Ledwie mój pradziad Mikołaj Nasiołkowski zdołał ukończyć lat czterdzieści i sześć, a jego syn Józef – dziewiętnaście; 8 lutego 1904 roku rozpoczęły się na bardzo Dalekim Wschodzie zmagania militarne cesarskiej armii rosyjskiej z wojskami Japonii – również cesarskiej. Sromotne klęski ponoszone przez Rosjan zaskoczyły wszystkich absolutnie obserwatorów tego konfliktu. Rosjanie przecież – dopiero co – buńczucznie zapowiadali, że tych skośnookich Japończyków, to oni czapkami ponakrywają.

Tymczasem w bitwach morskich na Morzu Żółtym, pod Cuszimą i podczas zmagań o Port Artur – Rosjanie stracili dwie floty, spośród trzech wówczas posiadanych. Dopełnieniem militarnej katastrofy carskiej armii okazała się być bitwa lądowa pod Mukdenem w Mandżurii. W tym zaciętym starciu, trwającym od 19 lutego do 10 marca 1905 roku, poległo wprawdzie aż 71 000 żołnierzy japońskich, lecz rosyjski korpus, nieudolnie dowodzony przez generała Aleksego Mikołajewicza Kuropatnika, stracił na wzgórzach Mandżurii jeszcze więcej, bo aż 89 000 żołnierzy. W tej liczbie było 30 000 jeńców wziętych do niewoli japońskiej. Żeby jeńcom uniemożliwić ucieczkę – Japończycy obcinali im pięty samurajskimi mieczami… Kiedy byłem całkiem jeszcze małym chłopcem, opowiadał mi o tym dziadek mojego kolegi. I pokazywał przy tej okazji swoje wówczas tak właśnie okaleczone pięty…

Walc na wzgórzach Mandzurii

To właśnie tam, pod Mukdenem, rozkazano członkom orkiestry wojskowej odłożyć instrumenty, wziąć do rąk karabiny i ruszyć do szturmu, który przeżyło jedynie siedmiu muzykantów. Odznaczony za udział w tym szturmie Orderem Św. Stanisława III Klasy z Mieczami – Ilja Aleksiejewicz Szatrow, dwudziestoletni wówczas kapelmistrz zdziesiątkowanej orkiestry, upamiętnił ten tragiczny wojenny epizod skomponowanym przez się słynnym walcem „Na wzgórzach Mandżurii”.

Zagrożone okrążeniem, główne siły rosyjskie zdołały jednak wycofać się na nowe pozycje w okolicy miasta Syping. Skutkiem militarnej klęski poniesionej przez Rosjan w dalekowschodniej wojnie z Japonią był wybuch rewolucji, która – niewiele brakowało – a zakończyła by epokę carów już w roku 1905.

Gwoli uzupełnienia rzec należy, że podczas wojny japońsko-rosyjskiej, w szeregach armii carskiej zmuszonych było walczyć wielu Polaków – poddanych Mikołaja II. Ale bynajmniej, nie wszyscy nasi rodacy nosili rosyjskie mundury z przymusu. Wielu bowiem Polaków należało do korpusu oficerskiego wojsk wysłanych przez rosyjskiego cara na Daleki Wschód. Spośród polskich uczestników wojny rosyjsko-japońskiej, aż 84 ówczesnych carskich oficerów zostało potem, w Wojsku Polskim odrodzonej Rzeczypospolitej, awansowanych na stopnie generalskie.

Bardzo interesującym epizodem wydarzeń tamtego czasu jest spotkanie, jakie ze stroną japońską odbyło dwóch odwiecznie zantagonizowanych ze sobą polskich polityków, czyli Józef Piłsudski i Roman Dmowski. Zapewne organizatorem tej polsko-japońskiej konferencji był przed laty zesłany na Syberię brat Józefa – Bronisław Piłsudski, który po zwolnieniu z zesłania przez czas jakiś mieszkał Sachalinie, a potem na sąsiedniej, japońskiej już wyspie Hokkaido.

Rozważano wówczas możliwość wywołania na ziemiach polskich powstania przeciwko Rosji, co niewątpliwie wielce było wówczas Japonii na rękę. Ostatecznie nie doszło do wymierzonych przeciwko Rosji polskich działań wspierających Japonię, ale Japończycy przy tej okazji dowiedzieli się o istnieniu Polaków, a do tego została zadzierzgnięta wzajemna sympatia obydwóch stron, co zupełnie nieoczekiwanie miało wydać owoce trzydzieści pięć lat później.

Klęska Rosji w wojnie z Japonią została przypieczętowana 5 września 1905 roku uregulowaniami traktatu pokojowego w Portsmouth. Wydarzenie to, w sprzężeniu z wybuchem rewolucji 1905 roku skutkowało osłabieniem władzy cara Mikołaja II przymuszonego do rezygnacji z samodzierżawia i powołania manifestem z 30 października 1905 roku Dumy Państwowej pomyślanej jako izba niższa rosyjskiego parlamentu. Izbą wyższą miała być Rada Państwa.

Dotychczas Rosja eksportowała jedynie surowce i zboże, a teraz w konsekwencji demokratyzacji życia publicznego – do Rosji zaczęły napływać obce kapitały zainteresowane inwestowaniem w tym bezkresnym i surowcowo samowystarczalnym kraju. Powstawały więc fabryki, rozwijał się przemysł. Konsekwencją było powstawanie klasy robotniczej.

W przededniu wybuchu Wojny Światowej – Imperium Rosyjskie przeżywało nie byle jaki boom ekonomicznej koniunktury, mierzonej wskaźnikiem aż 16% wzrostu gospodarczego w skali rocznej. Ten to właśnie trend ekonomiczny został zniweczony przystąpieniem przez Rosję do wojny w roku 1914. Dlatego też w tym miejscu powiedzieć trzeba, że Mikołaj II ewidentnie zlekceważył znaczenie rewolucyjnego wrzenia w 1905 roku, będącego wszak wynikiem rosyjskiej klęski w wojnie z Japonią.

Zauważyć przy tym należy, że przyczyn tego fatalnego w swych skutkach kroku rosyjskiego władcy w jego ambicjach politycznych sprowadzających się do obawy utraty przez Rosję jej wpływów na Bałkanach. Trzeba powiedzieć – wpływów dość iluzorycznych.

W tamtym to czasie, gdy zanosiło się dopiero na wybuch Wielkiej Wojny; Jego Wysokość Car Wszechrosji zjechał był swoim Rolls Roycem osobiście do nadwiślańskiej mieściny Puławy, zwanej ówcześnie Nową Aleksandrią. I wtedy to właśnie czternastoletni wówczas chłopaczyna, który w przyszłości odległej miał zostać długowiecznym dziadkiem mojej krótkoterminowej eks-małżonki, był naocznym świadkiem eksplodującej nad Wisłą okrutnej, bo przecież monarszej wściekłości wywołanej bezradnością wszechmocnego, brodatego i wąsatego imperatora. Zauważalnym skutkiem złego humoru monarchy było miotanie przezeń własną, carską czapką po kocich łbach wyboistej nadwiślańskiej drogi.

Przyczyną złego nastroju przybyłej z Petersburga Jego Wysokości, była niemożność znalezienia mostu spinającego w Puławach dwa wiślane brzegi. Imperator zapragnął bowiem przeprawić się swą limuzyną na zachodni brzeg Wisły. Ale… rzecz w tym, że mostu nie było! Na jego budowę, owszem, dawno już temu pieniądze z kasy państwowej wypłynęły. Most dawno także został już naniesiony na plany i mapy sztabowe, lecz, drobiazg; nie miało to nic wspólnego z rzeczywistością, co teraz Imperator swoimi własnymi, wodnistymi i melancholijnymi oczami raczył był właśnie stwierdzić! Cholerni czynownicy! Zupełnie nie do pomyślenia… Tym razem cały żelazny most drogowy (w komplecie…) ukradli, i to jeszcze zanim zdołano go zbudować! Całkiem zwyczajnie. Jak to w Rosji…, choć przecież właściwie to jednak już w tym zakątku Imperium zwanym przez Rosjan Krajem Przywiślańskim…

Wzburzeniem niepohamowanym kierowany, pałając przy tym przemożną chęcią posiadania większego baczenia na mające stać się wkrótce teatrem wojennych działań zachodnie rubieże swojego przeogromnego imperium; Jego Najjaśniejsza Wysokość car Mikołaj II ukazem przez siebie natychmiast wydanym – przeniósł był stolicę swego imperium z Wenecji Północy, czyli St. Petersburga, który dopiero co świeżutko Piotrogrodem został przezwany, do nadwiślańskiego Dęblina – dawno, dawno już temu – na Iwanogorod przemianowanego. Tym oto sposobem maleńka, zapadła polska mieścina, zagubiona gdzieś tam, nieopodal ujścia Wieprza do Wisły, dostąpiła historycznie niesamowitego, aż całe trzy dni trwającego, szczęścia bycia stolicą Imperium Wszechrosyjskiego! Tyle to akurat bowiem czasu potrzebowali różni tam dworscy doradcy i liczni generałowie w wyzłacane mundury przyodziani na wybicie tego pomysłu niebywale niedorzecznego z carskiej głowy – bynajmniej – nie tylko uwieraniem korony ograniczonej, ale przecież i tak Najjaśniejszej.

Zapewne w tym samym też czasie zapadła ważna niebywale decyzja, żeby w miejsce ukradzionego żelaznego mostu zbudować przez Wisłę prowizoryczną, drewnianą przeprawę. Prace budowlane prowadzono pod specjalnym nadzorem wojska. Bo przecież drewno również można było ukraść…

Tymczasem wypadki potoczyły się dość wartko, a to za sprawą nikomu dotychczas nieznanego Gawriły Principa, który 28 czerwca 1914 roku zastrzelił w Sarajewie – nie tylko następcę tronu Austro-Węgier, arcyksięcia Ferdynanda, ale także jego śliczną małżonkę – Zofię. Na skutek tego udanego zamachu, Austro-Węgry wypowiedziały wojnę Serbii, co spowodowało wypowiedzenie wojny Austro-Węgrom przez Rosję, co zarazem oznaczało stan wojny z cesarskimi Niemcami związanymi z Monarchią Habsburską uprzednio zawartym sojuszem zwanym Trójprzymierzem. Wypełniając swoje sojusznicze zobowiązania wynikające z zawartego przed laty Trójporozumienia – po stronie Rosji natychmiast stanęła Francja i Anglia. Tak to skończyła się la Belle Epoque…

Zamach w Sarajewie sprawił, że w calusieńkiej Europie niemalże jednocześnie i na dotychczas niespotykaną skalę eksplodowała moda odwiecznie co jakiś czas powracająca. Mianowicie w garniturki niezwykle schludne, jednakiego koloru i fasonu, zaczęto przebierać miliony mężów oraz kawalerów. Również kochanków, karciarzy, karczmarzy, kowali, nauczycieli, parobków, paniczów i poetów. Z całą pewnością; także strażaków i kominiarzy. Wszystko zaś jedynie po to, by ramię w ramię, obok siebie – i zarazem przeciwko sobie – stanęli rakarze i rajcowie, kasjerzy w kirasjerów zaczarowani, pederaści i całkiem zwyczajni pochlebcy. Lunatycy i luminarze, a także garncarze i giserzy.

Portret dwóch cesarzy — Wilhelma II i Franciszka Józefa I
Portret dwóch cesarzy — Wilhelma II i Franciszka Józefa I

We wszystkich naraz miastach starej Europy ulicami maszerowały garnizonowe orkiestry dęte, które sprawiały, że wszyscy prawie młodzieńcy popadali w euforyczny stan przemożnej potrzeby zabijania młodzieńców innych, choć przecież takich samych – jak i oni. Młodzi ci ludzie, jak jeden mąż wierzyli, że to masowe utrupianie miało ich doprowadzić do udziału w chlubnych wielce zwycięstwach w przyszłych bitwach, toczonych podczas tamtej Wielkiej Wojny. Nie dopuszczali do siebie myśli, że wojenna przygoda skończyć się może jedynie wielką życiową przegraną ich samych. Któż z nich byłby wówczas w stanie uwierzyć w taki właśnie fatalny scenariusz dziejowy? Żaden z nich nie dopuszczał przecież do siebie myśli, że oto bez żadnego wyjątku na nich wszystkich – entuzjastycznie dziś maszerujących ze śpiewem na ustach w nieznaną otchłań młodzieńczej przygody – akurat z wielkim utęsknieniem czekały parzące i dławiące, nisko snujące się po ziemi mgły gazów bojowych. Czekały gorące odłamki eksplodujących granatów i szrapneli, ostrza szabel i klingi bagnetów, a także groty lanc ułańskich. Czekały znienacka wybuchające miny, torpedy i bomby głębinowe. Czekał nieprzerwany terkot długich serii oddawanych z karabinów maszynowych, a także nużące podróże odbywane pociągami pancernymi. Czekały dopiero co wymyślone czołgi – bezwzględnie miażdżące swymi gąsienicami absolutnie wszystko, co na swej drodze spotkać im było dane… Czekały szczury obgryzające ciała poległych unurzane w błotach pól bitewnych… Czekały wszy, bunkry żelbetonowe, zasieki z drutów kolczastych, błotniste transzeje z grubsza – tu i ówdzie – faszyną umocnione. Oczekiwały na nich salwy plutonów egzekucyjnych, które były natychmiastowymi wykonawcami wyroków sądów polowych. A także ostrzały artyleryjskie, beznadziejne wielomiesięczne obrony, nieudane szturmy… I znów niekończące się tkwienie w błotnistych okopach… Czekały łzy radości dziewczyn, gdzieś tam dawno temu już pozostawionych, pozapominanych, lecz i tak z nadzieją wytrwale czekających. Tęskniły za nimi lazarety oraz udane amputacje kończyn w nich przeprowadzane. Potem ich losem stawały się szczęśliwe powroty do domu, choć często na szczudłach drewnianych… Ich drogi znaczyć także miały dziewczyn przygodne brzemienności wojenne, przez nikogo wszak nieplanowane… Oczekiwały ich Krzyże Żelazne, ale także i te – drewniane, brzozowe… Będąca dziś zdarzeniem historycznym, pierwsza spośród wojen światowych – stała się ówczesnym faktem politycznym.

Kolejny, choć niestety jeszcze nie ostatni raz, okazać się miało, że miarą cywilizacyjnego postępu ludzkości jest doskonalenie metod uśmiercania ludzi… Kulturowy rozwój gatunku zwanego homo sapiens wszedł oto w fazę swego rozwoju, którą nazwać by należało okresem kultu masowego zabijania swoich bliźnich. Na niespotykaną dotąd skalę zatriumfowała bowiem ta nowoczesna forma niewolnictwa, znaczona uzależnieniem od wiedzy decydującej o postępie technicznym. Wiedzy tego osobliwego rodzaju z rozumem i mądrością niewiele wszak posiadającej wspólnego. Więc w tamtym czasie, gdy caluśka Europa pokryta została gęstą siecią okopów z niekończącymi się zasiekami z kolczastych drutów… Młodzieńcy, którzy w zadymionych pubach dumnego Abionu beer pijać lubili z upodobaniem wielkim, rozpruwali potem bagnetami brzuchy Bawarczyków napełnione regionalnie ulubionym trunkiem, zwanym w ich ojczystym języku das Bier. Zaś Schnaps-Deutsche, po trosze – może i z pedanterii – a zapewne także i z zamiłowania do oszczędzania, co wszak jest właściwe ich narodowemu charakterowi; nim spust karabinowy nacisnęli, starannie celowali do postaci tych, co będąc oddaleni zaledwie odległością dzielącą od siebie dwie linie okopów, wodku cenili sobie najbardziej, ponad wszystkie inne trunki ją stawiając.

Można zatem śmiało powiedzieć, że całe te cztery lata były okrutną epoką znaczoną niepodzielnym panowaniem tej zarazy zbiorowego obłędu, który znienacka co jakiś czas bezwzględnie przemieniał akwizytorów i amantów w artylerzystów; dekarzy, dorożkarzy i dekadentów w dezerterów; gawędziarzy i gimnazjalistów w grenadierów; dozorców w dekowników; bednarzy oraz buntowników w bohaterów, zaś kaznodziei i kanoników w kapelanów. No i oczywiście, murarzy w maruderów.

Wszystkich tych świeżo umundurowanych młodzieńców łączyła miłość niezmierna do wąsów swojego własnego cesarza, tysiąckrotnie potęgowana nienawiścią nieprzejednaną do wąsów i bokobrodów imperatora nacji, która modliła się wprawdzie do tego samego Boga, ale już w innym języku i obrządku. I naprawdę niewiele wtedy brakowało, by z tak beznadziejnie idiotycznych powodów winogradnicy rodem z Hesji, Nadrenii-Palatynatu oraz Burgundii, wszyscy ci producenci reńskiego i mozelskiego wina, czerwonego Beaujolais oraz wytrawnych produktów w rodzaju Médoc Château Saint Bonet, czy też Château aux Quatre Vents z regionu Bordeaux – byliby się, co do nogi, wzajemnie powybijali nad rzeką Sommą i pod francuskim miastem Verdun. A tym samym my, przyszłe pokolenia, z miłością i nienawiścią do cesarskich wąsów i bokobrodów zupełnie nieobeznane, a więc generacje absolutnie winą za wybuch tamtej wojny nieobarczone, zostalibyśmy skazani na dość ponurą rzeczywistość współczesnego delektowania się smakowitością trunków rycerskich o swojsko brzmiących nazwach Tur, czy też Mózgotrzep… Znaczy się całej gamy produktów rodzimej bodzentyńskiej Wytwórni Win Owocowych – swojego czasu – za ich jakość przednią, uhonorowanych patetycznym biało-czerwonym znakiem rynkowym: „Teraz Polska”!

Cmentarz poległych w bitwie pod Verdun żołnierzy francuskich
Cmentarz poległych w bitwie pod Verdun żołnierzy francuskich

Przedłużające się działania wojenne skutkowały gwałtownym zubożeniem społeczeństwa rosyjskiego. Wojna odebrała Rosjanom dopiero co rozbudzone nadzieje na coraz to wyższą stopę życiową. Stan narodowej i zarazem społecznej frustracji pogłębiały jeszcze kolejne, sromotne klęski ponoszone na froncie przez armię rosyjską. W ten to sposób – zamiast mnożenia się rzeszy zadowolonych z rządów cara Mikołaja II – mnożyły się miliony niezadowolonych. Tych coraz bardziej zubożałych i głodujących za linią frontu. Oraz tych głodujących i codziennie umierających na frontach wojennych. Jest oczywiste, że najbardziej sfrustrowanymi z powodu wojny Rosjanami byli ci, którzy nosili mundury wojskowe i mieli w swych rękach karabiny. Miliony sztuk karabinów.

Z drugiej strony, rosyjski władca nie sprawował wszak swej władzy z wyboru na kolejne kadencje. Rosjanie coraz bardziej niezadowoleni z carskich rządów, znaczonych uwikłaniem w wieloletnią wojnę, nie posiadali przecież możliwości wybrania sobie demokratycznie innego cara. Nie byli wszak obywatelami, a jedynie poddanymi. Ale z powodu trwającej właśnie wojny, byli poddanymi uzbrojonymi. Tym samym posiadali możliwość zbrojnego wystąpienia przeciwko władzy i obalenia dotychczasowego władcy. Zbrojny bunt carskich poddanych jawił się być jedyną możliwą w ówczesnej Rosji formą wyrażenia społecznej woli. Coraz bardziej szerząca się nędza oraz rosyjskie klęski w kolejnej wojnie (powiedzieć trzeba, że dla poddanych Mikołaja II klęski znacznie bardziej dotkliwe niźli tamte, poniesione w wojnie japońskiej) skutkowały upadkiem autorytetu władcy i jego władzy. To musiało zaowocować kolejną rewolucją rozumianą jako zbrojny bunt przeciwko carskiej władzy. Niepodważalnym faktem jest, że to właśnie brak rozumienia tego prostego mechanizmu przez Mikołaja II z jednoczesnym połączeniem z miernymi dość umiejętnościami prowadzenia przez cara polityki zagranicznej – doprowadziły w końcu do eksplozji społecznego niezadowolenia. Efektem carskiej obawy o utratę rosyjskich, trzeba powiedzieć – dość iluzorycznych wpływów na Bałkanach stała się ostatecznie utrata przez Mikołaja II; najpierw władzy, a niebawem także i życia.

Podatny na depresję i coraz bardziej tracący kontakt z rzeczywistością Mikołaj II mieszkał wraz z rodziną w Carskim Siole, oddalonym nieco od Petersburga zwanego teraz Piotrogrodem. Stan ducha ostatniego cara Rosji powodował, że właściwie w jego imieniu rządy sprawowała jego małżonka. Aleksandra Fiodorowna była pochodzącą z Darmstadt księżniczką heską. Nim wyszła za mąż za Mikołaja II, nazywała się Alice von Darmstadt. Za przyczyną swego pochodzenia powszechnie podejrzewano ją o sympatie proniemieckie. Do tego wszystkiego pozostawała pod przemożnym wpływem wyznaniowego szarlatana, analfabety Grigorija Rasputina, który w końcu decydował o obsadzie stanowisk ministerialnych, co też stało się przyczyną nazwania tej mrocznej postaci carem bez korony.

Przeczytaj więcej artykułów historycznych Piotra Jana Nasiołkowskiego

Zimowe miesiące 1917 roku zaznaczyły się deficytem opału w Piotrogrodzie, co wywołało falę strajków. W końcu za przyczyną braku energii przerwały produkcję fabryki. Tysiące robotników wyszło na ulice rosyjskiej stolicy. Niezadowolenie tłumów zostało podsycone celowo przez agitatorów rozpuszczonymi plotkami o mającym jakby nastąpić wprowadzeniu kartek na chleb. Car opuścił Carskie Sioło 7 marca i specjalnym pociągiem wyjechał do Mohylewa, gdzie chciał znaleźć schronienie w Kwaterze głównej swoich wojsk. Wiadomość o tym podsyciła jedynie niezadowolenie społeczne, które osiągnęło swoje apogeum 8 marca, kiedy to wybuchł strajk w Zakładach Putiłowskich będących największą w Rosji firmą metalurgiczno-maszynową. Robotnicy żądali podwyższenia wynagrodzeń o 50%. Dwa dni później strajkowało i demonstrowało w Piotrogrodzie już 300 tysięcy robotników. W tych antycarskich wystąpieniach brali udział absolutnie wszyscy przeciwnicy monarchii. Ramię w ramię, obok siebie; anarchiści, bolszewicy, mienszewicy i eserowcy. Sytuacja coraz bardziej wymykała się spod kontroli. Rozjuszone tłumy podpalały posterunki policji i mordowały policjantów. Następnego dnia, czyli 11 marca – wojsko obsadziło kluczowe punkty miasta i zaczęło strzelać do tłumów. Najbardziej krwawe wydarzenia miały miejsce na Placu Znamieńskim, gdzie żołnierze Wołyńskiego Pułku Gwardii otworzyli ogień do demonstrantów, co pociągnęło za sobą około 40 ofiar śmiertelnych i mniej więcej tyle samo rannych. Skutek tych wydarzeń był jednak całkiem dla władz zaskakujący. Otóż wstrząśnięci żołnierze zaprotestowali przeciwko używaniu ich do masakrowania demonstrantów i odmówiwszy strzelania do tłumów – przyłączyli się do protestujących. Wojsko wypuściło 12 marca więźniów Twierdzy Pietropawłowskiem. Tego samego dnia nad Pałacem Zimowym wywieszono czerwoną flagę, a tłum zdemolował Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i szturmem wziął centralę Ochrany, czyli carskiej policji politycznej. Przez okna wyrzucano i palono na ulicach akta. Szczególną aktywnością przy tym wykazywali się byli konfidenci tejże Ochrany. Tłum wtargnął także do arsenału zdobywając tysiące karabinów.
Spośród dwustutysięcznego prawie garnizonu piotrogrodzkiego połowa żołnierzy była już zbuntowana, reszta przyjęła postawę neutralną.

Tego samego dnia utworzony został Komitet Tymczasowy Dumy, który uznać należy za zaczyn tymczasowej władzy wykonawczej. Na czele Komitetu stanął Michaił Rodzinka. Następnego dnia, a więc 13 marca z inicjatywy mienszewików powstała Piotrogrodzka Rada Delegatów Robotniczych i Żołnierskich. Jej skład był zdominowany przez umiarkowanych socjalistów. Dość powiedzieć, że bolszewicy, eserowcy i tzw. międzydzielnicowy stanowili zaledwie 10% jej składu osobowego.

Mikołaj II ciągle jednak nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Mianował dowódcą garnizonu piotrogrodzkiego generała Nikołaja Iwanowa zlecając mu zdławienie rewolucyjnego wrzenia. Z wojsk spoza stolicy rozpoczęło się montowanie swoistej karnej ekspedycji przeciwko piotrogrodzkiej rewolucji. Sformowane oddziały liczyły około 50 tysięcy żołnierzy. Ale i ci się buntowali przechodząc na stronę rewolucji. Z obawy wzmocnienia jedynie tym wojskiem sił rewolucyjnych w Piotrogrodzie – Mikołaj II rozkazał generałowi Iwanowowi wstrzymanie marszu tej ekspedycji.

Tego samego dnia, gdy w Piotrogrodzie powstał stan dwuwładzy, car Mikołaj II usiłował powrócić do Carskiego Sioła, lecz przejazd jego pociągu był utrudniany przez rewolucjonistów. W efekcie tego, pozbawiony już właściwie realnej władzy ostatni car Rosji zdołał dotrzeć jedynie do Pskowa, gdzie 15 marca 1917 roku abdykował na rzecz swojego młodszego brata, Wielkiego Księcia Michała Aleksandrowicza, który jednak nie przyjął carskiej korony przekazując następnego dnia całą władzę Komitetowi Tymczasowemu Dumy. Generał Nikołaj Iwanow został aresztowany. Tym sposobem Rosja przestała być monarchią.

Artykuł jest na 2 podstronach, przejście na kolejną podstronę poniżej.

6 thoughts on “Wielkorewolucyjny mit całkiem niewielkiego puczu

  • Zaprawdę słuszną jest linia naszej Partii.

    Odpowiedz
  • Panie Nasiołkowski artykuł jest rzetelny tylko do momentu pańskich poglądów na temat ustroju zapoczątkowanego przez Lenina . Od tego momentu zaczyna się zmanipulowany historycznie bełkot skrajnego liberała. Gdyby zasięgnął pan trochę wiedzy wiedziałby pan , że Lenin nie podzielał poglądów Stalina a nawet na łożu śmierci przestrzegał przed nim. Gdyby nie rewolucja i socjalizm wielu ludzi nie umiałoby czytać i pisać a o studiach dla swoich dzieci mogliby tylko pomarzyć.

    Odpowiedz
    • W Polsce nie było rewolucji bolszewickiej, a ludzie nauczyli się czytać i pisać.

      Odpowiedz
    • Może i nie podzielał, ale rozkazy masowego mordowania bez względu na wiek, płeć i status społeczny wydawał i podpisywał bez zmrużenia oka. Bronienie Lenina bo był łagodniejszy niż Stalin, a może nawet miał szlachetne intencje, jest poniżej jakiejkolwiek krytyki.

      Odpowiedz
    • Tak jeszcze przyszło mi do głowy, żeby Pani Magdalena trwająca w przekonaniu o wspaniałosci realnego socjalizmu i PRL-u, przekonała jeszcze krewnych rotmistrza Witolda Pileckiego oraz generała Emila „Nila” Fieldorfa i jeszcze krewnych tych około 400 000 przesladowanych, czyli katowanych, więzionych i zamordowanych. Także niechaj Pani przekona o tym krewnych mojego kolegi z pokoju studenckiego, Staszka Pyjasa… Ten to dopiero wspaniale nauczył siie pisać… Dzięki realnemu socjalizomowi… A zamordowali go w tym PRL-u, oczywiście Kosmici! A tak się składa, że moje wszystkie córki nauczyły się pisać nie w Polsce i tuż po upadku PRL-u. Też dzięki realnemu socjalzmowi, bo ich zagrożonemu ojcu przyszło z tego „PRL- raju wszelkiej szczęśliwości” się ewakuować. Skoro tak było dobrze za tego PRL-u- niechaj Pani Magdalena wytłumaczy zrywy niezadowolenia w 1956, 1968, 1970, 1976, 1980! PRL- jako Państwo nie miało zupełnie poczuciaq obowiazku wobec swoich obywateli. Stad właśnie te eksplozje społecznego niezadowolenia Zatem niechaj Pani nie opowiada wyświechtanych frazesów o szansach społecznych awansów. Bo ja wiem, czego nie osiagnąłem właśnie z uwagi na skrępowanie bycia poddanym, a nie obywatelem. Z uwagi na istnienie Żelaznej kurtyny. PRL nikomu łaski nie robił, bo na państwie ciąży obowiązek edukowania swoich obywateli. Zatem także organizowanie bezpłatnego szkolnictwa, co – przykładowo – w Niemczech było realizowane od czasów Bismarcka, zatem na długo przed powstaniem PRL-u i realnego socjalizmu. Tyulko, ze… to0 trzeba wiedzieć wcześniej, przed przystąpieniem do pouczania innych… zwłaszcza tych lepiej od Pani wykształconych. Gdyż sposób formułowania przez Pania mysli w piśmie przekonuje mnie o tym, iż nie posiada Pani kwalifikacji do tego, by stać siuę moim uczniem chociażby. Nie jest to zadne zarozumialstwo. Wiem, co mówię. Jeżeli Pani posłucha, to w przyszłości nie będzie się Pani narażała na zwyczajną śmieszność.

      Odpowiedz
  • Wspomniany w pierwszym zdaniu artykułu mój dziadek Józef, co w żadnym wypadku nie był żadnym tam hrabią – zwykł mawiać, że chłopa nie należy uczyć pisania, bo i tak nic mądrego nie napisze. Co najwyżej; donosy będzie pisał. Treść wypowiedzi Pani Magdaleny jednoznacznie przekonuje o tym, że mój dziadek Józef Nasiołkowski miał stuprocentową rację!!

    Odpowiedz

Dodaj opinię lub komentarz.