Architektura i urbanistyka

Plan dla Gdańska – cz. 13 Miasto katastrofy intelektualnej

Poniższy tekst jest zakończeniem cyklu Na przykładzie Gdańska. Wszystkie prezentowane artykuły są fragmentami dłuższego eseju Zbigniewa Sajnoga. U nas przedstawiliśmy następujące części:

Konsulaty kulturalne

Wracając do głównego toku naszych rozważań o możliwym planie dla Gdańska – z pomysłem indywidualnej zabudowy i nieustającego światowego konkursu na projekt kamienicy gdańskiej, tudzież konkursu inwestorów, współgrałby pomysł utworzenia w Gdańsku konsulatów kultury różnych państw świata. W zamyśle byłyby to kulturalne reprezentacje krajów, które przyjęłyby takie zaproszenie. Po roku 1989 był czas, w którym dla zapraszanych krajów byłoby to zaszczytem.

Taka inicjatywa świetnie lokowałaby się w tradycji miasta wielu narodów, co wynikało z położenia geograficznego i z historii – czyli naturalnie, a nie z ideologii multi-kulti. Byłoby to niejako podjęcie historycznej sytuacji współpracy ludzi wielu narodów rozkwitającej w wolności Rzeczypospolitej – co zaowocowało rozkwitem tego miasta. Dziś byłoby podjęciem tego w warunkach odzyskanej wolności, kolejnej Rzeczypospolitej.

Możliwe są różne klucze takich zaproszeń – mogłyby być skierowane do narodów, których przedstawiciele żyli, działali, tworzyli w Gdańsku. Kluczem mogłaby być tradycja Hanzy. Można byłoby zaprosić do takiej współpracy kraje, które pomagały „Solidarności”. Fakt ustalenia kształtu Europy właśnie w Gdańsku mógłby być jednym z wyrazistych motywów takiego zaproszenia, ale też ogólnie tradycja „Solidarności”.

Technicznie można wyobrazić to sobie tak, że miasto daje miejsce i taki zaproszony kraj buduje tu swoją kamieniczkę, swój dom funkcjonujący jako ośrodek kultury, w którym odbywają się wystawy, spotkania, prezentacje, gdzie przyjeżdżają pisarze, naukowcy, aktorzy, ale też inne ważne osoby w kulturze, i szerzej, w ogóle w życiu tych krajów, narodów. Służyłoby to prawdziwemu wzajemnemu poznawaniu się, rozmowie i współpracy – bo takie przecież nie odbywają się w kulturze „pop-szołów”, która jest tylko świecącą atrapą, pozorem łączności i uczestnictwa.

Każdy kraj ma swoje rocznice, swoje szczególne okazje, obchody, każdy ma swoich wybitnych twórców, naukowców, swoich bohaterów, ludzi dokonujących rzeczy ważnych i ciekawych. Gdyby udało się zachęcić do stworzenia takich ośrodków chociażby na przykład jedną trzecią państw świata – mielibyśmy barwne miasto żyjące cały rok.

W takim gronie można byłoby inicjować wspólne przedsięwzięcia o skali jakiej samo miasto nie udźwignęłoby ani organizacyjnie, ani intelektualnie, ani poziomem artystycznym, ani finansowo.

Działanie konsulatów kultury nawzajem napędzałoby się z gdańskimi mediami. Byłaby płaszczyzna działania w ramach której można stworzyć pulsujący życiem, promieniujący ośrodek. Miasto – unikat, czego oczywiście nie osiągnie się zastawiając je blokami za drucianą siatką.

Zastawiając w oczekiwaniu, że goście ze świata będą ściągać tu, by je podziwiać – albo osiedlać się w nich. Dlaczego i po co mieliby to robić?

Póki co, rok w rok sezon „ucina się jak nożem”, Gdańsk staje się na powrót senną mieściną i mimo nawet dość licznych imprez, koncertów, wystaw – nie jest miastem żywym, nie jest miastem żyjącym przez cały rok.

Stworzenie takich konsulatów kulturalnych relatywnie byłoby niedużą inwestycją. A czy umiemy wyobrazić sobie jak wyglądałby Gdańsk, gdyby na przykład takie pomysły wdrożono tuż po 1989 roku? Jaki miałby dziś status? Jakie powstawałyby poprzez to możliwości? Dlaczego zatem czegoś takiego nie robiono? Takiego rodzaju prostych i oczywistych pomysłów nie realizowano – mając przecież przychylność najmożniejszych postaci światowej polityki? Czym się zajmowali, o czym myśleli ludzie przez te lata władający naszym miastem?

Po różnych doświadczeniach politycznych idea konsulatów kultury może dziś budzić obawę przed ewentualnością sprowadzenia sobie jakiejś ideologicznej inwazji, ale dlaczego mielibyśmy tego się obawiać? Czy nie jest właśnie dobrze – po pierwsze: rozmawiać, po drugie: być gospodarzem, moderatorem rozmowy. I, mówiąc inaczej: jeśli ktoś przyjechałby z kłamstwem, to gdzie, jak nie tu, miałby otrzymać lekcję i dowiedzieć się prawdy?

zegar słoneczny w cieniu

Trójmiejska Scena Alternatywna

W latach osiemdziesiątych w Trójmieście zaistniał fenomen Trójmiejskiej Sceny Alternatywnej – kilkudziesięciu niezależnych zespołów muzycznych, barwnego i bogatego, twórczego środowiska młodych ludzi. Komuna, stan wojenny, demonstracje, aresztowania, pałowania, cenzura, prześladowania, morderstwa; w sklepach ocet, w powietrzu smog, dym, trucizna, szary odcień szarości – i oto dzieciaki wypłynęły sobie na wyspy szczęśliwe. Anglicy mając taki fenomen zrobiliby story i sprzedali na cały świat. Tu, w Trójmieście pozwolono temu zjawisku po prostu zmarnieć. Kolejny akt bezrefleksyjnego zmarnowania, zadeptania i utylizacji.

A pomyślmy, przecież to jest gotowy materiał na musical! Jest ogromna ilość oryginalnej muzyki, wystarczyłoby porozmawiać z ludźmi Sceny, wysłuchać ich historii, poprowadzić wątki – libretto złożyłoby się samo. Jest Teatr Muzyczny, który mógł taki oryginalny spektakl wystawić, ograć, potem można było pomyśleć o wersji filmowej. Nie chcę komukolwiek robić jakiejś przykrości, ale może taki musical nie spotkałby się w USA z zarzutem wtórności – jaki spotkał „Metro”? Żywa, autentyczna historia, nasza, prawdziwe, barwne postacie, prawdziwe życie, prawdziwe emocje tamtego czasu w prawdziwych przeżyciach, w muzyce, w tekstach, rysowane na tle wydarzeń rangi światowej. Prawdziwa opowieść o życiu w mieście, w którym narodził się współczesny świat.

Można też było podejść inaczej, zrobić serial telewizyjny o TSA, fabularny, albo dokument muzyczny – kolejne odcinki poświęcone kolejnym zespołom. Nawet i dziś, są jeszcze, żyją ludzie, są nagrania, materiały archiwalne – w końcu jest tu lokalna telewizja, radio. Ale nie – nic z tego. Dopiero całkiem niedawno, tuż przed swoją śmiercią Yach Paszkiewicz nakręcił film dokumentalny o Trójmiejskiej Scenie Alternatywnej. Film zresztą nie miał też jakiejś specjalnej promocji. Nie jest przywoływany przez urzędników wypowiadających się na temat promocji miasta.

Jest w Gdańsku tyle okazji, jest święto miasta, obchody, rocznice, zabawy sylwestrowe – czemu nie ma koncertów trójmiejskiej muzyki tamtego czasu, Trójmiejskiej Sceny Alternatywnej? Kim jesteśmy – sponsorami bonejemów? Ciągle to uchodzi za właściwą pozycję: pogarda dla siebie nawzajem i na klęczkach przed Zachodem? Najpierw przymusowy język rosyjski, teraz przymusowy angielski?

Podobnie jak w kwestii gdańskiej poezji, miasto powinno sfinansować opisanie historii Trójmiejskiej Sceny Alternatywnej, opracowanie encyklopedii. Wypadałoby opisać tę historię niezależności w totalitarnym systemie, nakreślić sylwetki, pokazać twarze ludzi, którzy mimo presji zachowali twórczą postawę i którzy też ponieśli konsekwencje swojej niezależności. Miasto powinno ufundować stypendium na opracowanie tej historii i doprowadzić do wydania boxu z muzyką gdańskich zespołów – znów byłby to razem jakże pożyteczny materiał promujący miasto.

Proszę zauważyć, że te dwa tak znaczące zjawiska jak gdańska poezja i Trójmiejska Scena Alternatywna zostały przez prowadzących miasto całkowicie zignorowane.

Nawiązując do kwestii polityki zadeptywania, zacierania – to jest bardzo ciekawe, że propozycją dla młodych ludzi czasu tak zwanej transformacji miały być Młode wilki. A nie, na przykład, właśnie twórcza droga twórczych młodych ludzi w opozycji do komuny. Nie: znajdywanie się w obliczu totalitaryzmu, nie: radzenie sobie z niewolą – nie. Propozycją, fascynacją, wzorem dla młodych ludzi miały być szybkie pieniądze, mafia, przemyt materiałów radioaktywnych i mordowanie dla zysku. Taki rodzaj wzruszeń, takie ideały i ten typ wartości polityka kulturalna uważała za właściwy dla młodzieży czasu transformacji. Dla starszych – Psygody esbeków, dla młodszych romantic bandyterka i skuter wodny. Ot co.

zegar słoneczny w cieniu

I to należy w pierwszym rzędzie zmieniać, publiczny grosz, jeśli ma być łożony na kulturę – niech to będą dzieła, które mówią o nas, o naszym życiu, które naprawdę są nam potrzebne. Jeśli wydajemy na reklamę miasta – przez film etc., to niech będzie to umieszczanie Gdańska w kontekstach budujących, nie tandetnych i robionych li tylko po to, by zarobić pieniądze, ale też i nie w jakichś bezcelowych depresantach w rodzaju Prawa Agaty. Główna bohaterka tego serialu w trakcie rozmowy telefonicznej wypowiada kwestię: Będzie mi brakowało plaży i Teatru Szekspirowskiego. To ma być reklama naszego miasta – na to z kasy miasta idą poważne pieniądze. Przecież to jest niepoważne. Mając taki kapitał promocyjny, budujący perspektywę i mogący posłużyć budowaniu wartościowego wizerunku – trwonić pieniądze na pustki?

Gdańsk powinien być marką, która się ceni, która coś znaczy. My mamy zbyt poważne sprawy, zbyt poważne kwestie do wyjaśnienia, omówienia, do załatwienia, aby marnować publiczne pieniądze w tak niedorzeczny, ignorancki sposób.

Serial

Zatem przeznaczanie pieniędzy na produkcję filmów, których akcja dzieje się w Gdańsku ma być inwestycją w reklamę miasta, budowaniem jego wizerunku, ale właśnie, niestety dzieła, na które prowadzący miasto łożą pieniądze, nijak mają się do jego rzeczywistego potencjału, zazwyczaj są to produkcje błahe. Tymczasem przecież Gdańsk ma nieprzebraną ilość historii do opowiedzenia, do wykorzystania, przebogatą historię, mnóstwo barwnych postaci, wydarzeń. Także mnóstwo możliwych do wykorzystania w takim serialu wątków, motywów współczesnych: wątek archeologów i poszukiwaczy skarbów, wątki artystyczne i polityczne, muzyczne i sensacyjne, o nauce i o ekologii, o miłości i o wierze, o totalitaryzmach i o wakacjach, o zagładzie i o życiu, o hitleryzmie i sowietyzmie, o zniszczeniu i odbudowie, o zabytkach i o dronach, o porcie i o sporcie, o lasach i o ptasiej wyspie, o wspomnieniach i o przyszłości – wystarczy znaleźć klucz, sposób na zorganizowanie tego materiału.

A od strony technicznej/realizacyjnej jest tu mnóstwo artystów, aktorów, muzyków, literatów, poetów, tancerzy, filmowców, scenografów, rekonstruktorów, ludzi zajmujących się modą, kostiumami, specjalistów od animacji, przeróżnych pasjonatów… Są unikatowe, urozmaicone, charakterystyczne plenery i wnętrza, jest szkoła filmowa w Gdyni, jest telewizja, są przeróżne teatry, opera, szkoła baletowa… Należy zapytać, dlaczego nie tworzy się w Gdańsku, powiedzmy: serialu telewizyjnego, jak to możliwe, że Trójmiasto nie ma swojego serialu? Weźmy przykład Sandomierza, który na serialu Ojciec Mateusz zbudował swoją turystyczną karierę, zdobył wielką sławę i odnosi korzyści. A przecież w Gdańsku są nieporównanie większe możliwości, spokojnie można zrobić rzecz oryginalną, nie jakiś schematyczny format. Mogłaby tu powstawać rzecz cenna, wielkiej wagi. Barwna i mądra.

Z pewnością znaleźliby się sponsorzy zainteresowani lokowaniem w serialu hoteli, restauracji, klubów, stoczni, sklepów i innych przedsięwzięć, na przykład wydarzeń kulturalnych, czy naukowych, albo politycznych. Znakomicie podnosiłoby to atrakcyjność turystyczną miasta. Serial mógłby być wielką pomocą dla gdańskich artystów, dając im zatrudnienie, możliwość realizacji i promocję. Serial stwarzałby też możliwości nagłaśniania spraw, podnoszenia problemów, zabierania głosu w dyskusji, utrwalania wydarzeń – na wielu płaszczyznach byłby wielką korzyścią dla miasta. Mógłby być dziełem gdańszczan, którzy mogliby także wprost, na przykład przez Komunikator uczestniczyć w tworzeniu serialu, poddawać wątki, pomysły. Wręcz mógłby to być serial pisany przez gdańszczan, rysujących dzieje życia bohaterów.

Mogłyby też brać udział w serialu prawdziwe postacie, na przykład gdańscy naukowcy, politycy, społecznicy, artyści. Życie bohaterów mogłoby być splatane z ich sytuacjami życiowymi.

Gdyby wdrożyć w Gdańsku projekty zabudowy indywidualnej, nieustający światowy konkurs na kamienicę dla Gdańska i konsulaty kultury – także i one mogłyby się stać tematami czy tłem serialu, jako stały, rozwijający się w życiu performace.

Wprowadzając do serialu wątki historyczne można zaprosić do współpracy wiele krajów: Niemcy, Rosję Szwecję, Francję, Holandię, Danię, Szkocję itd., tu jest mnóstwo możliwości. Można stworzyć rzecz i wziętą i pożyteczną, bawiącą i edukującą i przynoszącą różne korzyści. Byłoby to i pożytkowanie legendy i potencjału miasta – i rozwijanie ich zarazem.

Niestety, Gdańsk nie ma w takich sprawach zainteresowania, Gdańsk zajęty jest czym innym. Gdańsk ambergoldem słynie, prawda?

Naprawdę, co się nam mówi teraz o „mieście solidarności” to, przepraszam, ale to jest pośmiewisko, jakie gdańszczanie dają z siebie robić.

zegar słoneczny w cieniuMedia, Gazeta Artystyczna

Jest w Gdańsku wiele wydarzeń artystycznych, kulturalnych i wszystko to niby wzrasta, rozkwita, ale problem jest w sadowieniu tego na złym fundamencie, na wykrzywionym stelażu, zdegenerowanej konstrukcji. Życie porasta ten karłowaty, pokrętny, zwichrowany, omijający kościec, ten kształt – i uleczenie z tej nieprawdy staje się trudne, bo jakby było atakiem na to życie, a chodzi o to, by te krzyworosty wyprostować.

Życie pozornie buja i krzewi, ale utrwala stare kłamstwo i zwichrowanie, jest bonsai spętywanym od wewnątrz, jest kradzieżą życiowych soków. Wysiłki i prace nie dają efektów miary, jaką mogą i powinny wydawać. Niby rośnie świeże i nowe, ale staje się zasłoną nienormalności. Wydaje się obfitością, ale jest skakaniem pod poprzeczką.

Ale i gorzej, skoro przesłania ową politykę zacierania, wykluczania, rozśrodkowania. Kultura gdańska zawodzi – pozwala ową politykę realizować, a wytwarza i ugruntowuje przekonanie, że z kulturą w Gdańsku jest w porządku, jest dobrze. W niedawno przeprowadzonym przez Radio Gdańsk sondażu – tak właśnie odpowiedziało 76% ankietowanych!

Wydaje się, że dzieje się tak dużo,

tak dużo i fajnie,

ale to przybór

na płyciźnie.

Brak istoty,

zwalisko bez kośćca.

Nie tworzące z życia.

Szybkie imprezy,

odbywane bez rozmowy.

Brak jest żywych, poważnych mediów. Należy otworzyć Rozmowę, a wtedy zobaczymy kto ma jakie idee, pomysły, argumenty – i czy się bronią. Kultura w istocie jest polem/obszarem rozmowy więc rozśrodkowanie, wykluczanie, zacieranie jest w istocie uszkadzaniem kultury. Trzeba otworzyć Rozmowę, może wtedy Gdańsk zacznie wracać do formy.

Jest sporo wydarzeń kulturalnych, ale brak nośnej formuły całości, czyniącej widocznym i transmitującej. Wydarzenia nawzajem się nie wspierają. Bez tego inwestycje idą w rozproszenie, nie tworzą zjawiska, miasta – promieniującego ośrodka.

Brakuje sumariusza, który by oprowadzał po gdańskiej kulturze. Potrzeba prezentacji, krytyki, ewaluacji. Publikacje powinny być fachowe, ale nie hermetyczne, aby spełniały też funkcje popularyzacji i edukacji. Potrzebne są żywe media. Dlaczego Gdańsk nie wydaje swojego tygodnika opinii? Gdańsk, miasto w którym narodził się współczesny świat, nie wydaje swojego tygodnika opinii? Nie wydaje się to Państwu dziwne? Ale jest też potrzeba gazety artystycznej.

Myśl o wydawaniu gazety może wydać się anachroniczna – ale w myśli tej chodzi o możliwość publikowania grafik – prac plastycznych, o inserty, także o to, by na przykład kolejne numery mogli projektować, realizować studenci ASP. Aby wydawnictwo indywidualizować, nadając mu wartość i charakter dzieła sztuki. W ten projekt powinny być zaangażowane gdańskie uczelnie: Akademia Sztuk Pięknych, Akademia Muzyczna, Uniwersytet Gdański… Gazeta powinna być polem współpracy środowisk.

I wreszcie: wspólnota mieszkaniowa

Czy nie jest tak, że w domach, w których żyjemy, mamy różnych sąsiadów – o różnych przekonaniach, poglądach, różnych gustach – ale przecież tak ogólnie umiemy funkcjonować we wspólnocie mieszkańców, razem organizować sprzątanie, łatanie dachu – etc. Generalnie nie podstawiamy sobie nóg na schodach, nie zastawiamy na siebie pułapek. Dlaczego mielibyśmy – chociażby – nie zacząć od opanowania umiejętności funkcjonowania na tym poziomie w naszym mieście?

Gdybyśmy potrafili umówić się – ułożyć, zorganizować wspólne życie tak, jak umiemy, to przecież robić na poziomie wspólnoty mieszkaniowej, okazałoby się, że ważne nie są ideologie i emocje polityczne, ale to, czy ktoś uczciwie dba o wspólnotę – o własność wspólną, o dobro wspólnoty, czy też nie.

Od razu byłoby jasne, że gdy ktoś sprzedaje na lewo dachówki z naszego domu, to co by nie mówił – po prostu niszczy nasz dom i trzeba go zatrzymać.

Wyciąganie tych podstawowych życiowych kwestii z zakresu funkcjonowania wspólnoty mieszkaniowej w obszar politycznego, czy ideologicznego sporu właściwie jest uprowadzeniem, manipulacją.

Chodniki nie są prawicowe ani lewicowe. Jaki sens mają ideologiczne rzuty na samorząd? Przecież nie słyszymy o jakichś rajdach rewolucyjnych we wspólnotach mieszkaniowych, czy o różnicach poglądów uniemożliwiających ich funkcjonowanie. Ogólnie mamy rozumienie, że po prostu trzeba razem dbać o dobry stan naszego wspólnego mienia. I raczej nie słyszymy, aby gdzieś przeważający pogląd polityczny decydował, czy dach wymaga remontu, czy jeszcze nie. Dach przecieka – wymaga remontu.

Ułożenie takiego modelu wspólnego działania w okolicznościach miasta jakby samo się podpowiada. Skala miasta jest naturalnym rozszerzeniem wspólnoty mieszkaniowej. A kto chce zajmować się ideologiami – to proszę na własny rachunek, za swoje pieniądze, nie ze wspólnej miejskiej kasy i nie zawłaszczając miejskich instytucji.

Dlaczego wybieranie władzy samorządowej jest sporem ideologicznym – powinno się wybierać dobrych gospodarzy.

Jak zatem, generalnie, umiemy razem organizować swoje życie we wspólnotach mieszkaniowych i jak rozumiemy, że instalacja gazowa musi być szczelna, a elektryczna dobrze zabezpieczona, bo inaczej nasz dom może wylecieć w powietrze i pogrzebać nas wszystkich – dlaczego mielibyśmy tego nie rozumieć i nie opanować w skali miasta i kraju?To byłaby właściwa kontynuacja i rozwinięcie idei i legendy miasta solidarności.

Dobrze jest mieć swój dom – posmakowaliśmy już nie raz, co to znaczy go nie mieć.

Są rzeczy, które mamy tylko razem.

 

Zakończenie – brzydka panna

Polska to brzydka panna bez posagu, która nie powinna być zbytnio wybredna. – Władysław Bartoszewski

Passus o pannie brzydkiej, która nie powinna wybrzydzać, jest najzupełniej fałszywym widzeniem naszej sytuacji, oczywistym błędem. Problem jest bowiem w nie wykorzystaniu potencjału – jakże wyraźnie widzimy to na przykładzie Gdańska. Widzimy, że każdy człon owej fałszywej, desperującej diagnozy jest nieprawdą: i że bez posagu (niezwykły potencjał) i że brzydka (co do wyglądu mogła być szybko uczyniona piękną, a w sferze niematerialnej owszem piękna jej nie brakowało) i że nie chciana, że, jakoby, powinna iść na byle co – przecież widzimy właśnie na przykładzie Gdańska owe laudacje, komplementy, zaproszenia, wprost jakby przynaglenia by zająć należne miejsce. Takie laudacje, takie zaproszenia głoszone przed całym światem, takie pochwały wypowiadane przez najmożniejszych ludzi światowej polityki – to była sytuacja wyjątkowa, szczególna.

Gdy dostrzeżemy to wszystko, ujrzymy jasno i tę nieszczęsną spójność – nie jest przypadkiem, że autora owego passusu o brzydkiej pannie prowadzący Miasto Gdańsk wybrali sobie na patrona ważnego placu, na adres Muzeum II Wojny Światowej. Właśnie Gdańsk wyraziście wyświetla nieprawdziwość tak ochoczo podejmowanej formuły, jakoby gdy kto ma wizję – powinien udać się do lekarza. Właśnie na przykładzie Gdańska widzimy bezsprzecznie jak bardzo potrzeba było wizji, tu właśnie potrzeba było pomysłów na wprawienie w ruch istniejącego potencjału, nadto przecież w niezwykle sprzyjającej sytuacji.

zegar słoneczny w cieniu

Miasto katastrofy intelektualnej

I stąd, sumując to wszystko, co w niniejszej książce napisałem, niestety, stwierdzam, że Gdańsk jest miastem katastrofy intelektualnej. I niestety, twierdzenie to nie jest bynajmniej prowokacyjnym, publicystycznym chwytem. Niestety, stwierdzam to z żalem i przykrością. Gdańszczanie jakby wprost napraszali się o szydercze etykiety, jakby upodobali sobie dewizę o małpie, co dostała zegarek. A przecież Polacy, którzy przed nami odbudowali Gdańsk – pokazali, że stać nas na wiele, i to mimo takich trudności, jakie mieli. Z kolei dzisiaj mamy wszystko, co można sobie wymarzyć, aby stworzyć piękne dzieła: narzędzia do szukania najlepszych rozwiązań, narzędzia tworzenia – wprost bezprecedensowe: i wiedza i możliwości badania, wizualizowania, konsultowania. Wreszcie narzędzia i materiały do realizacji: know-how, technika, chemia, transport.

I wreszcie – tylu jest tu świetnych, twórczych ludzi. Jak to możliwe, że daliśmy sprowadzić nasze miasto do takiej tandety, do takich ohydnych stosunków? I w dodatku jeszcze cały czas skupieni jesteśmy na spuszczaniu głowy i imporcie intelektualnego chłamu. My, tutaj, po naszych doświadczeniach! Publiczny grosz łożony jest na przesłony, na fikcje, zamiast wspomagać nasze życie, by to, co oryginalne, tutejsze uzyskiwało wsparcie.

Smutno i przykro, że ciągle nie jesteśmy na poziomie na jakim moglibyśmy być, że Polacy ciągle są poniżej swoich możliwości. Dlaczego tak jest?

Ale, czy my w ogóle widzimy, jaką odbyliśmy drogę?

Polują na nas. Plaga linczów na Polakach na Wyspach Brytyjskich. („Bez cenzury”)

Polka zaatakowana i pobita w Anglii! Anna Maria Serafin-Podolska, matka trójki dzieci, została zaatakowana w mieście Tipton. Polka spacerowała po ulicy z trójką swoich dzieci. Pobił ją gang angielskich kobiet złożony z kilkunastu osób. Napastniczki krzyczały: „Wracaj do Polski!”.

– Jedna z kobiet szła za nami. Gdy skręciliśmy w naszą ulicę uderzyła mnie w twarz – tłumaczy Polka.

Gdy upadłam na ziemię dobiegło do mnie ok. piętnastu kobiet. Byłam atakowana z każdej strony – powiedziała.

Policja przybyła na miejsce zdarzenia poinformowana przez sąsiadów, który zaalarmował syn ofiary.

Podolska tłumaczy, że to nie pierwszy tego typu atak na Polaków w tej okolicy.

– Mieszkam tu prawie pięć lat i tego typu zdarzenia mają miejsce. Atakowane są nasze dzieci, jesteśmy obrażani.

 (mly/metro.co.uk)

Jaką my przebyliśmy drogę – od zaszczytnych laudacji wygłaszanych przez słynną brytyjską premier, do sytuacji, w której bije się i nawet zabija Polaków w Wielkiej Brytanii za używanie języka polskiego. I nie ma larum – nie staje komunikacja, nikt nie wychodzi na ulice naszego miasta, na place – by rwać włosy z głowy, nie. Wsio normalna.

Z jakiej zaczęliśmy wysokości – i na jakim jesteśmy dnie! I nic.

Naprawdę nic się nie stało? Naprawdę jesteśmy zwycięskim miastem, miastem wolności i solidarności, tak? Bo według mnie trudno sobie wyobrazić drastyczniejszy upadek, i to w tak krótkim (historycznym) czasie. Jak to w ogóle możliwe? Kim my jesteśmy, Polacy? Kim my jesteśmy, gdańszczanie?

Zbigniew Sajnóg

5 thoughts on “Plan dla Gdańska – cz. 13 Miasto katastrofy intelektualnej

  • Wspólnoty, to tylko kłopoty, nie jest prawdą że dobrze funkcjonują . Może Pan spotka l sie z takimi , ja mam niestety inne doświadczenie . Jako najemca mieszkania gminnego jestem gorzej traktowana przez wspólnotę. Powodem jest brak dobrej współpracy pomiędzy członkami wspólnoty tj. gminą i pozostałymi właścicielami mieszkań. Ja jestem tu najemcą i ponoszę konsekwencje błędów w zarządzaniu nieruchomościami. Od kiedy powstały wspólnoty mnożą się kłopoty tych co nie są właścicielami. Jestem przekonana że to gmina jako właściciel nie spełnia wobec najemców wszystkich warunków najmu mieszkań. To powinno być przedmiotem szerszej analizy ponieważ sprawa dotyczy dużej / brak danych o wielkości/ grupy mieszkańców.

    Odpowiedz
    • Miła i Szanowna Pani! W żadnym razie nie zamierzałem twierdzić, jakoby ludzie byli doskonali. Wspólnota mieszkaniowa jest tu tylko obrazem, wskazaniem na obecny w naszej życiowej praktyce inny sposób myślenia, który w swojej ogólności przecież funkcjonuje. Twierdzenie: wspólnoty to tylko kłopoty jest ogromną przesadą, rozumiem, że Pani doświadczenie zakłada filtr na postrzeganie tych kwestii. Jest mi przykro i smutno, że przeżywa Pani kłopoty i nieprzyjemności, ale w przeważającej większości wspólnoty jako pewien sposób organizacji naszego życia – funkcjonują, i opcje polityczne mieszkańców nie mają takiego niszczącego wpływu na życie w tych społecznościach – jak na funkcjonowanie miasta i państwa. I tylko o to mi chodziło, o taki przykład, że ogólnie – powtarzam: ogólnie – potrafimy przecież funkcjonować, żyć inaczej – myśląc w kategoriach wspólnego dobra, czy chociażby wspólnego interesu. Serdecznie Panią pozdrawiam!

      Odpowiedz
  • Bardzo ładnie napisane, zgadzam się całkowicie że Gdańsk ogarnęła katastrofa, nie czerpiemy z tego co nasze, włodarze zapatrzeni w UE biorą wybiórczo to co im wydaje się ” dobre”- tylko że to wprowadza chaos, bałagan, brak bezpieczeństwa, zniszczenia,
    a już zarządzanie starymi budynkami, mieniem komunalnym- to prawdziwy dramat- cierpią gdańszczanie i samo miasto Gdańsk,
    brak odpowiedzialności, konsekwencji i pokory- to charaktery obecnych urzędników odpowiedzialnych za Miasto

    Odpowiedz
  • Gdańsk faktycznie bardzo się zmienił na przestrzeni lat ALE podług innych nawet polskich miast to straszna dziura, fatalna organizacja miasta, kiepska komunikacja, brud, fatalne uczelnie o zasięgu raczej lokalnym, brak poważnego biznesu i w szczególności często ( nie zawsze) pracowitych i obytych ludzi. To czysta żenada jeśli porówna się do Warszawy, Krakowa , Wrocławia czy Poznania. A buta i kompleksy jak stąd do końca świata, bo raczej ci ludzie od „wizji”:) siedzą w 1 miejscu i boją się tego co poza. Osobiście żenują mnie szczególnie urzędnicze betony z sektora „kultury” i ich zacofanie. Do zaorania.

    Odpowiedz
  • Ależ Pan nienawidzi tego miasta i jego mieszkańców.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *