Jeden z najlepszych gitarzystów rockowych na Pomorzu, a być może i w kraju, postać nietuzinkowa, wyłamująca się z uładzonego panteonu współczesnych mu instrumentalistów. Szaleństwo w oczach i w palcach, dzięki którym od lat generuje energetyczny przekaz. Po niedawnym koncercie macierzystego zespołu Bielizna, w ramach obchodów 35-lecia wprowadzenia w Polsce stanu wojennego, Michał Kusz podzielił się kilkoma swoimi przemyśleniami na tematy ważkie i przyziemne.

Jesteś jednym z najlepszych rockowych gitarzystów trójmiejskiej sceny muzycznej. Do swoich obecnych umiejętności dochodziłeś jednak latami. Jak zaczęła się Twoja przygoda ze strunami szarpanymi – muzycy, zespoły, utwory, płyty?

Cóż, wartościowanie muzyków przypomina trochę rankingi koni wyścigowych, w szczególności dotyczy to gitarzystów. Faktem jest, że dzięki szybkości przekraczającej światło przeniosłem się do Was z innego wymiaru. [śmiech] Ale na poważnie, to moja przygoda z gitarą zaczęła się od spotkania z hydrantem na motocyklu WSK w wieku lat piętnastu. Łamiąc obie nogi byłem zmuszony niejako do gry na tym instrumencie. Jak widzisz, może faktycznie jest ziarenko prawdy z tym innym wymiarem. [śmiech] Grałem więc na gitarze akustycznej w pozycji leżącej, wrzucałem do jej środka mikrofon Unitry, jego zaś wpinałem do magnetofonu szpulowego i nagrywałem ślad za śladem. Uczyłem się grać zwalniając dwa razy utwory Led Zeppelin, Deep Purple i innych klasyków. W domu zawsze grana była dobra muzyka, oszczędzono mi słuchania Zdzisławy Sośnickiej. [śmiech]

Michał Kusz w Radio Gdańsk.
Michał Kusz w Radio Gdańsk.

Zaczynałeś na początku lat 90-tych. Można Cię zobaczyć w archiwalnych materiałach na YT, jak świetnie radzisz sobie jako gitarzysta Bielizny, z którą po wielu perypetiach (wiem coś o tym!) grasz do dzisiaj. Ale nie tylko w tym zespole generowałeś dźwięki. Ocal od zapomnienia kilka z nich.

To prawda. Poprzez próby z Bielizną w klubie TROPS poznałem innych ludzi i muzyków, Ćwiczyliśmy wspólnie, np. z nieżyjącym Jackiem Olterem. W klubie ŻAK, mam na myśli „stary” ŻAK, grałem z Jackiem Siciarkiem i Arturem Jurkiem w pierwszym chyba trójmiejskim cover-bandzie Five Minutes, bijąc rekordy sprzedaży biletów wszechczasów w tym klubie. Grałem też ze studenckim zespołem Słodki Całus od Buby na imprezach typu Bazuna, gdzie traktując dość brutalnie gitarę wzbudzałem konsternację turystycznej gawiedzi. Padało często głośne: Wyłącz przester! Odpowiedź była zawsze ta sama: Nie! Grałem też razem z nieznanym wtedy Leszkiem Możdżerem w Kabarecie Kabel. Później, już bez Leszka, wyewoluowało to w zespół Paru, a potem w Kowalski. Grałem też w Teatrze Muzycznym w Gdyni pod batutą wspomnianego już Leszka. [śmiech]

Bielizna „Krótki kurs znikania” na antenie TVG w 1995 roku.

Co jest dla Ciebie najważniejsze z graniu na gitarze, a szerzej w tworzeniu muzyki? Technika, brzmienie, przekaz, coś innego?

Wszystko razem. Wszystko jest ważne. Nie ma dobrej muzyki bez opanowania po mistrzowsku wszystkich elementów, które wymieniłeś. Bez umiejętności nawet najlepszy sprzęt nie zagra. Z drugiej strony, jeśli zagrasz cudownie ale na kiepskim sprzęcie, to nie będzie słychać detali i niuansów. To też zależy od tego co się gra. Dla mnie ważny jest dobry sprzęt, selektywność i „przebijalność” brzmienia. Można wtedy rozwinąć skrzydła. Od pewnego czasu piszę testy i recenzje sprzętu muzycznego na łamach „Top Guitar”. To bardzo ciekawe, jak różnie mogą być zbudowane gitary, a jeszcze ciekawsze, jak bardzo przekłada się to na ich możliwości.

Cenisz pracę w studiu, mozolne próby i szukanie właściwego brzmienia, czy zdecydowanie czujesz się muzykiem scenicznym ze wszystkimi tego wadami i zaletami?

Lubię to i to. Koncerty są krwią muzyka, a studio umysłem. Radzę sobie i na scenie i w studiu. Staram się pracować sprawnie i efektywnie. Ostatnimi czasy dość mocno angażuję się w produkcję muzyczną i realizatorską prowadząc Studio Instrumentów. Na koncertach staram się przede wszystkim improwizować, traktując to jak wspólną podróż z przybyłą publicznością.

Jak oceniasz to, co muzycznie dzieje się obecnie w Trójmieście, chociażby na tle tego, z czym mieliśmy do czynienia 15-20 lat temu?

Bardzo boleję nad czasami i klimatem jaki zapanował w naszym mieście, czyli kultowi miernoty. Mówiąc krótko, obecnie ceni się rzępolenie. Off nie polega na tym. Udowadnia to Open’er i gwiazdy, które tam pokazują kunszt wykonawczy, grając muzykę alternatywną. Jazzmani i klasycy okopali się na swoich pozycjach i trzymają poziom. Dramatycznie prezentująca się trójmiejska alternatywa okopała się również. Tworzy się klasyczne sprzysiężenie miernot, wzajemnie wspierających się klubów, galerii, mediów i pseudoartystów, pełniących często kilka tych funkcji naraz. Dobrze się bawią organizując wspólne eventy, na których bywają, grają i piszą o tym. Jest tylko jeden problem. Nikt poza Trójmiastem i opisanym właśnie gronem się tym nie interesuje. W taki właśnie sposób, silna kiedyś w ogólnopolskim wymiarze lokalna scena muzyczna, dzisiaj jest jej karykaturą. Brak nam mocnego środka i dobrego mainstreamu. Próby jego stworzenia są bojkotowane na zasadzie „pominięcia”. Ludziom będącym beneficjentami obecnej sytuacji nie jest na rękę podnoszenie poziomu wykonawczo-twórczego, bo sami szybko wylecieliby z obiegu nie dając rady sprostać wysoko podniesionej poprzeczce. Pamiętam sytuację jak jeden zasłużony ponoć redaktor podsumował festiwal „Metropolia jest Okey”, wychwalając pod niebiosa zespół, który jego zdaniem wykonał pastisz heavy metalu (min. stroje sceniczne, itd.). Okazało się, że zespół obraził się na taką recenzję, bo oni grali tak przecież na serio! Tylko to było godne uwagi zdaniem owego redaktora, a grało tam kilkanaście zespołów, wśród których kilka naprawdę ciekawych. I tak jest zawsze lub przeważnie. Można by takich opowieści o redaktorze X i redaktorze Y snuć wiele. Najbardziej dramatycznie wypadają próby ich autorskiej twórczości. Podsumowując, 20-30 lat temu taka ściema by nie przeszła.

To bardzo mocne słowa, ale znasz to środowisko od podszewki. Żeby nie wpadać w kompletny defetyzm, czy mógłbyś wskazać jakieś pozytywy, światełko w tunelu, rokujące na przyszłość?

Oczywiście! Po pierwsze, stara gwardia cały czas daje radę. Spójrzmy chociażby na obecne poczynania Jędrzeja Kodymowskiego, czy Mariusza Noskowiaka. Młodzież w wieku 30+ też daje radę. Fajnie działa Bartosz „Boro” Borowski i jego Music is The Weapon, czy Michał „Goran” Miegoń i jego produkcje studyjne. Warto wspomnieć o takich miejscach jak Teatr BOTO, gdzie sporo się dzieje muzycznie. Najbardziej pozytywnym zjawiskiem jest jednak podejście prawdziwej młodzieży w wieku około 20 lat. Są dobrze wyedukowani i chcą grać na najwyższym poziomie. Ktoś powie, że wynika to z wpatrzenia w rynek amerykański, ale to bardzo dobrze! Ameryka zawsze rządziła się swoimi prawami, które można streścić w jednym zdaniu – rób co chcesz, ale rób to dobrze. Młodzi ludzie chcąc grać kończą szkoły muzyczne i wypasione szkoły realizatorskie, często zagranicą. Jestem jednak przekonany, że czasy hipsterskie, w których królowało podejście typu „zapalmy skręta, znamy dwa akordy, ale rodzice kupią nam tonę sprzętu, a kolega napisze recenzję” ewidentnie się kończą. Mam swoją teorię na temat tej skomplikowanej krzyżówki pokoleniowej. Obecni hipsterzy 30+ to dzieci pokolenia, które mając dwadzieścia parę lat na początku lat 90-tych, dobrze się ustawiło dzięki cwaniactwu i przekrętom. Te idee zaszczepili swoim dzieciom, których dziadkowie tworzyli aparat PRL-u. Obecne pokolenie 20+ to dzieci ludzi takich jak ja. Kończyliśmy podstawówki na przełomie lat 80-tych i 90-tych. Cóż mogliśmy wtedy zdziałać? Nasi rodzice i dziadkowie walczyli o wolność nic nie wiedząc o Magdalence, czy ustaleniach okrągłostołowych.

Wróćmy jeszcze do Bielizny, która wciąż niesie w świat muzyczny kaganek oświaty. Doskonale wypadliście podczas ostatniego minikoncertu na terenie dawnej stoczni w ramach obchodów 35. rocznicy wprowadzenia stanu wojennego. Była tam wciąż młodzieńcza siła, moc, dynamika. Jak oceniasz obecny kierunek zespołu, czy widziałbyś w przyszłości jakiś stylistyczny przełom, powrót do źródeł?

Jak najbardziej! Cieszy mnie obecność w zespole Jarosława Figury, dawnego gitarzysty z okresu powstawiania pierwszej płyty, obecnie basisty. Jarek komponuje świetne utwory w klimacie pierwszej płyty, od którego zespół odszedł w ciągu ostatnich lat. Jest spora szansa na powrót do stylu sprzed lat. [śmiech]

Koncert Bielizny w ramach „Metropolia jest Okey” w klubie Parlament 27.12.2015.

Z tego co wiem, macie sporo nowego materiału, który aż prosi się aby ujrzeć światło dzienne na kolejnej płycie. Do tego dochodzi kwestia DVD z koncertem w ramach „Metropolia jest Okey”. Kiedy możemy się spodziewać nowego/nowych wydawnictw?

Jak tylko zmiksujemy audio i zdobędziemy fundusze na miks wideo, będzie można mówić o płycie DVD. Co do nowego materiału na longplay, praktycznie jest gotowy. Do ogarnięcia pozostaje tylko kwestia nagrania i wydania.

Czas na Marię Ka i jej debiutancki materiał, który nie tylko w Trójmieście wywołał spore pozytywne zamieszanie. Płyty wciąż nie ma, a o zespole jakby przycichło?

Materiał jest gotowy i niegotowy zarazem. Chcemy go jeszcze raz zmiksować, a Maria ma konkretny plan co do osób, które mogły by to zrobić. To niestety trwa. Płytę można by wydać w każdej chwili. Nie jestem w zespole jednak sam i różnica pokoleniowa w sposobie myślenia między mną, a Pawłem i Marią jest spora. Im się tak nie śpieszy jak mi. [śmiech]

Koncert Marii Ka w Radio Gdańsk w ramach „Metropolia jest Okey” 21.06.2015.

Swój talent i umiejętności przekazujesz od pewnego czasu młodym adeptom gry na gitarze. Masz swoją szkółkę, gdzie kształcisz lokalny gitarowy narybek. To chyba dobra okazja, żeby zareklamować tu swoją inicjatywę.

To prawda. Staram się działać na różnych polach, w tym również edukacyjnym. Uczę gry na gitarze od lat i mam własną autorską metodę nauczania opartą o budowę akordów i skal. Kładę nacisk na improwizację i umiejętność grania tego co się chce, a nie wyuczonych w małpi sposób etiud. Szkoła nazywa się tak samo jak studio, czyli Studio Instrumentów, a można ją znaleźć na www.facebook.com/studioinstrumentow lub napisać na studioinstrumentow@gmail.com. Jeśli ktoś czuje w sobie powołanie do gry na tym instrumencie, chętnie wezmę go pod swoje skrzydła.

Zajęcia w gitarowej szkółce Michała Kusza
Zajęcia w gitarowej szkółce Michała Kusza

Gdzie można spotkać Michała Kusza, gdy odpoczywa od gitary, albo wręcz przeciwnie, kiedy gra na niej ku swojej i naszej przyjemności?

Na drodze. [śmiech] Uwielbiam jeździć dla przyjemności samochodem. Krążę po Kaszubach, jadę nad morze, słuchając muzyki i czasem łamiąc przepisy. Lubię też rower w okresie od wiosny do końca lata. Fascynujące jest zbieranie grzybów. Pływam też sporo w sezonie, gdy tylko woda pozwala do niej wejść, bo morsem nie jestem. Na jam session raczej nie bywam, choć zdarzają się. Kiedyś było inaczej, teraz nie mam już siły słuchać rozpaczliwych prób grania ludzi, którym nie chce się ćwiczyć. Bo niby po co to robić? Kiedyś, sącząc piwo z Irkiem Wojtczakiem, podsłuchałem taką oto rozmowę: „…spoko, nagrają nam to sajdziaki…”, czyli muzycy sesyjni. Tacy jak ja… [śmiech]

Michał Kusz & Galago podczas spontanicznej improwizacji w Teatrze BOTO.

Dziękuję za rozmowę!

Przemysław Rudź

Dodaj opinię lub komentarz.