Dziewiątego sierpnia br. spotkaliśmy się, tj. Marek Baran i ja, z Mistrzem Janem Sołeckim, w siedzibie GTPS przy ulicy Chlebnickiej w Gdańsku. Udaliśmy się na drugie piętro do galerii „Punkt”, w której jeszcze były wyeksponowane na ścianach obrazy Mistrza. Już na samym początku nasz rozmówca dał się poznać jako człowiek bardzo sympatyczny, uśmiechnięty, otwarty na innych. Często żartował. Dzięki temu rozmowa przebiegała w przyjemnej atmosferze. Mistrz chętnie odpowiadał na zadawane pytania, sam też ujawniał różne wydarzenia ze swej przeszłości.
O skłonności Mistrza do żartów świadczą zdjęcia , do których pozował z butelką piwa.
Był na tyle uprzejmy, że zgodził się poświęcić nam swój cenny czas. Prosiliśmy go, by opowiedział nam co nieco o swoim ciekawym i bogatym życiu.
Niedawno pisałam na temat wernisażu, w czasie którego Mistrz Jan Sołecki otrzymał Nagrodę Prezydenta Miasta Gdańska za całokształt swoich prac. W tym roku bowiem Artysta obchodzi Jubileusz czterdziestopięciolecia swej twórczości.
Już na wstępie Mistrz wyraził tezę, że wszystko, co się wydarza po kolei w naszym życiu, pozostawia swój ślad i wywiera przemożny wpływ na nasze dalsze życie. Zatem , idąc za tym tokiem myślenia, przedstawmy najważniejsze fakty z życia Mistrza.
Otóż Jan Sołecki urodził się w 1941r. w miejscowości Rzemień w okolicach Rzeszowa. Był dziewiątym, najmłodszym dzieckiem swych rodziców. Wychowywał się najpierw wśród łąk i pól, jakie otaczały niedużą, malowniczo położoną miejscowość. Kiedy miał pięć lat, jego rodzice zadecydowali o przeprowadzce do Gdańska. Sam Mistrz mówi o tym w taki sposób: „przyjechaliśmy do Gdańska na zderzakach”. Tu na dalsze kształtowanie się osobowości przyszłego artysty – malarza oddziałał krajobraz zrujnowanego miasta (jakże różny od obrazów widzianych do tej pory!) oraz bliskie sąsiedztwo stoczni wraz z charakterystycznym stukotem różnych urządzeń – bowiem rodzina Sołeckich zajmowała parterowe mieszkanie w budynku tuż za stoczniowym parkanem. Dla kilkuletniego chłopca taka radykalna zmiana otaczającego świata musiała być niewątpliwie silnym przeżyciem.
Przybliżając Czytelnikom życiorys Mistrza Sołeckiego, nie sposób nie wspomnieć o sześcioletnim okresie służby ministranckiej w kościele, kiedy także pomagał przy odbudowie kościoła po jego zniszczeniach (był to kościół św. Bartłomieja na gdańskim Starym Mieście) oraz w czasie wakacji odbywał inspirujące podróże do różnych klasztorów w naszym kraju. I tu w opowieści Mistrza pojawia się po raz pierwszy – jakże ważny dla każdego artysty – motyw ciszy (Mistrz jeszcze do niego będzie wracał w czasie rozmowy) – w tym przypadku panującej we wspólnotach zakonnych. I obcowanie ze Sztuką, z dziełami sztuki w różnych kościołach. I widok światła przesączającego się przez witraże, mieniącego się rozmaitymi odcieniami czerwieni, fioletów, zieleni.
Pamięta także przeżycia duchowe w różnych klasztorach i sanktuariach; chociażby w czasie odsłaniania obrazu Matki Bożej na Jasnej Górze, jak również zdziwienie jego jako chłopca gwałtownymi reakcjami pielgrzymów w tym właśnie momencie.
Wspomina także obfite posiłki w klasztorach, co było ewenementem w czasach powszechnie panującej biedy w latach powojennych. Wraca we wspomnieniach do sytuacji, kiedy uśmiech na ustach chłopców – ministrantów grających na łące w piłkę, budził widok kąpiących się opodal w rzece, grubych księży.
Mistrz pamięta także, jak został zapytany w siódmej klasie szkoły podstawowej przez księdza, czy nie wybrałby drogi służby Bożej. Odpowiedział na to, że „ma inną drogę”.
I rzeczywiście, wkrótce zadecydował o dalszej edukacji w Liceum Plastycznym w Gdyni – Orłowie, a potem o studiach w ówczesnej Państwowej Szkole Sztuk Pięknych, której siedziba mieściła się już przy Targu Węglowym w Gdańsku (przeniesiona z Sopotu). Bardzo dobrze wspomina kadrę nauczycielską ze szkoły średniej, szczególnie Zdzisława Kałędkiewicza, nauczyciela malarstwa oraz profesora historii sztuki o nazwisku Łoś.
Po zdaniu egzaminu maturalnego wybrał studia na wydziale malarstwa, chociaż początkowo zastanawiał się nad wydziałem rzeźby. Jego nauczycielka ze szkoły średniej przepowiedziała, że nie zostanie rzeźbiarzem, bo jest „zbyt leniwy”. On sam zniechęcił się do podjęcia studiów na wydziale rzeźby, widząc w auli naszej gdańskiej uczelni, rząd jednakowych rzeźb. Wydało mu się to nudne i mało rozwojowe.
Tu przyszły Artysta, już jako student, wybrał świadomie pracownię niedawno zmarłego prof. Władysława Jackiewicza, który miał bardzo dobrą opinię wśród studentów uczelni. W przeciwieństwie do innych profesorów dawał swym studentom wolną rękę – pozwalał na realizowanie własnych zamierzeń, dawał pole rozwoju własnej wyobraźni, a tym samym własnego stylu. Bo w mniemaniu Mistrza Sołeckiego to właśnie bogata wyobraźnia predysponuje do zawodu artysty plastyka. Jego zdaniem odtwarzanie otaczającego świata nie jest niczym specjalnie trudnym; prawdziwy artysta nie będzie kopiował rzeczywistości, tylko ją przetwarzał, zmieniał. Uważa, że prawdziwy artysta musi się nauczyć tak malować, aby potrafił odtworzyć farbami wszystkie elementy sytuacji, którą sam sobie wyobraził. Mistrz twierdzi, że on, jako malarz ma ułatwione zadanie w tej dziedzinie, bowiem został obdarzony bogatą wyobraźnią oraz doskonałym zmysłem obserwacji świata. Ta druga właściwość także predysponuje do pracy twórczej. Zwraca także uwagę na kwestię uchwycenia atmosfery sytuacji, którą malarz chce przedstawić.Wspomina także, że kiedyś zdarzało mu się notować na kartce różne spostrzeżenia dotyczące interesujących zdarzeń. Potem na tej podstawie odtwarzał je za pomocą obrazu.
Profesor Jackiewicz wielokrotnie dawał swym studentom zadanie namalowania tego samego przedmiotu w innych warunkach – na innym tle, w odmiennej konfiguracji. Zmuszał tym samym do pobudzania własnej wyobraźni. Podobną metodę zastosował Mistrz Sołecki jako pedagog pracując przez kilka lat we własnej Alma Mater.
Będąc studentem sam eksperymentował z wyborem koloru – za każdym razem malował w innej tonacji. Poza tym szybko zaczął przetwarzać widziany obraz np. modelkę, która pozowała studentom, malował na całkowicie zmyślonym przez siebie tle.
Już jako student (drugiego albo trzeciego roku) sprzedał swój pierwszy obraz. Była to praca zaprezentowana w czasie wystawy dorobku studentów kończącej dany rok akademicki. Obraz przedstawiał modelkę o twarzy osoby gustującej w mocnych trunkach, a ubranej w strój z jakiejś dawnej epoki. Widzów zachwycił kontrast pomiędzy twarzą a strojem oraz ekspresja bijąca z obrazu.
Mistrz Sołecki miał potrzebę wyrażania swych przeżyć nie tylko w postaci obrazu, ale także słów. Jednakże swoich utworów nie publikował, za wyjątkiem jednego wiersza , który ukazał się w połowie lat sześćdziesiątych w „Wieczorze Wybrzeża”.
Wydarzeniem, które niewątpliwie wywarło wpływ na młodego człowieka, przyszłego Mistrza, była przedwczesna śmierć jego brata podczas odbywania służby wojskowej (najprawdopodobniej było to zabójstwo). Pamięta do dziś przerażający widok jego zmasakrowanego ciała w trumnie. A miało to miejsce w czasach stalinowskich. Mistrzowi Sołeckiemu pozostał sentyment do cmentarzy, do panującej tam atmosfery wyciszenia. Bowiem jego zdaniem cisza jest bardzo ważna dla artysty. W ciszy kształtują się różne ciekawe motywy, które później realizuje on w swej pracy twórczej. Mistrz Sołecki bardzo lubi cmentarz wojskowy przy ul. Powstańców Warszawskich w Gdańsku, niedaleko Grodziska. Tam właśnie pochowano jego brata. Chętnie tam spędza czas przy jego grobie. Zainspirowany motywem tamtejszej kaplicy cmentarnej namalował obraz , który został zaprezentowany na najnowszej jego wystawie w GTPS-ie, której otwarcie miało miejsce 29.07. br. Obraz ten widoczny jest na poniższym zdjęciu.
W życiu Mistrza Sołeckiego były okresy, kiedy nie tworzył. Nazywa je okresami „ciszy”. Mimo, że nie malował, cały czas obserwował otaczającą rzeczywistość, gromadził spostrzeżenia. Po przerwie znowu przystępował do pracy twórczej; mówi, że „malował wtedy ciszę nie wprost”, co nie było łatwym zadaniem.
Artystą malarzem, który wywarł największy wpływ na sztukę młodego Jana Sołeckiego był włoski twórca malarstwa metafizycznego, uważany za prekursora surrealizmu, Giorgio de Chirico (10.VII.1888-20.IX.1978). Ten zaś w swej twórczości czerpał z mitologii, filozofii (Artura Schopenhauera i Friedricha Nietschego) oraz z własnych doświadczeń. Przykładowe obrazy włoskiego malarza przedstawiają poniższe fotografie.
Ważną rolę w życiu Mistrza pełni jego żona Ania, dla której namalował jeszcze przed ślubem jeden z obrazów. Poniższe zdjęcie przedstawia Mistrza Sołeckiego na tle swoich prac; wspomniany przeze mnie obraz znajduje się po prawej stronie zdjęcia.
Mogliśmy go również zobaczyć w siedzibie GTPS-u na ostatniej wystawie, podobnie jak podwójny portret Artysty z żoną. Na tym obrazie uderza kontrast pomiędzy wyrazem twarzy żony (którą przedstawił z zalotnym uśmiechem), a ponurą miną Mistrza. Zapytany o te kwestię – jaka jest przyczyna takiej różnicy – nie udzielił prostej odpowiedzi. Wyraził zdanie, że wszystko zależy od interpretacji widza. A tu trzeba uczynić dygresję, że na innym obrazie Mistrz umieścił swój autoportret również z taką samą smutną miną.
Poniższa fotografia przedstawia Mistrza Sołeckiego z żoną na tle wspomnianego obrazu.
Obok żony namalował na tamtym obrazie dzikie koty-lamparty. Na pytanie, czy pani Ania nie obraziła się z takiego zestawienia, odparł, że ona ma duże poczucie humoru. I dodał, że dla niego to bardzo ważna cecha u kobiety. I w ogóle poczucie humoru ma dla niego duże znaczenie na co dzień. Dzięki temu łatwiej żyć.
Mistrz dodaje, że łatwiej mu tworzyć mając u swego boku osobę taką, jak pani Ania – ciepłą, o wielkim sercu, życzliwą. Chętnie z nią spędza czas, na przykład spacerując po fortach na Grodzisku. Wspomina taki niedawny spacer, w czasie którego obserwowali tęczę.
Malarstwo Jana Sołeckiego jest pełne niedopowiedzeń, zawiera w sobie pewną tajemnicę. Pobudza widza do myślenia; każdy może odmiennie je interpretować.
Jest to malarstwo dopracowane we wszystkich szczegółach. Można się tu posłużyć stwierdzeniem Władysława Lama dotyczącym twórczości Artura Nachta-Samborskiego: „jest w niej równowaga całej płaszczyzny obrazu”. Podobnie w przypadku malarstwa Mistrza Sołeckiego – jest ono doskonałe w swej formie, świetne kompozycyjnie. Bardzo dobre pod względem warsztatu. Dla odczytania przez widza sensu zawartego w obrazie, ważne jest dostrzeżenie wszelkich detali, nieraz bardzo niewielkich np. cienia postaci, który umieszczony jest w rogu obrazu, której to postaci autor nie przedstawił. Dlatego warto poświęcić więcej czasu na dogłębne przeanalizowanie każdego obrazu z osobna. Obraz, na którym widoczny jest w rogu dyskretny cień postaci ( w zamierzeniu Autora to cień Anny Kareniny), przedstawia zdjęcie z lewej.
Obrazy zaprezentowane na ostatniej wystawie powstawały w ciągu ostatnich kilku lat. Charakteryzuje je jasna kolorystyka, różne odcienie koloru niebieskiego, szarości, biele, kolor pomarańczowy przechodzący w jasny brąz, nieraz także kolor różowy. Bogaty świat Artysty tworzą delikatne plamy dające złudzenie lekkości. Z tła wyłaniają się różne kształty – wspomniane twarze Mistrza i jego żony, starodawne budowle (kaplica cmentarna), konie, lampy o staroświeckich kształtach, też motywy erotyczne. Jak już napisałam, każdy szczegół gra rolę – wszystko tworzy jedną doskonałą całość – harmonizuje ze sobą. Jest opowieścią o pewnym tajemniczym świecie.
Jeden z dawniejszych obrazów Mistrza Sołeckiego znajduje się w gdańskim hotelu „Dom Aktora”. Obraz ten do tego stopnia budził grozę u gości hotelowych, że właścicielka zdecydowała się zdjąć go ze ściany. Przedstawia bowiem fragment pociągu z umieszczoną w oknie bardzo ponurą twarzą starszej kobiety przypominającą widmo. W sąsiednim oknie odbija się smutny, niemal pejzaż . Skoro widz ma prawo do własnej interpretacji obrazu, to w tym miejscu podzielę się swoimi odczuciami. We mnie także budzi to dzieło niepokój, bowiem ta scena kojarzy mi się z transportami więźniów do obozów zagłady. Można go także odebrać, jako czyjeś wspomnienie o bliskiej osobie, która tam poniosła śmierć w czasie wojny- z uwagi na nie do końca rzeczywistą twarz ukazaną w oknie.
Mistrz Sołecki zapytany, czy uważa portret za gorszą kategorię malarstwa, neguje. Twierdzi, że każdy tego typu obraz może także być interesujący. Trzeba tylko dogłębnie poznać osobę portretowaną – odbyć wcześniej z nią rozmowę, dowiedzieć się czegoś o jej zainteresowaniach.
Kiedy kończy malować obraz, odczuwa żal z racji rozstania ze swym dziełem, aczkolwiek wszystko zależy komu go sprzedaje. A swoje obrazy wycenia bardzo wysoko, ponieważ uważa, że są tego warte.
Artykuł byłby bardzo interesujący gdyby nie nazywanie Pana Sołeckiego mistrzem w prawie każdym zadaniu. Żaden z niego mistrz niestety. Szkoda, że nie opowiedział o powodach zakończenia pracy na ASP:) artykuł nabrałby wtedy odpowiedniej tonacji jego mistrzostwa:)
„…..zapytany w siódmej klasie szkoły podstawowej przez księdza, czy nie wybrałby drogi służby Bożej. Odpowiedział na to, że „ma inną drogę”.” – Jaką? Otóż w czasie świąt Wielkanocnych do przechodzącego Jana Sołeckiego wraz z Olem Jurewiczem musiałem odwrócić się tyłem, by mnie nie rozpoznali. Do nich to właśnie należała cała szerokość niewąskiego przy Katowni chodnika.
„Mistrz Jan Sołecki otrzymał Nagrodę Prezydenta Miasta Gdańska za całokształt swoich prac.” – Więc teraz z wdzięczności zawsze w pierwszym szeregu na marszach KOD-u