Jak już wspominałem, chłopaki z kapeli namawiają mnie na to, bym został nauczycielem gry na basie.
O dziwo, nakręcili akcje do tego stopnia, że ustawili mnie na spotkanie z jedną szkołą muzyczną i wymusili na mnie napisanie muzycznego CV…

Jest to o tyle kuszące, że nauczając w tygodniu, gdzieś tam w jakiejś szkółce czy w domu, dokładając do tego weekendy i dokładając do tego kapelę grającą po nocach w knajpach, których w Shenzhen nie brakuje… można zarobić całkiem niezłą kasę!

Pomyślałem, że spróbuję, w końcu w weekendy i tak za wiele nie mam do roboty, a potem się zobaczy.

Dodatkowo zmusiłoby mnie to do rozpykania kilku znanych utworów, żeby dzieciakom pokazywać na czym polega rock&roll!

A te przecież można równocześnie grać w knajpach do kotleta.
Czyli 2 pieczenie na jednym ogniu.  Dość genialne w swojej prostocie, no nie?

No więc pojechałem do tej szkółki, pogadałem z właścicielem, z nauczycielami… Potem w ramach oswajania się z otoczeniem, zasiadłem w jednej z salek, zacząłem tłuc w bębny, zbiegły się jakieś dzieci, więc zacząłem im pokazywać parę rzeczy…

music school

Tu się okazuje, że muzyka jest językiem uniwersalnym i wcale gadać nie trzeba!

Za to z nauczycielami… od słowa do słowa i stanęło na tym, że mam uczyć gry na basie, podstaw perkusji i podstaw gry na gitarze elektrycznej (???). Ciekawą koncepcję dopuścili do swych głów, nie wiem czemu właściwie tak… aaaale czemu nie? Tylko muszą rozpuścić wieści, by pozbierać dla mnie „specyficznych” uczniów, tj. takich co chociaż odrobinkę znają język „angielski”.

Mi się nie pali… Spoko.
Cyknęli mi foty, nakręcili komórkami filmiki, jak gram na garach i znów jestem gwiazdą internetu!

Chłopaki z kapeli też kogoś już tam dla mnie nakręcają na prywatne lekcje…
Może to jest lepszy pomysł niż siedzenie w biurze po godzinach i czytanie google?

Siłą rozpędu umówiłem się z paroma ludkami na koncert w jakieś knajpie meksykańskiej, w tym z cowboy’em z Alabamy – Jimmy się zwie ;] Stwierdził, że pyknęło mu 45 i męczy go „American bullshit”, więc przyjechał spróbować życia tutaj, bo dalej od Ameryki to już się nie da, ale do klapek się jeszcze nie przekonał, więc chodzi w „kowbojkach” i uczy języka „Alabamskiego”.

kowboj
Byli, grali, śpiewali, sombrero na deklach mieli… wszytko było, jak należy. Do koncertu dołączyła publiczność, która popisywała się własnymi występami. Koncert dość kameralny i ciężko było stwierdzić, kto artysta, kto obsługa knajpy, a kto pub-nieliczność.

international band

Meksykański kelner śpiewał, tańczył właściciel skądś tam, kolejny Meksykaniec (właściciel innej knajpy) pił piwo, Polak grał na stole, cowboy z Alabamy grał na drewnianym pudle (potem gitarze), Japończyk na gitarze, potem Angol na gitarze, Portugalczyk na klawiszach, Irlandczyk na basie, Filipinka śpiewała i męczyła gitarę… pomieszanie z poplątaniem – wieża Babel to przy nas pikuś!

Filipinka

I prócz tańczącej dziewczyny basisty nikogo więcej w knajpie chyba nie było…

…aaa! Jeszcze Chińczyk na kasie… piętro niżej i jakaś parka, co przyszła coś zjeść… a jak o kimś zapomniałem, to przepraszam.

I tam namierzyłem Luke’a… gra chłopaczyna na tej gitarze, jakoś tam śpiewa zachrypniętym głosem i nawet miało to swój klimat. Spytałem, czy nie chciałby kapelki na szybko zmontować?

Mówi: „Mam, ale nie ma basu, man…” – i w to mnie graj, chłopaku! To masz już i bas, i basistę…

Ale jak co do czego to… prób nie robią, i on to tylko tak czasami… za piwko zagrać, że gitarzysta to właściwie teraz do Australii wyjechał i nie wiadomo kiedy wróci…  Noooo, to cześć jak czapka! Szkoda mojego czasu!

Podsumowując, knajpa sprzedała butelkę wina, kawę, 10 piw + 2 gratis, 2 burito i puszkę coli. Interes życia!

I to niestety nie koniec wiadomości ze świata muzyki, bo kolega z Gdańska, gitarzysta, szedł na próbę, schodził ze schodów i zszedł z tego świata na niewydolność oddechową. Kosmos! Nic więcej nie wiem. ;(

R.I.P. Mario…
…szkoda, że nie było nam dane nagrać jakieś płyty.

fooky

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *