Zmian część dalsza…
Długo niczego nie pisałem, bo i czasu brak… i internetu.

Powód:
Dnia któregoś zostałem wezwany na rozmowę z szefem.

„Wiesz – sprawa jest… Ceny nieruchomości strasznie znów podskoczyły… ceny najmu też.
W Shenzhen od ubiegłego roku o 50%… a w Taoyuanju o 100… No i ten… no, właściciel mieszkania podniósł czynsz… z 3500 do 5500.”

No więc musiałem się przeprowadzić. Nie protestowałem, zresztą od samego początku to mieszkanie nie do końca pasowało szanownej małżonce. I w sumie o jeden pokój za dużo…

Niestety musieliśmy się zmierzyć z presją czasu.
Na znalezienie nowego lokum i przeprowadzkę mieliśmy 9 dni!

Od momentu zapadnięcia decyzji, że firma dziękuje za szansę płacenia więcej za najem, Mr Właściciel zaczął nas nawiedzać z jakimiś ludzikami, coś marudzić machać rączkami i notować na karteczkach. A to, że zepsutego żyrandola nie ma, a to, że śrubka w zawiasie drzwi od szafki luźna i że firma musi kogoś przysłać by naprawili, a to, że żarówka w kibelku coś długo startuje, że zasłony brakuje… że stół się kołysze… Ale to oczywiście nie nasza wina, i on to wie… ale ci poprzedni co tu mieszkali… to oni!

Dżizas! – Co za maruda! Opinia firmy była prosta – chłop chce uszczknąć, ile się da z kaucji i wymyśla.
Koniec końców wpadł do mieszkania ze szwagrem i kolegą… a nasza firma dała im godnego przeciwnika – kierowcę.

I tak poważne negocjacje skończyły się machaniem rękoma, pokazywaniem sobie długich list zapełnionych krzaczkami… kierowca wyśmiał Mr Właściciela… którego poplecznicy jasno dali znać, że właściwie to i ten negocjator i ten biały mają rację, i że  przesadza… i wyszli.

Zostałem ja i Mr Właściciel, jego magiczne notatki… i jego aktorskie umiejętności obrazujące jak to go boli, że mieszkanie jest zdewastowane…
Taaaa… Pokazaliśmy mu zdjęcia mieszkania przed remontem… i szyderczo zaproponowaliśmy, że za wkład pracy w cekolowanie i malowanie jestem skłonny wziąć od niego tylko 2000 USD – bo taki miły jestem :)

No ale pomijając tę komedię, trzeba było jeszcze poszukać mieszkania, co było również zadaniem kierowcy.

Któregoś poranka zobaczyłem zylion nieodebranych połączeń. Oddzwoniłem, szef oznajmił, że mam natychmiast podejść do biura – jedziemy oglądać mieszkania.

W kilku miejscach bałem się wysiąść z samochodu, zadupia jakieś… masakra. Zobaczyłem kilka propozycji, które odrzucałem stanowczym NIE!
Widać było załamanie szefa, że wybrzydzam, ale cóż… daleko od biura, kuchnia paskudna, grzyb na ścianach…(taki tam chiński standard).

Kierowca, chyba chcąc załagodzić sytuację próbował zażartować „W Polsce gotujesz na ognisku, to i w takiej kuchni sobie poradzisz” – widział zdjęcia z biwaków, ale chyba nie zrozumiał, że tak nie wygląda moje życie, a już na pewno nie jest to sposób bycia, czy gotowania akceptowalny przez żonę.

Nie poszło mu z tym dowcipem. Kolejne mieszkania, i kolejne… Opadli z sił. Zaproponowałem im powrót na naszą dzielnicę i odwiedziny w jednej z agencji nieruchomości (jest ich na osiedlu kilka).
I bach, jest mieszkanie, 2 pokoje, kilka bloków od starego… brudne ściany, najsłabszy punkt – kuchnia, ale jest potencjał… biorę!
Podpisali papierki. Załatwione.

Niestety z marszu trzeba było zacząć malowanie. Tym razem samemu, bez „fachowców”.
Zacząłem w czwartek, czyli na 2 dni przed planowaną przeprowadzką.


Jednak nie mogło być tak dobrze, żeby na spokojnie pomalować, a potem się przeprowadzić… Nieee, bo za łatwo by było! Tak bez przygód? Nie da się…
W piątek w starym mieszkaniu trzasnęła rura w kuchni (więc i potop zaliczony) i trzeba było zakręcić główny zawór, by odciąć dopływ wody do mieszkania. Jakby cholera nie mogła jednego dnia poczekać!
Więc przyspieszyło to przeprowadzkę, gdyż nawet nie było jak się umyć, czy pozmywać.

Za to Mr Właściciel powiększył krzaczastą listę o kolejny punkt.

Na szybko skombinowałem kilka kartonów z odzysku i gościa dowożącego warzywa do warzywniaka, który okazał się być mistrzem taśmy klejącej, z której w minutę zrobił sieć zabezpieczającą zbyt obfity, jak na jego trójkołowca ładunek.

I tak minęły ostatnie dni…
Malowanie, sprzątanie i walka o łącze internetowe.

Podsumowując.
Mieszkanie mam fajniejsze (lecz mniejsze) i czystsze od poprzedniego. Mamy klimę w każdym pokoju, mamy TV i nawet jakiś kanał z hamerykańskimi filmami.
Najważniejsze jednak, że mam bliżej do pracy, sklepu i odnaleźliśmy wnękę, w której całymi dniami 2 grubasków piecze dziwne, tanie i całkiem smaczne przekąski ;) Nazwijmy – namiastka pieczywa.

A internetu nadal nie mamy… Choć w sprawę jest zaangażowana pani z agencji, właścicielka mieszkania, i 3 osoby ode mnie z biura…

Ciekawe, ile jeszcze podczas tej przygody mieszkań Chińczykom wymaluję?
Bo pomimo umowy najmu na rok, nie ma absolutnie żadnej gwarancji, że zaraz nie trzeba będzie się przeprowadzać.
Umowa dla Chińczyka jest warta tyle, co nic. Umowy tutaj nie mają żadnego znaczenia i nikogo do niczego nie zobowiązują.

Zapas wałków i pędzli pozostaje więc w gotowości bojowej.

fooky

Dodaj opinię lub komentarz.