Historia, która nigdy się nie kończy
Co można napisać o zespole, który od pierwszego albumu zawsze zaskakiwał? Nie zapomnę tego momentu, gdy po raz pierwszy usłyszałem płytę, od której zaczęła się historia tego zespołu – „Out of myself”. To niesamowita i intrygująca płyta. Jest dla mnie bardzo wyjątkowa. Pewna koleżanka z Epiku w Warszawie zachęciła mnie, aby kupił ten właśnie album. Muzyka na nim zawarta była wtedy dla mnie jak balsam na moje życiowe rozterki. Po pierwszym odsłuchu pomyślałem, że ten zespół nie jest, nie może być z „Polski”. Gra niesamowicie, nie kopiując jakiś zachodnich gwiazd, ale w progresywno-metalowej formie umie zawrzeć więcej niż wiele zespołów, które wcześniej słyszałem. Nie wiedziałem wtedy, że kiedyś zobaczę ich „na żywo”, kupię następne świetne, rozbudowane i pełne emocji albumy i stanie się on dla mnie wielkim natchnieniem dla mojej własnej twórczości.

Niezapomniany koncert Riverside

Kolejne płyty Riverside nie przeszły bez echa zarówno w Polsce, jak i na świecie. Wiele koncertów, na których można było usłyszeć i zapoznać się z utworami tego świetnego zespołu, stały się już historią, którą w bardzo interesujący sposób opisał Maurycy Nowakowski w książce „Sen wysokiej rozdzielczości”. Jest to pozycja warta uwagi, przede wszystkim  tych czytelników, którzy chcą się dowiedzieć czegoś więcej o zespole, sylwetkach muzyków, ich losach, inspiracjach, trasach koncertowych. W 2015 roku zdarzyła się dramatyczna karta w historii zespołu, Piotr Grudziński – niesamowity gitarzysta (którego widziałem i słuchałem w 2008 roku Klubie Parlament i w 2015 r. w listopadzie w Klubie B90)- zmarł. Wtedy nie myślałem, że zespół jeszcze się reaktywuje. Pewnie nikt wtedy w to nie wierzył. Żaden z muzyków nie potrafił dać odpowiedzi na pytanie, czy jeszcze Riverside zagra bez Piotra. Ale ta historia nigdy się nie kończy – od 2016 roku zespół grał próby w trzyosobowym składzie z gitarzystą Maciejem Mellerem (który nie stał się stałym członkiem zespołu, a tylko gitarzystą koncertowym), a 25 i 16 lutego  2017 r. zagrał w Klubie Progresja  – upamiętniając Piotra tymi koncertami.

Niezapomniany koncert Riverside

Koncert, który wiele zmienił
W piątek 21 kwietnia w Gdańsku nie było pięknego zmierzchu, ale ciemny, zimny i deszczowy wieczór, nie zapowiadał on tego niesamowitego, emocjonującego koncertu w sposób uroczysty. Publiczność (według źródeł ok. 1500 osób) licznie zgromadziła się w Starym Maneżu we Wrzeszczu. Niestety, nie udało mi się przybyć na czas. Zespół Sounds Like the End of the World zagrał ekstra koncert. Widziałem ich jakiś czas temu w Klubie Wydział Remontowy. Naprawdę chłopaki wymiatają, bardzo polecam zapoznanie się z ich twórczością – szczególnie z ich nową płytą „Stories”, ostrym gitarowym graniem, które są ich znakiem rozpoznawczym. Na drugi zespół – Lion Shepherd zdążyłem (nagrali oni drugą płytę „Heat”). Pamiętam jak grali w B90 w 2015 roku jako suport Riverside właśnie. To fenomenalne połączenie muzyki etnicznej, z rockiem i metalem, osobiście bardzo lubię takie właśnie klimaty. Polecam bardzo mocno, kawał świetnej prosto z serca muzy.

Niezapomniany koncert Riverside

Riverside zgrało po ok. półgodzinnej przerwie związanej z technicznym ustawieniem całego sprzętu. Część publiczności w pewnym momencie była bardzo poruszona tym długim oczekiwaniem, ale było warto czekać, nawet i godzinę, bo muzyka, te utwory, które zagrał zespół bardzo zapadły w moją i nie tylko moją pamięć.

Mariusz Duda – wokalista i basista zespołu w kilku zdaniach opowiedział o tym trudnym dla nich wszystkich czasie po śmierci Piotra i że ten koncert jest hołdem złożonym właśnie jemu jako człowiekowi pełnemu ciepła, talentu, muzyki. Pierwszy utwór zagrali w trójkę, dopiero przy następnych grali z Maciejem Mellerem (znanym z zespołu Quidam). Setlista była świetnie ułożona. Utwór Coda zagrany został w dwóch wersjach na początku i na końcu koncertu – na bis. Bardzo osobiście lubię i polecam te utwory – Second Life Sydrome, Conceiving You, The Depth of Self-Delusion, Saturate Me, Lost (Why should I be a frightened by the hat?), 02 Panic Room, Escalator Shrine, Towards a Blue Horison. A jaka to muzyka! Pełna odniesień do muzyki progresywnej – szczególnie słychać było tę delikatną progresywność w grze Macieja, zupełnie innej niż gra Piotra. Maciej nie kopiował  zagrywek, riffów, ale we własny sposób je transponował. Cały zespół przekontruował te utwory w zupełnie nową, przeze mnie wcześniej niesłyszaną stronę. Mariusz bardzo pięknie grał na basie i śpiewał. W pewnym momencie zabrzmiało świetne solo – to było trzeba usłyszeć. Michał Łapaj na syntezatorach i moogu grał oszałamiająco.  Mam nadzieję, że uda mi się posłuchać jego solowej płyty. To będzie świetna płyta – na pewno. A Piotr Kosieradzki w bardzo pięknej formie spajał klamrą całość tego koncertu na perkusji.

Jeśli będziecie mieli okazję, to bardzo polecam zobaczyć te zespoły na żywo. Może nie wszyscy lubią, rozumieją, znają muzykę progresywną, rockową, metalową, elektroniczną czy etniczną, ale warto zanurzyć się w te wielobarwne utwory. To koncert, na którym warto się znaleźć – poczuć klimat i w niego się zasłuchać.

Serdeczne podziękowania dla muzyków, że włożyli tyle serca w ten koncert, oraz agencji Moment, która w  niesamowity i jakże profesjonalny sposób go zorganizowała.

Fotografie i recenzja: Łukasz Kołodziej

Dodaj opinię lub komentarz.