauważyć jak bardzo tkwi w swoich tendencyjnych wyobrażeniach. Co do zdjęć – robię, jakie robię – fotografuję to, co widzę. Nie będę usprawiedliwiał byle czego – gdy po roku 1989 gdańszczanie mieli do dyspozycji potencjał świata, więc powinno tu powstać arcydzieło. Ale zwyciężyła żałosna cinkciarska małość, budowle tylko są jej zapisem. Pora więc się obudzić, a nie szukać „dobrych stron” generowanego byle czego. Jak łatwo zrozumieć chodzi mi o sprawy o wiele poważniejsze, a nie o to, w jakie kształty układane są materiały budowlane w naszej okolicy. One są tylko i aż wyraźnym, utrwalonym obrazem stanu Polaków. I o kwestię tego stanu chodzi i o pilne wnioski. Kłaniam się.

      Odpowiedz

Dodaj opinię lub komentarz.