Dlaczego czasem warto zorganizować w dzielnicy jakąś integrację dla mieszkańców? Czy sąsiadów rzeczywiście może połączyć coś więcej niż wspólny kod pocztowy? Czy naprawdę nie wystarczy zdawkowe „dzień dobry”? Anna Pisarska – Umańska z Chrobrego rozmawia z Magdą Kosko z Mickiewicza.
– W sobotę w Dolnym Wrzeszczu miała miejsce gra miejska Sokole Oko. Skąd pomysł na taką zabawę dla mieszkańców?
– Chodzi o integrację ludzi mieszkających w naszej dzielnicy. Razem z Haliną Królczyk, radną dzielnicy – wymyśliłyśmy grę, której formuła przyciągnie nie tylko ludzi mieszkających w okolicy, ale też sympatyków Dolnego Wrzeszcza.
– Uczestnicy chodzili po dzielnicy i rozwiązywali zadania.
– Tak, ale chodziło nie tylko o to. O umówionej godzinie wszyscy spotkaliśmy się umówionym miejscu, aby razem z sąsiadami wspólnie wypić kawę i zagryźć drożdżowym rogalikiem. Siedząc w dawnej księgarni, która obecnie jest siedzibą Rady Dzielnicy Wrzeszcz Dolny.
– Jak sądzisz, czy Wrzeszczanie Dolni i Górni chętnie integrują się ze sobą, czy wolą spotkania w gronie rodziny i przyjaciół?
– Obserwuję coś takiego: po bujnym życiu sąsiedzkim w okresie komuny ludzie odgrodzili się od siebie na jakieś dobre 20 lat. Nie wiem dlaczego, to pytanie do socjologów. Niemniej jednak jest to bardzo widoczne. Kiedy byłam mała, babcia znała wszystkich sąsiadów w klatce. Jak upiekła ciasto drożdżowe, prosiła mnie, abym zaprosiła sąsiadki na kawę. Schodziłam po schodach i pukałam do drzwi: „Tu Magda, moja babcia zaprasza panią na kawę i ciasto!”. Pamiętam, że jedna z sąsiadek, emerytowana nauczycielka muzyki, była prawie niewidoma. Jako dziecko byłam bardzo roztrzepana i często zapominałam, czy pani Maria jest słabo widząca, czy głucha.
– I pewnie zamiast mówić normalnie, wykrzykiwałaś, co tam miałaś do powiedzenia.
– Dokładnie. Na wszelki wypadek krzyczałam głośno: Moja babcia zaprasza na kawę!!! A pani Maria odpowiadała spokojnie: Dziecko, ja bardzo dobrze słyszę, nie musisz tak wrzeszczeć. Ja prawie nie widzę, a słuch mam doskonały… Przekaż babci, że zaraz przyjdę, przyniosę do tego ciasta konfitury… A Ty czasem zapraszasz sąsiadów na drożdżówkę?
– Lubię piec, ale z braku czasu robię to rzadko… Może twoja babcia miała też więcej czasu?
– Faktycznie – w naszej klatce koleżanki mojej babci rzadko pracowały zawodowo, zajmowały się domem. Ale prace domowe i zakupy patrząc realnie – zajmowały im więcej czasu niż nam teraz. Teraz pierze za Ciebie pralka, a moja babcia długo prała ręcznie. Zakupy nie są już swoistym polowaniem, jak kiedyś. Wiesz, ostatnio rozmawiałam z koleżanką, której właśnie umarł tata. W dzisiejszych czasach powiedziałabym, że nie był wcale stary, miał siedemdziesiąt kilka lat.
– Młody facet! Janusz Gajos i Robert de Niro też są już po siedemdziesiątce.
– Właśnie. Mama koleżanki została więc wdową i jest bardzo samotna. Całe życie poświęciła mężowi i dzieciom, nie mając właściwie żadnych koleżanek, znajomych, przyjaciół… Tylko praca i dom. Teraz dzieci mają swoje własne rodziny, porozjeżdżały się po świecie, mąż odszedł, została sama. Podobno ta pani bardzo żałuje, że nie pielęgnowała przyjaźni, jakiegoś takiego serdecznego bycia z sąsiadami. Nie dbała o to zupełnie, zajęta rodziną. Teraz uważa to za duży błąd. Trudno nawiązać nowe przyjaźnie po siedemdziesiątce.
– Mam więc się integrować z sąsiadem ze strachu, żeby nie zostać samą na starość?
– Wiesz, w sumie też. Ale też po to, aby żyło się łatwiej, przyjemniej. Żeby wokół było ładniej. Rozmowy przy kawie mogą skończyć się pomysłem założenia mini – ogródka, postawienia ławeczki, aby móc na tę wspólną kawę wychodzić przed dom…. Po upadku komuny chęć integracji diametralnie się jakoś skurczyła, zmniejszyła. Ludzie pozamykali się w swoich mieszkaniach, zasiedli każdy przed swoją plazmą i niektórzy tak do dzisiaj siedzą.
– Jak zaprzyjaźnię się z sąsiadką, mogę podrzucić jej dzieci, albo wnuki.
– A ona Tobie :) I psa. Koniecznie psa na cały lipiec :) Obie teraz się śmiejemy, ale wiesz, jak ważne jest dla młodych matek, aby w razie czego wiedzieć, że tuż za ścianą mieszka ktoś, kto w razie czego zajmie się na chwilę Twoim dzieckiem? Nie musisz nawet z tego korzystać, ważna jest sama świadomość.
– Obecnie młode matki są często w okolicach czterdziestki.
– A ich mamy po sześćdziesiątce i pracują zawodowo. Pomogą przy wnuku chętnie, ale w niedzielę. Tym bardziej ważny jest dobry kontakt z sąsiadem. W razie czego – masz pomoc.
– Teraz ludzie cały czas za czymś gonią.
– Ale obserwuję, że już się w tej gonitwie zapętlili i powoli wyhamowują. Znów zauważają swoich sąsiadów.
– Na potrzeby ostatniej edycji Sokolego Oka wymyśliłaś panów Adama – dawnego stoczniowca i Zygmunta, emerytowanego fotografa, którzy spacerują po dzielnicy i wspominają.
– Nie musiałam ich wymyślać, bo tak mieli na imię moi dziadkowie. Dziadek Adam mieszkał we Wrzeszczu Dolnym, a dziadek Zygmunt w Górnym, na Partyzantów. Jedni i drudzy dziadkowie mieli wspaniałych sąsiadów. W dialogi obu panów wplotłam prawdziwe powiedzonka moich dziadków. Było to wzruszające, bo niestety oboje już nie żyją.
– Panowie wspominają na przykład księdza Chodaczka, to, jak kiedyś nazywała się Hallera, warzywniak na rogu Żywieckiej….
– Zieloną Budkę.
– Była tam najlepsza oranżada na świecie, kiszona kapusta i ogórki. Z beczki. Myślisz, że to kogoś jeszcze obchodzi?
– Myślę, że bardzo.
– Ludzie naprawdę pamiętają, że pan Rudzki, nauczyciel rosyjskiego – podjeżdżał pod szkołę czarną WSKą?
– Oczywiście, a na głowie miał kask. I ta wspólna pamięć o osobach i miejscach może bardzo jednoczyć.
– A o co chodzi z tym jamnikiem?
– No tak, moi bohaterowie rozmawiają o jamniku państwa Rudzkich i nadmieniają, że „wnuczka miała z tym jamnikiem fajną przygodę”. Historia jest autentyczna, a tą wnuczką jestem oczywiście ja. Otóż pan Rudzki zawołał kiedyś mnie oraz kolegę Arka z Żywieckiej i oznajmił stanowczo z charakterystycznym dla siebie wschodnim akcentem: Mój jamnik (to była suczka) musi mieć młode. Czy znacie może jakiegoś jamnika, który mógłby…. No, wiecie…. Mógłby z moim…. Zaprzyjaźnić, czy coś? :) Znałam jedną rodzinę na działkach, która posiadała jamnika płci męskiej. Poszliśmy więc z Arkiem do nich i zmieszani wydukaliśmy jąkając się, ze nasz pan od rosyjskiego ma suczkę i pyta, czy mógłby z tą suczką tu przyjść żeby…. Spotkać się i w ogóle… Musiało wyglądać to przekomicznie, bo tamta rodzina zaczęła się strasznie śmiać. I zgodzili się. Za kilka dni poszliśmy z panem Rudzkim do tych ludzi. Pan Rudzki miał na sobie garnitur, w jednej ręce niósł swoją jamniczkę, a w drugiej kwiaty dla – jak to mówił – pani kawalera. I wyobraź sobie, że to spotkanie było owocne i jamniczka pana Rudzkiego miała młode? Były śliczne, poszłam je zobaczyć. Za pomoc w zorganizowaniu randki dostałam siatkę gruszek :)
– Gdzie mieszkali państwo Rudzcy?
– Na Sochaczewskiej. To tez było jedno z pytań w Sokolim Oku.
– Będzie kolejna edycja Sokolego Oka?
– Planujemy zorganizować ją jesienią. Tym razem spotkamy się w Parku nad Strzyżą.
– Będziecie rozwijać kapitał społeczny.
– Tak, bo w Polsce przykładamy do niego bardzo małą wartość. A przecież wiadomo, że lepiej i łatwiej żyje się społeczeństwom, które się znają, lubią, ufają sobie i wzajemnie sobie pomagają.
– Dziękuję za rozmowę, Magdo.
Annie Pisarskiej – Umańskiej i Magdzie Kosko rozmawiało się tak dobrze, że postanowiły rozmawiać ze sobą częściej – na najróżniejsze tematy. Powyższa rozmowa jest pierwszą w cyklu „Babia Góra”. Kolejna już niebawem. Zapraszamy! :)
Magda Kosko
przyp. od red.:
Gra miejska Sokole Oko odbyła się w sobotę 23 kwietnia 2016 i obejmowała tereny bardzo dolne Dolnego Wrzeszcza ;) To była już druga gra zorganizowana w tym roku przez Radę Dzielnicy Wrzeszcz Dolny. Pierwsza kręciła się wokół Wajdeloty. Będzie również trzecia – jesienią – i obejmie rejony parku Strzyża.