Święty Rafale, ratuj! Ja będę wiosłować!

„Miałam taki mały kajak i pewnego dnia tym kajakiem popłynęłam odnogą Jeziora Wiktorii. Chciałam podpłynąć pod drzewo, a tam, pod drzewem, był hipopotam. Coś mnie tknęło (to Anioł Stróż mnie szturchnął) i odwróciłam głowę. Jak się odwróciłam, zobaczyłam otwartą ogromną paszczę! Do dziś pamiętam – miała różowe wnętrze i w środku kły, takie żółtozłote… I ten otwarty pysk był nad końcem mojego kajaka! I wtenczas wrzasnęłam na całe jezioro: ‹‹Święty Rafale, ratuj! Ja będę wiosłować!››. To był taki spontaniczny wrzask: ja będę wiosłować, a ty ratuj. I Święty Rafał uratował – on jest od pomocy w nagłych wypadkach. No i rozstaliśmy się z hipopotamem w pokoju”.

Wanda Maria Błeńska przyszła na świat w Poznaniu 30 października 1911 r. Ważyła zaledwie 2,25 kg. Po latach powiedziała: „Tatuś mi mówił, że gdy babcia mnie zobaczyła, to powiedziała: ‹‹Wiesz, synu, bardzo mi żal, ale to ci się nie uchowa››. A to się uchowało!” Mama Helena, tata Teofil. Mama była słabego zdrowia (zmarła dwa lata później), tata Teofil był nauczycielem, a rodzicami chrzestnymi zostało rodzeństwo Wiktoria i Franciszek Błeńscy z Gdańska (mieszkali na Szerokiej 71, tuż przy Żurawiu). Wanda miała jeszcze brata Romana, dla którego zdobywała jagody dużo później, gdy przebywał w niewoli w czasie II wojny światowej.

Jak już byłam na miejscu, musiałam prosić komendanta czy dyrektora. Patrzy na mnie i pyta:  «Jak się tu pani dostała?». Jak się dostałam? – myślę sobie – Nie wiem, Pan Bóg pomógł. Powiedziałam tylko, że dotarłam, bo wszędzie można spotkać dobrych ludzi…”. Gdy dociera do brata, pyta, czego potrzebuje. „Ja mam taką ochotę na jagody – odpowiada. Więc lecę do miasta. Naraz patrzę, idzie jakaś kobietka i niesie dopiero co zebrane jagody. Zaczepiam ją i pytam: «Czy nie miałaby pani sprzedać trochę, bo ja mam brata w niewoli, a on bardzo mnie prosił o jagody…». «Proszę bardzo» – odpowiada ta pani. «Ja mam syna w wojsku. Też w każdej chwili może znaleźć się w niewoli». Dała mi te jagody za darmo. Ta kobieta była Niemką. Wszędzie są dobrzy ludzie.

W wieku 9 lat mała Wanda rozpoczęła naukę w Miejskim Gimnazjum Żeńskim w Toruniu. Maturę zdała 8 lat później,  25 maja 1928 roku.  W tym samym roku wróciła do Poznania i rozpoczęła studia na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Poznańskiego.

Kiedy zdałam maturę, powiedziałam tacie, że chcę iść na medycynę i tylko na medycynę. Pamiętam, jak przyjechaliśmy z ojcem z Torunia do Poznania. Nie miałam jeszcze wtedy ukończonych siedemnastu lat. Ojciec poszedł ze mną do dziekana, żeby z nim porozmawiać i zapisać mnie na studia. Weszliśmy do pokoju, a dziekan tak na mnie spojrzał i zapytał taty: Czy pan się nie boi tak młodej córki puszczać samej na medycynę? A tatuś pokręcił głową i odpowiedział: Ona powiedziała, że na nic innego nie pójdzie… Na to dziekan ucichł. No i mnie przyjęli.

Rozpoczęła również w działalność w Akademickim Kole Misyjnym.  Bardzo się jej poświęciła. Studenci byli tam zżyci ze sobą, utrzymywali kontakt z polskimi misjami. Przyszła lekarka znalazła się w Głównym Zarządzie Kół Misyjnych w Polsce. Zbierała leki i środki opatrunkowe dla stacji misyjnych w Chinach. Pakowała paczki w redakcji w „Annales Missiologicae”, pierwszym czasopiśmie misjologicznym w Polsce, pisała tam artykuły, ale na swoją działalność misyjną Błeńska musiała czekać jeszcze 22 lata.  W 1934 roku otrzymała dyplom lekarski.

Kiedy rozmawiam z młodzieżą, zawsze im powtarzam: jeżeli macie jakieś dobre, świetlane pomysły, to je pielęgnujcie. Nie dajcie im zasnąć, nie odrzucajcie ich. Nawet jeżeli wydają się niemożliwe do spełnienia, za trudne. Swoje marzenia trzeba pielęgnować! 

Ambasador misyjnego laikatu

Po studiach młoda Wanda Błeńska podjęła pracę w Toruniu – najpierw w Szpitalu Miejskim (staż na internie, ginekologii i chirurgii), potem w Państwowym Zakładzie Higieny.  W 1939 zamieszkała nawet w Gdyni, ale w październiku tego roku wróciła do Torunia, aby kontynuować pracę jako laborant w PZH. W czasie wojny zaangażowała się w działalność konspiracyjną przekazując żywność, bieliznę i korespondencję żołnierzom-jeńcom w fortach na Glinkach w Toruniu, ale także działając jako lekarka w strukturach Armii Krajowej i Gryfa Pomorskiego. Za tę działalność trafiła w czerwcu 1944 r. do więzienia w Toruniu i Gdańsku, skąd wykupił ją Gryf Pomorski.

W naszej celi napisałam dużymi literami na ścianie ‹‹Boże, zbaw Polskę››. Przyszedł strażnik i przeraził się. Powiedział, że jeśli komendant będzie sprawdzał cele i zobaczy ten napis, od razu nas zakatuje. Na nasze szczęście to był bardzo upalny dzień. Ten dyrektor więzienia, który miał ostateczną władzę nad nami, poszedł na słońce, nad Wisłę. Pewnie sobie wcześniej coś golnął… I tak się spiekł, że znalazł się pod moją opieką. Do naszej celi ostatecznie nie wszedł. Inni jeńcy mówili, że teraz to mogę mu odpłacić za wszystko. Ale moje lekarskie sumienie mówiło: ‹‹Nie szkodzić››. Pomogłam mu.

W 1945 r. objęła stanowisko  kierownika Oddziału Bakteriologii i Serologii PZH w Gdańsku. Rok później nielegalnie opuściła Polskę w budce na węgiel, udając się statkiem do Niemiec – do ciężko chorego brata Romana. Pracując jako lekarz, odbyła kurs medycyny tropikalnej w Hamburgu. W 1947 r. powitał ją Londyn, gdzie została przyjęta do Królewskiego Stowarzyszenia Medycyny Tropikalnej i Higieny.

W swoim pamiętniku zapisała:
9 lutego 1950 r., czwartek – Dziś po południu o godzinie 16:00 wyruszyłam z Londynu. Deszcz pada cały czas. Na statku pełno ludzi. Staram się nie myśleć o tym, że opuszczam Anglię. Prócz fizycznego zmęczenia mam pokój w sercu i jakąś cichą spokojną radość – jestem właściwie zupełnie szczęśliwa – jako nic nie mająca, a posiadająca wszystko.

Wanda Błeńska przyjęła zaproszenie do pracy w Ugandzie. Będzie tam pracować ponad 40 lat.

2 stycznia 1951 r., wtorek – Odwiedziny Nyengi i Buluby. Siostry umieją jednak tutaj wszystko ślicznie zorganizować – spokojnie i dobrze – to ich sposób życia i pracy jest lepszy. Tu w Bulubie cudne jezioro, podobno są hipopotamy i krokodyle. Nie wiem, za to komarów zatrzęsienie, bo czuję. Śpiączka jest również.

4 marca 1951 r., niedziela – Rozmawiałam z biskupem. Powiedziałam mu, że mogę mieszkać w namiocie, ale chcę pracować w leprosarium”.

Tego, że tak pokochałam moją pracę wśród trędowatych, nie uważam za osobistą zasługę. Jest to spełnienie moich młodzieńczych marzeń. To jest dar, za który jestem wdzięczna Bogu.

Wanda Błeńska została nazwana Matką Trędowatych.

Dokta – Matka Trędowatych 

Czasem modliłam się razem z nimi, w szpitalu. Jeśli wiedziałam, że któryś z moich pacjentów jest w ciężkim stanie, mówiłam o tym głośno. I wtedy wszyscy się modlili. To było najprostsze. Pod tym względem Afrykańczycy są bardziej prości. Tu, w Polsce, publiczna modlitwa wymaga przełamania jakichś barier, u siebie i u innych – w Ugandzie nie. Dla nich to było zrozumiałe.

Wiara na misjach bardzo się wzmacnia. Ja nigdy nie prowadziłam katechez. Zostawiałam to innym. Zawsze był jakiś katecheta czy ksiądz, który się zajmował tak zwanym nawracaniem. A ja się trzymałam mojej medycyny.

Zdawałam sobie sprawę, że ci ludzie patrzą na misjonarzy. I pokochanie chrześcijaństwa albo jego odrzucenie mogło zależeć od tego, co dojrzeli w naszym postępowaniu.

Ze strony dedykowanej doktor Błeńskiej:

W 1951 r. Wanda Błeńska przybyła do Buluby nad Jezioro Wiktorii w Ugandzie do ośrodka dla trędowatych, gdzie przepracowała kolejne 40 lat jako lekarka i świecka misjonarka. Przez lata była jedynym lekarzem w okolicy, mając pod opieką tysiące trędowatych pacjentów. Warunki pracy na początku były wyjątkowo trudne. Z czasem Wanda Błeńska doprowadziła ośrodek do wysokiego poziomu leczenia i opieki nad pacjentami. Powołała do życia centrum szkolenia asystentów medycznych w zakresie diagnozowania i leczenia trądu (dziś ośrodek szkoleniowy nosi jej imię). Została jednym z najważniejszych specjalistów na świecie w dziedzinie leczenia trądu.

Zdobyła serca Ugandyjczyków nie tylko dzięki swoim kompetencjom zawodowym, ale także swoim podejściem do chorych. Dzięki jej pracy pomogła przełamać społeczny lęk przed trędowatymi. Podjęła wiele działań, by przywrócić im poczucie godności. Badała ich bez rękawiczek, nie chcąc, by pomyśleli, że się ich boi czy brzydzi. Zakładała je tylko, gdy rana była otwarta lub gdy operowała.

Pacjenci widzą, czują, że jest ktoś, kto ich zrozumie, kto im współczuje. To dla pacjenta bardzo ważne. Wszyscy ci ludzie dotknięci są bólem. Czekają na to, żeby im ulżyć.
Jeżeli chce się być dobrym lekarzem, to trzeba pokochać swoich pacjentów. To znaczy: dawać mu swój czas, troskę, dokształcać się. Dużo trzeba w to włożyć miłości… Tak, to jest najważniejsze – stosunek do pacjenta. A on wszędzie powinien być taki sam. Bo wszędzie człowiek cierpi i znacznie prędzej zdrowieje, jeżeli ufa lekarzowi.

„W swoich pacjentach nie widziała wyłącznie procesu chorobowego, który trzeba leczyć, ale całego człowieka, z jego cierpieniem, wewnętrzną wrażliwością wraz z otaczającą go społecznością i rodziną. Rozumiała, z jakimi problemami borykają się chorzy, i starała się im pomóc na wszystkich płaszczyznach. Jej praca nie tylko obejmowała leczenie trądu jako choroby zakaźnej, ale także rehabilitację, zabiegi operacyjne poprawiające wygląd i  sprawność chorych, a nawet wpływ na otaczające chorego środowisko” (dr Norbert Rehlis, specjalista z zakresu medycyny tropikalnej i zdrowia międzynarodowego. Współzałożyciel Fundacji Pomocy Humanitarnej Redemptoris Missio).

Dokta wróciła na stałe do Polski w 1993 r. Do końca życia aktywna społecznie, zmarła 27 listopada 2014 r. w wieku 103 lat.

fotorelacja z pogrzebu

„Wszyscy uważają, że moja praca była poświęceniem, a dla mnie to było szczęście”.

Do uroczystości nadania imienia dr Wandy Błeńskiej przygotowywaliśmy się z całą społecznością szkolną kilka miesięcy. Niestety dr Wanda nie była już w stanie uczestniczyć osobiście w tym wydarzeniu. Punktem kulminacyjnym uroczystości było odsłonięcie tablicy z nową nazwą szkoły. Niedługo później udaliśmy się do Poznania, aby opowiedzieć dr Błeńskiej o tym dniu. Mieliśmy wydrukowane zdjęcia oraz przygotowany film. Podczas oglądania zdjęć dr Błeńska zatrzymała się nad tym, które przedstawiało wspomniane odsłonięcie tablicy z nazwą szkół. Przed dłuższą chwilę wpatrywała się w zdjęcie i nic nie mówiła. Uśmiech na jej twarzy zastąpiła powaga i zaduma. Nagle po cichu, jakby do siebie powiedziała: ‹‹Do tego, to muszę jeszcze dorosnąć››. Zostałem porażony jak piorunem. Mając świadomość historii życia, dzieła oraz wielkości postaci w zestawieniu z wiejską, niewielką szkołą, która przyjmuje jej imię, to zdanie wypowiedziane przez dr Błeńską stało się jednym z najważniejszych doświadczeń mojego życia, również duchowych. Od tego momentu myślę o Wandzie Błeńskiej jako o świętej. (Michał Kaniewski, dyrektor Niepublicznej Szkoły Podstawowej i Gimnazjum im. dr Wandy Błeńskiej w Kowalach k. Gdańska).

Wanda Błeńska znalazła się w gronie 25 świadków wiary wybranych przez Watykan z całego świata na Nadzwyczajny Miesiąc Misyjny w październiku 2019 r., jako jedyna z Polski. Stolica Apostolska wyraziła zgodę na rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego doktor Błeńskiej jeszcze w tym roku. W 2018 została wybrana Poznanianką Stulecia. Jest honorowym obywatelem Ugandy.

W świecie napuszonych autorytetów i wszechobecnego chwalenia się zasługami pozostaje diamentem, najdroższym z drogich.

Anna Pisarska-Umańska

Zdjęcia i cytaty ze strony Wanda Błeńska (tam znajdziecie Państwo więcej informacji o działalności Dokty) oraz z profilu społecznościowego.

Dodaj opinię lub komentarz.