Powodzeniem natomiast zostało uwieńczone poranne uderzenie Niemców na stanowiska obronne dowodzonego przez majora Kazimierza Klimczaka III batalionu 82. Syberyjskiego Pułku Strzelców oraz pozostającego pod rozkazami majora Stanisława Mastalskiego III batalionu 84. Pułku Strzelców Poleskich. Po kilkugodzinnej zaciętej walce żołnierze Wehrmachtu zdołali na tym odcinku sforsować Widawkę. Następnie opanowali nasze pozycje na wydmie Podżar oraz zdobyli południowy skraj wsi Żar.

Niemieccy żołnierze na zdobytych polskich pozycjach na wydmie Podżar
Niemieccy żołnierze na zdobytych polskich pozycjach na wydmie Podżar

Sukcesem natomiast nie zakończyły się zaczepne działania nieprzyjaciela na odcinku Słupia i Pólko, gdzie kolejny już raz swoją niebywałą skutecznością popisała się polska artyleria.

Dążąc do ostatecznego przełamania linii polskiej obrony nad Widawką, Niemcy podjęli 5 września w godzinach popołudniowych jednoczesne działania zaczepne na całej szerokości polskich linii obronnych pomiędzy miejscowościami Żar i Magdalenów. Nacierającym formacjom nieprzyjaciela – silnego wsparcia udzielało zarówno lotnictwo, jak i artyleria. Pod ich osłoną niemiecka kolumna sforsowała Widawkę i posuwając się wzdłuż szosy łączącej Szczerców z Klukami, zdołała opanować wzgórza położone na zachód od Teofilowa.

W drugiej fazie bitwy generał Leopold Jan Cehak, dowódca 30. Poleskiej Dywizji Piechoty, wydał rozkaz wykonania dwóch kontrnatarć. Pierwsze z nich, pod Magdalenowem, przypadło w udziale siłom dowodzonego przez podpułkownika Antoniego Chruściela 82. Syberyjskiego Pułku Strzelców, wzmocnionego dwoma kompaniami 83. Pułku Strzelców Poleskich oraz 41. kompanią czołgów kapitana Tadeusza Witanowskiego.

Tym drugim przeciwuderzeniem przeprowadzonym pod Teofilowem dowodził osobiście pułkownik Stanisław Sztarejko. Jego dość szczupłe siły składały się z 12. kompanii pozostającej pod komendą kapitana Stanisława Radajewicza oraz dowodzonego przez majora Tadeusza Kiersta II batalionu 84. Pułku Strzelców Poleskich.

Oba natarcia zakończyły się odzyskaniem uprzednio utraconych pozycji obronnych, a więc można tu mówić o pełnym sukcesie taktycznym. Ma się rozumieć, nasza nacierająca piechota korzystała ze wsparcia artylerii, która w jednym przypadku (w rejonie wydmy Żar) powstrzymała także przeciwuderzenie niemieckich czołgów, spieszących z pomocą dla swojej broniącej się piechoty. Od ognia własnej artylerii zginęło wtedy 12 naszych piechurów, zaś trzech innych odniosło rany. Było to skutkiem nieprzewidzianego, zbyt szybkiego posuwania się do przodu nacierających formacji 5. i 6. kompanii, dowodzonych przez podporucznika Ferdynanda Webera i kapitana Mieczysława Makarewicza. Ostatecznie Niemcy zostali jednak w końcu wyparci za Widawkę. Dwukrotnie zaś podjęte przez nich jeszcze tego samego dnia o godzinie 16.00 oraz 18.00 zaczepne działania w rejonach Słupi, Rząsawy, Oleśnika oraz Księżego Młyna – zostały powstrzymane gwałtownymi nawałami naszego ognia artyleryjskiego, który stanowił również skuteczną zaporę dla nieprzyjacielskich sił pancernych usiłujących przemieścić się dwiema drogami w rejon Kuźnicy Kaszewskiej.

Ani na chwilę nie opuszcza mnie świadomość, że jednym spośród wielu uwijających się niczym w ukropie żołnierzy, obsługujących wówczas tamte przestarzałe działa – jakże skutecznie przecież powstrzymujące niemieckie poczynania ofensywne nad bagnistymi brzegami Widawki – był także mój stryj, bombardier Stefan Nasiołkowski…

Ostatnia fotografia bombardiera Stefana Nasiołkowskiego
Ostatnia fotografia bombardiera Stefana Nasiołkowskiego

Na podkreślenie zasługuje fakt, że w trakcie bitwy nad Widawką, 30. Poleska Dywizja Piechoty zadała nacierającym siłom niemieckim poważne straty i nie pozwoliła wyprzeć się z zajmowanych pozycji. Tu i ówdzie spotkałem informacje, że w trakcie walk nad Widawką nasi żołnierze wzięli do niewoli około setki żołnierzy Wehrmachtu, co jednak nie znajduje potwierdzenia w żadnych materiałach źródłowych. Natomiast wszystkie materiały źródłowe i ich opracowania zgodnie podkreślają wzorcowy charakter działań bojowych dywizyjnej artylerii, która prowadziła ogień na tyle skuteczny, że zdołała w wydatny sposób przyczynić się do zlikwidowania dokonanych przez nieprzyjaciela dwóch wyłomów w naszych liniach obronnych. Jednego pod Teofilowem, a drugiego – pod Żarem.

Dowodzona przez porucznika Mieczysława Chylińskiego czwarta bateria, której oficerem był podporucznik Witold Trippenbach, strzelała wtedy do tego stopnia intensywnie, że trzeba było do niej dwukrotnie dowozić amunicję. Dość powiedzieć, że każde spośród dział tej baterii wystrzeliło wówczas aż po 196 pocisków. Kiedy pod wieczór znów ożywiła się walka na odcinku obsadzonym siłami I batalionu 84. Pułku Strzelców Poleskich, dowodzonego przez kapitana Antoniego Wadzyńskiego, ponownie w szczególny sposób wyróżniła się dowodzona przez porucznika Piotra Boużyka ósma bateria, zajmująca swoje stanowiska we wsi Podścichawa, nieopodal miejscowości Kluki. Oficer ten wydał rozkaz ustawienia stumilimetrowych haubic w chłopskich chałupach, a następnie prowadzenia z ich okien ostrzału ogniem na wprost, który skutecznie uniemożliwiał przejście nieprzyjaciela przez most nieopodal dworu Słupia. Jedyną troską artylerzystów było, czy aby tylko nie zabraknie im amunicji. Haubice ósmej baterii strzelały wtedy aż tak intensywnie, że powodowało to konieczność schładzania ich luf wodą.

Ten wielce niekonwencjonalny sposób prowadzenia ognia artyleryjskiego nie był wszak żadnym novum z punktu widzenia sztuki wojennej. W identyczny bowiem sposób strzelała polska artyleria 19 kwietnia 1809 roku podczas bitwy pod Raszynem toczonej z Austriakami, którzy wkroczyli wówczas na terytorium Księstwa Warszawskiego. Uwieńczeniem tamtego zwycięskiego boju był brawurowy atak naszej piechoty prowadzonej do szturmu na bagnety przez księcia Józefa Poniatowskiego, który w ferworze walki zapomniał wyjąć z ust swoją ulubioną porcelanową fajkę…

Powtórzenie artyleryjskiego fortelu sprzed stu trzydziestu lat jednoznacznie wskazuje na to, że porucznik Piotr Boużyk doskonale znał bojowe wyczyny poprzednich generacji polskich artylerzystów. Tym samym fakt ten przekonuje nas o tym, że porucznik Boużyk był oficerem doskonale przygotowanym do bojowych zadań, jakie teraz musiała wykonywać dowodzona przez niego bateria. A do tego wszystkiego dowódca tej baterii miał szczęście posiadać pod swoimi rozkazami oficera wyróżniającego się nie byle jaką fantazją. Mam tu na myśli osobę podchorążego Janusza Grodzickiego.

Czy zatem z wojenną rzeczywistością września 1939 roku, cośkolwiek wspólnego posiadać może wykreowany na symbol tamtych wydarzeń absurdalny wszak, choć przecież dość powszechny stereotyp polskiego kawalerzysty bezsilnie rąbiącego szablą lufę niemieckiego czołgu?

Niepodważalnym faktem jest przecież przyznanie przez Niemców, że pokonanie we wrześniu 1939 roku jednej źle wyekwipowanej polskiej dywizji wymagało od nich trzykrotnie większego wysiłku bojowego niż rozbicie dywizji francuskiej w trakcie późniejszych walk, które toczone były przez Wehrmacht na froncie zachodnim podczas kampanii wiosennej w roku 1940.

Pomimo to, że kilkakrotnie podejmowane przez Niemców próby forsowania Widawki zakończyły się niepowodzeniem atakujących, dowództwo Armii „Łódź” zmuszone zostało do podjęcia decyzji o wycofaniu się na wschód, co też nastąpiło w nocy z 5 na 6 września. Uzasadnieniem rozkazu odwrotu było ogólne położenie na froncie, a także fakt, że nieprzyjaciel odniósł sukcesy na odcinku obrony lewego sąsiada 30. Poleskiej Dywizji Piechoty. Była nim 10. Dywizja Piechoty, która już po raz drugi w tej wojnie, nie zdołała utrzymać swoich pozycji obronnych.

Dość powiedzieć, że 5 września około godziny 22.00 dowódca II batalionu 84. Pułku Strzelców Poleskich, major Tadeusz Kierst otrzymał rozkaz przygotowania się do przeprowadzenia ataku, a niespełna kilkanaście minut później przyszedł całkiem odmienny rozkaz — nakazujący tym razem przygotowanie się do odwrotu, co wywołało nie byle jakie zdziwienie naszych żołnierzy w pełni świadomych swoich bojowych sukcesów. Otrzymany telefonicznie przez generała Cehaka około godziny 22.30 rozkaz odwrotu znad Widawki był wynikiem przełamania przez Niemców polskiej obrony na obydwu skrzydłach Armii „Łódź”. Rozbiciu uległa wtedy znajdująca się w stadium organizacji Armia „Prusy”, opuszczona przez swojego dowódcę — generała Stefana Dęba-Biernackiego. W tym momencie nikt zapewne nie zdawał sobie sprawy z tego, że konieczność odwrotu Armii „Łódź” z pozycji obronnych nad Widawką przesądzała ostatecznie o klęsce Polski w tej wrześniowej wojnie.

6 thoughts on “Decydująca wrześniowa bitwa…

  • Opisane walki to jedna z bitew.
    Powodów przegrania wojny obronnej 1939 było kilka w większości z przed lat. A wśród nich były między innymi:
    Problem 1: Plan obrony granic
    Problem 2: Brak koordynacji działań
    Problem 3: Dowódcy armii (vide: Dąb-Biernacki,Rómmel itp.)
    Problem 4: Liczenie na sojuszników
    Problem 5: 17 września!!!

    Odpowiedz
    • Szanowny Panie; zgadam się, że to tylko jedna z bitew. Ale jednak ta decydująca. Pański głos odbieram jako zachętę do opublikowania mojego bardzo obszernego artykułu zajmujacego się przyczynami kleski wrześniowej. W tym opublikowanym artykule jest mowa jedynie o aspekcie militarnym, tej bitwy, która zadecydowała o załamaniu sie naszej obrony. O całej reszcie aspektów, prawie, że kompletnie przez Pana wyliczonych jest mowa w nieopublikowanym jeszcze artykule; Wśród przyczyn klęski wrześniowej.
      Zaciekawia Pana jego treść?

      Odpowiedz
    • Marek Szymański. Pozwolę sobie nie zgodzić się z Panem w problemie 1 i 4. Oba są ze sobą związane gdyż właśnie liczenie na sojuszników było główną przyczyną ustalenia takiego planu obrony. Chodziło o osłonięcie wojskiem mobilizacji na obszarze etnicznie polskim i przewiezienie rekruta na wschodnie rubieże RP. Dopiero potem miano przeprowadzić manewr odwrotu na linię Wisły by tu przyjąć i zatrzymać wroga. Sojusznicy w ciągu 20 dni od rozpoczęcia wojny mieli zaatakować Niemcy.
      Wszystko potoczyło się jednak trochę inaczej niż planowano. Cały świat został zaskoczony Blitzkriegiem. Dodatkowo doszły spore zaniedbania czyli Pańskie pkt. 2 i 3. No i wreszcie 17 września!!! Cios w plecy cofającej się armii.
      Przecież mimo iż było bardzo źle to nie było beznadziejnie. Niemcy wydatnie spowolnili marsz swoich jednostek i kto wie ???? ale to już inna para kaloszy.

      Odpowiedz
      • Pozwolę sobie bronić punktów 1 i 4.
        Jako dowód na pkt. 1 : Cieniutka obrona na liczącej ponad 2 tysiące kilometrów granicy Polski z Niemcami, Słowacją oraz Protektoratem Czech i Moraw nie miała szans powodzenia i to nie moje osobiste zdanie.
        Jak pisał generał Tadeusz Kutrzeba, jeden ze współautorów planu obronnego „Zachód”, aby obronić się przed nowoczesną, zmechanizowaną armią, na dywizję powinno przypadać nie więcej niż 7-8 km. Gdyby rozlokowano dywizje na granicy to na jedną dywizję przypadałyby 30 km.
        Na budowę umocnień nie było pieniędzy. Tak naprawdę tylko w dwóch punktach powstały umocnienia: Wizna i Węgierska Górka. Spełniły swoją rolę.
        Jeśli chodzi o pkt. 4 to po pierwsze niechęć Francji do atakowania i uznanie, że wystarczy siedzieć za umocnieniami. A Anglia we wrześniu 1939 tak naprawdę nie miała sił zbrojnych, które liczyłyby się na ówczesnym polu walki. Przecież mimo wypowiedzenia wojny to Francja i Anglia podjęły decyzję o nie atakowaniu jeszcze przed 17 września.
        Z polską armią do 17 września nie było tragicznie. Efektem walk Polski była zmiana planów ataku na Francję z jesieni 39 na następny rok.
        Mimo, że sojusznicy uzyskali dzięki Polakom prawie 6 miesięcy czasu to i tak tego czasu nie wykorzystali.

        Odpowiedz
        • Szanowny Panie,
          Komentując artykuł wybiegł Pan niejako przed przysłowiową orkiestrę. Otóż wszelkioe przyczyny kleski wrześniowej zostały przeze mnie omówione w innym artykule; Wśród przyczyn klęski wrześniowej. Odsyłam do mającej się ukazać mojej książki zatytułowanej Korepetycje z historii nieocenzurowanej. Są tam także szczegóły odnoszące się do ustalenia premierów z Abeville z dnia 12 września 1939 roku, że Polsce nie zostanie udzielona pomoc przez Anglię i Francję. I o przyczynach tej odmowy.

          Odpowiedz
  • Witam. Stanowisko obserwacyjne naszej artylerii znajdowało się na wieży zabytkowego, drewnianego, kościoła w Chabielicach. Niemcy w zemście podpalili kościół 5 września 1939r.

    Odpowiedz

Dodaj opinię lub komentarz.