„Gdzie kończą się Reguły tam zaczyna się Pruszków” – przez lata ta słowna gra (Reguły to miasto bezpośrednio graniczące z Pruszkowem) definiowała wszystko to, czym była mafia pruszkowska. To jedna z najbardziej znanych i najprężniej działających grup przestępczych w polskiej historii. Od wczesnych lat 90 organizacja konsekwentnie budowała swoje imperium terroryzując cały kraj w oparciu o brutalną i bezlitosną siłę.

Napady, pobicia, hazard, handel narkotykami i kontrabandą – to tylko niektóre przykłady tego, czym przez lata zajmował się „Pruszków”. Wpływy Pruszkowa sięgały jednak o wiele dalej, począwszy od kontaktów z wpływowymi politykami po znajomości z legendą świata przestępczego – Pablo Escobarem. Dziś, chociaż grupa została rozbita, ciężko znaleźć kogoś kto, chociażby w minimalnym stopniu nie kojarzył takich pseudonimów jak „Masa”, „Kiełbasa”, „Pershing”, „Słowik”, „Parasol” czy „Malizna”. Nam udało się dotrzeć do Jarosława Sokołowskiego ps. „MASA”, obecnie świadka koronnego, a kiedyś jednego ze znaczących członków grupy pruszkowskiej. Między innymi wraz z Wojciechem K. ps. „Kiełbasa” tworzyli oddział tak zwanego „Młodego Pruszkowa” – grupy, która utrzymując bardzo bliskie relacje ze „Starym Pruszkowem” i wykonując dla niego zlecenia, pozostawała w opozycji do zarządu. Jednak nie historia „Pruszkowskich” była celem naszego spotkania – nas interesowało to, czym w latach 90 jeździli ludzie, których bała się cała Polska.

DSC_8141aa

Sławomir Poros: Lubi Pan samochody?
Jarosław Sokołowski ,,MASA”: Jasne, kto nie lubi.

S.P.: Pasja?        
J.S.: Nie. Nie aż tak górnolotnie. Cóż, ja biedny dzieciak, wychowany bez ojca, pół sierota. Zawsze tego sztrynfu brakowało. Później, jak można było zarobić na grubą furę to po prostu się brało i kupowało. W latach 90 była taka zasada „jak Cię widzą tak Cię piszą”. Myślę, że to powiedzenie przyzwyczaiło mnie do luksusowych aut. A ja zawsze dbałem o wizerunek.

S.P.: O adrenalinę nie pytam, bo bez tego chyba ciężko żyć?
J.S.: Adrenalina towarzyszy mi już od dekady i wcale nie przez auta.

S.P.: Jednak szybka jazda, szczególnie sportowymi samochodami, wzbudza pewne emocje…
J.S.: Jasne. Zawsze mnie to kręciło. Kurczę, nawet jak się pożarłem z kobietą, czy gdzieś tam na mieście była jakaś taka niesympatyczna atmosfera, rozluźniało mnie to. Zawsze jak robiłem jakąś trasę, to wychodziłem z auta jak z fabryki po 8 godzinach. Mocno „pracowałem”, po prostu ostro jeździłem i dużo ryzykowałem. To są tak zwane rekordy torów, które ustanawialiśmy jako Pruszkowscy. Wiadomo, te najlepsze wózki były w naszym posiadaniu. Stąd takie dokonania typu 2:50 do Gdańska, czy 55 minut do Świecka, jak jeszcze nie było trasy do Poznania – to było coś.

S.P.: Czym różni się ta adrenalina za kierownicą, od tej która towarzyszyła choćby bójkom?
J.S.: To jest taka adrenalina, która się sączy. A jeśli chodzi o bójkę – to jest eksplozja.

S.P.: Czemu w Polsce panuje stereotyp, wg którego czarne BMW to synonim mafii?
J.S.: Ja zawsze słyszałem, że to czarne Mercedesy (śmiech). To jakoś przez przypadek wyszło. Ochrona mi powiedziała – „Nie. Kurde, tylko nie kupuj czarnego Mercedesa!”. To niech będzie BMW i kupiłem czarne BMW. Teraz myślę, że ludzie nie zwracają na to uwagi, wcześniej chyba bardziej. Na przykład Paradowski miał taką dobrą stajnię i miał McLarena SLRa, którego rozbił mu cygan na Wisłostradzie podczas wyścigu z Ferrari. Zupełnie niedawno, głośna medialna sprawa.

S.P.: Czym Pan dzisiaj przyjechał na wywiad?
J.S.: Czarnym BMW 7.

S.P.: Lata 90. Świetlność Pruszkowa. Czym wtedy jeździł przeciętny, uczciwy Kowalski?
J.S.: Pocieruchami się ciągali. Ludzie nie mieli pieniędzy, za to Ci którzy mieli pieniądze, to Volkswagenami Passatami, Audi 80, „setkami” i takimi grubszymi tematami – C-Klasy, E-Klasy. No E-Klasa to już zaczynało się bogactwo, W124 to był można powiedzieć taki model flagowy.

S.P.: Wy, jako chłopaki z Pruszkowa byliście ponad przeciętnym Kowalskim…
J.S.: Dokładnie. Przynajmniej tak nam się wtedy wydawało.

S.P.: Czym ogólnie jeździli Pruszkowscy?
J.S.: Bardzo różnymi samochodami. Zależy kto na jakim poziomie mógł sobie pozwolić na jakąś furę. Wiadomo, że ten najwyższy poziom to „sto czterdziestki”. S-Klasa wtedy to było coś takiego jak dzisiaj połączenie Bentleya i Aston Martina.

S.P.: Czyli nie było takiego sztucznego podziału, że Pruszków jeździł taką marką, Zakopane taką, a Szczecin jeszcze inną?
J.S.: Nie, raczej nie. Wiadomo tylko, że najgrubsza fura wtedy na polskim rynku to był Mercedes S-Klasa, czyli „sto czterdziestka”. Już wyżej się nie dało wtedy. Jak ja oglądałem Ferrari Testarossę u Waldka w Bytomiu, do której zresztą ledwo się zmieściłem, to nie było to żadne show. Oczko kupił sobie Ferrari i śmiechy były w Pruszkowie, że go nie stać na „szejsetę”.

S.P.: Pan osobiście w czym wtedy gustował?
J.S.: Mercedesy, czyli w tym co najlepsze. A wtedy były najlepsze.

S.P.: Wiadomo, szef jeździ zawsze najlepszym samochodem. Pan jeździł Mercedesem, a pracownicy, żołnierze – czym wtedy jeździli?
J.S.: Bysiu miał na przykład BMW 750, tylko trochę starszą. Esami jeździli moi ochroniarze. Wtedy też zaczęły pojawiać się Mercedesy „okulary”, 320-tkę miała druga grupa moich ochroniarzy. Jeździli po  3 – 4 w jednym aucie, nie gnietliśmy się. Musieli mieć osobne auta, bo jak jechali w 4 to ważyli pół tony. Same takie wózki, że jak Kowalski widział kawalkadę to wiedział o co chodzi.

S.P.: To szczawie nie były…
J.S.: No, nie było tam chłopców z karate, czy MMA. Oni preferowali styl uliczny. Bo jak patrzę na tych ludzi, co MMA ćwiczą i nazywają się wojownikami…

S.P.: Ale z tego co wiem Janka Błachowicza Pan lubi?
J.S.: Taaak ! Nie no, to jest wielki wojownik. Zresztą znam większość chłopaków od Nastuli. Janek to jedyny zawodnik, z którym bym się nie odważył… to znaczy to nie kwestia odwagi, ale wiedziałbym że to jest za gruby przeciwnik. A tak poza nim, to pomimo mojej 50-tki idę na każdego. Nadal chodzę na treningi, wiem co Ci ludzie potrafią.
Ale oczywiście mówię o walce ulicznej, bo inaczej po 10 sekundach krzyczeliby, że faul.

S.P.: Jankowi bardzo przydałaby się ta wygrana w ostatniej walce w UFC.
J.S.: No tak, ale on i tak bardzo dużo osiągnął.

S.P.: Pruszków był korporacją… Czy Wy jako korporacja, dostarczaliście swoim pracownikom samochody, czy musieli sami o siebie zadbać?
J.S.: Można to tak nazwać. To była korporacja z wrednymi szefami (śmiech), więc nie było tak kolorowo. Jakby mój pracownik kupił sobie od razu Mercedesa, to by najzwyczajniej w świecie nas wkurwił. No i po co to ? To byli zawistni ludzie. Korporacja kojarzy się z jakimś fajnym tworem, poukładanym, dopiętym na ostatni guzik. A to była banda recydywistów, która uzurpowała sobie prawo do trzęsienia światem przestępczym w całej Polsce.

S.P.: Mam rozumieć, że hamowaliście swoich pracowników przed takimi zakupami?
J.S.: Oni sami wiedzieli. Po co się narażać ?  Wiadomo, kupiłby sobie taką Eskę to zaraz by złapał jakąś skuchę, jakąś chorobę by mu wymyślili i po prostu zabraliby mu ten samochód. Bezpieczniej było jeździć Audi 80.

S.P.: Ale chyba nawet takie Audi 80 dbało o Wasz wizerunek jako organizacji?
J.S.: Jasne, przecież nie pojedziemy na akcję Skodami.

S.P.: Książka „Kobiety polskiej mafii”, skoro jesteśmy przy temacie rozdawania samochodów i wypłat. Samochody jako prezenty dla kobiet?
J.S.: Tak. Miałem takiego zaprzyjaźnionego dealera tuż przy Planecie. To był salon Opla. I on mi mówi – byś mi pomógł, może byśmy pohandlowali tymi Oplami, może Twoi żołnierze by chcieli. Wiadomo moi żołnierze nie będą jeździli Oplami, ale mówię, że dupy można w to poubierać. No i od razu wziąłem kilka sztuk, postawiłem na placu i to były auta dla moich kelnerek. To jakieś grosze wtedy kosztowało.

S.P.: Opel nie dla żołnierza, ale kobiety były zadowolone z takiego Opla?
J.S.: Nowa Corsa z salonu ? No kurde!

S.P.: One dostawały te samochody na własność czy tylko do użytku?
J.S.: Na własność.

S.P.: Czyli prezenty szerokim gestem…
J.S.: Prezent… to był prezent za pukanie (śmiech)

S.P.: Czyli wypłata, nie prezent?
J.S.: Nie, nie. To było pięknie ubrane w kwiatki. Prezent jak prezent, nie żeby był jakiś „kontrakt”. Kontrakt to i owszem był w Planecie, ale to nie ja załatwiałem. Ja zawsze starałem się kreować na gentlemana. To Konrad, mój manger, brał do pokoiku takie dziewczyny i mówił – dostaniesz się tu do pracy, a chętnych do pracy w barkach u mnie nie brakowało, ale wiesz dobrze by było, żebyś zadowoliła raz w miesiącu szefa. No, ale jak ? No, loda mu opierdolisz.

S.P.: I wtedy dostawała samochód…
J.S.: Tak. Natomiast, ja o tym niby nie wiedziałem. Starałem się być elegancki. Ode mnie te kobiety dostawały samochody, obsypywałem je prezentami, ciuchami, forsą… wszystko to, po co te dziewczyny tam przychodziły. Sama praca w Planecie była wystarczającym prezentem, tam naprawdę grubo zarabiały.

S.P.: A Pana praca?  Czym jeździliście do pracy? Wiadomo, busami banków nie obrabialiście jak na amerykańskich filmach. Do pracy jeździliście innymi samochodami?
J.S.: Ale do jakiej pracy?

S.P.: Bagażniki chyba lubiliście mieć duże?
J.S.: Niedawno mi prokurator przypomniał o pewnym napadzie. Myślał że zataiłem, a ja po prostu zapomniałem bo tyle tego było. I faktycznie, to my przeprowadziliśmy ten napad… mieliśmy dwa Audi – 100 i 80, i jeszcze Golfa. To były bardzo popularne auta wtedy. Konwój jechał Range Rover’em, oni wyjeżdżali i wieźli siano do Chin. Z torbą pieniędzy jechali. My dostaliśmy cynk, że wtedy i wtedy będzie taki przejazd. Audi 80 poszło na pierwszy strzał i wjechało w terenówkę. Drugie Audi asystowało, wymierzona broń itd. i tym autem uciekali. Pościągali im jeszcze zegarki, bo nie mogli się zadowolić paroma set tysiącami dolarów – hołota. Później przesiedli się w Golfa i zupełnie spokojnie dojechali do mnie, gdzie przejmowałem ich Lexusem. Proszę pamiętać, że mieliśmy dobrą grupę złodziei warszawskich, więc moja prośba – załatw 3 auta na jutro, bo potrzebne będą do sztosu, to był to rozkaz. Także całą tę akcję roztrzaskaliśmy na czynniki pierwsze. Prokurator zadowolony, bo myślał, że tego Golfa to złodzieje z Bemowa ukradli, a to my.

S.P.: Często ktoś lądował w bagażniku?
J.S.: Jeśli mieliśmy duże auto, Audi 100 tak jak wspominałem, czy VW Passat, to w każdym takim mieścił się gościu. Nie mówimy o Esce, bo tam dwóch wchodziło (śmiech). Ja jeździłem tym autem na co dzień i zdarzało się tak, że jak mnie ktoś wkurwił to lądował w kufrze. Nie było z tym problemu.

S.P.: Po stresującej pracy pewnie jakiś odpoczynek? Często imprezowaliście, wyjeżdżaliście?
J.S.: Bardzo często. Z reguły 2-3 wyjazdy w roku, a niektórym zdarzało się i 4-5 razy. W takim najbardziej pracowitym roku byłem na 3 wypadach – USA, Dominikana i na jesień Seszele.

S.P.: Dążę jeszcze do tego słynnego wyjazdu nad morze…
J.S.: Nie no, nad morze to nie wyjazd. To weekend. Były trzy kierunki – Łeba, Trójmiasto i Międzyzdroje. Wóda i kilogramy kokainy, bo bez tego nie dało się pić.

S.P.: Pewnie na taki wypad nie mieliście specjalnych aut, bo na co dzień jeździliście sztosami?
J.S.: My na co dzień jeździliśmy Esami. Esa była zawsze wypucowana, do tego dobra muzyka. Pamiętam jak mi audio zakładali za parędziesiąt tysięcy, kurde, głośniki chłodzone ciekłym azotem… jak na światłach stawałem to w lusterku nic nie widziałem. Tam się karoseria sama rozkręcała. Kiedyś miałem taką sto czterdziestkę, w kolorze granat, fiolet, coś takiego – bardzo fajny kolor, zrobioną przez Brabusa. To tam cały kufer to były wzmacniacze. Piękny samochód.

S.P.: Pytam o te wyjazdy nie bez powodu. Jak nad morzem do jednego auta spakowaliście 13 dziewczyn?
J.S.: Mhm.. do „sześćsety” weszły, taką bornitową miałem wtedy. Biskupi kolor. A jak ? Normalnie, przecież nie braliśmy tłustych dup tylko takie laski co się po pokazach szlajały. Taka była chęć jazdy z nami, że się upchały.

S.P.: Ile procent Pańskich samochodów pochodziło z legalnego źródła?
J.S.: Ja zawsze jeździłem legalnym autem, a młodzież, moi żołnierze, jeździli ogniami. Ale oni nigdzie nie wyjeżdżali, jedynie do Świecka. Ale te auta były dobrze zrobione i były nie do zabrania.

S.P.: Jak to jest wejść do salonu Mercedesa i kupić 3 auta na raz? Wchodzi pan do salonu z siatką gotówki…
J.S.: Owczarek – właściciel salonu Mercedesa w Aninie, wtedy do mnie zadzwonił, że ma coś nowego. Nawet u Zasady nie było takich aut jak u Owczarka. Pamiętam jak w 1999 roku przyszedł nowy CL. Ja miałem go już 1 grudnia pod domem. Było ich 50 w Europie, odbywały badania homologacyjne w każdym kraju i ten który trafił do Polski stał gdzieś w Gdańsku. Jak warknąłem na Owczarka, to badania trwały 5 dni. To był jeden jedyny CL w Polsce. I pierwszy. Zawsze się ścigałem z Pawelcem z Łodzi i podkupowaliśmy sobie auta. Ja miałem pierwszą Esę i pierwszego CLa w kraju.

S.P.: Do Polski przybywa pierwszy CL i Pan go dostaje…
J.S.: Oczywiście.  To dopiero były emocje. Właśnie tu była adrenalina, jak się jechało. Pierwszy do niego wsiadłem i wiedziałem, że tego nie ma w Europie. Jadę i wszyscy mordy przylepiają do szyb, żeby zobaczyć, co to jedzie.

S.P.: Takich zakupowych dni w salonie było więcej?
J.S.: Nie. Ale były też takie sytuacje… przyjeżdża do mnie Gawronik Mazdą 929, od 1989 roku robiliśmy  interesy i to były grube strzały, mówię wtedy do niego – kurwa, czymś Ty przyjechał !? Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do Owczarka. Akurat stała taka ekspozycyjna Esa. Pytam, za ile będzie gotowa, Owczarek mi mówił, że na następny dzień, że to i tamto. Dałem im czas do wieczora. No i była gotowa. To były takie zakupy „na już”. To też niesmacznie wyglądało. To był bufonizm, takie nowobogactwo, ale cóż… człowiek dostał do dyspozycji furę pieniędzy. Bawiłem się, po prostu się bawiłem. Później już się do tego przyzwyczaiłem. Tak jak mówię, ten bufonizm był nieodłącznym elementem w latach 90. Lubiłem się sztafirować tym, że mam pieniądze. Mogłem wtedy wejść do salonu i powiedzieć  „Weź mi tutaj tego Lorinsera CLK zamów dla żony.” – CLK to wtedy był piękny samochód. Jeszcze miał być w kolorze milki, bo to dla żony. W ogóle chciałem Brabusa, ale miał słabe spojlery, a Lorinser był piękny.

S.P.: Lorinser, Brabus. Czyli pomimo tego, że już seryjnym Mercedesem zadawaliście szyku to szukaliście jeszcze czegoś więcej?
J.S.: Mercedes robił wtedy bardzo szybkie auta, a na ulicach nie było szybkich aut, więc jak ja jeździłem Sześćsetą, czy nawet Pięćsetą, to się tak zbierało, że wszystko zostawało w tyle. Dzisiaj wiadomo, że wybrałbym AMG. My szukaliśmy, wszystkiego co góruje nad innymi. Lorinser dla żony pojawił się w garażu z urody, bo Brabus był szybszy, ale on był taki cukierkowy i jeszcze w tym kolorze milka to była bajka – jeżdżący cukierek. Nawet moi ochroniarze mnie wkurwili któregoś dnia, bo powiedzieli, że Ela ma ładniejszy samochód ode mnie.

S.P.: To jest ta historia związana z hurtowymi zakupami w Mercedesie ? Bo z tego co wiem jeden Merecedes był dla żony, jeden dla Pana i jeden dodatkowy.
J.S.: Tak. Esa, CL i CLK Lorinser. Wcześniej je zamówiłem, ale kupiłem jednego dnia, żeby nie jeździć z sianem – nie nosić torby dwa razy (śmiech).

S.P.: Czyli to były przemyślane zakupy…
J.S.: Tak, przemyślane. Ale na spontanie też się zdarzały, tylko nie takie duże. Chociaż, czy ja wiem czy nie takie duże. No iść do salonu i z kieszeni zapłacić za Eskę?

S.P.: Co wtedy można było kupić za równowartość S Klasy?
J.S.: Grubą chatę i to naprawdę bardzo grubą. Esa kosztowała ponad pół bani. Pół miliona złotych. Mieszkanie kosztowało 100-150 tysięcy. Pamiętam, że Paradowski sprzedawał ładne domy na Saskiej Kępie za trzy stówy.

S.P.: Jako Pruszków prowadziliście swoje salony samochodowe?
J.S.: Nie, nasi znajomi w Bytomiu. Górski i Majewski – oni mieli komis Magor, na przełomie 1990 i 2000 to było bardzo znane miejsce. Oni pracowali choćby z nami i z Nikosiem. Ksiądz Jankowski wszystkie auta tam kupował. Tam też przymierzałem się do Ferrari Testarossy. Oni mieli u siebie same grubasy: Audi, BMW, Mercedesy, same wysokie modele. Właściwie wszystko co się wtedy liczyło, bo nie było takich aut jak Lamborghini.

S.P.: Ale Testarossa była…
J.S.: No była, ale to myszką trąciło. Tam się nikt nie pchał do tego. Na pewno większym sztrynfem było pokazać się Esą jak Testarossą. A jak jeszcze można było się pokazać SLem, to już w ogóle bajka. Mercedes królował.

S.P.: Czyli trochę się zmieniło, bo dziś chyba więcej szpanu wywołuje pokazanie się Ferrari.
J.S.: Ustępuje i nie ustępuje. Jak ktoś lubi Mercedesy to lubi. Zrobili SLSa sportowego, i myślę że bardzo nie ustępuje jakimś wysokim modelom Ferrari czy Lamborghini. Aczkolwiek jak ja miałbym kupić sportowe auto to Merecedesa, bo jak na moje gabaryty to akurat oni robią te auta w miarę duże. Testarossa w ogóle nie była dla mnie, zgniotłem się tam. Więcej miejsca w Maluchu miałem. To jest auto dla Włocha i to drobnego.

S.P.: Miał Pan też Porsche, lepsze?
J.S.: Mieliśmy dwa Porsche w Pruszkowie – cabrio. Kiełbacha miał takiego amarantowego, a ja czarnego. Faktycznie, jak tym w lecie bez dachu wlecieliśmy do miasta, tak na dwa te Porsche trochę hałasu narobić, to laski patrzyły na nas z rozrzewnieniem. Fajnie tym pojeździć, poszaleć. Mam w tej chwili 911 Carrera S, możemy się umówić, pojeździcie. I to fajny wózek, ale ja pojeździłem nim dwa tygodnie, mój syn dwa tygodnie i oddaliśmy go do naszej firmy. Teraz syn wspólnika nim jeździ.

S.P.: Wracając do komisu – samochody były legalne?
J.S.: Część legalnych, część nielegalnych. Takie osoby jak ja, u których policja cały czas czegoś szukała, musiały mieć legalne auta. Ksiądz Jankowski był na takim samym obstrzale. A taki z cicha frant gościu, który przyciął trochę grosza, np. taki Wojdal – mój wspólnik od Dr. Witta, no to jeździł sobie Eską kradzioną. Ale to były czasy kiedy z Polski się nie wyjeżdżało. Jak się chciało wyjechać, to się wylatywało samolotem.

S.P.: Ale do Niemiec na ruletkę jeździliście autami?
J.S.: Tak, ale Paradowski miał wszystko legal, ja miałem legal. Nie było problemów z przejazdami.

S.P.: Kończąc temat Magora, kto tam się zaopatrywał w auta?
J.S.: Choćby ksiądz Jankowski. Tam gwiazdami, w roli klientów, byli tacy ludzie jak Juzio Jędruch z firmy Colloseum. Nie wiem czy Wy pamiętacie takiego gościa. On musiał emigrować do RPA, później do Izraela i w końcu policja go ściągnęła do Polski. Milionowe przekręty robił. Jak on poszedł w stal to kupił chyba 3 huty. Generalnie na Śląsku kwitł biznes, tam można było zarobić. Wahadła non stop chodziły – mówię o pociągach z węglem, metale kolorowe – to wszystko szara strefa i tam były pieniądze. Nawet sami związkowcy wtedy to górna półka aut.

S.P.: Związkowcy?
J.S.: No tak, przecież oni to wszystko ustawiali. To jeszcze rządy Krzaklewskiego. Byłem przy takich różnych rozdaniach, gdzie Krzaklewski nie zgodził się na jakiegoś wskazanego ministra. To oni pojechali po biskupa z Lublina, wziął Krzaczka na dywanik i go zjebał. Chodziło o to, że zanim wybrali ministra to mieli już przygotowany remont śląskiego stadionu. My znaliśmy związkowców, nie tak bardzo, ale znaliśmy. Świat był korupcyjny i teraz też jest, tylko kto inny zarabia. Teraz mafiozo robi za dużo szumu dookoła siebie i jest od razu na tapecie mediów, a taki, który kręci sobie lody z boku i ma kolesiowskie układy, to zarabia dla rządu i ma spokój – oczywiście cały czas mówię o szarej strefie – i sam też przytula przy tym ładnych parę groszy. Taki świat.

S.P.: A oprócz ludzi biznesu ktoś jeszcze jeździł autami od Was, od Waszych znajomych? Bokserzy, piłkarze?
J.S.: Sportowcy to byli biedni ludzie. Legia, która teraz bryluje i są celebrytami, to kiedyś były pachołki. Kogo tam interesowało, że to jest Dziekanowski albo ktoś tam? To im zależało na znajomości z nami. Kiedyś cała Legia przyjechała do mnie do  La Cucarachy, tylko dlatego że im dupy uratowałem… Przyjechała do mnie Monika Borys. Ta piosenkarka, wiecie – „co Ty królu złoty” (nuci), taka tam piosenkarka jednego przeboju. Druga żona Jarka Kukulskiego. Miałem z nią bliskie relacje… zresztą Kiełbacha też. Ogólnie była moją przyjaciółką i przyleciała któregoś dnia do mnie do Planety i mówi : słuchaj jest problem, bo Mokotowscy chcą bić chłopaków z Legii. No i pomogłem. Załatwiłem sprawę jednym telefonem i z wdzięczności cała Legia przyjechała do La Cucarachy z różnymi prezentami. Mój syn dostał koszulkę Legii – „Sokołowski”, piłki, wszystko podpisywane… niezła szopka z tego wyszła. Nawet telewizja pruszkowska to transmitowała. Zawsze to im zależało na znajomości ze mną – nie na odwrót, sportowcy to wtedy byli biedni ludzie. Nie kupowali drogich aut, bo nie było ich stać, dopiero od powiedzmy 2000 roku zaczęli zarabiać grube pieniądze.

S.P.: Teraz tak jeszcze pomyślałem o wyjazdach. Jak jechaliście do Niemiec to czuliście się gorsi?
J.S.: Nie, tam też się za nami oglądali. Polacy i takimi furami? Jeździliśmy w końcu najnowocześniejszymi wózkami w Europie. Szokowaliśmy Niemców, np. wchodziłem do Bossa czy Peek&Cloppenburg, to wtedy było modne, i wyciągałem 15 koła marek – taki pekiel gotówki, to kasjerki patrzyły i zastanawiały się nad tym skąd Polak ma tyle kasy. Wiesz, rozrzucaliśmy siano i tu i tam. Jak za obiad mieliśmy zapłacić 80 marek to płaciliśmy 150. Z pewnością dbaliśmy o wizerunek Polaków, najlepsze hotele, różne fanaberie.

S.P.: W „Kobietach Polskiej Mafii” wyczułem, że szukaliście wzorców choćby w Capone…
J.S.: Nie, nie. Takie analogie się po prostu zdarzały. Ale nigdy nie było tak, że my świrowaliśmy jakieś miny znanych aktorów, czy zachowania sławnych ludzi jak choćby Capone. Tego nie było, my byliśmy oryginalni. Ja mówię o nas, o młodym pokoleniu, bo to się nie tyczyło Parasola i reszty tej hołoty.

S.P.: Ci przede wszystkim Was nie lubili, a oni czym jeździli?
J.S.: (śmiech). Oni się bali psiarni. Parasol kupił sobie Merecedesa W124. Bordowego. W kombi – (śmiech). Wtedy nikt się nie śmiał, bo się bali.

S.P.: Biorąc pod uwagę, że Stary Pruszków teoretycznie był Pańskim zwierzchnikiem to nie wkurzało ich to, że oni jeżdżą kombi, a Pan S Klasą ? Pana wkurzało, że pracownik mógł mieć coś lepszego.
J.S.: Ostatnio się widziałem z kolegą z Łodzi, Pako. Były zapaśnik i nasz ochroniarz. Teraz jest pod 50-tkę i mówi mi „Wiesz, z tego co pamiętam, to Ty byłeś takim najbardziej indywidualnym i niezależnym gangsterem w Polsce”. Więc, na dobrą sprawę to ten zarząd mógł być, bo był mi wygodny, a w każdej chwili mogłem ich pozamiatać w sekundę. I oni o tym wiedzieli, byli tego świadomi, dlatego mnie nie zaczepiali. Zresztą, proszę wrócić do publikacji medialnych lat 90. Nie było Parasola, Raźniaka i innych. Był Masa, Kiełbasa i Pershing.

S.P.: Masa i Kiełbasa, przypomina mi się teraz ten utwór. Czym jeszcze jeździł Stary Pruszków?
J.S.: Raźniak jeździł C Klasą, Słowik też jeździł jakimś Merecedesm, ale małym. Wańka jeździł S Klasą, pewnie dlatego że to był jedynym ze Starych który miał charakter. Ale niestety oni go zdominowali. Szwarc jeździł W124… dieslem. Mieć wtedy diesla to był dopiero kwas!

S.P.: Czyli zupełnie Pan się nie przejmował tym, że ma Pan lepsze auto?
J.S.: No tak, bo tak naprawdę to ja jeździłem i tę Polskę terroryzowałem, a nie oni. Dlatego jak słyszę czasem – a czy Pan się nie boi ? No, a co oni mogą mi zrobić? Jak to ja byłem tymi zębami Pruszkowa. Co oni zapomnieli, co ja robiłem? Amnezję mają? Nie wiedzą na co mnie stać?

S.P.: Zapytam o bliższe towarzystwo, o Młody Pruszków. Kiełbasa czym jeździł?
J.S.: Mieliśmy te ,,porszaki”. On jeszcze wcześniej w latach 80 miał Mercedesa 190-tkę, na szerokich kołach ustawionych w V – odstawioną taką, zajebiście to wyglądało. Do tego jeszcze wydechy chromowe, bajka. Dziwki w parku to piszczały.

S.P.: Wracając do Capone, on w pewnym momencie swojej kariery kazał przerabiać auta na kuloodporne, budować skrytki na broń. Wy robiliście takie rzeczy?
J.S.: Były skrytki. Każdy robił przeróbki i każdy miał skrytkę na broń. To wymusiła na nas policja. Jakoś w 1996 roku powstała taka grupa policyjna „Moskity”. Jeździli w radiowozach drogówki – dwóch z drogówki w białych kitlach, ale to była ściema, bo to zwykli policjanci byli, i dwóch z AT. To były specjalne patrole represyjne i to naprawdę przerażało gangsterów. Nawet ja wolałem nie wyjeżdżać, chociaż mnie nie dotykali, bo z większością się znaliśmy. Ale auta innych gangsterów często w częściach pierwszych lądowały w kałużach. Oni nie patrzyli, czy to skóra czy nie, rozbebeszali całe wnętrza i ciał ciał. Ale żadne pancerne auta. W S Klasie nie pamiętam dokładnie jak ta skrytka wyglądała, ale otwierało się schowek od strony pasażera i tam dalej była dodatkowa ścianka. Ten plastik się naciskało i tam była broń. Nigdy policja do tego nie doszła. Oni głównie sprawdzali pod fotelami i boczki rozpruwali. To była inna klasa gangsterów, to była hołota, recydywiści. Klasę to można było naprawdę u nielicznych dostrzec.

S.P.: Auta do przemytu przerabialiście sami?
J.S.: Nie. Do tego były specjalnie zrobione auta, ale to nie my. Dla nas pracowali przemytnicy, którzy je sami przygotowywali. Na orbicie Pruszkowa latali goście, którzy chcieli na nas zarobić. I na przykład jak miał dobry towar z Rotterdamu, mówię o paleniu, to przywozili z Holandii. Jeszcze ekstaza szła stamtąd, bo ona tam powstała. Zanim my zaczęliśmy sami ją produkować, to braliśmy z Holandii. Jeszcze jakieś tam krokodylki były, jokery, chodziło o wizerunki wybite na pastylce.

S.P.: Dziś rosyjskie kroko i krokodyl kojarzą się z tym, że doprowadzają do martwicy tkanek i amputacji kończyn…
J.S.: Są jakieś hardcorowe koksy, ale ja nie wiem po co to ludzie biorą? Kiedyś każda dupa się fajnie czuła po ekstazie. Natomiast żołnierzy nie było stać na kokainę, bo to drogi sport, więc brali amfę i też latali jak bąki. My braliśmy kokę.

S.P.: Obecnie hardcorem są dopalacze.
J.S.: No, jak komuś jeszcze mało wrażeń to faktycznie, sięga po dopalacze, które są bardzo niebezpieczne, bo to są jakieś substancje chemiczne, w których nikt nie wie co jest.

S.P.: Przewija się też w Pańskim życiu wątek dobroczyńcy, inwestowaliście w sport, w motorsport też?
J.S.: Nie, w motosport nie. Ale dobroczynność tak. I to wcale nie było wybielanie wizerunku. To był dla mnie powrót do korzeni. Wychowała mnie babcia w duchu katolickim i te duże pokłady dobroci, może teraz się nawet ujawniają. Natomiast w latach 90 nie mogłem tego pokazać. Aczkolwiek właśnie pod płaszczykiem wybielania wizerunku, bo coś trzeba było powiedzieć takiemu Parasolowi albo innemu – żeby nie wyjść na idiotę, to się robiło różne takie akcje. Byłem ekstrawagancki, popisywałem się pieniędzmi. Druga sprawa, że byłem żywo zainteresowany losami dzieci z patologicznych rodzin, których nie było stać na przykład na wykupienie „zielonej szkoły”. A dla mnie no to co… całą klasę mojej córki kiedyś wysłałem na wyjazd. Pojechałem do sióstr, bo to była szkoła prowadzona przez siostry, dowiedziałem się gdzie ten ośrodek i wysłałem gościa z pieniędzmi. Siostrom tylko wspomniałem, że wszystko opłacone i załatwione. Obiecały modlitwę za mnie.

S.P.: Wierzy Pan w Boga?
J.S.: Wierzę, ale nie chodzę do kościoła, bo uważam to za zgniliznę. Natomiast tak jak mówię, zostałem wychowany w duchu katolicyzmu. Rozsądek krzyczy bądź przytomny, bądź ateistą, ale wierzę w Boga, bo tak mnie nauczyli. Ślub córki był kościelny, moje dzieci też zostały wychowane przez żonę w duchu katolickim.

S.P.: Kolejna książka już jest. Co w niej?
J.S.: O Bossach. Dobry prezent przed świętami, a już stricte na święta będzie czteropak, czyli Kobiety, Pieniądze, Porachunki i Bossowie. Myślę, że pokazałem już to, że stopniujemy i z książki na książkę jest ona ciekawsza. O Killerach, którą już piszemy będzie jeszcze ciekawsza, z trendem „stopnia ciekawości”. Natomiast momentem kulminacyjnym będzie „Życie po życiu”. Czyli to, kiedy się już otrząsnąłem, albo inaczej – ostatni rok w mafii i takie płynne przejście na tą jasną stronę mocy. Transformacja, związane z tym perypetie, nie było łatwo. Musimy też bardzo rozsądnie podejść do tematu, bo większość tych spraw to tajemnice państwowe. Ale czytelnik na pewno się nie zawiedzie.

S.P.: Rozumiem. No to mamy to! Chyba udało nam się chociaż trochę przybliżyć to jak wyglądała motoryzacja polskiej mafii lat 90. Czasy się trochę zmieniły, co już ustaliliśmy…
J.S.: Diametralnie się zmieniły. I całe szczęście, że te czasy się już skończyły. Lata transformacji z komuny w kapitalizm były trudne.  To była droga jak po grudach. Wtedy pojawiały się pewne twory polityczne, które kradły na lewo i prawo. Nie mówiąc już o rządach osób, o których dziś wspominaliśmy, gdzie była naprawdę gruba prywata. Ale chyba obecne ugrupowania rządzące przebiły wszystkich.

S.P.: Może lepiej politykę zostawmy…
J.S.: No, ale to jest dziś ucieleśnienie nowoczesnej mafii. Jak Pan to nazwie, że w dużym mieście stawia się przystanki autobusowe za 400.000 złotych ? Metalowa wiata za tyle pieniędzy to śmiech.

S.P.: Albo doniczki z drzewami, które więdną, za 12.000…
J.S.: Przecież wiadomo, że ktoś to siano przyjął i podzielił.

S.P.: Ale w kwestii samochodów też coś się zmieniło. Bo dziś za symbol wysokiego statusu uważa się Ferrari, Lamborghini…
J.S.: Ale gdybyśmy dziś mieli lata 90. to pewnie jeździłbym Bentleyem Continentalem GT. Z dobrym sześcio-kilowym silnikiem.

S.P.: A czym dziś jeździ polska mafia?
J.S.: Dzisiejsza polska mafia to są kompletnie inni ludzie, zupełnie niezwiązani z tą hołotą lat 90. Dzisiejsza mafia narodziła się przy tworach politycznych, bo tam były pieniądze, a to sprzyja szarej strefie. To są inteligentni ludzie, oni się nie sztafirują pieniędzmi i dobrymi wózkami. My byliśmy hołotą w porównaniu z nimi.

S.P.: Dzisiaj jest Pan po jasnej stronie, czym Pan dziś jeździ?
J.S.: Dziś żal by mi było wydać na Maserati. To znaczy na Maserati może jeszcze, ale na Ferrari czy Lamborghini, żeby wyłożyć półtorej bańki za auto, to trzeba być chorym. W tym momencie mam BMW Serii 7 i przed chwilą testowałem Audi A8, które niedługo kupię, bo bardzo mi się spodobało to auto. I tak jak wcześniej rozmawialiśmy mam też to Porsche 911 S. To są takie 3 auta, którymi dziś jeżdżę. Nie rzucają się za bardzo w oczy, a też czuć w nich klasę.

S.P.: Dzisiaj na wywiad przyjechał Pan BMW 7, to limuzyna – rzeczywiście klasyk, ale Porsche to auto typowo sportowe. Mam rozumieć że wciąż gdzieś potrzebuje Pan nieustannej adrenaliny?
J.S.: Porsche to fajne auto, ale nie dla mnie. Jest za małe, za głośne, za twarde. Ja lubię luksus. A co do adrenaliny to nie. Po prostu mój wspólnik zaproponował, że kupimy do firmy. Miała być jeszcze California, ale zatrzymaliśmy się na Porsche. Zamiast 911 chętnie przesiadłbym się w SLa, który jest mięciutki i jest autem komfortowym.

S.P.: Chyba to idealne podsumowanie naszej rozmowy. Dziękuję bardzo za spotkanie.
J.S.: Również dziękuję.

DSC_8137

Sławomir Poros

Wywiad ukazał się oryginalnie na portalu Tejsted Automotive Lifestyle

Specjalne podziękowania dla Restauracji Gronowalscy
Zdjęcia: Kinga Vaanilliaa

4 thoughts on “Samochody polskiej mafii

  • Czyli co, wychodzi na to że warto być sprzedajnym gangsterem? Porsche, BMW, firma jedna i druga – a kto tak naprawdę poszedł siedzieć dzięki zeznaniom tego przygłupa? Parasol, Malizna, mooooooooże Słowik – jakby nie było innych dowodów? Gdzie siedzą ludzie z WSI? Brawo państwo polskie, też chcę mieć zapewnioną taką karierę. Ile osób muszę zabić i ile wywiadów udzielić? Panie „jedyny sprawiedliwy” Ziobro, co Pan na to?

    Odpowiedz
    • niemożesz nikogo zabić żeby mieć koronę i robić karierę…. także pracuj pracuj zazdrośniku :D

      Odpowiedz
    • Wystarczy podpierdala.. ć ziomków i żyć w dostatku. Ten cały Masa to lipa. Gdyby naprawdę wsypał ważnego mafiosa dawno dawno temu powiesilby sie na klamce ….

      Odpowiedz
  • Ziobro swoje lody kręci ;)

    Odpowiedz

Dodaj opinię lub komentarz.