Godzina był dosyć wczesna. Gdzieś pomiędzy drugą kiełbaską a pierwszą karkówką majowego grilla, kiedy większość z nas, kontemplując etykiety zakupionych piw, leniwie uśmiechała się do perspektywy czterech wolnych dni, prezydent Gdańska Aleksandra Dulkiewicz i Donald Tusk, szef PO, postanowili zorganizować wydarzenie, które zelektryzuje tłumy: wciągnięcie na maszt flagi Unii Europejskiej z okazji 18. rocznicy akcesji Polski do jej struktur.

Okazało się, że – nie licząc urzędników i grupki najlojalniejszych przyjaciół organizatorów – na imprezie pojawiło się raptem kilkanaście osób i pies rasy labrador, deklarujący wszakże swoją absolutną apolityczność.

"Razem budujmy silną i otwartą Polskę w zjednoczonej Europie! O 10 razem z gdańszczanami i Donaldem Tuskiem podniesiemy flagę na najwyższym maszcie w Gdańsku na Górze Gradowej. Zapraszam!" Tymi słowami Aleksandra Dulkiewicz zaprosiła wszystkich na uroczystość z okazji przystąpienia naszego kraju do UE. To chyba smutne, że prawie nikt nie przyszedł. Więcej było dziennikarzy (to ci zaznaczeni prostokątami) niż widzów. W zielonych prostokątach urzędnicy. Zaznaczał Janusz Ch.
„Razem budujmy silną i otwartą Polskę w zjednoczonej Europie! O 10 razem z gdańszczanami i Donaldem Tuskiem podniesiemy flagę na najwyższym maszcie w Gdańsku na Górze Gradowej. Zapraszam!” Tymi słowami Aleksandra Dulkiewicz zaprosiła wszystkich na uroczystość z okazji przystąpienia naszego kraju do UE. To chyba smutne, że prawie nikt nie przyszedł. Więcej było dziennikarzy (to ci zaznaczeni prostokątami) niż widzów. W zielonych prostokątach urzędnicy. Zaznaczał Janusz Ch.

Pierwsze, co przyszło mi do głowy, kiedy oglądałem kadry z rzeczonego spotkania, to myśl, że ktoś w urzędzie miasta Gdańsk dostanie niezły ochrzan za brak (odpowiednio wczesnego) nagłośnienia wydarzenia wśród mieszkańców. Już kilka chwil po transmisji „na żywo” użytkownicy mediów społecznościowych o poglądach przeciwnych organizatorom wieszania flagi, radośnie nagłaśniali gdańską „wtopę”. Cóż, trudno się dziwić. Impreza swoim entuzjazmem przypominała raczej skromny pogrzeb niż celebrację wieku dojrzałego.

A przecież wystarczyło mieć odrobinę wyczucia, żeby zrozumieć, czym zajmują się zwykli ludzie w pierwszy dzień długiego weekendu. I tu, co przyznam radośnie, bo jest to u mnie niezbyt częstym zachowaniem – muszę pochwalić prezydenta Sopotu, który sam w żadne obchody się nie bawił, spędzając czas na rowerze.

Ale może pies (absolutnie nie chodzi mi o tego labradora od wciąganej flagi EU) jest pogrzebany gdzie indziej? Może nie chodzi wyłącznie o nietrafny wybór godziny wydarzenia albo umiarkowaną charyzmę organizatorów? Przeszło mi przez myśl, że z Unią Europejską jest trochę jak z naszym Obszarem Metropolitarnym. Wszyscy wiedzą, że jest, że czerpiemy z niego korzyści, że ma potencjał i generuje różnorodne napięcia, jak każda duża struktura. I w większości jesteśmy pozytywnie doń nastawieni. Ale przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie obchodzi urodzin obszaru metropolitarnego! Wyobrażacie sobie państwo, że na pytanie: „a skąd jesteś?”, ktoś z nas odpowiedziałby – „Z obszaru metropolitarnego Gdańsk Gdynia Sopot!”. No właśnie, ja też tego nie widzę. Zarówno obszar metropolitarny, jak i UE, są dla większości z nas raczej „wehikułem technicznym”, mającym porządkować i usprawniać pewne procesy. Potrzebą, witaną ze zrozumieniem, a nie źródłem tożsamości czy identyfikacji. I dlatego nadymanie tego typu wydarzeń musi się kończyć tak, a nie inaczej.

Kto, uciekając przed wielką polityką, trafił podczas majówki do Sopotu, mógł się nacieszyć do woli wejściem tego miasta w XXI wiek. Oto na ulicach kurortu pojawiły się parkometry, w których można zapłacić za postój kartą płatniczą – oczywiście pod warunkiem, że jest gdzieś miejsce w zapchanym turystami „po kokardy” miasteczku.

Te niepozorne urządzenia, to wprawdzie mały krok dla ludzkości, ale wielki dla sopocian, którzy od wielu lat domagali się wprowadzenia takiej opcji, obecnej w niemal każdym mieście powiatowym od co najmniej dwóch dekad. Wreszcie się udało, nowe parkometry się pojawiły. Ale żeby nie było za miło, to towarzyszy im podwyżka.

Wraz z tą supernowoczesną technologią w niebyt odejdą rozmowy zaczynające się od „przepraszam, ma pani rozmienić…”, znikną karteczki z okolicznych witryn, informujące o braku bilonu. Nie zobaczymy już kierowców nerwowo grzebiących w kieszeniach w poszukiwaniu monet. Aż strach się bać, czy w tej sytuacji naszego miasta nie kupi najbogatszy człowiek świata, Elon Musk, wciąż poszukujący możliwości inwestowania w organizacje cechujące się innowacyjnością…

Wojciech Wężyk, Dziennik Bałtycki

Dodaj opinię lub komentarz.