Gdańsk budowany był jako dzieło sztuki złożone z wielu pomniejszych dzieł. Jako dzieło sztuki, w którym się żyje. Nie jako maszyna do życia, nie jako zbiór przyrządów do mieszkania. To stwierdzenie faktu.

Dzisiaj, gdy myślimy co zrobić z tym miastem, to znaczy jak je mądrze poprowadzić – także uwzględniając zamysł, by uczynić je miejscem chętnie odwiedzanym przez turystów, co ma być jednym ze sposobów na zapewnienie zatrudnienia jego mieszkańcom – z pewnością należałoby w jakiś sposób podjąć tę ideę pięknego miasta. W znaczeniu – pięknych okoliczności życia, bo nie mam na myśli stawiania upiękniaczy w postaci posągów pogańskich bóstw (do czego znów się tu wraca!), lewków, sztucznotworów, czy jakichś popisów bogactwa.

Jeśli mówimy o pięknych okolicznościach życia, to nie o fajerwerkach i nie o uwodzeniu, ale o radości: jak pięknie zrobiliśmy. O cieszeniu się tym na co dzień. Jak to powiedział Jan Gehl nieco parafrazując Winstona Churchilla:

Najpierw kształtujemy miasta, potem miasta kształtują nas.

Gdy mówimy o pięknych okolicznościach życia – potocznie kojarzy się to z luksusem, czymś wielce kosztownym. Ale pamiętajmy, że tworzenie wielu spośród dzieł sztuki, za które ludzie płacą dziś ogromne pieniądze – nie wymagało jakichś szczególnych nakładów finansowych. A wiele powstawało, gdy ich autorzy żyli w nędzy. Kwestia zatem nie tyle w pieniądzach, ile w stworzeniu pewnego sposobu działania, który zaowocuje pięknem miasta.

Tu zbliżyliśmy się do ciekawej kwestii, mianowicie do specyficznej „nadwartości” dzieł sztuki. Trudno sobie nawet wyobrazić podobny efekt w jakiejkolwiek dziedzinie gospodarki czy ekonomii, że oto coś o śmiesznej wartości, jakieś cztery listewki, kawałek płótna i trochę na nim farby – są nagle warte kilkadziesiąt milionów dolarów.

Tego się nie wylicza, tego nie da się wypracować jakimkolwiek ekonomicznym mechanizmem – choć oczywiście rozszalały współcześnie marketing wielkie ku temu czyni starania. Ale tu generalnie działa coś innego.

Myślenie o wytworzeniu takiego rodzaju „nadwartości”, nie oznacza w tym przypadku – odnośnie miasta – takiej premedytacji, takiego kombinowania, by stworzyć dzieło i je sprzedać, ale oczywiście to oznacza stworzenie wielu możliwości dla jego mieszkańców, windowanie atrakcyjności inwestycyjnej i marki miasta i regionu.

Tę kwestię specyficznej „nadwartości” dzieła sztuki należy tu raczej potraktować jako obraz i wyciągnąć z niego wnioski odnośnie poprowadzenia Gdańska. Bowiem ludzie, którzy mówią o jego rozwoju, o biznesie i zyskach – myśląc li tylko w kategoriach przemysłowych, handlowych, i którzy prowadzą to miasto w taki sposób – zdają się popełniać błąd u podstawy, niszcząc unikatowy potencjał tego miasta, za czym także pozbawiając korzyści mieszkańców, inwestorów.

Tu należałoby myśleć jak stworzyć miejsce, w którym zakwita życie – co będzie budujące dla wszystkich i w różnych wymiarach.

Maniera owych „lat wolności” – korupcja, grabież, szemrane interesy, nepotyzm, mentalność niuansów szarej strefy – nie stworzą dzieła, bo są przeciwieństwem tworzenia. To widzimy, to jest udowodnione – są niszczeniem. Twórczość nakierowana jest na człowieka, nie na zrobienie człowieka w trąbę. Dzieła powstają z gruntu inaczej – w przeżyciu, w zaangażowaniu, bezkompromisowo, w uniesieniu, w wizji, w poruszeniu. Tego nie da się podfałszować.

Czy dzieła sztuki tworzy się demokratycznie?

Z tych różnych omówionych dotąd kwestii, wyłania się pewien niezwykle ciekawy problem. Ująć go można w pytanie: czy dzieła sztuki mogą powstawać demokratycznie? Jak w procedurze demokratycznej – zrobić rzeczy na miarę dzieł, które otrzymaliśmy z przeszłości?

Nieprzeciętny talent jest nieprzeciętny, szczególny pomysł jest szczególnością. Jak do rozpoznania, do wyłuskania owych szczególności, owych niepospolitości – zastosować procedury demokracji? Jak te mają się do siebie?

Jest już klasyczną wiedzą z zakresu historii sztuki, podręcznikową, że ogólnie może się nie spodobać coś, co jest przepiękne, ale co wnosi do ludzkiego postrzegania i rozumienia – nowość. Tak stało się na przykład z impresjonizmem.

Jak demokratycznie wyłuskiwać coś niepospolicie pięknego?

W demokracji „wizjoner wyprzedzający swoją epokę” zostanie zapewne odrzucony. Bo wyprzedza swoją epokę.

Ale też – i to niezwykłe pytanie – czy niedemokratyczność talentów ma oznaczać ich dyktat? I: jak odróżnić uzurpatora? Bardzo ciekawe.

I jeszcze inaczej: potrzebna jest mądrość i dojrzałość – aby umieć ustępować miejsca komuś, kto wykona jakieś zadanie lepiej. Ale taka postawa jest w konflikcie z podstawami obowiązującej aktualnie ideologii, według której to wojna egoizmów, wojna na śmierć i życie – wytworzy nam piękno, dobro, rozwój…

Trudno także spodziewać się, że ktoś „pójdzie w bój” za sprawy wyobraźni.

Ale też głos namysłu, kultury, wrażliwości, rozwagi, uczciwości jest wyważony, nie wrzeszczy, nie tyranizuje, nie narzuca się. Kto ma wyczucie nie rozpycha się łokciami. Bo ma wyczucie. Głosy merytoryczne są zagłuszane, ścinane: głos padł i tyle, demokracja dopełniła się.

Jest problemem – w ustroju miłości pieniądza i pożerania słabszych, chcieć wspólnie stworzyć piękno i rzeczy szlachetne…

Co najmniej dwie spośród gdańskich uczelni powinny być żywo skupione na badaniu tych spraw: Akademia Sztuk Pięknych i Uniwersytet Gdański. Jakże intrygujący problem badawczy i jakie pole do działania – wielkie żywe laboratorium.

Ale, cóż – tyle tu instytucji kultury, tyle uczelni, a na wygląd miasta to nie przekłada się – w stopniu odpowiednim. Stworzeniem miasta-dzieła musieliby zająć się ludzie odpowiednio utalentowani, przygotowani, odpowiednio umocowani. Musiałyby być jakieś kryteria i sposób powoływania ich, a też weryfikacji ich pracy. Bardzo ciekawe zagadnienie.

Jeśli podjąć taki projekt, zamysł stworzenia miasta-dzieła, to – myśląc całościowo, o całym historycznym obszarze w obrębie nowożytnych fortyfikacji. Trzeba by nadać temu obszarowi specjalny status, objąć specjalną regulacją, a decydujący głos w sprawach tego projektu miałaby powołana rada, czy zespół fachowców odpowiednich dziedzin, ludzi o odpowiednich talentach i o odpowiednim przygotowaniu. Wiemy bowiem z doświadczenia, że politycy czy urzędnicy w swojej ogólności nie są biegli w tworzeniu dzieł. Są przecież innego rodzaju specjalistami – w dziedzinie rozgrywania walk politycznych i lokowania się w strukturze. To jest nie na temat.

Projekt stworzenia miasta-dzieła powinien mieć stałe miejsce w mediach, gdzie byłyby prezentowane i dyskutowane konkretne rozwiązania i plany. Powinien być projektem otwartym. Oczywiście dzisiaj jest to w Gdańsku nie do pomyślenia.

Bezwzględnym warunkiem udanej realizacji takiego projektu, takiego „pomysłu na miasto” byłaby uczciwość. Jakiekolwiek rozwiązanie wdrożyć, ta jedna rzecz jest podstawowa i pewna. Ściemniając nie stworzy się dzieła.

Uczciwość.

Sam powątpiewam w realność tego, co napisałem – o niezbędnej uczciwości… Wydaje się to nierealne, utopijne…

Tak już nam tu wpojono, że bycie uczciwym to jakby bycie frajerem, że to jest słabość, że trzeba być nade wszystko skutecznym, trzeba „jechać ostro” – to jest miarą człowieka, to definicja męskości i siły… Ale obserwując sytuację myślę, że nie będzie przesadą, gdy napiszę, że albo Polacy będą uczciwi i, co najmniej, lojalni względem siebie, albo będą niewolnikami, a Polski nie będzie. Tu, między dwoma młyńskimi kamieniami, w grę wchodzą tylko najwyższe standardy.

I w tym kontekście pomyślmy – co jest frajerstwem? Co jest męstwem? Co jest siłą?

Te lata nauki – już blisko 30 – kosztowały drogo. Najwyższy czas na wnioski. Musi zamieszkać tu potrzeba uczciwości. Świadomość jakim jest skarbem. Jak jest – z różnych względów – bezcenną uczciwość.

Przez korupcję tracimy wszyscy coś bardzo ważnego – nie ma się na czym oprzeć, nie można nic zbudować. Co zresztą widać.

Rada intelektualno-artystyczna.

Zatem argumentowanie średnią statystyczną w myśleniu i decydowaniu, co zrobić z miastem tysiącletniej kultury, z miastem, w którym, jak mówią, narodził się współczesny świat, jest logicznym błędem. Ex definitione podążanie za średnią statystyczną odcina pomysły nadzwyczajne, szczególne, szczególnie piękne. Talenty szczególne są nieprzeciętne.

Stąd należy powołać radę, która będzie zajmowała się – przede wszystkim – sprawami historycznego obszaru miasta w obrębie nowożytnych fortyfikacji i pozostałych obszarów i obiektów zabytkowych.

Jest w naszym mieście jakże wielu ludzi mających znakomitą wiedzę i kompetencje zarówno z zakresu historii Gdańska, architektury, urbanistyki, jak i ogólnie spraw sztuki, kultury. I oni mogliby zostać powołani w skład tej rady.

Rada miałaby szukać właściwych rozwiązań, konsultować, wypowiadać się w sprawie projektów architektonicznych, pełnić role ekspertów albo wskazywać ekspertów w sytuacjach spornych, czy trudnych do rozstrzygnięcia.

Trzeba opracować prawne umocowanie takiej rady, jest to rzecz, którą należy przemyśleć, natomiast z pewnością, widzimy to po latach doświadczeń, nad tak wrażliwym zabytkowym obszarem muszą sprawować opiekę fachowcy – nie tylko konserwator zabytków, ale intelektualiści, artyści, owszem fachowcy w dziedzinie architektury współczesnej, urbanistyki, ludzie mający konkretną wiedzę ale też i innego rodzaju kompetencje, twórcze talenty.

Chcę jeszcze raz podkreślić jak zasadnicze znaczenie ma mądre myślenie o całości tego miasta. Nieustannie podnoszone są alarmy – że ten czy tamten zabytek rozpada się, jego stan wymaga natychmiastowej interwencji, na co padają zwykle odpowiedzi, że nie ma na to środków, że nie ma inwestora… Ale przecież rzecz jest w tym, aby stworzyć taką sytuację, w której zabytki nie są ciężarem dla miasta – a na to miasto zarabiają! Ale właśnie, aby ten stan osiągnąć, trzeba myśleć o całości. Patrząc w sposób izolowany na poszczególne obiekty trudno uzyskać taką sytuację, by – na przykład Brama Nizinna, Grodza Kamienna czy bastiony – zarobiły na siebie, w tym stanie rzeczy, jaki jest teraz. Ale gdy mądrze skomponować całość – mogą stać się naprawdę znaczącym poszerzeniem „oferty turystycznej miasta”, a i mogą wtedy znaleźć się inwestorzy z pomysłami na ich wykorzystanie.

No, ale gdy te zabytki odcina się – jak właśnie Bramę Nizinną i pozostałe zabytki Starego Przedmieścia arterią komunikacyjną trasy W-Z i zabudowywaniem przestrzeni między nimi a Głównym Miastem – blokowiskami (grodzonymi!!!), jeśli zatem całą tę historyczną część miasta się porzuca – to jej zabytki stają się ciężarem.

A gdyby bulwar Długiego Pobrzeża doprowadzony był aż tam, aż do Bramy Nizinnej, gdyby Stare Przedmieście nie było odkrojone od Głównego Miasta trasą W-Z i gdyby obszar wewnątrz nowożytnych fortyfikacji objąć zabudową indywidualną – bastiony, Kamienna Grodza, Brama Nizinna, okolice Placu Wałowego stałyby się z czasem cennym składnikiem miasta, jego pięknym, ciekawym i logicznym domknięciem. Zabytki Starego Przedmieścia przestałyby być ciężarem, podobnie – Dolnego Miasta. Niestety, w tym stanie rzeczy jaki jest teraz w te miejsca przedrze się tylko znawca, badacz lub naprawdę prawdziwy pasjonat. A takich ludzi nie ma wielu. Nie na tyle, by te zabytki mogły zarobić chociażby na siebie – ale przecież powinny zarabiać na miasto!

Zatem tłumaczenie prowadzących Gdańsk, że na ratowanie zabytków nie ma pieniędzy – jest stawianiem sprawy na opak. Pytanie jest bowiem o to, dlaczego takich posiadanych skarbów nie spożytkowano dla dobra całego miasta i regionu? I kraju! Dlaczego tak świetnego potencjału odpowiednio nie spożytkowano? Dlaczego dopuszczono do sytuacji, w której stał się on jakoby ciężarem, przeszkodą, czymś, co przeszkadza i co w związku z tym, jakoby, trzeba zniszczyć.

Plan miejskich inwestycji powinien być podporządkowany sformułowanemu wcześniej „pomysłowi na miasto”. Środki unijne powinny iść na to, by taki pomysł, taką wizję oprogramować. Przygotować miejsce, infrastrukturę, siatkę ulic, komunikację – właśnie ukierunkowując je pod wymogi takiego ogólnego projektu, mając na uwadze taką perspektywę. Czyli na przykład poprowadzić drogi w taki sposób, by nie dzielić historycznego obszaru, ale umożliwić stworzenie w jego obrębie żywej całości miasta – dzieła sztuki. Aby potem ono ciągnęło pozostałe dzielnice (także w tym sensie tworząc układ satelitarny), ale też Trójmiasto, region… Tu zdaje się jest właśnie miejsce, zadanie i rola dla rady intelektualno-artystycznej.

Zbigniew Sajnóg

Dodaj opinię lub komentarz.