W pierwszym odruchu na rosyjską agresję w Ukrainie część z nas kupowała na zapas cukier i makaron. Byli też tacy, którzy odkurzyli stare kanistry i napełniając je paliwem, łagodzili wewnętrzny niepokój zakodowany pokoleniowym doświadczeniem wojny. Jak na razie jednak żadnych towarów nie brakuje, chociaż ceny większości z nich szaleją, więc przezorni i tak są „do przodu”.

W zwariowanym ostatnio świecie najbardziej deficytowa pozostaje cisza, przywalana każdego dnia toną mniej lub bardziej niepotrzebnych informacji dewaluujących się w tempie rosyjskiego rubla.
W moim rodzinnym domu w Wielki Piątek obowiązywał całkowity zakaz słuchania muzyki i oglądania telewizora. Chyba nie było to specjalnie dużym wyrzeczeniem, a jednak, mimo upływu lat, wciąż przypominam sobie towarzyszące mi poczucie niepokoju, który rezonował w ciszy. Cóż, nastolatek nie jest pewnie stworzony do medytacji (Ci z Państwa, którzy mają szczęście wychowywać podrostki, doskonale wiedzą, o czym mowa) – stąd to pragnienie ciągłego słuchania muzyki i oglądania migoczącego ekranu, nawet jeśli w czasach, o których piszę, oznaczało to dwa do bólu nudne programy telewizyjne.

Syrena alarmowa
Syrena alarmowa

Cisza stała się ostatnio powodem politycznej awantury sprowokowanej przez część prezydentów i burmistrzów. Okazało się bowiem, że opozycyjni samorządowcy zaprotestowali przeciwko włączeniu na kilka minut syren, mających być symbolicznym uczczeniem ofiar katastrofy w Smoleńsku sprzed 12 lat. W argumentacji przeciwko użyciu tego rodzaju sygnalizacji powoływano się na empatię, tłumacząc, że uchodźcy z Ukrainy mogą się bać tego dźwięku, wywołującego u nich pamięć nalotów bombowych. Wspominajmy w ciszy – nawoływali niektórzy politycy.

Wrażliwość godna pochwały? Być może, ale myślę, że samorządowcom chodziło o coś zupełnie innego. W polityce liczy się zdolność do przykucia uwagi odbiorcy.

Możesz mieć coś do powiedzenia lub, przeciwnie, mówić kompletne bzdury – najważniejsze, że trafiasz, chociaż na kilka chwil na czołówki internetowych portali czy przed kamery telewizji. Cisza jest największym koszmarem aspirującego do zaszczytów i salonów włodarza.

I lokalni politycy mają z tym ostatnio olbrzymi kłopot. Obiektywnie, ich zakres kompetencji, wiedzy czy tematów, które są dla nich naturalnym polem do komentowania i „bywania”, nijak nie przystaje do skali wydarzeń, jakie rozgrywają się w prawdziwej polityce.

Słowem, nasi włodarze wylądowali na pustyni medialnego niebytu, nawet niekoniecznie z własnej winy. Jeśli taka sytuacja miałaby potrwać trochę dłużej, grozi im to katastrofą, bo ludzie zorientują się, iż można żyć bez słuchania ich narzekań.

I właśnie dlatego wymyślono całą tę konstrukcję, tzw. przekaz dnia, o rzekomo wystraszonych dźwiękiem syren uchodźcach. Bo dzięki temu, przynajmniej przez kilkanaście godzin, można było się pokazać. Dowód na tę tezę jest prosty – gdyby naprawdę w grę wchodziła empatia, to prezydenci wyłączyliby syreny po cichu, nie robiąc szopki medialnej. Inna sprawa, że moim zdaniem to właśnie opozycyjni samorządowcy bali się tych konkretnych syren o wiele bardziej niż Ukraińcy.

Ciszę oceniamy różnie, w zależności od wieku czy okoliczności, jakie nam towarzyszą. Ta wynikająca z samotności, wydaje się być pozbawiona uroku. Ta przerywająca pęd dnia i obowiązków jest wyczekiwana z radością. Ach, niechby już wszyscy poszli spać – będę miał chwilę ciszy dla siebie, wzdycha niejeden z nas… by sekundę potem, siedzieć z nosem w telefonie czy komputerze. Z okazji rozpoczynających się Świąt Wielkanocnych życzę zatem Szanownym Czytelnikom takiej ciszy, której potrzebujecie. I zdolności do jej jak najlepszego wykorzystania.

Wojciech Wężyk, Dziennik Bałtycki

Dodaj opinię lub komentarz.