Od tragicznych wydarzeń, które miały miejsce w Hali Stoczni Gdańskiej mija już dokładnie 30 lat. Co się wtedy działo, jak przebiegała akcja ratunkowa, jakie materiały ukazywały się w mediach, czy znaleziono winnych? O tym już mało kto pamięta. Warto przypomnieć te wydarzenia. Czas zaciera pamięć, choć ran, blizn fizycznych i przykrych wspomnień uczestników tragicznych wydarzeń nic nie może wymazać.
Zacznijmy od początku. Agencja FM z siedzibą w Sopocie zorganizowała koncert zespołu “Golden Life”, gdzie muzycy mieli zaprezentować swoją nową płytę. Koncert był połączony z wyświetleniem transmisji rozdania nagród MTV z Berlina. Wydarzenie odbyło się w Hali Widowiskowej Stoczni Gdańskiej przy ul. Jana z Kolna.
Hala powstała jeszcze przed wojną, a w roku 1977 (według “Głosu Wybrzeża”) została wyremontowana i warunkowo dopuszczona do eksploatacji. Od lat organizowano tam dziesiątki różnych imprez, choć wiadomo było, że ta lokalizacja nie jest zbyt bezpieczna, mimo tego, że wtedy podobno poszerzono drzwi wejściowe do budynku.Nie było w tym czasie w Gdańsku innych większych obiektów do zorganizowania takiego przedsięwzięcia, nie licząc oczywiście Hali Olivia. Hala Stoczni miała ponadto zaletę – cena wynajmu nie była wysoka. Hala wewnątrz pokryta była w większości drewnem i materiałami drewnopochodnymi. Trybuny były drewniane, pod trybunami znajdowały się różne schowki, w środku wisiały materiałowe kotary. Na pewno nie obowiązywały w niej standardy bezpiecznej ewakuacji w razie nagłej konieczności wyjścia osób tam zgromadzonych, choć rozmówcy “Gazety Morskiej”, tj. dyrektorzy i kierownicy Stoczni Gdańskiej mówili dziennikarzom, że kilka miesięcy wcześniej obiekt przeszedł kontrolę, która wykazała tylko drobne problemy, takie jak “brak węża w hydrancie” czy “drzwi zastawione stołem do ping – ponga”. Podobno te uchybienia usunięto.
Koncert “Goldenów” zaplanowano na 24 listopada 1994 r. Wejściówki na koncert rozdawano w konkursach na antenie Radia Plus, otrzymywały je także szkoły (w tym Gdańskie Liceum Autonomiczne, które dostało czterdzieści sztuk, z czego kilkunastu uczniów tej placówki odniosło obrażenia), a także domy dziecka. Z oferty skorzystał dom dziecka przy ul. Brzegi. Były też w normalnej sprzedaży i były bardzo tanie – 55000 zł do 21 listopada, od 22 listopada 80000 zł, czyli 5.50 zł i 8 zł po denominacji, która miała miejsce nieco ponad miesiąc później. Cena wejściówki miała nawet nie pokryć kosztów organizacji, resztę dołożyli sponsorzy.
Właściciel Agencji, Tomasz T., w wypowiedzi dla “Gazety Morskiej” – już po tragedii – stwierdził, że przed koncertem sprzedano nie więcej niż tysiąc sztuk (Dziennikowi powiedział o 1110 sztukach), a około 150 sztuk rozdano za darmo. Na miejscu obecne były też ekipy z kamerami. Tu są duże rozbieżności: agencja Profilm, Elgaz, podobno też własny zespół Agencji FM. Na pewno znajdował się tam zespół telewizji Sky Orunia. Zdaje się, że dla Sky Oruni to też miała być forma promocji. Zaangażowali sporo sprzętu, właśnie szykowali się do przeprowadzki do biurowca “Proremu” (naprzeciw hotelu Hevelius).
Wydarzenie było reklamowane na antenie “Radia Plus” i na ulicznych billboardach, a jeśli chodzi o reklamę w prasie, znalazłem jedno niewielkie ogłoszenie na dzień przed imprezą, w lewym dolnym rogu “Gazety Morskiej” na czwartej stronie.
Po tragedii wielu ludzi uważało, że i Radio Plus odpowiadało za wypadek, jednak władze stacji konsekwentnie podkreślały, że były odpowiedzialne tylko za jego marketing. I to mimo tego, że logo stacji umieszczano na billboardach, biletach, a koncert intensywnie reklamowano na antenie. W związku z tym po wydarzeniu panował duży chaos informacyjny i pojawiało się wiele niesprawdzonych informacji – wiadomość o organizacji koncertu przez Radio Plus powtórzył na przykład “Teleexpress”. Wydaje się, że te tłumaczenia też nie były do końca prawdą. Jak ustaliła Iza Wodzińska z “Głosu Wybrzeża”, założycielami Agencji FM dwie osoby były blisko powiązane rodzinnie z szefem stacji, trzecią był pracownik Radia, a czwartą – ksiądz z kurii biskupiej. Potem do spółki dołączył brat dyrektora.
Nikt nie przewidział tak tragicznego końca imprezy. Właściciel agencji, pytany o darmowe wejściówki, mówił: “Zaprosiliśmy tych uczniów, chcieliśmy im zrobić przyjemność. Jestem zrozpaczony tym, co się stało. Wyrażamy najszczersze wyrazy współczucia ofiarom i ich rodzinom”.
Dalszy przebieg sytuacji oprę między innymi na relacji zamieszczonej w miesięczniku “Przegląd Pożarniczy” z lutego 1995 roku, jako autor wystąpił tam niejaki “DM”. Dlaczego zacytuję “Przegląd…”? Otóż zapytałem Komendę Miejską Straży Pożarnej, czy mogą przekazać mi (na potrzeby tego materiału) jakieś sprawozdania, dokumenty i zdjęcia dotyczące tej akcji ratowniczej. Okazuje się, że… cyt. “dokumentacja przechowywana jest 20 lat, a następnie podlega zniszczeniu”. Dlaczego te dokumenty nie zostały przekazane na przykład do Archiwum Państwowego?
Koncert zespołu rozpoczął się po godzinie 18 i trwał około dwóch godzin. Potem na wielkim telebimie rozpoczęto transmisję z rozdania nagród. Impreza przebiegała dość spokojnie i bez większych ekscesów. Na sali jest około 500 – 800 uczestników imprezy. Oprócz ochrony koncert zabezpiecza też Zakładowa Straż Pożarna Stoczni Gdańskiej, w sile pięciu osób i jednego Stara, ustawionego tyłem do hali, której drugie boczne drzwi wychodziły na teren stoczni. “Gazeta Morska” przekaże później relację jednego z pracowników stoczni i zarazem świadka: “gdy w środku mocowano się z gaśnicami, na zewnątrz kilku pożarników z portu usiłowało uruchomić zdezelowanego strażackiego stara. Niestety, nawaliła pompa uniemożliwiając wszelkie próby ugaszenia ognia w zalążku. Ten wóz stał tam chyba dla picu, żeby było widać, że w ogóle są jacyś strażacy. Przecież kto mógł przewidzieć taką sytuację?”.
Dalsze obrazki akcji ratunkowej są już nam znane z telewizyjnych relacji – buchające jęzory ognia ze środka budynku i następnie znad dachu. Wielkiego pożaru nie przetrwały nawet mury – katastrofa zniszczyła konstrukcję dachu i ściana od strony stoczni runęła do środka wypalonej hali pod kątem 45 stopni, więc podczas akcji gaśniczej i ratunkowej niebezpiecznie było przebywać w środku.
Ale nie tylko w środku – jeszcze w czasie ewakuacji uczestników wydarzenia, pięć minut po zauważeniu ognia, coś wybuchło w pomieszczeniach administracyjnych na piętrze – prędkość rozbitego szkła z okien była ogromna – uszkodziła samochód strażaków stojący 10 metrów od budynku, wyrwała okno z kratami i przewróciła stojącego najbliżej strażaka. Jakiś czas później temperatura ognia była tak wysoka, że zaczęła się tlić drewniana konstrukcja żurawia będąca 30 metrów nad stocznią i 30 metrów od hali. Niebezpieczne były także instalacje zakładowe. Nikt, nawet pracownicy stoczni, nie wiedzieli, czy rurociągi wiszące na ścianie budynku od strony zakładu były używane – okazało się, że tak. W pewnym momencie doszło do uwolnienia się gazu z instalacji (niewielki pożar szybko ugaszono), a w pobliżu miała też znajdować się kompresorownia. Strażacy wytoczyli beczki z łatwopalnymi substancjami znajdujące się w środku, a w jednym z bocznych pomieszczeń… znaleziono nadpalonego “malucha”. Na szczęście okazało się jedynie, że to Liga Obrony Kraju prowadziła tam kursy prawa jazdy.
Policjanci po przybyciu na miejsce i po udzieleniu pomocy rannym bardzo nerwowo odganiali dziennikarzy i gapiów, a następnie utworzyli kordon, by nikt nie wszedł na pogorzelisko. W kolejnych dniach zakazano zbliżania się do hali na odległość ok. 300 m, czego również pilnowała Policja.
Wokół hali tłumy ludzi i zapłakani rodzice szukający dzieci. W karetkach i szpitalach pracownicy służby zdrowia, którzy nie wiedzą, w co mają włożyć ręce. Tu i ówdzie uśmiechy młodych ludzi, tych niezbyt silnie poparzonych – być może szczęśliwych, że uniknęli śmierci lub oszpecenia? Lub cieszących się, że widzą swoich kolegów, przyjaciół?
Sytuacja w szpitalach przypominała prawdziwy film katastroficzny. Niewymieniona z nazwiska pracownica portierni szpitala im. Kopernika powiedziała, że “nigdy nie widziała czegoś podobnego. Ranni przybyli do placówki wyglądali jak jakiś oddział rannego wojska”. Później, za poszkodowanymi, przyszły do nich ich rodziny. Szpital wyglądał jak pole bitwy, tylu rannych, wszędzie leżały zużyte środki opatrunkowe, części ubrań, spalone włosy. Przy opatrywaniu ludzi nikt nie zwracał uwagi, by nie nabrudzić. Z domów do szpitali przybyli lekarze, pomagali studenci Akademii Medycznej i szkoły pielęgniarskiej – również w sprzątaniu. “Dziennik Bałtycki” mówi nawet o jednej studentce Akademii, która, mimo że sama była na koncercie i miała nadpalone włosy, została na miejscu by pomóc innym.
Lżej poparzeni docierali do Akademii Medycznej “na przełaj”. Niektórzy w szoku, cali poparzeni, wsiadali do autobusów i pociągów, chcąc jechać do domu. Zabierali ich przerażeni współpasażerowie, eskortując ich do szpitali. Rannych przewozili też taksówkarze i auta akurat przejeżdżające w pobliżu.
Poparzonych było 320 osób, duża część jedynie lekko. Hospitalizowano 197 osób. 27 listopada ogłoszono dniem żałoby w Gdańsku i Sopocie (skąd pochodziła znaleziona zadeptana 13-letnia Dominika). W Gdyni odwołano imprezy rozrywkowe.
Pierwszą śmiertelną ofiarą była Dominika Powszuk. Oto jak opisano znalezienie jej ciała w “Przeglądzie Pożarniczym”: “Po rozebraniu stosu ciał na chodniku [na wyjściu z hali – dop.] okazało się, że pod samym murkiem siatki leży kilkunastoletnia dziewczyna. Nienaturalne skręcenie ciała pozwalało sądzić, że jest połamana i ma uszkodzony kręgosłup. Po przeniesieniu jej na trawnik lekarz stwierdził zgon”.
Po przeszukaniu pogorzeliska, w budynku zrujnowanej hali znaleziono ciało. Ówczesne metody używane w kryminalistyce nie pozwalały na szybkie zidentyfikowanie ofiary. Jednocześnie cały czas poszukiwano operatora Sky Oruni, Wojciecha Klawinowskiego, który na imprezę poszedł prywatnie. Jego wizerunek pokazywały gazety, pokazywała też nieustannie Sky Orunia, mając nadzieję na znalezienie kolegi całego i zdrowego. Gdy okazało się, że zwęglone zwłoki to zwłoki Wojciecha, pracującego w stacji od miesiąca, a który cofnął się do hali ratować firmowy sprzęt, wydawca “Głosu Wybrzeża” przeznaczył na pomoc rodzinie zmarłego operatora obrazu część dochodu ze sprzedaży nakładu gazety. Również telewizja zorganizowała kwestę, a zebrane pieniądze podzielono między wdowę po Wojciechu i dwóch najbardziej rannych, żyjących pracowników tej telewizji.
Łącznie w działaniach uczestniczyły 33 pojazdy z 92 osobami, w tym 20 samochodów ratowniczo-gaśniczych PSP z 50 ratownikami. W działaniach uczestniczyli strażacy ZZSP, strażacy PSP, pracownicy pogotowia ratunkowego, policjanci i pracownicy innych służb. Pożar rozpoczął się ok. godz. 20:55. Dach hali zawalił się ok. godz. 21:14. Zakończenie działań zakomunikowano kolejnego dnia, o godz. 6:02 rano.
Władze lokalne i instytucje nie były przygotowane na takiego rodzaju wydarzenie. Objawiało się to również wielkim chaosem informacyjnym. A o pożarze mówiły media na całym świecie, również nieduże gazety i stacje telewizyjne – tu na przykład znalazłem skany gazet z USA z wiadomością z agencji informacyjnych. Na “naszym podwórku” Głos Wybrzeża wydrukował wydanie specjalne w nakładzie 10 000 sztuk.
Nie tylko przypadkowe osoby, przypadkowa młodzież, która przybyła na koncert, została poszkodowana. “Gazeta Morska” zamieściła informację, że również żona jednego z “Goldenów” została ciężko poparzona. Ucierpiały też dwie pracownice organizatora – “Agencji FM”, dwie pracownice “Radia Plus”, w tym jedna ciężko z 40% poparzonej powierzchni ciała (pomagała w ewakuacji), oraz 16 z 33 pracowników firmy ochroniarskiej “Securitas Service”, a prezes firmy, Ryszard Tomczak – zmarł (o nim przeczytacie za chwilę).
Wkrótce rozpoczęło się dochodzenie. Główna teza: podpalenie przez rozlanie denaturatu (wspominali o tym świadkowie), mówiono też o koktajlu Mołotowa lub rozlanej benzynie. Na ocalałych nagraniach przekazanych policji, których treść znali dziennikarze, było widać wychodzących z hali ludzi, nagrała się ich rozmowa: – Jakiś sk…n podpalił. Ja widziałem. – Mały był, może ugaszą.
Kamery należące do Sky Oruni spaliły się w środku, a w jeszcze innej – od wysokiej temperatury – rozmagnesowała się taśma, więc była do wyrzucenia.
W reportażu “Gazety Morskiej” pod tytułem “Nauczyć się żyć w innej skórze” niejaka Ania, dziewczyna leżąca już w szpitalu w Siemianowicach, mówiła: “Od początku czułam zapach denaturatu, albo czegoś podobnego. Śmiałyśmy się, że ktoś popija fioletową wódkę. Już wtedy musiało się palić”.
Koncert odbył się w poniedziałek, ale już od kolejnej niedzieli policja utrzymywała, że mogło to nie być podpalenie, a przypadkowe zaprószenie ognia. W mediach niemal natychmiast opublikowano wizerunek domniemanego podpalacza. Zatrzymano go dwa dni później, ale okazało się że był to… jeden z organizatorów, który próbował zwrócić uwagę na pożar, a ochroniarz odciągał go od ognia. Śledztwo dalej trwało. Po kilku dniach mówiło się, że pożar mógł trwać już od kilkudziesięciu minut, bo tliły się zgromadzone pod trybuną materace. Część świadków mówiła, że czuli dym dużo wcześniej, a jedna z dziewcząt opowiadała, że “siedzenia były gorące”.
W pierwszej połowie lat 90. w kraju było nadal biednie, a obrażenia uczestników i związane z tym koszty leczenia przybrały rozmiary katastrofy. Pomoc dla poszkodowanych i szpitali popłynęła szerokim strumieniem.
Pieniądze przekazali między innymi:
- PZU – 1 mld zł
- Miasto Gdańsk – 500 mln zł
- Rafineria Gdańska – 500 mln zł
- Radio Gdańsk – 100 mln zł
- Stocznia Gdańska – 100 mln zł
- CPN oddział Gdańsk – 100 mln zł
- Miasto Gdynia – 100 mln zł
- Dziennik Bałtycki i Wieczór Wybrzeża – 100 mln zł
- Stocznia Remontowa – 50 mln zł
- Firma Roche Polska (producent) przekazał cenne leki
- Radni Sejmiku Województwa Pomorskiego zrzekli się diet za posiedzenie w dniu 29.11.1994 r.
Pieniądze w wysokości 1 mld zł przekazała też Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Również Rada Ministrów uruchomiła dodatkowe środki z rezerwy budżetowej w wysokości 30 miliardów złotych na leczenie – dla szpitali w Gdańsku i placówki w Siemianowicach Śląskich. Wojewoda Gdański wygospodarował 3 mld zł.
Tydzień po tragedii do Gdańska przyjechali francuscy lekarze, żeby wesprzeć polskich specjalistów, byli też specjaliści z Berlina, leki i sprzęt przekazał austriacki Czerwony Krzyż i rząd Wielkiej Brytanii, mieszkańcy Bremy podarowali 25 tys. marek i sprzęt dla szpitali.
Pod koniec kolejnego tygodnia w szpitalach znajdowało się 177 osób.
“Gazeta Morska” przywołuje też ciekawostkę – lekarze nie zawsze byli zachwyceni pomocą rzeczową. “Właśnie przyszła wiadomość, że przyjechali Szwedzi z darami. Przywieźli aparaturę, środki opatrunkowe, leki, materace. Chociaż są potrzebne, lekarze nie okazują entuzjazmu. “Nie każda pomoc płynie z głębi serca. Dostaliśmy niedawno dar – strzykawki. Na pięćdziesiąt sztuk tylko dwie były sprawne…” – mówi dr Hanna Tosińska. Lekarze ze szpitala w Redłowie opowiadają o pochodzącym z darowizn sprzęcie medycznym, który nie nadaje się do użytku. “Ktoś chciał się go po prostu pozbyć” – konkludują. Dlatego lekarze wolą pieniądze, za które sami mogliby kupić to, co jest potrzebne. Nie będą jednak mówić o tym głośno, nie zamierzają robić z siebie żebraków. Z tych samych powodów powiedzieli zdumionym Francuzom, którzy odwiedzili trójmiejskie szpitale, że nic od nich nie potrzebują”.
Leczenie trwało długo, wiele osób było w ciężkim i bardzo ciężkim stanie. Ostatecznie nie wszystkich udało się uratować.
Lista ofiar pożaru:
- Dominika Powszuk – uczestniczka koncertu
- Wojciech Klawinowski – operator kamery
- Ryszard Tomczak – szef firmy ochroniarskiej
- Robert Lipnicki – ?
- Leszek Bronk – ochroniarz
- Irena Swiniarska – uczestniczka koncertu
- Karolina Śliwińska – uczestniczka koncertu.
Dwie osoby zmarły na miejscu. Trzy osoby kolejne osoby, ciężko poparzone, zmarły w szpitalu w Siemianowicach Śląskich. Natomiast dwie dziewczynki, Irena i Karolina, które nie zostały poparzone, ale zatruły się trującymi gazami pożarowymi, zmarły tego samego dnia w szpitalu na Zaspie, po kilku tygodniach przebywania na oddziale intensywnej terapii. Zostały pochowane obok siebie na cmentarzu katolickim w Sopocie.
Są też pozytywni bohaterowie tych wydarzeń. Jedną z tych osób jest Ryszard Tomczak, właściciel agencji ochrony “Securitas Service”. Wynosił ludzi z płonącego budynku, zmarł w wielkich cierpieniach w szpitalu w Siemianowicach. Jego ciało było poparzone w 66 procentach, osierocił dwójkę dzieci. “Głos Wybrzeża” zasugerował, by w nagrodę zasług nazwano jego imieniem niewielką boczną uliczkę odchodzącą od Traktu Św. Wojciecha. Radni Gdańska wyrazili na to zgodę.
Dr Hanna Okrój – Tosińska również szczególnie zapisała się w pamięci osób poparzonych swoim wielkim poświęceniem i ofiarną pracą. Wiele lat starała się również, by w naszym regionie powstał szpital dla ofiar w którym nie brakuje przecież dużych niebezpiecznych zakładów pracy – rafineria, stocznie – w których może zdarzyć się poważna awaria lub pożar z dużą liczbą poszkodowanych. Taki specjalny szpital oparzeniowy nie powstał do dziś.
Mimo wcześniejszych wątpliwości co do przyczyny pożaru, decydująca okazała się ekspertyza wykonana przez “bryg. prof. Jerzego Wolanina ze Szkoły Głównej Służby Pożarniczej stwierdziła, że jedyną przyczyną pożaru było umyślne podpalenie. Opracowano nawet portret pamięciowy podpalacza, ale do dziś nie udało się go znaleźć”. Już wtedy przedstawiono zarzuty Janowi S. – komendantowi straży pożarnej oraz Ryszardowi G. – kierownikowi hali.
Pozostałości hali zburzono w lutym 1995 roku, pozostawiono tam przednią ścianę hali, otwory po drzwiach i oknach zamurowano. Na pustej ścianie zawieszono billboardy. Mamy też oczywiście pomnik. Jak powstał?
W pierwszą rocznicę wydarzenia pod zamurowanym już wejściem do hali pojawili się ci, którzy ocaleli. Zapalili znicze, złożyli kwiaty, a ktoś przyniósł farbę w sprayu. Na murze napisali datę “24.11.94” a puszka przechodziła z rąk do rąk, chętni podpisali się na murze, powspominali też tych, którzy odeszli. Dwa dni wcześniej odbyła się też msza święta. W “Gazecie Morskiej” wydanej dokładnie w dniu pierwszej rocznicy “daria” pytała: “Nie ma tablicy ofiary pożaru, nie ma żadnego świadectwa listopadowej tragedii. Dlaczego”?
Z pomysłem ufundowania tablicy, wybudowania pomnika, wyszli dziennikarze. Obecny wieczorem na chodniku przy ul. Jana z Kolna dziennikarz “Gazety Morskiej” rzucił pomysł – trzeba tu zbudować jakąś tablicę, jakiś pomnik. “GM”: “Nasz pomysł z wmurowaniem tablicy bardzo im się spodobał. “Fajnie byłoby upamiętnić to miejsce” – mówili. “To, że jest nas tu tak wielu, o czymś świadczy”. W pierwszą rocznicę pożaru, jaki wybuchł w hali stoczni w trakcie koncertu zespołu Golden Life, na miejsce tragedii przyszło kilkudziesięciu młodych ludzi. Pod murem złożyli kwiaty, zapalili świeczki i znicze. Przez dwie godziny znów byli razem, cieszyli się swoją bliskością”.
W dalszych dniach można było śledzić postępy akcji. 2 grudnia 1995 odbyło się spotkanie poparzonych w gdańskim Urzędzie Miejskim. Zebrała się komisja przyznająca pieniądze z konta “ofiarom pożaru”, lekarze, radna Zofia Gosz, Ryszard Kaszuba z Rotary Club i inni. Rozmawiano o różnych sprawach. To właśnie na tym spotkaniu podjęto decyzję o powstaniu jakiejś grupy, fundacji, stowarzyszenia, która dbałaby o interesy grupy poszkodowanych w dłuższym okresie. Henryk Hallman, przewodniczący komisji ds. rozdziału środków zapewnił też, że znajdzie się biurko i telefon w urzędzie, oraz pomoże w umieszczeniu tablicy.
14 grudnia 1995 r. do inicjatywy przyłączyło się niedawno założone radio Eska Nord, założono specjalne konto bankowe, na które można było wpłacać środki. Kolejnego dnia udział w audycji Eski Nord wzięli: Mirosław Kopij, jeden z najbardziej poparzonych i rektor PWSSP prof. Stanisław Radwański. Redaktorzy naczelni Radia Eska Nord i Gazety Morskiej, ks. Henryk Jankowski, dyrektor stoczni R. Gołuch i z-ca dyr. Banku Handlowego Oleg Szyszkin zasiedli w Komitecie Organizacyjnym. Ogłosili, że “tablica zbudowana zostanie według projektu, który poszkodowani w pożarze uznają za najlepszy. Konkurs zorganizuje rektor Stanisław Radwański”. Prezydentów Gdańska, Sopotu i Gdyni, wojewodę gdańskiego, metropolitę gdańskiego i komendanta wojewódzkiej Straży Pożarnej zaproszono do udziału w “Komitecie Honorowym Budowy Tablicy”.
Rektor Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych ogłosił konkurs 3 stycznia 1996 r. Jak podkreślono, “największe szanse na zwycięstwo będą mieli autorzy pomysłów na zagospodarowanie także pustego miejsca po hali”. W konkursie mógł wziąć udział każdy student lub absolwent PWSSP z ostatnich 5 lat. Projekty można było składać do 27 marca, a 31 marca 1996 r. został ogłoszony werdykt. Nagrodą była realizacja pomnika. Przewidziano też nagrody – wyróżnienia.
Nie ograniczono się tylko do zebrania pieniędzy na koncie. “Gazeta Morska” wpadła na doskonały pomysł – zorganizowano aukcję charytatywną, którą współorganizowali też Eska Nord i Telewizja Gdańsk. Aukcję poprowadził sam Donald Tusk (!). Odbyła się 20 lutego w Ratuszu Staromiejskim, a całość pieniędzy zebranych na aukcji zostanie wydanych na budowę pomnika. Można było zdobyć m. in. grzebień Lecha Wałęsy, 2000. numer Gazety Wyborczej z dedykacją Adama Michnika, talerz Jacka Kuronia czy pamiątkę z bieguna od Marka Kamińskiego. Zagrał też zespół “Golden Life”. Zebrano dokładnie 5100 zł.
Na konkurs nadesłano 18 projektów. Zwyciężyła propozycja tegorocznego absolwenta Marka Tadeusza Sycza. Nagrodę specjalną dostała Julita Wójcik. Wyróżnienia dostali: Tamara Leśniewska, Tomasz Skórka i Tomasz Radziewicz. Autor mówił: “Pochwałę życia symbolizować ma belka, która jest w moim zamierzeniu monolityczna, stalowa, wskazuje na siły witalne życia. Załamanie, którym się kończy, symbolizuje przerwane życie (…)”.
Pomnik odsłonięto w drugą rocznicę tragedii. Na uroczystości pojawiła się rodzina zmarłej Dominiki, władze miasta, władze kościelne oraz fundatorzy. Niestety, w uroczystości miał miejsce nieprzyjemny incydent. Poparzeni, a między innymi im też pomnik był poświęcony, przyglądali się całej uroczystości z boku. Prezes Komitetu Budowy Pomnika (a także prezes radia Eska Nord) Ryszard Machnacki, stwierdził, że Stowarzyszenie Poparzonych zorganizowało spotkanie przed uroczystością, więc byli o wszystkim powiadomieni.
Przez wiele lat w dniu tragedii odbywała się msza św. w Kościele św. Brygidy i pochód pod pomnik, by zapalić znicze dla zmarłych i poszkodowanych.
Dziś pod pomnikiem kwiaty i znicze stawiane są najwyżej raz w roku. Pomnik sprząta się przed 24 listopada (do zdjęć), przez większość czasu zalegają tam śmieci, pety i potłuczone butelki. Chyba nikt się nim nie interesuje…
Ciekawostki:
- W czasie tragicznego pożaru piosenka zespołu Golden Life – Ptak i Drzewo była na 11. miejscu listy przebojów “Yellow Top” w Radiu Plus, w Radiu Gdańsk – na miejscu 19.
- Córka ordynatora szpitala MSW, do którego przewieziono wielu rannych, była reporterką Sky Orunia i była obecna na koncercie, nie stało się jej nic poważnego.
- Miesiąc wcześniej, 24 października, w tej samej hali stoczni odbył się koncert zespołów Varius Manx i De Mono na 4800 osób.
- Napis na pomniku “Ofiarom pożaru 24 listopada 1994 r.” oryginalnie był wykonany na metalowej płycie, ale został skradziony. Nową tablicę wykonano z granitu.
Pisząc ten tekst, wykorzystałem następujące źródła:
- Książka “Czerwona Księga Pożarów”, wyd. Centrum Naukowo-Badawcze Ochrony Przeciwpożarowej – Państwowy Instytut Badawczy, https://www.cnbop.pl/wydawnictwa/ksiazki/978-83-61520-83-2/ckp_2016_t1_001-624.pdf
- Magazyn “Przegląd Pożarniczy, luty 1995, wyd. Komenda Główna Państwowej Straży Pożarnej, https://www.ppoz.pl/images/dokumenty/pp/ppszw/21995szw.pdf
- Dziennik Bałtycki, Bałtycka Biblioteka Cyfrowa, https://bibliotekacyfrowa.eu/dlibra
- “Głos Wybrzeża”, Pomorska Biblioteka Cyfrowa, https://pbc.gda.pl/dlibra
- “Gazeta Morska”, Biblioteka Gdańska,
- Strony Gdańskiego Zarządu Dróg i Zieleni