Park Rozrywki Cricoland w Gdańsku został otwarty w 1991 roku przez Wiesława, artystę cyrkowca, oraz jego przyjaciela i wspólnika, Ulricha Schuberta. Wiesław dostarczył pomysł na park rozrywki, natomiast Ulrich dostarczył środki finansowe niezbędne do jego realizacji. Początkowo rozpoczęli od skromnego parku, który podróżował po Polsce. Jednak w kulminacyjnym momencie, na początku lat 90., park ten rozrósł się do imponującej liczby czterech stałych lokalizacji (Warszawa, Gdańsk, Szczecin, Lublin), a także objazdowych lunaparków. To osiągnięcie w tamtych czasach z pewnością zrobiło duże wrażenie.
Jak pisano w artykule sponsorowanym zamieszczonym na łamach „Dziennika Bałtyckiego”, w październiku 1991 r. na Placu Zebrań Ludowych w Gdańsku “ustawiono 30 karuzeli dla dzieci, 12 dla dorosłych i młodzieży oraz kino „Cinema ’90”. Do tego wirująca gwiazda, pałac śmiechu, elektryczne auta i wiele innych atrakcji”. Również w Gdyni znajdowała się dyskoteka z karuzelami – na placu Kościuszki, działająca do ok. 1995 r., będąca jednak prawdopodobnie własnością wspólnika Wiesława Podgórskiego, Ulricha Schuberta, a która już w roku 1994 nosiła nazwę “Holiday Park”.
Tu należy wspomnieć więcej o właścicielu. Wieslaw Podgórski w czasach PRL był znanym cyrkowcem o pseudonimie “Crico”. Jeszcze przed upadkiem komunizmu prowadził działalność gospodarczą – już w połowie lat 80. był właścicielem objazdowego parku “Rex”. Na początku lat 90. zaczął poważniej działać w branży rozrywkowej i czasu wolnego, następnie z byłego majątku firmy (o tym pod koniec) stworzył mały park rozrywki w Powsinie oraz dorabiał jako konferansjer. Potem niespodziewanie pojawił się u boku Andrzeja Leppera – był jego doradcą ds. kultury i dziedzictwa narodowego w czasie, gdy szef Samoobrony sprawował funkcję ministra rolnictwa, w międzyczasie angażując się w przeróżne projekty kulturalno-rozrywkowo-polityczne. Zmarł tragicznie, popełnił samobójstwo w czerwcu 2011r.
Co działo się w Cricolandzie i we współpracy z nim, oprócz możliwości skorzystania z urządzeń lunaparkowych? Festyny świąteczne, imprezy na plaży na Stogach, dyskoteki, koncerty z udziałem gwiazd, akcje charytatywne, finały Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, występy teatralne… Oferowano też darmowy wstęp dla dzieci chorych, niepełnosprawnych, z domów dziecka. Bilety wstępu można było wygrać w rozlicznych konkursach organizowanych m. in. przez Dziennik Bałtycki i Wieczór Wybrzeża.
Park prosperował nieźle – do tego stopnia, że reklamy ich wydarzeń w lokalnej prasie, niebędące artykułami redakcji, można było liczyć na palcach. Interes szedł dobrze, w końcu powstanie takiego parku było powiewem Zachodu w ciągle jeszcze szarej i ponurej rzeczywistości Polski pierwszej połowy lat 90. Nie tylko dzieciaki były zachwycone. W “Dzienniku Bałtyckim” z września 1991 możemy przeczytać, że “(…) z działalności „Cricolandu” zadowolone są także władze miasta. “Jest to jedno z najlepszych naszych przedsięwzięć” – twierdzi wiceprezydent Ryszard Gruda (…)”.
W październiku 1991 roku miasto przedłużyło umowę dzierżawy na kolejne 5 lat, aczkolwiek zastrzegano, że park po tym czasie będzie musiał zmienić lokalizację, ponieważ planowano tam budowę węzła komunikacyjnego (nie powstał do tej pory). Zdaje się, że zachwyt minął dość szybko, bo niedługo potem w mediach zaczęły pojawiać się pierwsze negatywne opinie.
W październiku 1991 firma wykupiła artykuł sponsorowany, gdzie tłumaczono czytelnikom, że materiał TV Gdańsk o brudzie na terenie parku jest “arcydziełem manipulacji obrazem i słowem”.
W lipcu 1992 jest jeszcze gorzej: “Po publikacjach w „DB” i reportażach, emitowanych w Radio Gdańsk S.A. na temat gdańskiego parku rozrywki “Cricoland”, wiele instytucji zainteresowało się tą kontrowersyjną sprawą”. Mowa o tak poważnych przestępstwach jak rzekome napastowanie seksualne nieletniej dziewczynki przez obsługę, wyciąganie broni palnej przez ochronę w kierunku osoby, która przywiozła tam autem grupę sierot, a w prokuraturze toczyło się wiele spraw dot. Cricolandu. Na dodatek prezydent miasta nakazał opracowanie szczegółowego planu bezpieczeństwa obiektu pod groźbą zamknięcia. 28 lipca miałaby się odbyć drobiazgowa kontrola.
Zjechały się chyba wszystkie możliwe instytucje – straż pożarna, miejska, Urząd Miasta, sanepid.
“Dziennik” pisze: “Jak poinformował nas doc. dr. inż. Zenon Głażewski, dyplomowany rzeczoznawca Stowarzyszenia Inżynierów i Techników Mechaników Polskich, na dwadzieścia kilka działających obecnie urządzeń, tylko cztery miały wymagane dokumenty prób bezpieczeństwa”. Ochrona miała wspólny gabinet z pielęgniarkami, sanepid załamał ręce, Franciszek Jamroż zamknął park.
Były też problemy ze zwierzętami – kucykami oraz niedźwiedziem trzymanym w złych warunkach.
W lipcu 1992 pracownicy Cricolandu, niezadowoleni z pracy jednego z dziennikarzy Radia Gdańsk i reportażu na temat parku przez godzinę okupowali budynek Radia, a autor musiał uciekać „od tyłu”, skacząc przez płot. W 1994r. ukazuje się obszerny wywiad, wspomniany już wcześniej doc. dr. inż. Zenon Głażewski nie pozostawia suchej nitki na działalności parków rozrywki, na ówczesnym prawodawstwie, służbach kontrolnych.
Witold Dąbrowski, dyrektor Inspektoratu Dozoru Technicznego w Gdańsku stwierdził, że “(…) większość urządzeń to wysłużone, praktycznie nadające się na złom, tylko zmodernizowane konstrukcje kupione w krajach zachodnich”. Inż. Głażewski podważa także opinie wydane dla Cricolandu przez inż. Tadeusza Wasilewskiego: “nie jest dyplomowanym ekspertem Stowarzyszenia Inżynierów i Mechaników Polskich i nie ma prawa występować jako samodzielny ekspert w imieniu tej organizacji. Co ważniejsze, jego specjalność w SIMP nie ma nic wspólnego z urządzeniami rozrywkowymi, jest natomiast rzeczoznawcą SIMP od obróbki plastycznej i… tłoczenia metalowych misek”.
Zawalenie karuzeli “Księżniczka Karolina” w podwarszawskiej miejscowości Stegny, staranowanie dziewięciolatki przez elektryczny samochodzik w Gdańsku w 1992 r., pożar warszawskiego Pałacu Strachów Cricoland w Dzień Dziecka 1993r., w końcu – odpadnięcie drzwi od karuzeli w gdańskim Cricolandzie w 1997r. – za te wszystkie nieszczęścia był odpowiedzialny Wiesław Podgórski, który nie dbał o bezpieczną zabawę.
Początkowo właściciele parku plany mieli ambitne: w kwietniu 1993r. planowano wybudować… zadaszone delfinarium z amfiteatrem na 1100 osób i basenem o średnicy 12 metrów, miał być on zlokalizowany za nieistniejącą już muszlą koncertową. W czerwcu 1995r. wymyślono, by utworzyć nową część parku w okolicznym lesie, na co nie chciał zgodzić się Zarząd Miasta, bo las był “buforem” między sąsiednimi zabudowaniami i cmentarzami, zresztą, okoliczni sąsiedzi narzekali na hałasy dochodzące stamtąd. Kwitła również działalność gospodarcza. Rok 1994 gdański park rozrywki mógł uznać za zdecydowanie udany – z okazji Dnia Dziecka zorganizowano wielki festyn (wraz z otwartym w sierpniu 1993 barem Mc’Donalds!), a przez całe wakacje – występowali tam znani artyści. Dziennik Bałtycki odnotował: (…) “serię występów rozpocznie 23 czerwca br. zespół Trubadurzy. Ponadto podpisano już kontrakty z zespołem BAJM i czeską piosenkarką Heleną Vondrackovą. Planowane są też występy zespołów: MAANAM i Czerwone Gitary”. W 1995 roku gości zachęcano m.in. sierpniowym koncertem z okazji trasy “Lata z Radiem”, oraz “Latem z Dziennikiem Bałtyckim” gdzie śpiewali Rudi Schubert, De Mono, Magdalena Durecka, Paweł Stasiak i Krzysztof Jańczak – “Japa”. Do “Dziennika” załączono kupon, dzięki któremu można było wygrać nagrody, a we wrześniu odbył się ostatni ogromny wakacyjny festyn, gdzie gościli m.in. Marian Opania czy Urszula z Budką Suflera, a także odbyło się losowanie nagród. “Dziennik” był współorganizatorem. Choć już wtedy zaczynały się kłopoty – Opania i Urszula nie dojechali przez, cyt.: “organizacyjne niedopatrzenia finansowe”.
Rok 1996. Jak co roku, na Jarmarku ma się pojawić karuzela. Dziennik Bałtycki pisze w wydaniu z 1 sierpnia:
“Turyści uważają, że jest mocno sfatygowana”. ”Karuzela nie wzbudza entuzjazmu przechodniów. Rysunki są okropne – mówią Ania i Kamila ze Szczecina. Ciekawe dlaczego tygrysy przypominają świnie. Inni zwracają uwagę na zardzewiały szkielet i brudny namiot. Mam wrażenie, że się niedługo rozsypie – uważa pani Ewa, mieszkanka Gdańska. Na pewno nie pozwolę dziecku na niej jeździć”.
Czytamy dalej: “Przetarg na karuzelę ogłosił organizator Jarmarku, Międzynarodowe Targi Gdańskie. Zgłosiły się dwie firmy, wygrał gdański Cricoland. Karuzela stoi w tym miejscu już od wielu lat – powiedział Jerzy Pasiński, dyrektor MTG. Jest to atrakcja wpisana w plan Jarmarku”.
8 maja 1997r. w parku rozrywki dochodzi do wypadku. Do Gdańska przyjechała wycieczka (18 osób plus wychowawczynie) z Dobrego Miasta z okolic Olsztyna, z zamiarem wizyty w Cricolandzie. Podczas pracy karuzeli “Round Up”, prawdopodobnie z powodu niedomkniętych drzwiczek, dochodzi do urwania kraty. Szybujące drzwi trafiają w trójkę chłopców – Dariusza, Wojciecha i Krzysztofa. Najciężej ranny jest Dariusz.
“Najwięcej obaw budzi stan Dariusza P., który doznał potężnego urazu głowy wskutek uderzenia i ma krwiak nadtwardówkowy. Chłopiec jest wciąż głęboko nieprzytomny i oddycha przy pomocy respiratora – wyjaśnia „Dziennikowi” dr n. med. Andrzej Basiński, szef Oddziału Anestezjologii Klinicznej w szpitalu przy ul. Łąkowej”. Urządzenie i urwane drzwi badali specjaliści z Laboratorium Kryminalistycznego Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku.
Po wypadku wesołe miasteczko otwarto ponownie 29 maja. „Wszystkie urządzenia są sprawne” – zapewniano. W sierpniu 1997 r. w Magazynie “Rejsy” ukazuje się rozmowa z byłym dyrektorem technicznym Cricolandu, który przyznał wprost: “(…) w lunaparku stoi jeszcze kilka urządzeń mogących się rozsypać w każdej chwili. Odszedłem, ponieważ nie chciałem iść do więzienia”. Rozmawiano też z najciężej poszkodowanym. Wypadek zniszczył mu życie, a firma nawet nie zainteresowała się jego losem. W tym samym miesiącu, w innym wydaniu “Dziennika” pojawiła się informacja, że mimo to mieli pojawić się inwestorzy chętni na kontynuowanie działalności Cricolandu.
Umowa dzierżawy Placu Zebrań Ludowych wygasła 31 grudnia 1997 r., a Zarząd Miasta Gdańska jej nie przedłużył. Dodatkowo, spółka popadła w długi, zadłużeni byli w ZUS, US, Urzędzie Miasta. Urządzenia po Cricolandzie zlicytował gdański Urząd Skarbowy.
12 maja 1998 r. “Dziennik” publikuje notkę: “Przed gdańskim Sądem Rejonowym rozpoczął się proces Krzysztofa R., dyrektora gdańskiego Cricolandu oraz dwóch innych pracowników, oskarżonych o „nieumyślne spowodowanie ciężkich obrażeń ciała” u trzech chłopców, rannych w wesołym miasteczku w maju ub.r. Na ławie oskarżonych, obok dyrektora R. zasiedli Jarosław M., kierownik działu technicznego „Cricolandu” i Jacek Z. pracownik techniczny spółki, konserwator urządzeń lunaparku”. Dyrektor gdańskiego oddziału decyzję o dopuszczeniu urządzenia miał skonsultować z prezesem, Wiesławem Podgórskim.
Ostatnie wieści z procesu pochodzą z listopada 1998 roku – proces musiał rozpocząć się od nowa przez błędy proceduralne. Czy skazano pracowników Cricolandu? Czy najciężej poszkodowany Darek doszedł do siebie? Od tej pory minęło ponad ćwierć wieku, wiele się zmieniło, w kraju zbudowano ogromne kompleksy rozrywkowe. Czy nadal boicie się stanu technicznego tych urządzeń, a może wręcz przeciwnie?
Janusz Ch.
W czasie pisania tego tekstu korzystałem ze źródeł:
„Śmierć Wiesława Podgórskiego, współpracownika Leppera”
“SMUTNA HISTORIA MISIA Z “CRICOLANDU”
“Cricolandu nie będzie”
oraz zasobów Bałtyckiej Biblioteki Cyfrowej, skanów “Dziennika Bałtyckiego”
zdjęcia: Robert Kwiatek, Dziennik Bałtycki.
A dlaczego nikt nie mówi i nie pisze o wypadku który odbył się 1 czerwca 1991 r. W którym brałam udział ? Dmuchany materac na którym się bawiłam pod wpływem wiatru uniósł się ze mną na wysokość 10 piętra . Po pewnym czasie z niego spadłam . Kolejny wypadek i wszystko zatajone ….