Czarnobyl większości kojarzy się z awarią elektrowni atomowej w Prypeci. Elektrownię nazwano czarnobylską, choć od Czarnobyla dzieli ją 18 kilometrów, a od miasta Prypeć tylko 4 kilometry, a jeszcze mniej od wioski Kopacze. Sowiety. Ale przed Sowietami było to spokojne miasteczko Filonowi Kmicie za zasługi i straty wojenne od Moskwicinów poniesione, przez Zygmunta Augusta darowane; potem koligacjami przez Sapiehów na dziesiątki lat w dobrych rękach Chodkiewiczów pozostające.
26 kwietnia 1986 roku zyskała ta wciąż nieco wiejsko – posztetlowego charakteru (w przeciwieństwie do wzorcowo socjalistycznej Prypeci) miejscowość światową sławę. Ale dla Polski nie mniej ważną sławą okryła się w XX wieku 66 lat wcześniej: 27 kwietnia 1920 roku.
Wtedy to bowiem doszło pod Czarnobylem do niezwykłej, wodno-lądowej bitwy stoczonej przez marynarzy Flotylli Pińskiej i żołnierzy Wojska Polskiego z komunistami. Rankiem, działając w szerszych ramach operacji kijowskiej, podzielone na dwie kolumny wydzielone zgrupowanie kawalerii majora Feliksa Jaworskiego, wsparte artylerią, uderzyło na miasto, którego port na rzece Prypeć był ważnym miejscem stacjonowania sowieckiej Flotylii Dnieprzańskiej.
O świcie kolumna dotarła pod Czarnobyl. Porucznik Galiński ustawił baterję i pod osłoną jej ognia uderzył na miasteczko. Przeciwnik, umocniony na dobrej pozycji, bronił się zawzięcie przy wsparciu artylerii polowej i ciężkiej z kilkunastu statków pancernych. Pomimo to 9-ej i 11-ej kompanjom udało się zdobyć miasto, przyczem zagarnęły one 2 działa polowe, 3 karabiny maszynowe, 4 kuchnie polowe i kilkunastu jeńców. – o czym poczytać możemy w Kronice 34. Pułku Piechoty.
Owo wsparcie artylerii porucznika Galińskiego opisał major Józef Nowak, u którego jednakże Galiński zmienił się w Gilewicza.
Po czterodniowym marszu bojowym i stoczeniu kilku potyczek (…) 2. bateria 9. PAL i 1. bateria 9. PAC] przybyła dnia 27 kwietnia pod Czarnobyl od zachodu. Zająwszy stanowisko ogniowe, przygotowała silnym ogniem natarcie piechoty i kawalerji na miasto i przystań. Rozpoczął się zajadły bój. Statki flotylli nieprzyjacielskiej, jak również artylerja sowiecka, otworzyły gwałtowny ogień na polskie tyraliery. Pociski zerwały w kilku miejscach połączenie telefoniczne baterji z punktem obserwacyjnym, uniemożliwiając dowódcy baterji kierowanie ogniem. W tym krytycznym momencie oficer baterji, podporucznik Gilewicz, widząc beznadziejne wysiłki telefonistów konnych i pieszych, którzy nadaremnie usiłowali związać porwany drut telefoniczny, szybko się zdecydował. Nie czekając żadnych rozkazów, gdyż każda minuta była droga, błyskawicznie zaprzodkował i galopem wyjechał na otwartą pozycję. W okamgnieniu baterja otworzyła skuteczny ogień. Celowniczowie, widząc nieprzyjaciela jak na dłoni, skierowali paszcze dział na wskazane cele, poczem grzmotnęły salwy jedna za drugą. Po dwóch godzinach zaciętej walki zdobyto miasto i przystań, biorąc jeńców oraz liczny materiał wojenny, w czem 2 działa i 8 jaszczów z amunicją. Za bój ten otrzymali krzyże ‘virtuli militari’ V klasy: dowódca 2-ej baterji, porucznik Kozakiewicz i oficer baterji, podporucznik Gilewicz.
Tymczasem już od nocy nasza flota: statek uzbrojony „Pancerny I” (w armatę górską o wdzięcznym imieniu „Magda” – statek, ale uzbrojony, na rzece, z górskiej armaty wali w Sowietów – są takie wypadki), motorówka opancerzona „MP I” i trzy kutry „MB I”, „MB II” i „MB III” (jeszcze mniejsze łodzie motorowe w istocie) atakowała krypy czerwonych marynarzy jak się patrzy. „Pancernym” dowodził porucznik Borys Mohuczy (jego związki rodzinne z Adamem i Aleksandrem Mohuczymi nie są mi znane), a „MP I” porucznik Stefan de Walden, słynny potem ostatni dowódca „Wichra”. Najpierw zmusili do odwrotu dużo silniejszy zespół okrętów Floty Dnieprzańskiej pod Kopaczami, a zmyślny system prowadzenia ognia przyjęty przez Stanisława Hryniewieckiego (późniejszego dowódcę m.in. „Błyskawicy”, „Pioruna” i „Orkana”, na którym poległ), podówczas oficera artylerii na „Pancernym” przekonał Rosjan, że to Polacy mają przewagę nad ich flotą.
Potem nasz zespół ruszył w pogoń za rzecznymi kacapami, obie pięciookrętowe grupy minęły Czarnobyl, wreszcie Sowieci zastawili pułapkę za zakolem rzeki, ale „Pancerny I” i motorówka „MP I” nie dały się zaskoczyć, a wstające słońce oświetliło stojące w poprzek rzeki kanonierki bolszewickie. Rozpoczął się pojedynek artyleryjski, w którym dwie polskie jednostki nie powinny mieć szans, ale to nasz strzał trafił celnie w kocioł „Gubitielnego”, wybuch kotła spowodował eksplozję amunicji i czerwona kanonierka poszła na dno wraz z całą 30-osobową załogą. To wystarczyło, bo komuniści podali tyły, a w trakcie ucieczki zainkasowali jeszcze kilka ciosów. Pościg musieliśmy przerwać, bo na „Pancernym” poluzowały się nity i zaczął nabierać nieco prypeckiej wody.
W czarnobylskim porcie zdobyliśmy 15 jednostek pływających, z których część zasiliła potem Flotyllę Pińską.
Warto dodać, że 27 kwietnia 1920 roku był dniem, który można by było podsumować wiekopomnym planem:
Jak Zefiryn ciach, to Pafnucy bum! Wtedy Makary bęc, a Kapistran ryms… I łupy nasze!
Tego samego dnia generał Jan Romer wykonał kawaleryjski zagon na Koziatyń. Anihilowane w nim zostały dwie dywizje sowieckie, wzięliśmy 8.500 jeńców, 80 lokomotyw, 2000 wagonów (w tym 7 pociągów sanitarnych i 2 pociągi kąpielowe!), 27 armat, 176 karabinów maszynowych, 4800 karabinów, amunicję, inne uzbrojenie, sprzęt, materiały sanitarne i żywność. Zginęło 9 naszych kawalerzystów, 33 było rannych, jak za starych dobrych czasów, gdy proporcja jeden nasz na pięciu nieprzyjaciół wyznaczała wrogom pewne, nieuniknione i straszliwe bęcki.
Jarosław Kiliński