Nasi samorządowcy mają fatalną passę. Najpierw zbłaźnili się rozkręcając aferę z węglem. Sprawa przycichła, ale lokalni politycy widać ciszy nie lubią, bo próżnię szybko wypełnili „cykając” sobie fotkę w towarzystwie niezależnych podobno sędziów.

Zdjęcie niemal rodzinne – „takie tam, z wujasem po kinie”. Dosłownie, bo „strzelone” po seansie, który na koszt mieszkańców (Sopot zapłacił za to ponad 10 tys. zł, jak podaje Radio Gdańsk). fot. profil FB Aleksandy Dulkiewicz

Dla przypomnienia, bo czas pędzi i natłok informacji nie sprzyja zapamiętywaniu nawet najgłośniejszych spraw. Jakiś miesiąc temu włodarze ogłaszali, że nie będzie węgla. I że zamarzniemy. Posępnych min i ściągniętych brwi nikt poza ich największymi zwolennikami nie brał na poważnie.

Przełomowym punktem tej wymyślonej na potrzeby politycznej walki „afery węglowej” był wywiad Jacka Karnowskiego w zaprzyjaźnionej z nim telewizji. Miało być gładko i pięknie – prezydent ciska gromy, a przeciwnicy milkną. Wyszło na odwrót. Zobaczyliśmy podtatusiałego pana, który – mówiąc językiem młodzieżowym – zupełnie nie ogarnia. Mimo że redaktor pomagał jak umiał, to młodszy i praktyczniejszy w poglądach rozmówca zmiótł prezydenta Sopotu z planszy, udowadniając, że samorząd może działać sprawnie, zamiast jęczeć w nadziei na sondażowe przesilenie.
Wraz z pojawieniem się pierwszych transportów węgla samorządowi wojownicy zawstydzeni zniknęli z publicznej debaty. I dla przeciwwagi przypomnieli sobie o sprawach lokalnych. A to jakiś meczyk, a to wystawa, spacer z mieszkańcami.

Przecierałem oczy ze zdumienia, moje dłonie składały się do oklasków, bo przecież od dawna mówię, że od tego lokalnych polityków mamy. I kiedy miałem już połknąć własny język, zerknąłem na Twittera, a tam… zdjęcie Jacka Karnowskiego i Aleksandry Dulkiewicz w otoczeniu sędziów i adwokatów.
Węgiel rozwieziony? Idziemy do kina.

Zdjęcie niemal rodzinne – „takie tam, z wujasem po kinie”. Dosłownie, bo „strzelone” po seansie, który na koszt mieszkańców (Sopot zapłacił za to ponad 10 tys. zł, jak podaje Radio Gdańsk), odbywał się w Multikinie celem zwierania szeregów i podbudowy morale po węglowym niefarcie. A, tak – jeszcze w trosce o praworządność, wiadomo.

W czym rzecz? – można zapytać. W dwóch sprawach. Pierwsza to rzeczona praworządność. Ale nie ta, która zamieniona w kamień milowy stała się cepem do okładania Polski. Mam na myśli trójpodział władzy. Na mój rozum: nie może być tak, że sędziowie spędzają czas z politykami z wyjątkiem uroczystości o charakterze państwowym. I to jest zasada, która powinna dotyczyć każdej partii. Bo jak przychodzi do rozstrzygnięć, to może zaistnieć pokusa elastycznego traktowania sprawiedliwości. Na przekór przepisom. Prosta sprawa, kumpel to jednak kumpel – po co więc kusić sumienie?

Jak głosiły plakaty, trzeba było mieć wejściówkę, ale jak ją zdobyć, to już nie poinformowano.

Po drugie, jeśli już dochodzi do takiego zbratania, to byłoby fantastycznie, gdyby odbywało się ono – jak to się ładnie mówi – za swoje. Opisywany seans, na który – jak głosiły plakaty – trzeba było mieć wejściówkę, ale jak ją zdobyć, to już nie poinformowano – jest przecież spotkaniem środowiskowym. Czyli takim, na które zwykły zjadacz chleba, a tym bardziej ktoś kontestujący padające tam tezy, nie ma szans wejść. Czy to znaczy, że takim, które gromadzi ludzi mających wspólne interesy? Osądźcie Państwo sami. Dla mnie to przekroczenie granic przyzwoitości – obłudne, bo czynione właśnie w imię przyzwoitości.

Uważam, że największe koszty nieprzemyślanej inicjatywy i jeszcze głupszego zdjęcia poniosą nie sędziowie, lecz Jacek Karnowski i Aleksandra Dulkiewicz. Trudno im będzie wytłumaczyć się z całej sprawy. Jasne, nie wobec swojego dworu, który zaproszony czuł się ważny i wyróżniony. W opinii zwykłych ludzi, to po prostu wtopa. Druga w ciągu mniej więcej miesiąca. Fatalna passa.

Wojciech Wężyk

Dodaj opinię lub komentarz.