Strefa obywatelska

To nie są magiczne święta – felieton bożonarodzeniowy

Magia robi karierę na przestrzeni ostatnich lat. I nie myślę tutaj ani o rosnącej liczbie przepowiadających przyszłość wróżek i różnego rodzaju uzdrowicieli, ani o nieziemskich wręcz zdolnościach naszych polityków, którzy niczym za dotknięciem zaczarowanej różdżki wraz ze zbliżaniem się daty wyborów, dokonują ponadrzeczywistych fikołków. Chodzi mi o przymiotnik „magiczny”, który wrył się w słownik z iście nierealną siłą, monopolizując próbę opisania świata nadprzyrodzonego, wypartego z naszych głów wraz z rzekomym tryumfem nauki i tak zwanego postępu.

Sukces „magii”, to raczej przejaw infantylizmu, który ma do zaproponowania rozumienie świata na poziomie dziecięcej, pierwotnej percepcji.

Wszystkie święta stają się zatem magiczne. Już podczas listopadowej uroczystości Wszystkich Świętych media i lokalni politycy, donosili nam o „magicznej atmosferze trójmiejskich cmentarzy”, co dowodzi nie tyle braku zrozumienia powagi towarzyszącej wspomnieniu o zmarłych, co raczej deficytów intelektualnych. Teraz tytuły artykułów pełne są „magii wigilijnego wieczoru” i tym podobnych porównań. Nie mają one nic wspólnego z istotą Świąt Bożego Narodzenia, a nawet, pisząc wprost, stoją z nimi w pełnej sprzeczności.

Pal licho reklamy, przesycone atmosferą rodem z disneyowskich kreskówek o zaczarowanym świecie. Ich celem jest wyłącznie rozbudzenie wyobraźni, która ma zamroczyć rozum w chwili podejmowania decyzji o zakupach prezentów, więc można te głupoty wybaczyć.

Nie sądzę, żeby ta wszechobecna „magiczność” była też jakąś złowrogą próbą przemyślanej walki z religijnością Polaków, którzy jako jedni z ostatnich toczą nierówny bój z postępującym w Europie neopogaństwem. Miłośników teorii spiskowych muszę rozczarować. Nie ma tajnego zgromadzenia, które ukuło opowieść o magii, chcąc ją przeciwstawić chrześcijaństwu, a teraz sączy ją nam do głów w oczekiwaniu na tryumf zła – takie tłumaczenie dopiero byłoby „magiczne”!

Sukces „magii”, to raczej przejaw infantylizmu, który ma do zaproponowania rozumienie świata na poziomie dziecięcej, pierwotnej percepcji. Takiej, w której wszystko da się rozwiązać za pomocą zaczarowanej różdżki, w której wykonując czynność przypisaną danemu zaklęciu, jesteś pewien, że ono zadziała. Jak pisał J.G. Frazer w genialnym antropologicznym eseju „Złota Gałąź”, która to książka za komuny stała na biblioteczkach w większości domów mających ambicję uchodzić za mieszkanie intelektualistów, „wiek magii poprzedził wiek religii”. Był zatem czymś mniej rozwiniętym, prymitywniejszym, naiwnym. Magia nade wszystko dawała człowiekowi poczucie wpływu na rzeczywistość. Przyjęcie religii jako drogowskazu, było „wypłynięciem z pradawnej zacisznej przystani na wzburzone morza niepewności i wątpliwości”.

Ale dziś coraz mniej chce nam się żeglować, bo jesteśmy przytłoczeni tysiącem drobnych zadań, zmęczeni hekatombą złych informacji, syci i znudzeni – czasem zbyt mocno przekonani o własnej omnipotencji. A drugiej strony intuicyjnie czujemy, że to, co świat racjonalny i policzalny oferuje nam na wyłączność, jest zaledwie fragmentem obrazu, którego nigdy w całości nie uda nam się tu, na ziemi, obejrzeć. To wielkie rozdarcie towarzyszy nam każdego dnia. I chociaż z upływem lat lepiej dostrzega się różne drogowskazy, to często brakuje już werwy, żeby wstać i od nowa podążać. Tę siłę dają Święta Bożego Narodzenia. I zapewniam, nie ma w tym żadnego czary-mary.

Dlatego nie chcę by życzono mi „magicznych świąt”. Pragnę jedynie tych prawdziwych, nawet jeśli będą one oznaczały, że muszę znowu popłynąć przez morze niepewności, znużenia i przekraczania różnych barier. Wiem, że i tak będą wspaniałe – bo mam to wielkie szczęście i łaskę spędzania ich z blisko 90-cio letnim ojcem, rodziną i przyjaciółmi. W domu na Podhalu, gdzie kształtowała mnie prostota wiary, siła nadziei i ogrom miłości.

Życzę zatem Drogim Czytelnikom Świąt Bożego Narodzenia, które są tak realne, że można ich niemal dotknąć. Które tu, u nas w Polsce, w unikalny sposób łączą z sobą mądrość tradycji z głębią refleksji, w pełnej symboli obrzędowości. W cieple rodzinnych relacji pozwalających chociaż na te kilka dni, przypomnieć sobie o tym, co najważniejsze.

Wojciech Wężyk, Dziennik Bałtycki

Dodaj opinię lub komentarz.