Kapela zaczyna nabierać jakiegoś kształtu… Francuski gitarzysta przestał się pojawiać. I w sumie nie ma się co dziwić. Myślał, że po 2 próbach wyjdziemy do ludzi grać koncerty za zyliardy riminbi… A tu niestety trzeba popracować.
Zadanie faszysty przypadło mnie.
Więc w kąt poszły smutne, chińskie kawałki, że on kocha ją, a jej się podoba czerwone BMW… I zabraliśmy się za Bob’a Marley’a.
Z małymi wyjątkami, chłopaki wpadli na próbę przygotowani, z wydrukowanymi nutkami…
Kazałem zrobić roszady na instrumentach.
Mongolski kolega nie gra już na gitarze, a zabrał się za saxofon.
Nie będzie śpiewał – znajdziemy jakąś Europejkę.
No, jeśli mamy robić na tym kasę, to jakoś „marketingowo” lepiej to będzie wyglądało…
I chłop przyjął tę wiadomość z ulgą… A myślałem, że na tym zakończy współpracę, popłacze się i rzuci we mnie klapkami. Udało się! Mam całkiem spoko saxofonistę!
O dziwo, spotkało się to z poklaskiem 100% obecnych.
Plan na najbliższe miesiące – opracować szkielety kawałków. A dopiero potem poszukać wokalu.
Chłopaki przemycają pomysł, bym został nauczycielem muzyki (sami też nauczają). Kasa dobra, ba – lepsza niż w moim fachu!
I tu drapię się po głowie… bo jeśli taki Philip… który ledwo rozumie, do czego służy perkusja, jest dobrze zarabiającym nauczycielem muzyki, oj, zagalopowałem się – przepraszam perkusji…
Hmmm… to czemu nie ja?
Temat do przemyślenia. A wartość dodana – dzieci się uczą po angielsku!
I takie to oto myśli zaprzątają mój łeb w oczekiwaniu na metro.
A gwizdałem sobie coś, co chwilę wcześniej sobie improwizowaliśmy… Wiec i kształt jest… i jakiś tam potencjał muzyczny.
Tylko jak nauczyciela perkusji wysłać na lekcję gry na perkusji?