Co roku, zwykle 28 marca przed gdańskim okazałym Dworem Artusa przy Długim Targu, odbywa się uroczystość upamiętniająca wojenne wydarzenia w 1945 roku, symbolicznego „powrotu Gdańska do Macierzy” – związane z bojowym szlakiem 1. Warszawskiej Brygady Pancernej im. Bohaterów Westerplatte. Tworzona na wschodzie od 20 sierpnia 1943 roku polska 1. Brygada Pancerna, później przemianowana na 1. Brygadę Pancerną im. Bohaterów Westerplatte, w lutym 1945 roku otrzymała ostatecznie wymienioną powyżej pełną nazwę.

Do tradycji należy w kulminacyjnym momencie ceremonii, po przemówieniach i odegranym państwowym hymnie, wywieszenie nad przybyłymi pocztami sztandarowymi, kompanią honorową oraz zebranymi przedstawicielami władz i korpusu dyplomatycznego, kombatantami i gdańszczanami, flagi państwowej przez poczet flagowy na maszcie zwieńczącym Dwór Artusa. Do niedawna, wśród uczestniczących weteranów przez wiele kolejnych lat szczególną postacią był pułkownik w stanie spoczynku Zbigniew Michel (1925 – 2016) , który 28 marca 1945 roku osobiście brał udział w podnoszeniu pierwszej polskiej narodowej flagi nad uwolnioną z wojsk niemieckich zabytkową częścią Gdańska.

Niezwykle podniosła, mająca historyczny wymiar uroczystość, nie doczekała się szczegółowych, jednoznacznych opisów. Pierwsze skromne, zaczęły pojawiać się dopiero w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, oparte na dokumentach z wojskowych archiwów oraz wspomnieniach żyjących kombatantów. Nie był to jeszcze czas na swobodne wypowiedzi. Obowiązywała cenzura, a i opisy dotyczące zdobywania Gdańska przez Armię Czerwoną były mieszaniną wojennej propagandy i obowiązującego tabu nałożonego na wiele drastycznych faktów. Wizerunek niezwyciężonych, rycerskich „wyzwolicieli” miał być nieskazitelny i pomnikowy. Ujawniając prawdziwy obraz Gdańska zajmowanego przez czerwonoarmistów można było narazić się na ciężki zarzut antyradzieckich wystąpień.
Jakkolwiek sowieckim oddziałom frontowym wkraczającym do Polski zwykle towarzyszyli korespondenci i filmowcy (wielu z nich zginęło), to znane są nagminne przypadki organizowania ex post zdjęciowych reportaży z „bojowych akcji” już po nich, poprzez aranżowanie odpowiednio ustawionych sytuacyjnych scenek. Nic dziwnego, iż owe relacje często nieprawdziwe, pozostawały niepełne, nacechowane lukami, sprzeczne z dokumentami i wspomnieniami weteranów. Po roku 1989, w nowej sytuacji politycznej, powoli obawa przed skutkami ujawniania całej prawdy o okrucieństwach wojny na ziemiach polskich powoli ulegała osłabieniu, również pod wpływem pojawiania się wielu książek odsłaniających coraz wiarygodniejszy obraz II wojny światowej, uruchamiała też pamięć ocalałych z wojennej hekatomby żołnierzy.

Tak też stało się i z wspomnianą na wstępie uroczystością przed Dworem Artusa, powiązaną z bojowym szlakiem 1. Warszawskiej Brygady Pancernej im. Bohaterów Westerplatte. Ale po kolei …
Podejmując próbę przedstawienia w miarę wiarygodnego obrazu zdobywanego Gdańska w 1945 roku i faktu pojawienia się w nim polskich żołnierzy, należy opowieść o tych wydarzeniach rozpocząć od przeglądu, choć w dużym skrócie, opracowań powstałych w latach sześćdziesiątych i później. Według R. Bolduana i M. Podgórecznego w wydanej w roku 1960 przez nich książce „>Deutschland< w płomieniach”, w pełnym rozmachu opisie, Gdańsk zdobywała cała polska Brygada Pancerna: Po opanowaniu Gdyni ruszyło natarcie na Gdańsk. Obok radzieckich dywizji szła do ataku pancerna brygada polska im. Obrońców Westerplatte […] Szarozielone cielska tanków parły naprzód osłaniając natarcie piechoty czerwonoarmistów, którzy biegli naprzód wśród rozrywających się szrapneli. Niemcy bronili się zaciekle. […] Czołgi z białymi orłami minęły płonący łuk Złotej Bramy, szły dalej naprzód, miażdżąc swym ciężarem obronę faszystów. Na ulicy Długiej Dargacz spostrzegł na ogarniętym ogniem Dworze Artusa łopoczącą na wietrze czerwoną [Sic! – AK] flagę. Po chwili obok niej ukazała się biało-czerwona chorągiew. […] Czołgi polskiej brygady pancernej minęły Długą […] Kilka czołgów z białymi orłami stanęło w płomieniach, ale inne na pełnych obrotach gnały naprzód.

Bardzo ciekawe … Jakaż to obrona faszystów znajdowała się na ulicy Długiej ? Jak to możliwe, żeby na „ogarniętym ogniem Dworze Artusa’ można było wywiesić flagę czerwoną i biało-czerwoną? I czy finalne walki pancerniaków o Gdynię toczyły się bez udziału polskich czołgistów? Dlaczego zatem jednej z ulic Gdyni nadano nazwę „Czołgistów”, skądinąd enigmatyczną, ale dla mieszkańców oczywistą?
Z. Flisowski w pracy „Nad Zatoką Gdańską 1945” przytacza apokaliptyczne wspomnienia ówczesnego por. M. Wasilewskiego, adiutanta sztabu batalionu fizylierów (wchodzącego w skład Brygady Pancernej): Miałem świadomość, że jesteśmy w starym Gdańsku, że tu rozpoczęła się wojna. Widok był straszny – dopalały się domy, padały belki stropów, krusząc się i rozrzucając żar. Na Długim Targu stały rozbite działa, miasto przeszło prawdziwe chwile grozy. Sztandar nasz narodowy podnieść mieli na ratuszu, jednak ten ciężko był uszkodzony – schody i wejścia miał zawalone, osiągnięcie przeto wieży niemożliwe było. W oczy się rzucał szerszy i wyższy od innych, dom okazały którego mury stały: na dachu miał maszt chorągwiany, sprzyjający wykonaniu ich historycznego zadania.

W książeczce K. Przytockiego „Rajd ku morzu” wydanej przez MON znalazłem kolejny pełen grozy opis: Całą noc trwają walki. Zdeterminowani hitlerowcy bronią z uporem każdego kamienia. Gdańsk jest podobny do ogromnego zsypiska gruzów, w okolicy dworca nie ma ani jednego całego budynku. Kamienne posągi, którymi zdobione były zabytkowe gdańskie kamieniczki, leżą teraz na ziemi, podobne do autentycznych postaci. Ulicami, przypominającymi księżycowe kratery […] Dymy zasnuwają cały nieboskłon. Promienie słońca przedzierają się przez nie z trudem. Niełatwo zorientować się, która godzina. Koło południa walki przeniosły się już w rejon Starego Miasta [to gdzie się wcześniej miały toczyć? – AK]. Niemcy, broniąc się uparcie, wycofują się powoli za Motławę, skąd bije ciężka artyleria, moździerze i >ryczące krowy<, które kończą dzieła zniszczenia. Zabytkowe budynki leżą w gruzach. Pułkownik Milutin otrzymuje wiadomość, że o godzinie 14 [ciekawe, kto ją wyznaczył, skoro to Polacy mieli wywiesić flagę państwową? – AK] na Długim Targu odbędzie się uroczyste wciągnięcie polskiej flagi. O wyznaczonej porze przed Dworem Artusa – mimo, iż trwa morderczy ogień niemieckiej artylerii – w zwartym szyku stoją żołnierze w konfederatkach [Ach, jakże trudno określić polskie wojskowe nakrycia głów prawidłowo >rogatywkami<- AK] z piastowskimi orłami.
A zebrani przystąpili do uroczystości pod „morderczym” ogniem, spokojnie w szyku zwartym oczekując na rany lub śmierć?

A jak zapamiętał te doniosłe wydarzenia sowiecki dowódca 65 Armii gen. Paweł Batow, który rzekomo razem ze swoim sztabem obserwował zajęcie Gdańska z Biskupiej Górki, a więc z miejsca, z którego świetnie musiał widzieć zabudowę historycznej części miasta i rozgrywające się niżej sceny? Tak przynajmniej przedstawiają go zdjęcia z wojennego reportażu.
We wspomnieniach generała „W marszu i w boju”: Brygada wyróżniła się w walkach o wyzwolenie Gdyni. I teraz jej batalion piechoty zmotoryzowanej podszedł do ratusza i zatknął na nim polski biało-czerwony sztandar narodowy. Zatknął go kapitan Michał Zgibniew. Pomimo relacji świadków o rzucających się w oczy znacznych zniszczeniach gdańskiego ratusza, wykluczających wywieszenie na nim flagi, gen. P. Batow przeinaczył ten fakt, prawdopodobnie przedkładając rangę przypuszczalnej siedziby władz miasta nad Dwór Artusa, kojarzący się z niechętnie widzianą kulturą mieszczańską, burżuazyjną. Pisownia imienia i nazwiska ww. kapitana stanowi niewątpliwie zniekształcenie danych Michela Zbigniewa, którego generał P. Batow po dwudziestu latach osobiście poznał już w randze kapitana, podczas specjalnej uroczystości na Długim Targu w 1965 roku, z okazji XX-Lecia opisywanych wydarzeń. Ciekawe, że w drugim wydaniu wspomnień generała (z którego ww. cytat pochodzi), a które ukazało się staraniem MON, znalazła się adnotacja „wydanie przejrzane i uzupełnione”. [sic !]
Rankiem 30 marca cały Gdańsk został opanowany przez sowieckie oddziały. Interesujący jest kolejny cytat z przytaczanych wspomnień generała P. Batowa dotyczący tego dnia:
Samochód jedzie przez miasto. W oknach domów już powiewają polskie flagi narodowe. Gdańsk wrócił do swoich prawowitych właścicieli, którzy przeżywają radość zwycięstwa.
Zatem opinia o zniszczonym Gdańsku nie była jednoznaczna. Na dodatek skąd 30 marca wzięli się w Gdańsku Polacy, dysponujący większą ilością narodowych flag? A według pułkownika Judina, dowodzącego wojskami pancernymi 49 Armii Gwardii: Polska brygada pancerna pod dowództwem pułkownika Aleksandra Malutina, w składzie wojsk pancernych i zmotoryzowanych 49 armii, pokonując silny opór Niemców, wspólnie z jednostkami Armii Czerwonej przerwała umocnioną obronę nieprzyjaciela i wdarła się do miasta Gdańsk i zawiesiła polską flagę na Ratuszu. [czyli znów kolejne przeinaczenie faktów! AK] Cały skład wykazał męstwo i odwagę […]
W rezultacie z przedstawionych drukowanych przekazów wyłania się niezły informacyjny galimatias…

Mając takie pełne grozy obrazy zdobywanego Gdańska i przedostania się doń polskich pancerniaków, postanowiłem skonfrontować je z obrazami zapamiętanymi przez naocznego świadka wydarzeń, płk. Wojska Polskiego w stanie spoczynku, Zbigniewa Michela. Po jednej z rocznicowych uroczystości umówiliśmy się z Pułkownikiem na dokonanie pewnego eksperymentu, polegającego na odtworzeniu dokładnej trasy, jaką przyszło mu (wówczas w stopniu chorążego) odbyć w marcu 1945 roku.
W umówionym dniu, razem ze Zbigniewem Michelem i jego żoną Lucyną, Edwardem Śledziem, kierownikiem Dworu Artusa – Oddziału Muzeum Historycznego Miasta Gdańska (obecnie Muzeum Gdańska), ruszyliśmy samochodem z Gdańska do Bolszewa koło Wejherowa, dawnego rejonu ześrodkowania Brygady przed rozpoczęciem szturmu Gdyni. Z Bolszewa rozpoczęliśmy naszą „magiczną” podróż, z gatunku „archeologii doświadczalnej”.

Swoją opowieść Z. Michel rozpoczął od młodzieńczych wspomnień. Urodził się w 1925 roku w Śniatyniu, województwo stanisławowskie (obecnie Ukraina), w zabytkowym, królewskim mieście, określanym jako „miasto winogron i orzechów”, gdzie wychowywał się i chodził do szkoły. Tam też jego rodzina przetrwała okupację. W 1944 roku, jako 19-letni chłopak, po przejściu frontu ochotniczo wstąpił do 1. Armii Wojska Polskiego, m.in. ratując się przed spodziewanym przymusowym wcieleniem do Armii Czerwonej, co było nagminnym procederem wobec ponoszonych przez nią olbrzymich strat. Nowa administracja sowiecka już traktowała przejęte tereny jako przynależne do Związku Sowieckiego. Nie od razu trafił do polskiej Brygady Pancernej.
W styczniu 1945 roku, po sforsowaniu Wisły, wraz z 3. Dywizją Piechoty im. Romualda Traugutta (wchodzącą w skład 1. Armii Wojska Polskiego) pomaszerował na zachód. Najbardziej utkwiło mu w pamięci wyczerpujące w trudnych warunkach zimowych pokonywanie kolejnych etapów. Wszechogarniające zimno, kłopoty z wyżywieniem, noclegi na śniegu w szczerym polu i po przebudzeniu widok towarzyszy, którzy na skutek trudów już się nie obudzili, pozostając na postojach na zawsze. Młody wiek i silny organizm wyprowadziły go z tej ciężkiej próby zwycięsko.
Po udziale w walkach o Bydgoszcz 3 Dywizja kontynuowała marsz na zachód, by stosownie do ogromnych ambicji marszałka G. Żukowa, wziąć jak najszybciej udział w zdobywaniu Berlina i tym samym przyczynić się do największego frontowego sukcesu, łaknącego nadzwyczajnej sławy sowieckiego dowódcy. Niestety, nikt nie przewidywał, że w drodze zatrzyma ich tzw. Wał Pomorski, o którym (np. wbrew wielu publikacjom z czasów PRL) nic nie wiedziano zarówno w sowieckich dowództwach, jak i tym bardziej w polskim. Stąd jego rozpoznawanie bojem i przełamanie kosztowało 1. Armię Wojska Polskiego znaczne, niepotrzebne straty. Sam Z. Michel, na przełomie stycznia i lutego wziął udział w krwawych walkach o silnie ufortyfikowany Wał Pomorski, 7 lutego odnosząc ranę pod Nadarzycami.

Po wyleczeniu i krótkim przeszkoleniu oficerskim, ze stopniem chorążego, już jako „frontowca”, skierowano go razem z innymi rekonwalescentami jako uzupełnienie do 1. Warszawskiej Brygady Pancernej. W rejonie Zelewa na zachód od Wejherowa, 11 marca dołączył do batalionu zmotoryzowanej piechoty wchodzącej w skład Brygady. W nowej jednostce mianowano go dowódcą plutonu ckm w kompanii fizylierskiej podporucznika Waltera. Już razem z Brygadą brał udział w walkach o Wejherowo, później jednostka przeszła w rejon Bolszewa. I z Bolszewa, dysponując pojazdem i nieograniczonym czasem, rozpoczęliśmy podróż w „pokłady pamięci” Pułkownika-Kombatanta, czyli trasą, jaką odbył z Bolszewa do Gdańska w marcu 1945 roku, zdając się na odświeżaną pamięć Bohatera podróży, który w momentach dotyczących ówczesnej ogólnej wojennej sytuacji, zasłaniając się swoim ówczesnym niższym stopniem (a więc brakiem szerszej wiedzy i spojrzenia na ówczesny teatr wojenny wokół Gdyni), posiłkował się monografią „Warszawska Pancerna. Z dziejów 1. Warszawskiej Brygady Pancernej im. Bohaterów Westerplatte 1943 – 1944” K. Przytockiego. Konfrontacja retrospekcji z historycznym opracowaniem dawała poczucie wiarygodności wspomnień.
Na włączającą się do walk o Gdynię Brygadę spadł rozkaz marszałka K. Rokossowskiego, dowódcy 2. Frontu Białoruskiego, przekazany przez dowódcę czołgistów płk. A. Malutina, nakazujący dokonania jednorazowego wypadu do Gdańska i wzięcie symbolicznego udziału w przejmowaniu miasta, którego rychłego zajęcia spodziewano się przez nacierające od strony Wrzeszcza sowieckie oddziały. Płk. A. Malutin wydzielił ze zmotoryzowanego batalionu oddział fizylierów (także z fizylierkami), z nieokreślonym stanem osobowym, wzmocniony plutonem czołgów, z misją dotarcia okrężną drogą do Gdańska, by podczas symbolicznej żołnierskiej uroczystości wywiesić polską flagę narodową na wybranym dominującym budynku.

Wydzielony oddział, zgodnie z otrzymanym rozkazem pod dowództwem samego dowódcy Brygady płk. A. Malutina i dowódcy batalionu zmotoryzowanego, mjr. Daniela Kulika, składający się z dowództwa na gazikach, trzech (inne źródło podaje czterech) czołgów T-34 oraz fizylierów na ciężarówkach (ich liczba również nie jest znana) wyruszył we wtorek 27 marca w stronę Gdańska, obchodząc daleko od zachodu Gdynię, z pełną determinacją bronioną przez Niemców.
Bez kontaktu bojowego, na wysokości Wielkiego Kacka, oddział skręcił na wschód w kierunku morza. Następnie dzisiejszą ulicą Małokacką przedostał się do południowej części Gdyni, na dzisiejszą główną Al. Zwycięstwa. Tutaj powitany został ogniem z działa i kaemów, prowadzonym przez Niemców z zamaskowanego bunkra, znajdującego się powyżej krzyżówki ulic. Śmierć poniósł sierżant, Gruzin, który uczestniczył w operacji siedząc na pancerzu czołowego czołgu i został pierwszą ofiarą.
Po zniszczeniu punktu oporu i pochowaniu poległego, oddział kontynuował – już bez niespodzianek – marszrutę Al. Zwycięstwa, przez oczyszczony z wojsk niemieckich Sopot do mało zniszczonego Wrzeszcza, opanowanego bez walki przez sowieckie oddziały. Ze względu na zapadający zmrok (marzec), postanowiono zanocować w ocalałych niemieckich koszarach przy dzisiejszej Al. Żołnierzy Wyklętych.

W tym miejscu opowieści Z. Michela pojawia się wymowna refleksja o „przyjacielskich” relacjach polsko-sowieckich w tym czasie, tak gloryfikowanych przez propagandę sowietów i później PRL. Jakkolwiek w oddziale wydzielonym znajdowali się również rosyjscy oficerowie i żołnierze, Polacy unikali jakichkolwiek kontaktów z „sojusznikami” z innych oddziałów, uważając „sołdatów” ze względu na ekscesy, jakich się dopuszczali, delikatnie mówiąc za ludzi półdzikich, wręcz nieobliczalnych.
Przytoczona refleksja warta jest wtrącenia więcej informacji na ten temat. W niczym nie usprawiedliwiając zachowań żołnierzy Armii Czerwonej, zwłaszcza po wejściu na ziemie należące do 1945 roku do niemieckiego państwa, należy zauważyć, iż ich postępowanie w dużej mierze było następstwem nowej sytuacji na frontach z udziałem sił sowieckich. Bowiem wielu czerwonoarmistów było przekonanych, że ich wojenny koszmar i przelewanie krwi będą trwały do czasu wyparcia Niemców do granic sowieckiego państwa, co umożliwi im zakończenie walk i powrót do wytęsknionego domu. Wielu z nich nie było w nim od wybuchu wojny. Tymczasem J. Stalin znalazłszy się w gronie najważniejszej trójki (obok prezydenta USA F.D. Roosevelt’a i premiera W. Brytanii W. Churchilla) decydującej o losach świata, zdawał sobie sprawę z realnej, szybkiej możliwości zdobycia Berlina i rozszerzenia wpływów na kraje środkowej Europy. Stąd sowieckim obywatelom i armii potrzebna była nowa motywacja i energia do realizacji strategicznych zamierzeń generalissimusa.

Teraz w wystąpieniach wzywał do doszczętnego zniszczenia wroga na jego terenie i „w jego legowisku” w Berlinie, co miało gwarantować „nowy pokojowy ład”. W lutym 1945 roku nawoływał: „Im bliżej jesteśmy zwycięstwa tym czujniejsi musimy być, a nasze postępowanie wobec wroga brutalniejsze.” Jako wytrawny, słowny taktyk, w oficjalnych wypowiedziach używał sformułowań oględniejszych. Mocniejsze słowne argumenty powierzono wypróbowanym, najpopularniejszym i najskuteczniejszym propagandystom. I tak np. jeszcze dobitniej wzywał do pomsty słynny sowiecki pisarz i korespondent wojenny Ilja Erenburg:
„Niemcy możecie wirować dookoła i wyć w śmiertelnej agonii. Godzina zemsty wybiła.” „Zabijaj. Zabijaj. W niemieckiej gonitwie nie istnieje nic poza diabłem, wykonuj przykazania Towarzysza Stalina.” „Zniszczcie faszystowska bestię raz na zawsze i w całości. Używajcie siły i zniszczcie rasową dumę tych niemieckich kobiet. Weźcie je jak waszą sprawiedliwą zdobycz. Zabijajcie. Jak postępujący sztorm, zabijajcie, wspaniali żołnierze Armii Czerwonej.”
Apele Erenburga masowo kształtowały w sowieckich żołnierzach myśl o zemście i wpływały na ich postępowanie. Z jaką czcią traktowali jego drukowane we frontowych gazetach apele, świadczy odnoszenie się do fragmentów z tekstami kultowego korespondenta – nigdy nie były wykorzystywane do robienia skrętów. Znamienne są wyniki naukowych badań specyfiki Armii Czerwonej w II wojny światowej, przeprowadzone przez wybitnego historyka Catherine Merridale:
Żołnierze pustoszący Prusy dawali ujście frustracjom, które narastały przez lata cierpień – nie tylko podczas wojny, ale i przez dziesięciolecia upokorzeń, pozbawienia wpływów i strachu. Partia, która ich nauczała i która ganiła najbardziej ludzkie słabości, teraz dawała im zezwolenie, a oni je przyjęli. Ta sama partia zaoferowała im bezkarność. Gwałt to nie jedyne przestępstwo, jakie popełniali radzieccy żołnierze w czasie przemarszu przez Prusy. Miasta palono, urzędników mordowano, a kolumny uchodźców ostrzeliwano, gdy uciekały na zachód, w stronę Berlina.
Jednocześnie – Żadna mowa, czy raport, żaden tekst dziennikarski zamieszczony na łamach >Prawdy< nie miał nawet wspomnieć o radzieckich okrucieństwach. One po prostu nie istniały w języku życia oficjalnego.

Po przenocowaniu, rankiem w środę 28 marca, wydzielony oddział kontynuował niezakłócony marsz główną arterią w kierunku Gdańska. Nasz Przewodnik zapamiętał jedynie wstrząsający widok licznych ciał niemieckich oficerów i żołnierzy, wiszących na topolach wzdłuż głównej arterii, powieszonych z zarzutem dezercji przez niemiecką żandarmerię. Dopiero przed mostem nad kolejowymi torami (po wojnie przebudowanym, tzw. Błędnikiem) natrafili na starcie sowieckich żołnierzy z niemieckimi niedobitkami, próbującymi wydostać się z okolic obecnej ulicy Karmelickiej przez dworzec kolejowy i tory w kierunku fortyfikacji Góry Gradowej. Na prośbę „sojuszników” postępujących za Niemcami, wsparli ich ogniem z broni maszynowej i czołgów. Skutecznie, bo jak pamięta, wkrótce na kolejowych torowiskach zaległy ciała zabitych nieprzyjaciół.
Po skończonej akcji, kolumna uszczuplona o jeden czołg (dwa czołgi?), oddelegowany do walk o stocznię i port, ruszyła wzdłuż dworca kolejowego, przez Złotą Bramę, w głąb ulicy Długiej. Nie widać było pożarów, ruin, nie słychać była bliskich odgłosów walk. Na czele jechał gazik z oficerami. Zaraz po przedostaniu się przez Złotą Bramę na ulicę Długą został ostrzelany pojedynczym ogniem z bliżej nieokreślonego miejsca. Zginął jeden z oficerów. W odpowiedzi Polacy użyli broni w różnych kierunkach i strzały nie powtórzyły się.

Względny spokój podczas ostatniego etapu przemieszczania się polskiego oddziału, potwierdza historyk Kamil Anduła w swojej niezwykle szczegółowej, opartej na polskich i niemieckich archiwach, najnowszej monografii „1. Warszawska Brygada Pancerna im. Bohaterów Westerplatte”: Walki w Gdańsku już się praktycznie kończyły. Nocą z 27 na 28 marca niemieckie oddziały wycofały się na wschodni brzeg Motławy i w ten sposób praktycznie oddano Armii Czerwonej bez walki zachodnią część miasta.
Pojazdy ruszyły dalej wzdłuż ulicy Długiej i pamięć Z. Michela zarejestrowała stojące domy z powiewającymi w oknach białymi flagami, a w niektórych widać było cywilnych Niemców machających do nich kawałkami białych tkanin. Po przybyciu na Długi Targ kolumna zatrzymała się przy Fontannie Neptuna i na rozkaz dowódcy poczyniono przygotowania do zaimprowizowanej uroczystości na godzinę 14.00. Pojawili się również sowieccy wyżsi dowódcy, reprezentujący zajmującą Gdańsk 49 Armię. [Wbrew przytoczonym ww. przekazom, chyba jednak członkowie zgromadzenia nie mieliby na tyle determinacji, żeby świętować wydarzenie pod – jak piszą niektórzy autorzy – zmasowanym niemieckim ostrzałem.] Po stwierdzeniu braku możliwości dostania się na wieżę Ratusza, która utraciła cały hełm zapadnięty do wewnątrz murowanych ścian, i tym samym uniemożliwiając wywieszenie flagi, wybór padł na pobliski okazały Dwór Artusa – z masztem, na którym wyzywająco powiewała jeszcze hitlerowska flaga. Fizylierzy sformowali trójbok, pozostawiając wolny czwarty bok w kierunku budynku i miejsce w środku na jeden czołg-trybunę, udekorowany biało-czerwoną flagą. Na nim stanęli – płk A. Malutin, mjr D. Kulik oraz przybyli sowieccy oficerowie.

Do tego miejsca przekaz Z. Michela pokrywa się z innymi wspomnieniami. Ale zaraz rozmija się w konfrontacji z relacjami innych żyjących uczestników uroczystości. Według Z. Michela po przemówieniach mjr D. Kulik wydaje rozkaz ppor. Bronisławowi Wilczewskiemu i chor. Z. Michelowi podniesienia polskiej flagi. Ponieważ we wnętrzu Dworu Artusa nie zobaczyli schodów, obaj udali się do sąsiadującego z Dworem Artusa budynku. [W tym miejscu nie sposób pominąć mocno naciąganej sceny, mocno koloryzującej tamtą sytuację, a zamieszczoną w jednym z rocznicowych artykułów poświęconych wydarzeniom w 1945 roku: Ponieważ i tutaj były trudności z wejściem na dach, dwóch śmiałków wspięło się po rynnie do drzewca …. [Zachęcam czytelników do „wizji lokalnej”, z uwagą, iż pionowe rynny flankujące z dwóch stron fasadę Dworu Artusa sięgają znacznej wysokości. AK]. Po wyjściu na taras za attyką zdjęli znienawidzoną niemiecką flagę, a zamocowali polską, po czym z góry głośno zameldowali dowódcom na trybunie gotowość do ceremonii jej wywieszenia.
Po meldunku o gotowości do ceremonii z trybuny pada rozkaz odśpiewania Hymnu i Roty, a obaj członkowie pocztu flagowego powoli podnieśli polską flagę. Według niego, to ona powiewająca wysoko nad miastem musiała zostać zauważona przez niemieckich obserwatorów na ciężkich okrętach operujących na Zatoce Gdańskiej i wspierających ogniem potężnych dział niemiecką obronę Gdyni i resztki broniących się Niemców w rejonie gdańskiego portu i gdańskiej stoczni, gdyż wkrótce okrętowe pociski spadły na północną część dachu Dworu Artusa. Doświadczenie frontowe podpowiadało kontynuację ostrzału metodą wstrzeliwania się i faktycznie następna seria przeleciała nad Dworem Artusa.

Jak relacjonuje Z. Michel nad Dworem wybuchł pożar szybko rozprzestrzeniający się, stąd razem z ppor. B. Wilczewskim gwałtownie szukali dróg ewakuacji. Ppor. Bronisław Wilczewski zszedł po zachowanych schodach sąsiedniej kamienicy, a on sam zjechał w nadpalonych butach po piorunochronie zamocowanym do frontonu Dworu Artusa. [Dla każdego obserwatora fasady okazałego gmachu wydaje się to nadto karkołomne. Zwłaszcza, że wydaje się wątpliwa obecność takiej instalacji w 1945 roku. AK].
W tym samym czasie podczas jednej z uroczystości poznałem pułkownika w stanie spoczynku, Anatola Rosnowskiego, prezesa Zarządu Klubu Byłych Żołnierzy 1. Warszawskiej Brygady Pancernej im. Bohaterów Westerplatte w Gdańsku. On to skontaktował mnie z mieszkającą w Olsztynie panią Sabiną Turzeniok, przed zamążpójściem Golisówną, która jako fizylierka w stopniu chorążego również uczestniczyła w znamiennej uroczystości 28 marca 1945 roku. Według niej, stojąc na czołgu-trybunie mjr. Daniel Kulik wydał rozkaz podniesienia przygotowanej flagi państwowej na Dworze Artusa, dla pewności i rangi wydarzenia dwom rozdzielonym zespołom: 1. składający się z ppor. Joachima Koczego, z-cy mjr. D. Kulika i chor. Franciszka Jarosza, d-cy plutonu dział 45 mm 2. składający się z dwóch niedawno przybyłych ze szkoły oficerskiej – ppor. Bronisława Wilczewskiego i chor. Zbigniewa Michela.
Dowódcą pocztu flagowego został mianowany najstarszy stanowiskiem służbowym ppor. J. Koczy.

Każdy zespół miał dostać się na taras za attyką inną drogą, z sąsiadujących z Dworem Artusa budynków. Pierwsi do masztu dotarli ppor. B. Wilczewski i chor. Z. Michel i im przypadł zaszczyt wywieszenia flagi. Po nich dopiero wydostali się na taras ppor. J. Koczy i chor. F. Jarosz. Po przekazaniu meldunku do „trybuny” przez dowódcę pocztu ppor. J. Koczego i otrzymaniu rozkazu podniesienia flagi, rozkaz wykonali ppor. B. Wilczewski i chor. Z. Michel. Po ceremonii, po zejściu na ziemię, ppor. J. Koczy właśnie jej polecił sporządzić meldunek opisujący przebieg uroczystości, stąd utrwalone w jej pamięci podane szczegóły. Potwierdzeniem relacji Sabiny Golisówny-Turzeniok jest zachowane zdjęcie z uroczystości, którego kopię otrzymałem z prywatnych zbiorów płk. A. Rosnowskiego, a objaśnienia dokonała sama była fizylierka-chorąży. Wyraźnie widać stojące przy maszcie dwie postaci : ppor. B. Wilczewskiego i chor. Z. Michela, z prawej strony za architektoniczną sterczyną, mało widoczny chor. F. Jarosz. Z lewej strony (nie objęty obiektywem) stał ppor. J. Koczy.

Kończąc naszą ciekawą rozmowę i wracając na chwilę do relacji płk. Z. Michela, S. Golisówna-Turzeniok zadała mi retoryczne pytanie:
a czy widział Pan, bądź słyszał o dwuosobowym poczcie flagowym i na dodatek bez dowódcy?
Relację S. Golisówny-Turzeniok dotyczącą obecności na tarasie Dworu Artusa ww. czterech członków pocztu flagowego, potwierdzają dwa zachowane oświadczenia z 1996 roku uczestników uroczystości: Franciszka Jarosza oraz Jana Sopoćko, potwierdzone ich własnoręcznymi podpisami.

W tym miejscu ujawniając różnice w relacjach Z. Michela należałoby wytłumaczyć je nie tyle zniekształceniem pamięci świadka po upływie wielu lat, ile psychicznym zjawiskiem, które zauważył wybitny amerykański pisarz i korespondent wojenny opisujący batalie w Afryce i Europie John Steinbeck, m.in. również świadek walk Armii Czerwonej. Według niego, u żołnierzy po skończonych walkach występuje fizyczne i emocjonalne wyczerpanie i wtedy ratunkiem jest ucieczka w sen. „Kiedy budzisz się i myślisz o tym, co się działo – wydarzenia już stają się snem. Próbujesz zapamiętać, jak to było, i nie możesz. Zarysy w twojej pamięci są mgliste. Następnego dnia wspomnienie jeszcze bardziej blaknie, aż wreszcie niewiele zostaje.” Niewykluczone, iż podobny przypadek dotknął psychiki Z. Michela, który jako młody żołnierz wyznaczony do wzięcia udziału w ceremonii, nie pomyślał, ani nie miał możliwości poczynienia notatek ani wtedy, ani po fakcie.
Na szczęście nękający, rozproszony ostrzał nie trwał długo, pewnie zainteresowanie niemieckich okrętowych obserwatorów i artylerzystów skupiło się na innych, pilniejszych celach. Z. Michel i inni polscy żołnierze zaciekawieni opuszczonymi domami wokół Długiego Targu, rozpoczęli myszkowanie w ich wnętrzach. M.in. zwabił ich szyld niemieckiego banku, mieszczącego się w narożnej kamienicy przy skrzyżowaniu Długiego Targu z obecną ulicą Mieszczańską. Używając granatu do wyłamania zamka, po sforsowaniu drzwi natknęli się na bele wydrukowanych, ale nie pociętych niemieckich banknotów. Wydarte fragmenty zabrali z sobą na pamiątkę.

Z Długiego Targu przeszli na Długie Pobrzeże, przy którym stały kamieniczki z wylęknionymi, starszymi lokatorami. Grupa Z. Michela zajęła jedną z nich, ze spanikowanymi, starszymi mieszkańcami. Zapamiętał usłużność wystraszonych niemieckich gospodyń, które pragnąc rozładować napięcie nakryły stoły i przygotowały polskim żołnierzom skromny, wojenny posiłek z alkoholem. Obecność w legendarnym Gdańsku, powoli ustępujący bojowy stres i wrażenia z ostatnich intensywnych dni i samej uroczystości, świadomość sukcesu, razem z wypitymi trunkami rozochociły „zdobywców”, którzy po nasyceniu pierwszego głodu z brutalną fantazją wyrzucili przez otwarte okna obrusy razem z zastawą i pozostałościami poczęstunku. Zdezorientowane sytuacją Niemki uznały, iż jedynym w tej sytuacji „pokojowym” wyjściem jest powtórzenie nakrywania stołów i podanie jedzenia.

Z wczesnym nastaniem zmierzchu (marzec), zmęczeni dwudniowym napięciem i nieustanną gotowością do odparcia nieprzewidywalnych zagrożeń, postanowili przygotować się do noclegu. Po zakończeniu dosyć hałaśliwego biesiadowania dopiero teraz zaczęły dochodzić do nich coraz wyraźniejsze niepokojące odgłosy z dalszych kamienic, opanowanych przez sowieckich żołnierzy. Wrzaski pijanych sołdatów i krzyki kobiet. Odruchowo chwycili za broń i byli gotowi do interwencji. Jednak wobec znacznej dysproporcji sił i nieprzewidywalności sytuacji, kategoryczny rozkaz dowódcy grupy zakazujący wyjścia z zajmowanej kwatery i wdania się w nocny konflikt, być może z użyciem ostrej amunicji, z trudem powstrzymał zbulwersowanych podkomendnych. Coraz drastyczniejsze odgłosy dobiegające z sąsiedztwa, pomimo obezwładniającego zmęczenia zakłócały niespokojny sen. Przez całą noc, co chwila budząc się, czujnie trzymali broń w pogotowiu. Rankiem z ulgą opuścili kamienicę przy Długim Pobrzeżu i dołączywszy do pozostałych członków wydzielonego oddziału, kierując się przez śródmieście obecną ul. Korzenną, po zabraniu trzeciego (i czwartego) czołgu, zgodnie z rozkazem, kontynuowali powrotną marszrutę w stronę Gdyni, celem dołączenia do Brygady. Z. Michel nie przypominał sobie, aby powrót odbywał się w scenerii palących się domów. W przejętym symbolicznie mieście nie pozostał ani jeden polski żołnierz.
Za nimi pozostał Gdańsk wydany na pastwę sowieckich „sołdatów”.

Pojawia się jeszcze istotne pytanie, skąd wzięły się zacytowane wyżej tak dojmujące i działające na wyobraźnię czytelników opisy dramatycznych, zaciętych walk w śródmieściu Gdańska, w warunkach intensywnego ostrzału różnych broni i pożogi ogarniającej jego zabudowę? Odpowiedź jest prosta. Przytoczone opisy i im podobne, miały tłumaczyć obraz unicestwionego Gdańska, jaki ukazał się Polakom przybywającym do miasta po 30-tym marca 1945 roku – według oficjalnej wersji samego 30-go marca, pierwszy pojawił się w mieście (nie wiadomo do której jego części oraz o nieznanej porze dnia) jedynie Bogdan Podhorski-Piotrowski z grupą operacyjną Ministerstwa Administracji rządu w Lublinie.

Utrudzenie całodzienną wyprawą drogocennego Świadka i wyraźne Jego wzruszenie na skutek przywołanych wspomnień, jak i późne popołudniowe godziny, skłaniały do zakończenia „wizji lokalnej”. Podczas pożegnania zaplanowano następne spotkanie i wzbogacenie relacji. Niestety, do następnej wyprawy już nie doszło…