Gdy pada deszcz, szczególnie po ostatniej ulewie, nad centrum Gdańska unosi się zapach lekkiej zgnilizny, szamba, kloaki. Czy to wina starej kanalizacji, czy gruntu, nie wiem. Nie jest to przyjemne. Po prostu lekko cuchnie. Może to właśnie zainspirowało twórcę tych „czytelniczych ławeczek”. Idziesz rano do pracy, miasto cuchnie i pada deszcz, a z tego czegoś dobiega bulgotanie.
To miał chyba być „zew morza”. Tymczasem brzmi to w przestrzeni jak bulgocący sanitariat albo rura kanalizacyjna… lub jak psujący się kibel na środku miasta… Przepraszam, jestem niesprawiedliwy. Przecież to wspaniały pomysł. Przecież to ławeczki do tak modnego ostatnio bookcrossingu. Na czym to „coś” polega? Przychodzimy w umówione miejsce ze swoją niepotrzebną książką, zostawiamy i zabieramy inną. Dodatkowo możemy w takim kulturalnym miejscu usiąść i poczytać. Żeby nie było, według mnie to piękna idea.
Jako księgarz z wykształcenia, popieram! Ale my już mamy od dziesiątek lat tradycję takich czytelniczych zakątków. Są w większości polskich domów. W nich także można posłuchać szumu wody i zapach bywa podobny. Zwolenników „toaletowych czytelni” jest tylu samo, co i przeciwników. Ci pierwsi twierdzą, że w tak osobistej sytuacji mają chwilę na zadumę nad literaturą piękną. Chwile skupienia, ciszy ( choć nie zawsze), samotności pomagają im w zgłębianiu zakamarków kultury. Zapewne nie zawsze wysokich lotów, może czasem i kloacznej. Drudzy uważają, że toaleta to miejsce z którego po prostu zmuszeni jesteśmy korzystać i nic więcej. Dodatkowo na książkach z toalety zamieszkują bakterie kałowe…
Tutaj niespodzianka, twórca jarmarcznej instalacji wyszedł naprzeciw wymaganiom obydwu stron tego epickiego, toaletowego konfliktu! Miejsca czytelnicze bez funkcji sanitarnych, ale z zapachami podobnymi i dźwiękami kanalizacyjnej rury! Do tego w najlepszej lokalizacji. Żyć, nie umierać. Nasze miasto tak bardzo otwarte jest na ludzkie potrzeby. Toaletowe czytelnie publiczne, niedługo Motława tylko dla kajaków itd. Ale o tym w kolejnej opowieści.
Bibliotekarz z wykształcenia, człowiek, który uważa się za kompetentnego do publikowania tekstów, a w króciutkim artykule roi się od błędów interpunkcyjnych i edytorskich… Może jednak warto poczytać czasem książki…? A nie krytykować inicjatywę, która do tego zachęca. W dodatku bez żadnych merytorycznych argumentów.