Profesor Marek Banaszkiewicz
Profesor Marek Banaszkiewicz

Naturalną kandydatką na siedzibę Polskiej Agencji Kosmicznej była Warszawa. Głównie ze względów logistycznych – mówi profesor Marek Banaszkiewicz, prezes Polskiej Agencji Kosmicznej.

Wywiad przeprowadzony został 20 marca. Umówiliśmy się z moim rozmówcą na autoryzację jego wypowiedzi, które spisane przesłałem do sekretariatu POLSA 23 marca. Profesor obiecał autoryzować swoje wypowiedzi w ciągu dwóch, trzech dni od daty otrzymania ich w spisanej formie. Poprosiłem też o odniesienie się do wypowiedzi marszałka Senatu Bogdana Borusewicza, który – już po moim spotkaniu z profesorem – stwierdził w mediach, że nie wyobraża sobie rozdzielenia biura Polskiej Agencji Kosmicznej na siedzibę w Warszawie i w Gdańsku. Zdaniem marszałka jednolita siedziba PAK powinna mieścić się tylko w Gdańsku. Niestety, profesor Banaszkiewicz, mimo próśb mailowych i telefonicznych kierowanych do jego sekretariatu, do dziś nie odesłał autoryzacji. Biorąc pod uwagę specyfikę działania portalu internetowego (nawet jeśli charakteryzuje go luźna formuła wydawnicza), zdecydowałem się na publikację rozmowy.

Dariusz Olejniczak: Panie profesorze, 7 lutego weszła w życie ustawa o powołaniu Polskiej Agencji Kosmicznej, jakie będą najbliższe etapy organizowania jej działalności?

Marek Banaszkiewicz: Do 7 maja ma zostać powołany prezes Agencji. Ja pełnię tę funkcję tymczasowo, ale wezmę udział w konkursie na to stanowisko żeby kontynuować swoją pracę. Do maja musi powstać rada agencji, która składać będzie się z siedemnastu osób. Rada opiniuje działania Agencji oraz nadzoruje działalność prezesa i Agencji. Kandydatury członków rady zgłasza osiem ministerstw oraz Kancelaria Prezesa Rady Ministrów. Ponadto kolejne cztery kandydatury zgłasza Ministerstwo Gospodarki i prezes Polskiej Akademii Nauk z rekomendacji Komitetu Badań Kosmicznych i Satelitarnych. Nominacje podpisze pani premier.
Co do konkursu na stanowisko prezesa Agencji, to zostanie on ogłoszony niebawem, a prezes zostanie powołany na pięcioletnia kadencję. Wybrany zostanie też wiceprezes.
Zanim to wszystko nastąpi, ja powołam osoby na stanowiska administracyjne – główną księgową, lub księgowego, kadrową, informatyka i tak dalej. Oni będą utrzymają Agencję „pod parą”. Już odbywam rozmowy z kandydatami w Gdańsku. Ja sporządzę jeszcze listę kandydatów na stanowiska merytoryczne, ale wyboru dokona nowy prezes.
Są jeszcze sprawy drobne – konkurs na logo Agencji, pieczątka, założyliśmy właśnie konto w banku…

D.O.: A kiedy drzwi Agencji zostaną otwarte?

M.B.: Podpisaliśmy już umowę najmu z Parkiem Naukowo-Technicznym. Projekt zagospodarowania przestrzeni 330 metrów, na których Agencja będzie się mieścić, już wybrano Należy ogłosić konkurs na wykonanie tego przedsięwzięcia. Myślę, że w połowie maja będzie można się tam wprowadzić. Najwcześniej zaczną pracę osoby z pionu administracyjnego.

D.O.: Cieszymy się z wyboru Gdańska na siedzibę Agencji, ale pewnie inne miasta też miały chrapkę…

M.B.: Oczywiście! Naturalną kandydatką na siedzibę Polskiej Agencji Kosmicznej była Warszawa. Głównie ze względów logistycznych. Trzy argumenty przemawiały za stolicą. Po pierwsze duża część aktywności „kosmicznej” znajduje się w rękach ministerstw. One pełnią rolę polityczną, a Agencja wykonawczą. Na miejscu są urzędnicy kontaktujący się z Komisją Europejską, z Europejską Agencją Kosmiczną. Po drugie, Ministerstwo Obrony Narodowej, najbardziej zainteresowane sektorem kosmicznym, znajduje się w stolicy. Po trzecie, spotkania robocze na wysokim szczeblu, z przedstawicielami Komisji Europejskiej, czy Europejskiej Agencji Kosmicznej, trwają po dwie, trzy godziny. Oni mogą przylecieć przed południem do Warszawy i o piętnastej mają możliwość powrotu do siebie. Gdańsk nie daje takich możliwości, nie ma takich dogodnych bezpośrednich połączeń lotniczych.
Nie oznacza to, że jestem przeciwnikiem umiejscowienia działalności w Gdańsku. Decyzja, mająca na celu pewną decentralizację instytucji i urzędów państwowych zapadła i trzeba realizować jej założenia. Szanuję intencje regionu, który chce się rozwijać, bo przecież to sprawa nie tylko Gdańska, ale właśnie całego regionu.
Trzeba jednak pamiętać, że argument o decentralizacja instytucji i firm zaangażowanych w sektor kosmiczny średnio pasuje. Jeśli już, to sektor powinien być zregionalizowany. Nie wszystko musi odbywać się w Warszawie i nie wszystko tam się odbywa. Mam na myśli choćby produkcję na użytek Agencji. Zresztą, ta branża już jest rozproszona po Polsce. Mogę wymienić i dziesięć ośrodków zaangażowanych w sektor kosmiczny. Sektor naukowy i wiele firm ulokowanych jest w Krakowie, w Rzeszowie jest „dolina lotnicza”, we Wrocławiu politechnika już „wypuszcza” swoje technologie w kosmos. Ich urządzenia pracują na stacji kosmicznej. W Poznaniu działa laboratorium pracujące na użytek systemu nawigacyjnego Galileo i Centrum Badań Kosmicznych. W okolicy Łodzi powstanie duże centrum Airbusa, w Toruniu zbiera dane teleskop. Gdańsk z kolei ma ambicje związane z rozwojem nauki i technologii kosmicznych. Trzeba to harmonijnie wszystko rozwijać. Gdańsk ma potencjał koordynowania działań na terenie północno-wschodnim, Warszawa obejmuje obszar środkowo-zachodni, a część działalności rozlokuje się na południu. Przy czym Gdańsk będzie pełnił role centralną.

D.O.: A skąd ta centrala będzie czerpać kadry?

M.B.: Z różnych źródeł. Kadra merytoryczna przyjedzie do Gdańska stamtąd, gdzie działają ośrodki edukacyjne związane z branżą kosmiczną. Doświadczonych pracowników w Gdańsku brak, więc tacy ludzie będą sprowadzeni na parę lat z Warszawy. W ciągu następnych kilku lat nowe, młode kadry wykształcą się i nabiorą doświadczenia tu, na miejscu. Etaty inżynierskie pozyskamy z Politechniki, która planuje już utworzyć odpowiedni kierunek studiów. Dziewięćdziesiąt procent aktywności kosmicznej to urządzenia, satelity, wszystko co wiąże się z praca inżynierów. Politechnika będzie więc naturalnym zapleczem tych kadr. Za pięć lat będziemy mieli pierwszych magistrów – specjalistów w technologiach kosmicznych. Niedługo potem pierwszych doktorantów. To kadry, które zasilą Agencję w liczbie mniej więcej 50 osób. W przemyśle będzie pracować około 1200 osób, w ogóle w branży kosmicznej docelowo znajdzie zatrudnienie jakieś 1500 osób. Teraz w przemyśle jest jakieś 200 osób, w nauce 300-400.
Oczywiście nie tylko Politechnika może dostarczyć kadry. Na Uniwersytecie Gdańskim jest świetny wydział fizyki fundamentalnej, uczą się tu także przyszli astronomowie, oceanografowie. W Akademii Morskiej, w Akademii Marynarki Wojennej, są kierunki nawigacyjne. Mamy na miejscu instytuty maszyn przepływowych i oceanografii. Są i inne instytuty. Jest placówka Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej. Zresztą, całe Pomorze ma potencjał. W Szczecinie jest świetny wydział robotyki, są uczelnie w Słupsku, w Koszalinie.
To kwestie związane z nauką, a jest jeszcze przemysł. Trzeba tu w regionie dużego gracza na miarę europejską, który może zainwestować w rozwój przemysłu.
W ogóle, uważam, że trzeba sprawę postawić nieco inaczej. Region, władze, mieszkańcy, powinni spojrzeć na sprawę z innej perspektywy. Nie tylko szukając tego co Agencja może zrobić dla Pomorza, ale także pod kątem tego, co Pomorze mogłoby zrobić dla Agencji i branży kosmicznej w ogóle. Ważny będzie ten pierwszy moment rozruchu, a potem region ma obowiązek dbać nie tylko o „swoje podwórko”, ale i o całą Polskę.

D.O.: Mówimy o wielkiej skali, a co z funkcjonowania Agencji w Gdańsku będą mieli zwykli mieszkańcy?

M.B.: Podobnie jak w Warszawie, są i będą organizowane pikniki naukowe, imprezy ogólnonaukowe. Agencja będzie w nich uczestniczyć. Na terenie Amber Expo planowana jest w październiku konferencja naukowa, nie zostało wiele czasu, ale weźmiemy w niej udział. Chcemy uczestniczyć w seminariach, w wystawach. Będziemy współorganizowali wykłady, prelekcje popularnonaukowe. To otwarte imprezy, skierowane do wszystkich mieszkańców miasta i regionu. W Gdyni działa Centrum Experyment, w Gdańsku mamy Hewelianum. Liczę na owocną współpracę.

D.O.: Spotykam się czasem z takim pojęciem „polski sektor kosmiczny”. Co kryje się pod tym określeniem?

M.B.: No coż, na świecie cały sektor kosmiczny to wartość 300 miliardów dolarów rocznie, z czego ponad sto miliardów to dofinansowanie z kasy instytucjonalnej, głównie w Stanach Zjednoczonych. Pozostałe dwie trzecie, to pieniądze z obrotów na rynku prywatnym. W związku z tym sektor ten ma jeden z najwyższych wskaźników „przerobu” środków w przeliczeniu na jednego pracownika. Mówi nam to ile jeden pracownik generuje obrotu. W Europie jest to jakieś 200 tysięcy euro obrotu. Dzieje się tak, bo ta branża wymaga kapitałochłonnych technologii i inwestycji. W USA jest około stu tysięcy pracowników zatrudnionych w tym sektorze, w Europie ze 40 tysięcy.
Jak już mówiłem, w Polsce jest miejsce dla 1500 osób. Ale żeby móc się spokojnie rozwijać w tej dziedzinie, potrzebujemy narodowego programu kosmicznego. Do tego z kolei potrzeba o wiele większych nakładów. Nie chodzi o 30-40 milionów rocznie budżetu, a 300 milionów euro, jak na przykład jest teraz w Hiszpanii. Oczywiście nie od razu. Tu chodzi o mniej więcej dziesięcioletni proces. Wtedy te 1500 osób będziemy w stanie utrzymać na poziomie europejskim.

D.O.: Mam wrażenie, że możliwości finansowe nie dorównują polskim i regionalnym ambicjom…

M.B.: Niby nie jest tak źle, bo nasz wkład finansowy to 30 milionów euro rocznie do Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA), nasz wkład w EUEMETSAT – program satelit meteorologicznych – to kolejne dziesięć milionów. Proporcja polskiej wkładki do programów takich jak Galileo czy Copernicus – program Komisji Europejskiej, monitorujący Ziemię – to jest jakieś 40 milionów euro rocznie. Tylko to są wszystko pieniądze trudne do ugryzienia. O te pieniądze musimy konkurować. A nie mamy, niestety, pełnego wpływu na to, o co konkurujemy, czy jesteśmy w danej dziedzinie liderem. W ESA nie odzyskujemy tego, co byśmy chcieli, bo jesteśmy tam dopiero trzeci rok. Pierwsza analiza nastąpi dopiero po pięcioletnim okresie. Jeżeli odzyskamy 60 procent wkładu, to będzie nieźle. W ogóle powinniśmy odzyskiwać 85 procent, ale to się chyba jeszcze nikomu nie udało po pięciu latach. Problem z ESA jest taki, że nie zawsze odzyskujemy tam, gdzie nam jest najwygodniej, ale gdzie ESA uważa, że potrafimy zrobić cos najlepiej. Czyli nie jesteśmy suwerenni.
Żeby tę suwerenność sobie zagwarantować, musimy mieć dobrze skonstruowany i dobrze prowadzony narodowy program. I musimy w nim określić i rozwijać te dziedziny, w których widzimy swój potencjał na rynku i w nauce. W tej chwili głównym sektorem, który chciałby korzystać z rozwiązań kosmicznych jest obronność.

D.O.: Czy powstanie takiego programu narodowego jest przewidywane w najbliższej przyszłości?

M.B.: Owszem jest, tylko trudno znaleźć mechanizmy dofinansowania. Rząd nagle nie znajdzie w budżecie stu milionów euro ki nam go nie da. Trzeb raczej składać ten budżet z różnych źródeł. Na przykład – mamy Narodowe Centrum Badań i Rozwoju, jeśli będzie ono miało uruchomione z Polską Agencją Kosmiczną program kosmiczny, to jakiś element tych stu milionów tam będzie. Jest program badawczo-rozwojowy Ministerstwa Obrony Narodowej, tam też można aplikować jeśli MON ma ambicje budowania między innymi systemów satelitarnych. Musimy zwiększyć „odzyskiwalność” w Komisji Europejskiej. Jednak najbardziej uchwytnym elementem tego finansowania są fundusze strukturalne, centralne i regionalne. I rozumiem, że jeśli region jest zainteresowany, nie będzie się od tego uchylał.

D.O.: Podsumowując – jaki wkład w rozwój nauki i przedsiębiorczości w Polsce może mieć sektor kosmiczny?

M.B.: Są różne dziedziny. W niektórych nawet pojedynczy obywatele są bardziej zainteresowani, a w innych zainteresowane jest państwo i administracja. Pomijając wspomniany już resort obronny. Obywatel kupi sobie system GPS i już korzysta z technologii kosmicznej. Państwu służyć mogą systemy informacji ukierunkowanych na kwestie ekologiczne, zasobów naturalnych, oceny plonów rolnych, kontroli tego, czy rolnicy rzeczywiście prowadzą uprawy zgodne z deklaracjami składanymi we wnioskach o pozyskanie unijnych dofinansowań. Satelity mogą sprawdzać stan zagospodarowania przestrzennego, sprawdzać legalne i nielegalne zabudowy. To ostatnie akurat powinno zainteresować poszczególne samorządy regionalne. W technologii kosmicznych mogą korzystać służby MSW sprawdzając stan zagrożenia klęskami żywiołowymi i tak dalej, i tak dalej. Zastosowań jest bardzo wiele.

D.O.: Na koniec mam pytanie związane z pańskimi dalszymi planami. Wspomniał pan, że będzie się ubiegał o możliwość kontynuowania swojej dotychczasowej działalności. Czy, jeśli zostanie pan wybrany na stanowisko stałego prezesa Polskiej Agencji Kosmicznej, przeprowadzi się pan do Gdańska?

M.B.: Pewnie będzie wyglądało to tak, że przez trzy dni będę mieszkał tu, w Gdańsku, a dwa kolejne spędzę w Warszawie. Jak wspominałem, pewne rzeczy będzie trzeba załatwiać na miejscu, w stolicy.
A co do Gdańska i całego regionu – Gdańsk bierze na siebie zobowiązanie, które jest też szansą nie tylko dla miasta czy regionu, ale i dla całej Polski. Branża kosmiczna to wysokotechnologiczny sektor, który można tu stworzyć, ale trudniej go będzie utrzymać. Mam nadzieję, że to się uda zrobić przy wsparciu ze strony samorządu i rządu i będą powstawać nowe przedsiębiorstwa. Będą powstawać małe i większe przedsiębiorstwa inwestujące „w kosmos”. Jestem dobrej myśli, widzę, że gdańszczanie są przedsiębiorczy, więc wszystko da się zrobić.

Dariusz Olejniczak

Dodaj opinię lub komentarz.