10 października przypada szczególna rocznica związana z jedną z największych i najważniejszych bitew w całej historii polskiego oręża. Bitwy, która zaważyła na losach nie tylko całej Rzeczpospolitej Obojga Narodów, ale i Europy. Stanowiła największą mistrzowską operację obronną do czasu rozbiorów. Jej nadzwyczajna wartość wynikała z wprowadzenia elastycznej obrony, wykorzystującej umiejętnie rozmieszczoną broń palną piechoty i artylerię zarówno na ziemnych fortyfikacjach, jak i przed nimi oraz precyzyjnym współdziałaniu piechoty z kawalerią w odpieraniu ataków przeciwnika.
Zagłębiając się w literaturze na jej temat, zaintrygowany sięgnąłem do kilku kieszonkowych, wydanych przez Ordynariat Polowy Religijnych Kalendarzy Żołnierza Polskiego, jakimi swojego czasu zostałem obdarowany podczas świątecznych wizyt w dowództwach rozlokowanych w gdańskim regionie. Wszystkie podają skrupulatnie patronów poszczególnych dni roku, rocznice ważne dla tradycji Wojska Polskiego, święta rodzajów sił zbrojnych Rzeczpospolitej Polskiej.
Ku mojemu zdziwieniu, wszędzie pod datą 10 października znalazłem jedynie informację o dwojgu patronach tego dnia: świętym Franciszku, dostojniku królewskim, jezuicie oraz błogosławionej Marii Angeli Truszkowskiej, dziewicy. Patronach niewątpliwie wielce zasłużonych i ważnych. Święty Franciszek Borgiasz (1510 – 1572), pochodzący z bogatej hiszpańskiej rodziny książęcej, wszechstronnie wykształcony, wcześniej dworak, wicekról Katalonii i ojciec rodziny, po śmierci żony wstąpił w Rzymie do zakonu jezuitów Ignacego Loyoli, z czasem jego kolejny, trzeci generał. U boku kardynała Bonelliego, wypełniając powierzoną misję przez papieża Piusa V, odwiedził monarchów Portugalii, Hiszpanii oraz Francji celem przygotowania morskiej kampanii mającej powstrzymać rozwijającą się groźną ekspansję Turcji na Morzu Śródziemnym. Skutkiem udanej misji była zwycięska bitwa morska pod Lepanto w 1571 roku.
W 1568 roku przyjął w Rzymie do zakonu późniejszego beatyfikowanego w 1606 roku i świętego od 1726 roku, Stanisława Kostkę (1550 – 1568), o którym będzie jeszcze mowa w dalszej części przekazu. Błogosławiona Maria Angela Truszkowska (1825 – 1899) to założycielka Zgromadzenia Sióstr Felicjanek, poświęcających się głównie opiece nad ludźmi starszymi i niedołężnymi, zwłaszcza wśród wiejskiego ludu. Do 1863 roku siostry doprowadziły do założenia na terenie zaboru rosyjskiego 27 domów opiekuńczych. Po wybuchu Powstania Styczniowego domy te pełniły funkcje szpitalne, opatrując i lecząc rannych powstańców. Okazane miłosierdzie polskim patriotom spotkało się ze srogą represją caratu, który zarządził kasatę Zgromadzenia. Niektóre siostry razem z założycielką przedostały się do jedynego klasztoru Felicjanek w zaborze austriackim, do Krakowa.
Tym samym pod datą 10 października w wojskowych kalendarzach zabrakło … Właśnie czego ? Odpowiadając na pytanie należy cofnąć się do 9 października 1621 roku, kiedy zakończyła się – jak wyżej wspomniano – jedna z największych i najważniejszych bitew w militarnych dziejach polskiego państwa, zwieńczona szeregiem istotnych implikacji.
Wcześniej, na początku 1621 roku zawisło nad Polską i Europą śmiertelne niebezpieczeństwo, w najbardziej groźnym czasie, wywołanym od 1618 roku rozkręcającą się wojną trzydziestoletnią 1618 – 1648 na terenie starego kontynentu, wstrząsanego bitewnymi paroksyzmami, wyniszczającymi całe jego połacie. W tym samym 1618 roku, na skutek przewrotu pałacowego tron Imperium Osmańskiego w Stambule przypadł 14-letniem sułtanowi Osmanowi II (1604 – 1622). Wszechstronnie wykształcony (np. swobodnie posługiwał się językami arabskim, perskim, greckim, łaciną, włoskim, a nawet migowym) i niezwykle ambitny, zainspirowany dokonaniami ulubionego historycznego bohatera, jednego z największych wodzów naszej cywilizacji, Aleksandra Wielkiego Macedońskiego (356 r.p.n.e. – 323 r.p.n.e.), pragnął dokonać czynów na miarę swojego nadzwyczajnego idola. Wzorował się również na swoich sławnych poprzednikach z dynastii Osmanów: sułtanie Mehmedzie II Zdobywcy (1432 – 1481) z przydomkiem przypominającym o zdobyciu przez niego Konstantynopola i ustanowieniu tam tureckiej stolicy oraz sułtanie Sulejmanie Wspaniałym (1494 – 1566), którego zdobycze terytorialne w Europie, Azji i Afryce Północnej uczyniły z państwa Osmanów prawdziwe tureckie światowe imperium, a jego wiekopomne czyny rozegrały się w nieodległej przeszłości – zmarł tylko 50 lat przed objęciem tronu przez Osmana II. Na pewno w otoczeniu młodego sułtana żyli dworacy pamiętający przewagi Sulejmana Wspaniałego, bezpośrednio relacjonując mu ich przebieg.
Już na początku panowania jego duma doznała głębokiego uszczerbku, nie bez wpływu na dalsze jego decyzje. Dotknięty do żywego niezwykle bolesnymi łupieskimi rajdami Kozaków na posiadłości tureckie nad Morzem Czarnym, czyniąc odpowiedzialnym za te ekscesy polskiego króla Zygmunta III Wazę (1566 – 1632), pismem z 26 lipca 1618 roku zagroził polskiemu władcy „zapowiedzią wypowiedzenia wojny”. Na szczęście „zapowiedź” pozostała na razie w kategorii pogróżek.
Ta jednak wśród polskich dowódców została odebrana poważnie i zaowocowała pomysłem działań wyprzedzających zarysowujący się kolejny konflikt i ewentualną akcję Turcji. Na początku września 1620 roku ruszyła do sąsiadującej z Turcją Mołdawii wyprawa polskiej armii pod wodzą hetmana wielkiego koronnego i genialnego wodza Stefana Żółkiewskiego (1547 – 1620). Celem było wyparcie stąd kontroli Turków i przywrócenie polskich wpływów.
Niestety, całe przedsięwzięcie zakończyło się 7 października druzgocącą klęską pod Cecorą, w której utracono właściwie całą armię; zginął europejskiej sławy wódz Żółkiewski, a rokujący najlepsze perspektywy (najmłodszy w historii hetman polny koronny) Stanisław Koniecpolski (1591 – 1646), potomek Zawiszy Czarnego, znalazł się na 3 lata w tureckiej niewoli. Wydawało się, że droga w głąb Rzeczpospolitej stanęła otworem. Doszło do przejawów paniki, zwielokrotnionych jesienią 1620 roku najazdami tatarskich czambułów zapuszczających się aż po Jarosław i Przemyśl. Ogólną trudną sytuację pogłębiała zaraza, rozwijająca się na Litwie, Podolu, Wołyniu, Śląsku i Rusi Czerwonej. W samej stolicy Warszawie, część otoczenia króla Zygmunta III namawiała władcę do ewakuacji i przeniesienia się z dworem do np. Prus Królewskich.
Wieści o rozmiarach tak potężnej klęski poniesionej przez mocarstwową Rzeczpospolitą szybko przedostały się do Stambułu, gdzie jeszcze bardziej rozpaliły wyobraźnię młodego sułtana. Marząc o militarnych podbojach, wiekopomnej sławie i swojej wielkości oraz wypełnieniu misji islamu, oczyma wyobraźni widział pokonanie uwierających go katolickich sąsiadów – austriackiej monarchii Habsburgów i Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Pozostawała do skalkulowania kolejność uderzeń. Doniesienia spod Cecory i wiadomości na temat stanu osłabienia potencjału Rzeczpospolitej, europejski rozgardiasz spowodowany wojną trzydziestoletnią, kierowały uwagę na tę ostatnią. Pojawiła się śmiała wizja Imperium Osmańskiego od Morza Śródziemnego po Morze Bałtyckie, a następnie zagarnięcia ziem monarchii Habsburgów. Wizja nie taka nierealna. W owym czasie Imperium Osmańskie obejmujące ziemie podbite i zhołdowane w Azji Mniejszej, Północnej Afryce i Południowej Europie zajmowało obszar większy niż Europa !
Plany sułtana i tureckie przygotowania do wojny – już w marcu 1621 roku wydano dyspozycje mobilizacyjne – stały się czytelne dla polskiego dworu i dowództwa. W Rzeczpospolitej, pomimo klęsk, jakie na nią spadły, i trudnej sytuacji finansowej wykrzesano nowe pokłady energii. Rozpoczęto szeroką akcję dyplomatyczną poszukiwania sojuszników oraz zbierania funduszy i nadzwyczajnych podatków niezbędnych do wystawienia nowej 50-tysięcznej armii, głównie składającej się z żołnierzy zawodowych, zaciężnych.
Jednak szalejąca z całą intensywnością wojna trzydziestoletnia i pełne zaangażowanie w nią obozów katolickiego i protestanckiego, uniemożliwiała pomoc śmiertelnie zagrożonej Rzeczypospolitej, zarówno finansową, jak i militarną, również i dyplomatyczną, wynikającą z różnych skomplikowanych powiązań interesów pomiędzy europejskimi państwami. Działania wojenne toczone na znacznym obszarze Europy wręcz masowo „wysysały” mężczyzn do armii zwalczających się stron. W Rzeczpospolitej, imponująco przezwyciężając piętrzące się trudności, realizowano zadanie utworzenia nowej profesjonalnej armii. Z mozołem formowano nowe pułki i chorągwie. Na gwałt poszukiwano zaciężnych. Zwrócono się również do Anglików o zgodę na zaciągi wyszkolonych żołnierzy, na co uzyskano akceptację króla Jakuba I (1566 – 1625). Pojawił się i wątek gdański. Władzom bogatego portowego miasta z bliskimi kontaktami w całej Europie, narzucono przeprowadzenie werbunku u polskich sąsiadów – na terenie Niemiec i Danii.
Na wodza odradzającej się armii wyznaczono jedynego możliwego dowódcę z olbrzymim autorytetem – hetmana wielkiego litewskiego Jana Karola Chodkiewicza (1570/71 – 1621), wsławionego wieloma zwycięstwami, a zwłaszcza blaskomiotnym na całą Europę zwycięstwem pod Kircholmem w 1605 roku, kiedy 4 000 jego podkomendnych (głównie husarów) pokonało 14 000-ną armię szwedzką, która utraciła w tym jednym starciu 9 000 zabitych.
W rezultacie wielostronnych intensywnych zabiegów w Królestwie i Litwie zdołano wystawić ok. 25 000 żołnierzy (ok. 12 000 piechoty i 13 000 jazdy). Z takimi polsko-litewskimi siłami pomaszerował J. K. Chodkiewicz pod twierdzę w Chocimiu. Tutaj, przewidując planowaną trasę pochodu armii tureckiej, zakładał powstrzymanie jej jak najdalej od interioru Rzeczypospolitej, na najbardziej oddalonej od niego granicy, następnie osłabienie przeciwnika nieustępliwą obroną powiązaną ze śmiałymi kontratakami i w konsekwencji doprowadzenie do pokojowych rozmów. Według hetmana wybór tej fortyfikacji miał również walor skutecznej osłony Lwowa oraz walor bliskości dużej rzeki Dniestr, która miała powstrzymywać ewentualnych uczestników paniki i dezerterów.
Fiaskiem zakończyły się zabiegi o pomoc finansową na dworach katolickich państw, z trudnością finansujących własne armie. Wsparcie zadeklarował jedynie rozumiejący powagę sytuacji papież Grzegorz XV, obligując się do przekazywania z watykańskiej kasy na potrzeby polskiego wojska w trakcie kampanii 4 000 skudów miesięcznie, co nie stanowiło imponującego wkładu w olbrzymie koszty długotrwałego utrzymania wielotysięcznej armii.
Z chwilą przybycia pod koniec sierpnia w rejon zamku w Chocimiu natychmiast przystąpiono do przygotowań do obrony. Skoro od wschodu bronił zamku bliski spory Dniestr, od zachodu fortyfikowano trudny teren pokryty pagórkami, jarami i wąwozami. Intensywne prace prowadzono pod kierunkiem doświadczonego holenderskiego inżyniera Wilhelma Appelmana. Tworząc trzy linie obrony, usypano nowoczesne ziemne bastiony poprzedzone głęboką fosą. Odsłonięto przedpole ścinając drzewa i krzewy.
Przybyli w ostatnim momencie pod dowództwem hetmana Piotra Konaszewicz-Sahajdacznego Kozacy zaporoscy w liczbie ok. 30 000 z 23 działami oraz polscy słynni konni najemnicy Lisowczycy, nazywani tak od ich twórcy i pierwszego dowódcy Aleksandra Lisowskiego, zdążyli przygotować jedynie prowizoryczne kombinowane umocnienia. Kozacy zamknęli się za podwójnym rzędem spiętych wozów wypełnionych ziemią, z rozstawionymi lekkimi działami.
W tak przygotowanych umocnieniach J.K. Chodkiewicz rozmieścił urosłą do ok. 55 000 armię, wspomaganą przez 51 dział (niektóre przetransportowano aż z Gdańska):
- od północy oddziały podczaszego koronnego, regimentarza Stanisława Lubomirskiego,
- od zachodu królewicza Władysława (1595 – 1648), 26-letniego syna króla Zygmunta III, i Lisowczyków,
- od południa Kozaków,
sam pozostając w odwodzie na czele husarii i lekkiej jazdy. Do ewentualnego wykorzystania w boju gotowych było towarzyszących armii kilkanaście tysięcy sprawnej czeladzi. Główne siły armii tureckiej, które 2 września przybyły pod Chocim, liczyły ok. 100 000 żołnierzy. Składały się z janczarów, pospolitego ruszenia z ziem pod panowaniem Osmanów, ochotników i posiłków koczowników (w tym krymskich Tatarów), wspieranych przez 62 działa, w tym 15 oblężniczych – na szczęście dla obrońców ze słabo wyszkolonymi puszkarzami. Armia ta obsługiwana była przez ogromną, kilkusettysięczną (!) rzeszę obozowej czeladzi, taborytów, koniuchów itp.
Należy zaznaczyć, iż do tak szeroko zakrojonej operacji Osman II nie wykorzystał pełni tureckich sił, będących do jego dyspozycji. Rozsiewane w Imperium Osmańskim przez polskich skutecznie działających szpiegów i dywersantów liczne plotki o przygotowywanych przez Kozaków zaporoskich rajdach na terytoria tureckie nad Morzem Czarnym i samą stolicę w Stambule, skutkowały pozostawieniem na zagrożonych kierunkach tureckich garnizonów. Niewątpliwie sił tych zabrakło w rozstrzygającym dla całej kampanii momencie.
Co ciekawe, towarzyszący Osmanowi II wysocy dowódcy tureccy, po ocenie sytuacji namawiali sułtana do obejścia polskiej twierdzy bez walki i bezpośredniego marszu na Lwów. Jednak pyszny, prowadzący tak potężną armię po historyczne sukcesy władca, nie brał pod uwagę najmniejszych przeszkód. Przybyła armia rychło zajęła stanowiska i rozwinęła obozowiska. Można sobie wyobrazić przytłaczający widok wszechogarniającego morza tysięcy namiotów, tabunów tysięcy koni, a nawet nieco wielbłądów oraz wielkiego parku tysięcy wozów z zaopatrzeniem, jaki roztoczył się przed oczami obrońców, od tej chwili zdanych wyłącznie na siebie i swoje żołnierskie umiejętności.
A Turcy uderzyli z marszu na nie do końca przygotowanych Kozaków. I tylko dzięki nadzwyczajnej bojowej postawie Zaporożców atak ten nie skończył się powodzeniem. Od tej pory oblegający z różną częstotliwością ponawiali wielogodzinne zajadłe szturmy, nie licząc się ze stratami. Najczęściej na zagrożonych odcinkach wyczerpanych obrońców wspomagały i ratowały wyprowadzane przez bramy przed umocnienia, szarże ze skrzydeł husarii i lekkiej kawalerii, nie rzadko pod bezpośrednim dowództwem samego hetmana J.K. Chodkiewicza.
Jednym z najcięższych ataków był ten 4 września, kiedy w ciągu całodziennych zmagań Turcy usiłowali zrealizować osobiste dążenie Osmana II do pochwycenia hetmana Sahajdacznego. W tym dniu poległo 3 000 oblegających, 800 Kozaków i Lisowczyków oraz blisko 300 żołnierzy polskich i litewskich. Nie udawały się kilkakrotnie podejmowane przez hetmana J.K. Chodkiewicza próby rozstrzygnięcia batalii przed umocnieniami siłami kawalerii. Osman II zdając sobie doskonale sprawę z wartości sławnej w całej Europie polsko-litewskiej jazdy, nie dawał się sprowokować, dążąc za pomocą nieustannego artyleryjskiego ostrzału i ataków piechoty do osłabienia morale i sił obrońców, którym dokuczały choroby, zaczynało brakować paszy dla koni kawalerii, a przede wszystkim żywności. Zdeterminowani pogarszającą się sytuacją (pojawiły się przypadki dezercji), zaczęli organizować w celu poprawienia aprowizacji i zaopatrzenia, silne, pełne ryzyka dalekie zbrojne wypady poza umocnienia, z różnym skutkiem. Zdarzały się też odruchy solidarności miejscowej ludności z otoczonymi. Odnotowano fakt przemycenia do obozu, sobie tylko znanym sposobem przez linie oblegających, kilku kul armatnich w worku przez pomysłowego chłopa, który pozostał bezimienny.
Wobec szybko pogarszającej się sytuacji obrońców, 18 września J. K. Chodkiewicz zwołał w swoim namiocie naradę wszystkich dowódców i towarzyszących mu dostojników, prosząc o ocenę sytuacji, szans kontynuacji oporu, nie pomijając wariantu jego przerwania. Napiętą sytuację niespodziewanie rozładował kozacki hetman Piotr Konaszewicz-Sahajdaczny, wypowiadając swoją opinię: „Lepiej jest uczciwie za Ojczyznę umierać, niżeli brać się do ucieczki, niegodnej ludzi rycerskich i zelżywej, tak niebezpiecznej.” Po tych słowach obrona trwała nadal.
Wśród codziennej, masowej śmierci i cierpień zdarzały się i sytuacje tragikomiczne. Nocą z 22 na 23 września, podczas udanego ataku Kozaków zabito dwóch liczących się paszów, a zdymisjonowany przez sułtana wielki wezyr Husejn Pasza, ogarnięty paniką rzucił się do ucieczki, gubiąc kosztowności, pieniądze i sobolową szubę, by skryć się w jamie pod dębem, gdzie przesiedział do białego dnia.
Jednak stały, zmasowany nacisk przeważających sił tureckich, 23 września zmusił w nierównej walce słabnących obrońców do opuszczenia pierwszej linii umocnień, które zostały wcześniej przez nich zniwelowane i przejścia do drugiej. Wobec ubywającej liczby oblężonych pozwoliło to na znaczne skrócenie rozmiarów obrony i silniejsze obsadzenie umocnień. To w tym dniu, po trafieniu polskiego puszkarza, będący w pobliżu Stanisław Lubomirski ładował i strzelał z jednego z dział.
W tym miejscu należy podkreślić, iż strona polska po raz pierwszy zastosowała nowatorskie rozwiązanie mające na celu efektywniejsze użycie dział, które przesunięto z obwałowań do przedpola. Pozwoliło to na celniejsze i skuteczniejsze rażenie przeciwnika, a najlepszą baterią okazała się należąca do oddziału wojewody chełmińskiego i malborskiego Jana Wejhera (1580 – 1626). Była to bateria składająca się prawdopodobnie z wspomnianych, sprowadzonych z Gdańska armat.
Postępująca groźna choroba w końcu zmogła 50-letniego genialnego hetmana, który 24 września umierając w zamku w Chocimiu, przy otaczających go dowódcach, zdążył symbolicznie przekazać swoją buławę regimentarzowi Stanisławowi Lubomirskiemu. Gest poparty przez królewicza Władysława został zaakceptowany i szybko okazało się, iż nowy, debiutujący dowódca świetnie sobie radzi w tak zawikłanym militarnie momencie. Obawiając się spadku nastrojów po utracie słynnego wodza, śmierć J.K. Chodkiewicza postanowiono utrzymać jak najdłużej w ścisłej tajemnicy. Ale nie na długo…
Wobec braku istotnych postępów 27 września Osman II z wybranymi oddziałami rozpoznawał pobliskie polskie twierdze Kamieniec Podolski i Paniowce, sprawdzając możliwości ich opanowania i pochwalenia się chociaż małym sukcesem. Ocena wypadła negatywnie i sułtan powrócił pod Chocim, przygotowując ostateczne rozstrzygnięcie batalii na następny dzień. Już wiedząc o śmierci hetmana, licząc na przygnębienie obrońców spowodowane brakiem uwielbianego wodza, spodziewał się wreszcie osiągnąć oczekiwany sukces. W tym dniu tragikomiczna sytuacja przydarzyła się z kolei królewiczowi Władysławowi, który w ferworze walki, nagle razem z kilkoma towarzyszami znalazł się w jakimś jarze, w zapomnianej małej chatce pomiędzy walczącymi stronami, gdzie udało mu się przeczekać zagrażające śmiertelne niebezpieczeństwo.
28-go zaatakowano wszystkimi dostępnymi siłami, a w pobliżu rozgrywających się krwawych starć, na wyniesieniu zwanym Horodyszcze, Osman II siedząc na tronie osłonięty baldachimem, flankowany przez dwa słonie z siedzącymi na nich grającymi muzykantami, zagrzewał do boju swoich podkomendnych. Armia turecka podejmowała przez cały dzień zacięte, wręcz desperackie natarcia, na niektórych odcinkach atakując 11 razy. Bezskutecznie. Tracąc ok. 1 000 żołnierzy, wobec heroicznej obrony obleganej fortecy nie osiągnięto powodzenia. Pod wieczór, zdruzgotany sułtan, milcząc wycofał się do swojego namiotu. Pomimo sukcesu, w obozie obrońców nastroje również nie były lepsze. Pozostała już tylko jedna beczka prochu i nieco ołowiu, a już w czasie bitwy Lisowczycy strzelali kawałkami metalu i szkłem. Obie strony odczuwały postępujące olbrzymie zmęczenie, dokuczał brak aprowizacji, paszy dla koni, choroby, a przede wszystkim coraz bardziej dojmujący jesienny chłód.
W tej sytuacji polska strona zdecydowała się wysłać parlamentarzystów, którzy ku zaskoczeniu zostali przychylne przyjęci. Wszak Turkom nie uśmiechał się żmudny, długotrwały odwrót przez górzyste Bałkany w warunkach nadchodzącej zimy. Ponadto według oceny tureckich dowódców, przedłużające się oblężenie Chocimia mogło (widać sułtański sztab nie orientował się w aktualnej sytuacji przeciwnika) doprowadzić do zorganizowania odsieczy twierdzy. Po kilkudniowych obradach 9 października podpisano porozumienie spełniające honorowe postulaty przedstawione przez wyczerpanych adwersarzy. Główna idea porozumienia dotyczyła skutecznego zapewnienia spokoju na rubieżach stron konfliktu: Rzeczpospolita przyrzekła pełną kontrolę nad Kozakami i eliminację ich rajdów na posiadłości tureckie, Turcja zapewniała zahamowanie pustoszących wypadów tatarskich czambułów. 10 października, pozostawiając 40 000 poległych i zmarłych, armia turecka wyruszyła w niewesołych nastrojach w drogę powrotną, przy czym nie jest znana liczba zmarłych na skutek odniesionych ran i chorób w trakcie odwrotu. Tym samym legły w gruzach wizjonerskie plany Osmana II dorównania rozmachem Aleksandrowi Wielkiemu Macedońskiemu, zbudowaniem Imperium Osmańskiego od Morza Czarnego i Morza Śródziemnego po Morze Bałtyckie. Prysły marzenia o wiekopomnej sławie oraz realizacji cywilizacyjno-religijnej misji sułtana i Imperium Osmańskiego w Europie. Ale czy na długo ? Jak wiemy z historii, dokładnie na 62 lata … to jest do czasu wyprawy Wielkiego Wezyra Imperium Osmańskiego Kara Mustafy na Wiedeń w 1683 roku. I czy na pewno to już inna historia …?
Tutaj warto wspomnieć, że w ciągu chocimskiej batalii ponownie pojawił się kolejny gdański akcent. Długo oczekiwane angielskie wsparcie wreszcie zmaterializowało się i zwerbowane oddziały po przybyciu do Gdańska zaczęły się wyokrętowywać w gdańskim porcie – już po podpisaniu porozumienia…
Poważne straty odnotowała też zwycięska armia polsko-litewska: 2000 poległych, 3000 zmarłych na skutek chorób i głodu, 2700 dezerterów. Jeszcze wielu rannych i chorujących zmarło w drodze powrotnej i mijanych twierdzach – np. w Kamieńcu Podolskim 1700 rannych. Fiasko kierowanej ambicjami młodego sułtana wyprawy miało tragiczne skutki dla niego samego. Przerzucanie winy za poniesioną klęskę wyprawy i jej wizerunkowe fiasko, na najbardziej wiernych i oddanych mu janczarów, wywołało wybuch wrogości u tych ostatnich. Przepojeni poczuciem niezawinionej krzywdy i niesłusznymi oskarżeniami pozbawili 20 maja 1622 roku osiemnastoletniego Osmana II życia.
- przeczytaj: Oto rozlane wszędy Turków i Tatarów orszaki*
Zatrzymanie tureckiej ekspansji i wizji Osmana II podboju Europy, w wyjątkowo trudnych okolicznościach (trwającej wojny trzydziestoletniej i braku pomocy potencjalnych mocarstwowych sojuszników), musiało spotkać się z szerokim echem w Europie i docenieniem polskiego sukcesu. Obudziło nadzieje na wolność wśród podbitych przez Imperium Osmańskie narodów Europy. Pojawiało się wiele okolicznościowych utworów chwalących Rzeczpospolitą i kreślących nadzieję na wyzwolenie.
Według tradycji kościoła katolickiego w Polsce, ostatnim dniom obrony Chocimia towarzyszyły zjawiska mistyczne. W odległym Kaliszu, modlący się co noc o polskie zwycięstwo jezuita Mikołaj Roch Oborski, kolejnej nocy z 9 na 10 października miał objawienie (wcześniej wspomnianego) błogosławionego Stanisława Kostki proszącego Małego Jezusa o pomoc oblężonym. Po ustąpieniu armii tureckiej, wieści o objawieniu rozprzestrzeniły się w Rzeczpospolitej, dopisując do autorów zwycięstwa wstawiennictwo błogosławionego Stanisława Kostki.
Niewątpliwie najlepszej oceny skali tak znaczących wydarzeń mógł dokonać papież Grzegorz XV (1554 – 1623), otrzymujący w Rzymie wszelkie informacje docierające z wszystkich stron wielkiego europejsko-azjatyckiego regionu. Wyrazem oceny Grzegorza XV był list skierowany do króla Zygmunta III, w którym m.in. napisał: „(…) w powszechnej trwodze narodów chrześcijańskich powstał Pan zastępów i takim męstwem piersi polskich wojowników uzbroił, iż pokonawszy srogiego nieprzyjaciela, zmusili go do proszenia o pokój pod uciążliwymi warunkami.” I na zakończenie listu: „Ajako rzeka Tyras (Dniestr) będzie pomnikiem hańby tureckiej, tak niechaj płynie wieczna chwała dla imienia polskiego.”
Dla podkreślenia doniosłości i znacznego wymiaru batalii pod Chocimiem i zapewnienia mu pamięci wśród przyszłych pokoleń, Grzegorz XV dzień 10 października każdego roku, od 1623 roku, pozwolił Polakom obchodzić obrzędem kościelnym „na wiekuistą pamiątkę tego świetnego zwycięstwa”. Następca Grzegorza XV, papież Urban VIII (1568 – 1644) dodatkowo 10 października ogłosił świętem chrześcijańskim oraz polecił odprawianie mszy w tym dniu i ułożenie specjalnych pacierzy dla kapłanów. 19 stycznia 1625 roku, podczas wizyty w Watykanie, królewicza Władysława, uczestnika bitwy pod Chocimiem i bezpośredniego świadka wydarzeń, powitał w Bazylice św. Piotra Urban VIII słowami : „obrońcy chrześcijaństwa”, osobiście opasując go mieczem i nakrywając głowę księcia kapeluszem.
Opisując powyższe wydarzenia, Zygmunt Gloger, w wydanej w 1909 roku „Księdze rzeczy polskich” podkreśla, iż polscy kapłani 10 października przestrzegają wprowadzonej przez Urbana VIII liturgii. A więc jeszcze nie tak dawno, bo 115 lat temu.
Do niezbadanych wyroków upływającego czasu, kierującego się własnym niezależnym scenariuszem, który jedne wydarzenia trwale zapisuje, a inne zaciera, nie można mieć pretensji. Jednak mając na uwadze nasze nadzwyczajne osiągnięcia we własnej historii i niekwestionowany wpływ naszych bohaterskich przodków na kształtowanie przez nas samych losów Ojczyzny i Europy, uważam, że skoro sami nie mogą upomnieć się o dokumentowanie ich dokonań, naszym obowiązkiem jest wskrzeszać i kultywować pamięć o ponadczasowych osiągnięciach obrońców Chocimia i wprowadzać informację o ich sukcesie m.in. do kalendarzy, a przede wszystkim do kalendarzy Wojska Polskiego.
Inne artykuły autora:
- Gdańskie historyczno-kulturalne konfitury – grajek i Fahrenheit
- Malarski rebus w Ratuszu Głównego Miasta
- Dyl Sowizdrzał z gdańskiego Dworu Artusa a sprawa polska
- Zagadka obrazu w Wielkiej Sali Rady
- 133 lata temu w pobliżu Brzeźna
- Podróże kształcą, czyli rzecz o pewnym gdańskim moście
- Kozacy na Zalewie Wiślanym
- Hrabia de Plélo – francuski obrońca króla Stanisława Leszczyńskiego
- Wspomnienie o ppłk Antonim Parysie, poległym za Gdańsk