Strefa obywatelska

W UM w Gdańsku czyli o tym, jak to urzędnicy nie lubią swoich petentów

W życiu każdego emigranta pojawia się w końcu moment, kiedy jego dokumenty tracą ważność – paszport można wyrobić w konsulacie, ale taki dowód osobisty trzeba już w ojczyźnie.

W grudniu do Polski przyjechałam w konkretnym celu – wyrobienia nowego dowodu osobistego – oraz międzynarodowego odpisu aktu urodzenia. Bardzo ucieszył mnie fakt, że można sobie zaklepać online wizytę w urzędzie – zarówno do wyrobienia dowodów jak i odpisu aktu urodzenia. Zadowolona zaklepałam i tu, i tu. Każdą z wizyt zamówiłam na inny dzień żeby w razie komplikacji zdążyć na jedną i drugą. Dostałam smsy z potwierdzeniem kiedy, o której i w jakim pokoju mam wizyty. Nawet była informacja o tym, co zrobić jeżeli chce się odwołać wizytę. Normalnie WOW! Jak się okazało wszystko pięknie wygląda, ale tylko na stronie internetowej.

Jak każdy (w każdym razie większość osób, które znam) nie przepadam za urzędami, a szczególnie za Urzędem Miejskim o którym krążą prawdziwe legendy. Ja dodatkowo nie lubię tej instytucji za przeżycia rekrutacyjne, które swego czasu przeszłam kilkukrotnie.

Urząd Miejski w Gdańsku

W Urzędzie Miejskim na dzień dobry przywitał mnie miły pan ochroniarz, który mną pokierował na pierwsze piętro do właściwego pokoju.

Urząd Miejski w Gdańsku

Niestety przemiły pan zapomniał wspomnieć o tym, że ten pokój znajduje się na piętrze do którego trzeba się dostać wchodząc na piętro drugie. Zagmatwane? Żebyście wiedzieli.

Urząd Miejski w Gdańsku

Weszłam zadowolona na pierwsze piętro, a tam ściana i potykacz z informacją, że do USC należy udać się na piętro wyższe. Ok weszłam na drugie piętro, a tam zupełnie inne numery pokojów, co zresztą jest bardzo logiczne. No, wspaniale! Zagotowana i to dosłownie ponieważ byłam przeziębiona, wróciłam na piętro pierwsze.

Obejrzałam jeszcze raz ścianę i potykacz i z powrotem pomaszerowałam na drugie piętro. Stwierdziłam, że nie będę latać jak nienormalna w te i we wte, i zapytam miło wyglądającego pana z ekipy remontowej, o co tu chodzi. Pan wyjaśnił mi, że wszystko jest ok, tylko trzeba pójść po strzałkach, które znajdują się na podłodze. Fantastycznie, w życiu bym się nie domyśliła, że jakieś dodatkowe paski na linoleum to strzałki (na drugi potykacz na drugim piętrze już pewnie nie starczyło pieniędzy). Hmm, a może ja jednak taka inteligentna nie jestem? A może przeziębienie padło mi na mózg i oczy? W każdym razie przemaszerowałam przez drugie piętro, żeby zejść na piętro pierwsze, na którym to znajduje się USC. A to jeszcze nie był koniec.

Dotarłam w końcu pod właściwe drzwi (tak mi się wydawało). Ale patrzę, a tam pod drzwiami siedzi kilka osób. Na korytarzu stoi automat wydający numerki, u góry wyświetla się kolejny numer, tylko co ja mam teraz zrobić?

Urząd Miejski w Gdańsku

Postałam chwilę i zaczekałam do 11 czyli mojej, wyznaczonej godziny, po czym weszłam do pokoju, w którym od średnio milej pani (bo przecież miałam czelność wejść bez pytania) dowiedziałam się, że mam iść do innego pokoju. To po kiego diabła rezerwacja online jest na pokój, w których odbiera się dokumenty? Wyszłam wściekła i podreptałam do pokoju obok, a tam pod drzwiami niezły tłumek siedział. Tutaj już nie czekałam – w końcu mój wyznaczony czas już mijał. Weszłam do pokoju, a tam tak…stoi jakiś pan przy ladzie, jedna pani w firmowej koszuli UM grzebie w papierach pod oknem, druga stoi w drzwiach – chyba pracuje w pokoju obok. Trzecia z pań ubrana w jakiś powyciągany sweter (przepraszam bardzo, ale urzędnicy mający kontakt z petentami powinni wyglądać schludnie. Obecne przeceny, a nawet lumpeksy pozwalają na zakup po taniości odpowiednich rzeczy.) stuka dwoma paluszkami w klawiaturę i nawet nie spojrzy, kto wszedł do pokoju. Moje powitanie poszło w eter – nikt mi nie odpowiedział ani się na mnie nie spojrzał. Wkurzyło mnie to niesamowicie. Z nosa mi ciekło jak z kranu, słabo mi się robiło – prawdę mówiąc powinnam siedzieć w domu, a nie łazić i ludzi zarażać, a tu głupiego 'dzień dobry’ nie potrafią powiedzieć. Wnerwiona nieźle już podniesionym głosem zapytałam, co z moją wizytą. Wtedy w końcu łaskawie odpowiedziała mi pani w koszuli firmowej, że mam zaczekać, aż pan,  którego akurat obsługiwała, wyjdzie. Ok, czyli jedno stanowisko dla wszystkich. Tych co mają numerek i tych z smsem. Super!

Moje kolejne wejście do pokoju wyglądało tak, jakbym się wepchnęła przed następnego petenta. Dodam, że nikt ode mnie nie wymagał pokazania smsa, więc tak naprawdę można pościemniać, że ma się zarezerwowaną wizytę online i wepchnąć się bez kolejki. Na koniec zapytałam, czy wszyscy mają taki problem z dojściem do ich pokoju i wiecie co? Nie byłam jedyna z takim problemem – chyba jakiś kretyn zaprojektował ten budynek albo ktoś nie pomyślał, jak go dobrze oznaczyć. Wychodząc zresztą spotkałam dwójkę starszych ludzi, którzy tak jak ja błądzili po korytarzach.
Prawdę mówiąc żałowałam, że nie przyszłam z ulicy i nie wzięłam numerka jak zwykły śmiertelnik, ponieważ ta rezerwacja terminu to jakieś nieporozumienie.

Przy kolejnej wizycie musiałam zapłacić za odpis w kasie, do której chyba też lepiej bez kija nie wchodzić. Na początku ucieszyłam się, ponieważ można już w kasie zapłacić kartą, ale mój uśmiech został w ekspresowym trybie starty przez panią kasjerkę. Niestety, nie mogłam zapłacić kartą, ponieważ pani zażądała ode mnie dowodu i oświadczyła, że to nie moja karta, więc nie mogę nią zapłacić. Nawet się nie wdawałam w dyskusję, że to karta na pin, a nie podpis, bo jeszcze by mi ją pocięła albo coś. Na koniec złośliwie jej palnęłam, że coś ma słabo z miejscem na biurku (więcej niż połowę biurka zajmowała wielka drukarka do kwitków plus masa kabli) bo nawet pieniędzy nie ma gdzie położyć. Na koniec jeszcze ciekawostka. Odpis aktu urodzenia (w języku obcym wydają wyłącznie odpis) podobno ma datę ważności. Na dokumencie nie ma daty i zapytana przeze mnie urzędniczka odpowiedziała, że faktycznie jest coś takiego, jak data ważności, ale z racji tego, że nie ma na dokumencie daty, to nie ma terminu ważności. Kolejny, urzędniczy idiotyzm.
To była wizyta nr 1.

Następnego dnia jeszcze bardziej przeziębiona udałam się UM, żeby złożyć wniosek o wyrobienie dowodu.

Urząd Miejski w Gdańsku

Tutaj miło się zdziwiłam, ponieważ dowody mają swoje, oddzielne stanowisko na rezerwacje. Podeszłam do stanowiska, a tam pani gada sobie przez telefon, odłożyła go po chwili, ale przez cały czas do niego zerkała i na dodatek coś przegryzała. Załatwiłam co trzeba, ale w domu zorientowałam się, że nie dostałam numeru sprawy, po którym mogę sprawdzić w necie, czy mój dowód jest już do odbioru. Machnęłam na to ręką, ponieważ i tak w Polsce miałam zjawić się za miesiąc, ale zgrzytnęłam zębami na takie podejście do petenta, jednocześnie przypominając sobie, jaki panuje pod tym względem terror w NFZ-cie

Miesiąc później pojawiłam się ponownie w UM. Pobrałam numerek do stanowiska odbiorów. Tym razem trafiłam tak, że przede mną było kilka osób i dzięki temu mogłam sobie posłuchać, jak panie urzędniczki zwracają się do swoich petentów. Jedna była szczególnie nieuprzejma. Nie wiem, co pani petentka chciała załatwić, ale urzędniczka prawie na nią wrzeszczała, ponieważ kobiecina nie mogła czegoś zrozumieć. Chyba prawie wszyscy ją słyszeli i nie powiem, żeby to było fajne. Jeżeli po godzinie 10 była taka wpieniona, to co się działo koło 15? Być może była to wyjątkowo upierdliwa osoba, bo takie też się zdarzają, ale patrząc na styl obsługi innych pań mam wrażenie, że to jest standard.
Przyszła moja kolej. Podeszłam do wyznaczonego stanowiska i…..zobaczyłam panią, która przyjmowała, jedząc i rozmawiając przez telefon, mój wniosek. Usiadłam sobie na krzesełku i spojrzałam w bok, a tam naklejka z zakazem używania telefonów.

Urząd Miejski w Gdańsku

Myślałam, że zacznę się śmiać. Hmm, a może urzędników ten zakaz nie obejmuje? Ok, niech sobie rozmawiają – na pewno są takie chwile, w których nie ma petentów, ale sorry obsługując kogoś nie powinno się jednocześnie trajkotać przez telefon. Pewnie też zaraz ktoś się obruszy z tym jedzeniem, że nie ma czasu albo miejsca. Każdy ma ustawowe 15 minut przerwy, a nie wierzę, że UM nie ma zaplecza socjalnego, w którym można usiąść i zjeść. Ja mogę chwilę poczekać, aż się pani skończy przerwa. Wolę to niż obsługiwanie mnie przez ciamkającą urzędniczkę, bo jest to zwyczajnie niegrzeczne.

Zastanawiam się również nad tym, kiedy w końcu zmienią się standardy obsługi petenta w Urzędzie Miejskim, ponieważ ja nie widzę różnicy w obsłudze porównując tę, kiedy wyrabiałam pierwszy dowód (a było to ponad 20 lat temu) z tą obecną. Zastanawiam się, czy obrażona mina jest głównym kryterium przyjęcia do pracy w UM, do którego jak wiadomo nie jest łatwo się tak dostać.

Agnieszka Więckowska

autorka blogu Agnes na szwedzkiej ziemi

16 thoughts on “W UM w Gdańsku czyli o tym, jak to urzędnicy nie lubią swoich petentów

  • Co to za pretensje? Do urzędu, Szanowna Pani, to idzie się z pokorą a więc ze spuszczoną głową, wtedy strzałki są widoczne i wszystko jasne. Do tego nie pamiętam aby w Polsce jakikolwiek urzędas był dla petenta a nie odwrotnie. A urzędników nie kwalifikuje obrażona mina tylko koneksje rodzinne lub znajomości – to się u nas nie zmieniło. Dlatego też upłynie jeszcze dużo wody zanim do Polandu wrócę!!!

    Odpowiedz
    • Nie wracaj wcale. Nie tęsknimy.

      Odpowiedz
  • A to się zdziwiłam artykułem!! Ja w lutym załatwiałam sprawy w Urzędzie Stanu Cywilnego i poszło bardzo sprawnie i miło! Pozdrawiam Panie urzędniczki !

    Odpowiedz
  • Więcej emocji niż treści. Autorka stylem pisania nie dowodzi tego, że ma 38 lat (jak sugeruje w podsumowaniu). Czyta się to jak licealistkę z zadaniem domowym z polskiego pt. „Mój dzień w urzędzie”.

    Odpowiedz
    • Argumentum ad personam to poziom podstawówki pani Anno

      Odpowiedz
  • to dziwne bo właśnie ta cienka czerwona linia ułatwia dojście do miejsc trudniej zlokalizowanych. Przecież to jest wykorzystywane na każdym lotnisku na świecie w Szwecji również. Może tu bardziej chodzi o problem, że kilkakrotnie w rekrutacji były od Pani lepsze. Proszę się nie martwić moja żona też kilkakrotnie próbowała i nic, ale jakoś sobie z tym poradziła, jest w Pani wieku i wszystko u nas jest ok. Proponuję wizytę u psychoanalityka, taki problem musi Pani wyprzeć i od razu poczuję się Pani lepiej i w domu też będzie lepiej. Pozdrawiam

    Odpowiedz
  • Najwyraźniej ta Pani ma jakiś problem emocjonalny. To się czuje od początku jej opisu aż do końca, może zwolenniczka PiSu daje popis. To by również tłumaczyło poziom inteligencji u tej Pani.
    Te linie ułatwiają dojście, przez głośnik urzędnik podaje klientowi do którego pokoju ma wejść, jak jeszcze może być łatwiej?
    Byłem tam w listopadzie 2016 roku, pierwszy raz w moim życiu i nie zgubiłem się. Byłem przyjęty bez czekania.

    Odpowiedz
  • Wybierajac się so miejsca publucznego wypada nie zarażać..to a propo czego nie wypada urzędnikowi.
    Tak się sklada
    Ze ostatnio czesto wizytowałam w wyżej wymienionych miejscach i byłam bardzo ale to bardzo mile przyjęta i obsłóżona.pewnie to wynik dobrego wychowani przez mamę.ponieważ jak sama chcę być traktowana tak też traktuję.
    Trochę wiecej dobrej woli i empati życzę PAni.wszyscy pełnimy jakieś funkcje ..a karma wraca

    Odpowiedz
  • ” Niestety, nie mogłam zapłacić kartą, ponieważ pani zażądała ode mnie dowodu i oświadczyła, że to nie moja karta, więc nie mogę nią zapłacić. Nawet się nie wdawałam w dyskusję, że to karta na pin, a nie podpis, bo jeszcze by mi ją pocięła albo coś.”- No bezczelna ta kasjerka(sarkazm)-działa zgodnie z przepisami. Jest Pani dorosłą osobą a nie wie,że nie można się posługiwać czyjąś kartą? Kasjer może zażądać dokumentu tożsamości w celu weryfikacji, a karta bez różnicy czy pin czy podpis-posługiwać się nią może tylko osoba na niej wymieniona.Karta jest własnością banku i w regulaminie wyraźnie widnieją zapisy kto jest uprawniony. Nie raz były przypadki,gdy kasjer przyjął kartę męża/żony a potem miał nieprzyjemności, bo właściciel karty zgłaszał reklamacje. Poza tym cały artykuł naszpikowany emocjonalnie pod publikę-urzędy jakie są takie są,ale też chodzę i załatwiam dużo spraw i przekoloryzowanie aż bije po oczach.

    Odpowiedz
    • Karta nie była i nie jest własnością banku.

      Odpowiedz
  • No tak. Pani wylewa frustracje bo byla tak slaba ze kilka razy sie do um nie dostala do pracy a strefa syfu ochoczo podchwytuje… ależ niespodzianka.

    Odpowiedz
    • Buhahahah, napisął powyżej urzędnik, któremu mama lub tata prace załatwił. Obiektywna osoba, która chciała pracować pewnie zobaczyła dzięki temu jaki to syf i bagno. Ja miałam to samo, tylko z Urzędem Marszałkowkim – i wiem, ze nigdy, nigdy, nigdy nie będę w stanie zniżyć intelektu tak nisko.

      Odpowiedz
  • Ta Pani to typ wiecznej malkontentki, której nikt nie potrafi zadowolić. Osobiście byłem kilkakrotnie w ostatnich latach w UM i nie miałem większych problemów z załatwieniem swoich spraw, a Panie przyjmujące petentów robiły to profesjonalnie i z uśmiechem

    Odpowiedz
    • Hmmm, dziwnym trafem jak się jest obytym i wie co to obsługa klienta i trafi si w Gdańsku na leni i chamów i od razu asertywnie i w sposób cywilizowany reaguje – to natychmiast zaczyna się agresja, atak, oskarżenia o narzekanie, niedostosowanie – dziwne tylko, ze mnóstwo kompetentnych zarówno przyjezdnych i miejscowych, którzy bulą w tym brudnym i zacofanym mieście podatki – widzi to samo. Uważam, że należy zacząć mówić o tym otwarcie, na forum, z podawaniem instytucji i nazwisk. Gdańsk ma potworne kompleksy – problem z nieprzyjemnymi i bardzo, bardzo nieprzyjaznymi ludźmi, szczególnie wobec przyjezdnych, nie chcąc widzieć jak życie wygląda gdzie indziej. Żenada Panie.

      Odpowiedz
  • Wszystkich którzy się powyżej wpisali chwaląc UMG w stylu „oj byłam (byłem) i było bardzo miło”, należy sklasyfikować jako „zaściankowców”. Oczywiście są w UMG bardzo miłe urzędniczki i kompetentne ale znam ten urząd od podszewki i tak jest zazwyczaj w przypadku t.z.w. „straceńców”, czuli tych którzy nie mają wiele do stracenia i nie wyjadają konfitur z racji pełnionej funkcji. Pozostali to elita i mają „petenta” na dnie oka. Jest natrętną muchą. A ciamkanie, telefonowanie bezczelnie przy interesancie itp to normalka. Są czynności które można zrobić dla petenta w ciągu godziny ale … jak wyznała pewna urzędniczka w chwili szczerości – dopiero by się „tumult” rozbestwił! Niech czekają te ustawowe 2 tygodnie albo i dłużej. Przekręty z lokalami, pozwolenia itp to jedynie wierzchołek góry. Pozdrawiam wszystkich którzy się dobrze czują w UMG.

    Odpowiedz
  • Każdy, kto kaleczy język polski używając takich kolokwializmów jak „po taniości” powinien mieć zakaz publikowania tekstów gdziekolwiek. Smutne to czasy, kiedy do głosu chcą się dopchać niedouczone matołki, tylko dlatego, że w ich mniemaniu mają coś istotnego do powiedzenia. Czy wystarczy w tekście słowo-klucz „Gdańsk” i już umieszczacie to na portalu? Obok fantastycznych tekstów o historii miasta (np. autorstwa dr Daniluka) pojawiają się jakieś klimakteryjne horrory pań z pretensjami.

    Odpowiedz

Dodaj opinię lub komentarz.