W czasie pożaru Biebrzańskiego Parku Narodowego spłonęło 5,3 tyś. ha lasów, tj. 53 km2. Cały park to 600 km2, czyli ogień zajął 1/11 terenu. Lasy w Yellowstone w 1988 r. płonęły przez sześć miesięcy na obszarze 3200 km2, co stanowi ponad 1/3  całego obszaru (całość parku to 9000 km2 – połowa powierzchni województwa pomorskiego).

Decyzją władz nigdy terenu nie uprzątnięto. Władze amerykańskie ratują tylko to, co niezbędne i ratują ludzi. Tak naprawdę dopiero opady śniegu i deszczu zahamowały rozprzestrzenianie się pożaru. Ta polityka przyzwalania na pożary stoi w oczywistej sprzeczności z ochroną przyrody, ale ma swoje poważne plusy: pożar powoduje odnowienie się ekosystemu i usuwa z dna lasu martwą biomasę. Z banku nasion zachowanych w glebie wyrastają nowe rośliny. Łąki przyciągają owady, pojawiają się zwierzęta roślinożerne, a z siewek po kilkudziesięciu latach tworzy się zwarty i dojrzały drzewostan.

Zauważono, że zbyt mocna ochrona drzew sprawia, iż coraz mniej one przypominają to, co ma być ochronione. Starzejący się drzewostan nie daje miejsca ani światła do kiełkowania młodych siewek. Władze nawet nie zamknęły parku dla turystów. Ewakuowano ich tylko wtedy, gdy pożar docierał już blisko. Ale w Yellowstone nikt nie chodzi własnymi ścieżkami z prostego powodu: atakujące misie Yogi istnieją naprawdę, a grunt pod nogami może okazać się śmiertelną pułapką.

Tak więc na olbrzymich połaciach Yellowstone sterczą kikuty popalonych drzew. Jednak park i tak jest fascynujący, bowiem leży na kalderze.

Z Yellowstone wszystko było nie tak. Mieliśmy mieć na ten park półtora dnia. Wyjechać z Mud Lake w Idaho zaraz po zaćmieniu około południa i w ciągu 3,5 godziny pokonać 270 km do Gardiner w Montanie. Właściwie przyjechać na nocleg trochę później, bo po drodze zahaczyć już o żółto-różowy kanion rzeki Yellowstone, a na drugi dzień spokojnie zobaczyć resztę. Niestety, ten pozorny brak ludzi na bezkresach Ameryki mocno w nas uderzył, bo najzwyczajniej nie mogliśmy opuścić pasa zaćmienia. Wszystko stało w korku, cała Ameryka oglądała zaćmienie. 270 km pokonywaliśmy do godziny 23, przez 11 godzin, poruszając się z prędkością średnio 25 km/godz. A były i takie godziny, kiedy po prostu sobie staliśmy. Można było wyjść, rozprostować nogi, wrócić i jeszcze pół godziny posiedzieć.

Drugim „nie tak” był wypadek, który zdarzył się w samym parku nazajutrz i objazd zabrał nam trzy cenne godziny. Wiele rzeczy więc nie zobaczyliśmy lub zbyt szybko i mam poczucie niedosytu.

Po drodze do Gardiner, jak już trochę się rozpędziliśmy, mijaliśmy prawdziwe amerykańskie rancza z takim prawdziwym amerykańskim wjazdem. Była ich cała masa i miały swoje nazwy. Uchwyciłam jedno, trochę zamazane – Diamentowe Ranczo.

Byliśmy tylko w jednym miejscu w stanie Montana – w miejscowości Gardiner. Leży u samego wjazdu do Yellowstone. Park położony jest w trzech stanach (Idaho, Montana i Wyoming), ale aż w 96% w Wyoming. Dwie ulice więc i ta stacja benzynowa, to jedyne wyobrażenie Montany, jakie mam. Benzyna, jak widać, 2,55 dol. za galeon, co daje w przeliczeniu tyle samo w złotówkach, ok. 2,5 zł za litr. Najtaniej było w Las Vegas – 2,39.

Tak wygląda wjazd do parku Yellowstone (zdjęcie niżej) i jest to prawie na granicy dwóch stanów: Montany i Wyoming. Droga nr 89 z Gardiner, gdzie spaliśmy, jest jedyną drogą otwartą przez cały rok w Yellowstone. Jak wspomniałam, park należy zwiedzać co najmniej dwa dni. Można sobie zrobić nocleg w Gardiner, przejechać w dół parku jednego dnia, przenocować i wrócić nazajutrz inną trasą. Inaczej grożą Wam spazmatyczne ruchy, które my musieliśmy wykonać, czyli co zwiedzać, a co poświęcić. Bardzo oczekiwałam tego wjazdu. Mieliśmy już za sobą wielkie  miasta (Nowy Jork, Las Vegas, San Francisco z Alcatraz) i wspaniałe widoki (Crater Lake, przejazd wzdłuż Pacyfiku, Wielki Kanion, Dolinę Śmierci, park Yosemite czy Mono Lake, o których jeszcze napiszę), ale Yellowstone wydawał mi się wyjątkowy. Chyba dlatego, że pojawiał się w moich najdalszych dziecięcych wspomnieniach jako przebłysk innego, kolorowego świata z kreskówek Hanna Barbera o łakomym misiu Yogi. Wtedy ten świat był nie do zdobycia.


Jest to pierwszy i najstarszy park narodowy na świecie, założony w 1872 r. Odległości do pokonania są ogromne. Główna droga Grand Loop Rd. to 230 km i nie obejmuje ona wszystkich miejsc w parku. Jeśli doliczymy drogi dojazdowe do poszczególnych atrakcji, to otrzymujemy 300 km tras widokowych. I te drogi są zatłoczone. Sama główna trasa może nie, ale znalezienie miejsca na parkingu przy wąwozie rzeki Yellowstone graniczyło z cudem. Trzeba więc jeszcze znaleźć miejsce, wysiąść, dojść, wrócić. Wszystko to rozciągało zwiedzanie niebotycznie.

Pierwszym obiektem, który wita w Yellowstone, jest historyczny fort wojskowy. Obecnie jest to centrum administracyjne parku oraz punkt informacji turystycznej, ale kiedyś kwaterowało tu wojsko w celu  ochrony parku przed wandalizmem i kłusownictwem. Był to także punkt wypadowy do obserwacji Siuksów.  W jednym z budynków jest wystawa poświęcona zwierzętom oraz sklep, które zabierają dosyć dużo czasu. Może lepiej zaopatrzyć się szybko w wodę i ruszyć ku pierwszym atrakcjom.

W forcie mamy swoje pierwsze spotkanie ze zwierzętami. W Yellowstone oczywiście wszyscy wypatrują bizonów i niedźwiedzi, ale pierwsze są elki – takie ichniejsze jelenie i sarenki. Generalnie jest zakaz zbliżania się do zwierząt. Od bizonów i elków  obowiązuje 23 m dystans. Od niedźwiedzi i wilków 93 m. Nie wolno karmić, dotykać, uciekać przed niedźwiedziem (bo włącza mu się instynkt łowiecki). Nic nie wolno. W ogóle nie wolno w parku JEŚĆ. Zasadniczo nigdzie nie wolno w amerykańskich parkach jeść ot tak sobie. Wziąć kanapkę w ręce i konsumować. Są wydzielone miejsca i tylko tam. Ale w Yellowstone nawet takich miejsc nie widziałam. Bo wiecie, co dzieje się z misiem Yogi, gdy wyczuje zapach i zgłodnieje? Jeżeli wjeżdżają do parku jakieś zapasy w samochodzie, to muszą być w bagażniku, szczelnie opakowane i zamknięte. A i tak znane są przypadki zmasakrowanych samochodów na parkingu. Park doczekał się specjalnych pojemników na śmieci, zamykanych odgórnie (trzeba podnieść pokrywę), bo misie dobierały się do nich i wyżerały, co popadnie.

Tak więc elki chodzą sobie po forcie albo leżą, na ludzi nie zwracają uwagi; nikt ich, absolutnie nikt, nie zaczepia. One tu mieszkają, my jesteśmy w gościnie.

Fort znajduje się na terenie kompleksu gorących źródeł trawertynowych – Mammoth Hot Springs – i one jako pierwsze otwierają swoje uroki dla turystów. Pewien posmak trawertyn jest w Pamukkale, w Turcji. Też bardzo pięknych, ale tu są jakieś kilometry do przejścia i wszystko zwielokrotnione.

Przed wejściem na tarasy wisi tablica ostrzegawcza – nie wolno pod żadnym pozorem zejść ze ścieżek. Pomijając zwykłą możliwość zniszczenia terenu, to obszar parku Yellowstone bez przerwy pracuje. Gorące źródła mogą pojawić się w ciągu nocy. Tak samo oczka z wyżerającym kwasem. To, że coś wydaje się gruntem stałym, nie oznacza, że nim jest. Pod powierzchnią mogą być kwaśne błota czy inne cuda. W ten sposób straciło życie kilkanaście osób.

Do gorących źródeł Yellowstone nie należy wkładać palców. Przekonał się o tym pewien turysta, który chciał sprawdzić, jak bardzo gorąca jest woda. No i się potknął. Po kilku godzinach zauważono dryfujące ciało, ale nie dało rady je wyciągnąć. Z powodu nocy przerwano akcję i podjęto ją następnego dnia. Niestety, nie wyłowiono nic oprócz portfela i klapek. Całe ciało z ubraniem rozpuściło się w ciągu 24 godzin.


Temperatura źródeł dochodzi do 93 st. Rejestracja bólu przez mózg trwa minutę. W takiej temperaturze skóra szybko zaczyna się rozpadać, i zaraz po tym pękają naczynia krwionośne, powodując szybką utratę krwi. Głębsze warstwy skóry czernieją, tracą całą wodę. Robią się „skórzaste”. Układ nerwowy przechodzi w stan szoku i doznaje nieodwracalnego uszkodzenia. To trwa minutę, może dwie, i umierasz. Niektóre ze źródeł mają lekko alkaliczne wody, ale Norris Geyser Basin, do którego wpadł turysta, jest bardzo kwaśny. Szkielety nie mają szans. I jest najgorętszy. Niestety, ale do Norrisa nie dotarliśmy ani do największego gejzera na świecie Steamboat, który wybucha, kiedy chce. Wybucha ciągle, ale wysoko i spektakularnie zupełnie nieprzewidywalnie. Ostatni raz tak było w 2014 r. Potrafi wystrzelić na wysokość 90 m i to przez 40 minut.

Ponoć kwestią czasu jest, kiedy cały park wybuchnie, bo leży wprost na wulkanie i obszarze aktywnym sejsmicznie. Wulkan wybucha co 600 000 lat i już minęło 640 000 od ostatniego wybuchu, więc zegar  tyka tu głośno. Te 9000 km2 (dokładnie 8980) leży na kalderze, tj. zapadlisku, które powstało po wybuchu wulkanu. Ponoć jako pierwszy wyleci w powietrze właśnie Norris Geyser Basin, ponieważ komora magmowa jest w tym miejscu najbliżej powierzchni – tylko 7 km. Przypuszcza się, że jej rozmiary to 55 x 72 km. Niektórzy mówią, że ten kolejny wybuch będzie końcem ludzkości, bo są wulkany i superwulkany. Wulkany kształtują krajobraz, a superwulkany niszczą go dokumentnie. 5 mld ludzi ma umrzeć na skutek głodu. Wobec takiej perspektywy wszystkie te globalne ocieplenia i Soros z walizkami pieniędzy w ogóle nie są żadnym problemem.

Powróćmy jednak na moment do Mammoth Hot Springs, których zdjęcia tu prezentuję. Trawertyny powstały  w wyniku wypiętrzenia skał na skutek trzęsień ziemi oraz wypłukiwania węglanu wapnia poprzez rozgrzane wody termiczne. Temperatura sięga  80 °C.  Spływająca  woda tworzy kolorowe tarasy w odcieniach żółci i brązu. Wszystko pulsuje. Taka pionowa formacja na jednym ze zdjęć to Liberty Cap. Powstała na skutek wyrzucania przez gorące źródło i przez setki tysięcy lat mieszanki wody, kalcytu i argonitu.

This slideshow requires JavaScript.

To był upalny dzień. Przemierzanie kładki dosyć męczące, więc nawet wszystkiego nie oglądnęliśmy. Skierowaliśmy się do wąwozu rzeki Yellowstone, po drodze zatrzymując się w dwóch miejscach.  Jednym z nich był Golden Gate Canyon – kanion Złota Brama (nazwa od koloru skał, ale jak w parku Yellowstone cokolwiek mogło być innego koloru niż odcień żółtego). W zasadzie jest to przejazd  i powstał w 1885 r., gdy przebijano pierwsze drogi przez park. Oczywiście, pierwszy most był drewniany i nie był doskonały. Musiano go jeszcze trzy razy poprawiać (ostatni raz w 1977). Przebijano tu również tunel, ale się zawalił. Kanionem płynie rzeka Gardner.

Drugim przystankiem było jezioro Nimfy (Nymph Lake), chyba trochę wysuszone.

Wielki Kanion parku Yellowstone koniecznie trzeba  zobaczyć. Wzdłuż północnej i południowej krawędzi wąwozu jest rozlokowanych 9 punktów obserwacyjnych. Na to przeznaczyć trzeba ok. trzech godzin. My stanęlismy tylko w jednym punkcie, ale jakim! Artist Point otrzymał swoją nazwę na pamiątkę Thomasa Morana, który miał tu malować swój obraz. Faktycznie Moran malował w innym miejscu, ale nazwa się przyjęła.

Żółcie, pomarańcze i odcienie różowego aż zapierają dech w piersiach. Od tych skał rzeka wzięła swoją nazwę. Wąwóz liczy sobie 38 km długości (cała rzeka ponad 1000), szerokość od 450 m do 1,2 km, a głębokość dochodzi do 366 m. Kanion zaczyna się właśnie w miejscu, gdzie rzeka Yellowstone opada tworząc Upper Falls. Skały zbudowane są z ryolitu, który łatwo ulega erozji i łatwo daje się wypłukiwać. W parku jest ok. 1000 rzek i 150 nazwanych jezior, wiele zarybionych. Wszystkie wody Yellowstone mają najwyższy poziom ochrony.

Kanion jest klasyczną doliną w kształcie litery V, wskazującą raczej na erozję rzeczną niż zlodowacenie, i nadal jest erodowany. Ryolit zawiera wiele różnych związków żelaza. Kiedy działał tu gejzer i „gotował” skały, powodował jednocześnie chemiczne zmiany w związkach żelaza.  Kanion utleniał się i „rdzewiał”. Kolory wskazują na obecność lub brak wody w poszczególnych związkach żelaza. Popatrzcie.

This slideshow requires JavaScript.

Po wyjeździe z kanionu minęliśmy takiego osobnika, a później Beryl Spring – gorące źródło 91 st. o niebiesko-zielonym kolorze (stąd jego nazwa), jednak uchwycone tylko z samochodu. Rodzina bizonów na asfalcie może skutecznie unieruchomić samochody. Ten sobie szedł samotnie, ale jak wejdzie stado, to koniec. W Yellowstone zawsze i wszędzie zwierzęta mają pierwszeństwo. A jak zapragną stać i pozować, to tak stoją i pozują, aż im się znudzi.

Jechaliśmy w kierunku Górnego Basenu (Upper Geyser Basin), gdzie czekało na nas 250 gejzerów z najsławniejszym Old Faithfool oraz niebiesko-zielonym, najpiękniejszym,  gorącym źródłem Morning Glory Pool . Po drodze mieliśmy zakręcić do najbardziej kolorowego miejsca na świecie – Grand Prismatic Spring. Do pokonania mieliśmy 68 km samochodem i w samym basenie 6 km pieszo.  To miało nam wypełnić resztę dnia i zakończyć przygodę z Yellowstone.  Pech chciał, że na 40 kilometrze utknęliśmy w korku. Był wypadek. Na domiar złego wszystkie samochody zostały skierowane do wyjazdu z parku, a droga do basenu odcięta. Jak to tak? Obejrzeliśmy raptem dwie rzeczy i już koniec? Zrobiliśmy w tył zwrot. Bo skoro wypadek był po tej stronie gejzerów, to nie było go po przeciwnej. Postanowiliśmy wrócić do kanionu, okrążyć Dolinę Hayden i dojechać do basenu inną drogą. Zamiast 28 km musieliśmy wykonać teraz 120, zajęło nam to 3 godziny i zabrało czas na zwiedzanie. Nikt z nas tego nie przewidział. Byłam zła na początku, ale przyroda nam to wynagrodziła w inny sposób.

Zobaczyliśmy Dolinę Hayden, której nie mieliśmy w planie, i przede wszystkim zobaczyliśmy TATANKI. Stado. I to nawet kilka. Prawdziwie amerykańskie stado, niczym z rozległych  prerii na westernowych filmach. No, może stadko, ale ta przestrzeń była urealnieniem wolności. W głowie miałam polowanie na bizonów z „Tańczącego z wilkami” – najpiękniejsza scena filmowa z udziałem tych potężnych zwierząt.

Kiedyś stada liczyły po dziesiątki tysięcy osobników. Przed przybyciem osadników było ich 30 mln (choć niektórzy mówią o 60 mln). „Ciemniały od nich całe równiny” (John Filson 1794 r.) Pod koniec XIX wieku bizony stanęły przed widmem zagłady (handel skórami, mięsem, strzelanie dla przyjemności, budowa kolei, farmy z bydłem hodowlanym, wybijanie jako  metoda walki z Indianami).  W 1890 r. populacja liczyła 1000 osobników. Obecnie na skutek działań rządu liczba bizonów zwiększyła się do pół miliona,  w samym Yellowstone 4829. To największy ssak Ameryki Północnej.

Tatanka ma dobry wzrok – z odległości 2 km widzi poruszające się obiekty, a jego ryk słychać na 5 km.

This slideshow requires JavaScript.

Koryto rzeki Yellowstone było kiedyś dużo szersze. Dolina jest jego pozostałością i zajmuje obszar mniej więcej kwadratu o boku 11 km. Została nazwana na cześć jej odkrywcy, geologa Ferdinanda Haydena.  Dolina jest miejscem zamieszkania wielu zwierząt, nie tylko bizonów, ale również grizzly, kojotów, wilków, wydr, łosi i wielu innych. Jest to ich naturalne siedlisko i w dolinie nie wolno ludziom przemieszczać się pieszo. Wszystkie rzeki, potoki i stawy w dolinie są zamknięte dla wędkarzy.

Rzeka Yellowstone, przepływając przez Dolinę Hayden, wpływa do jeziora Yellowstone. Wpływa do niego również 140 innych dopływów, ale tylko jedna rzeka. Znajduje się na wysokości 2376 m n.p.m. i ma średnią głębokość 42 m. Jest coś niesamowitego w tych rozmiarach, gdy człowiek pomyśli, że to wszystko leży na kalderze. Cały teren wybrzusza się 7 cm rocznie.

Gdy dojeżdżaliśmy do  gejzerów, wiedzieliśmy, że ich wszystkich nie obejrzymy. 250 gejzerów skoncentrowanych wprawdzie na stosunkowo niewielkim terenie, ale przejście do najodleglejszego Morning Glory Pool zajmuje dwie godziny. I to jeszcze najlepiej, jakby te gejzery wybuchały bez czekania. Dwie godziny w jedną stronę i dwie z powrotem oznaczało ciemność i niedotarcie do Grand Prismatic Spring. W takiej sytuacji zdecydowaliśmy zatrzymać się tylko przy najsłynniejszym gejzerze  Old Faithful, zrobienie krótkiej pętli i powrót. Na szczęście ten gejzer wita wszystkich zaraz na początku basenu.

This slideshow requires JavaScript.

„Stary, wierny” wybucha z częstotliwością 60-110 minut, 17 razy na dobę. Im dłużej wybucha, tym dłuższa przerwa między wybuchami. „Wierny”, bo czyni to systematycznie. Wyrzuca do 32 000 l wody na wysokość 44 m. Nie jest to jakiś najbardziej spektakularny wyrzut, ale  na gejzer można zawsze liczyć. Jest tak usytuowany, że może go oglądać 2000 osób. Gdy tam przybyliśmy, uzmysłowiłam sobie, że możemy stać godzinę czekając na widowisko.  Mieliśmy jednak naprawdę dużo szczęścia, bo nie dość, że udało nam się stanąć w pierwszym rzędzie, to jeszcze gejzer wybuchł dosłownie po pięciu minutach. Mogliśmy więc ruszyć na drewnianą promenadę.

Kładka jest szeroka i biegnie po całym terenie udostępnionym do zwiedzania, jest przystosowana do niepełnosprawnych. Krajobraz tu trochę surowy, może na skutek trzęsień ziemi, których bywa tu 200 rocznie. Trasa biegnie wzdłuż rzeki Firehole,  której temepratura wody sięga 30°C.

Kolorowych jeziorek tu wiele, ale  niestety nie dla nas. Pędem ruszyliśmy do Grand Prismatic Spring. Wielka Pryzmatyczna Wiosna? Tęczowa? Z pewnością jest to najbardziej bajkowe miejsce w Yellowstone, najchętniej pokazywane z lotu ptaka. Przybywamy do źródła tuż przed  złotą godziną dnia.

Po drodze do Grand Prismatic trzeba minąć gejzer Excelsior. Ostatnia porządna erupcja tego gejzeru miała miejsce w 1901 r.  Na starych zdjęciach wygląda, jakby cała powierzchnia źródła wybuchała.  Pióropusz sięgał 91 m! Od tamtego czasu gejzer po prostu się gotuje, a przynajmniej nie jest tak czynny jak kiedyś. Na poniższych zdjęciach widać, jak spływa do rzeki Firehole.

This slideshow requires JavaScript.

Grand Prismatic jest trzecim co do wielkości gorącym źródłem na świecie (dwa są w Nowej Zelandii). Ma średnicę 110 m i głębokość 50 m, głębiej niż 10-piętrowy budynek. Temperatura dochodzi  w nim do 87 °C.

Ale najbardziej jest znane z bogactwa swoich kolorów, prawdziwej feerii barw, dzięki krzemionce, która pod wpływem sinic przybiera kolor żółty, rdzawy, czerwony lub brązowy. Sama woda przechodzi od szmaragdu poprzez turkus do granatu.

Sinice żyją też w samym jeziorku i  badania nad ich występowaniem w tym właśnie ekstremalnie trudnym środowisku doprowadziły naukowców do wniosku, że prawdopodobieństwo życia na innych planetach jest bardzo duże. Większość bakterii nie jest w stanie przetrwać w temperaturach powyżej 60 stopni Celsjusza, a tu mogą.

This slideshow requires JavaScript.

Ale chwileczkę…  Skoro są zdjęcia jeziorka  z góry, to skąd są robione? Udaje nam się wypatrzyć platformę widokową na zboczu wzniesienia i w te pędy lecimy do samochodu. Trzeba jeszcze podejść pod górę. Niestety, do platformy docieramy już po zachodzie Słońca. Wszystkie kolory giną.

Przed nami 300 km do Pocatello w Idaho, gdzie przyjeżdżamy o 23. Nazajutrz żegnamy się z tym stanem i wkraczamy w krainę westernów – Utah.

Anna Pisarska-Umańska

West Yellowstone, Montana, Stany Zjednoczone Ameryki

Dodaj opinię lub komentarz.