Orunia. „Adria” – w przeszłości kultowa restauracja i… mordownia wspominana jest do dziś przez wielu oruniaków nadzwyczaj ciepło. Co to było za miejsce?

Lokal mieścił się przy Trakcie św. Wojciecha 85. Teraz stoi w tym miejscu apteka. I jak dzisiaj śmieją się dawni bywalcy „Adrii”, taka „zmiana profesji” to prawdziwa ironia losu.
– Apteka to antidotum na to morze alkoholu, które lało się tutaj w przeszłości – śmieje się pan Eugeniusz Szymański. Po tym jak w latach 90. zamknęli „Adrię”, musiał on wespół ze swymi oruńskimi kolegami szukać nowej pijalni.
– I w sumie do tej pory nie znalazłem takiego miejsca. Drugiej „Adrii” po prostu już nie będzie. Miała swój klimat, atmosferę, w pewnych latach właściwie bywali tam po prostu wszyscy – opowiada pan Eugeniusz.
Jego koledzy kiwają smutno głowami. Siedzimy wspólnie w barze „Nesca” na ulicy Podmiejskiej, kilkaset metrów od nieistniejącej już „Adrii”. Moi rozmówcy sączą piwo z butelek, ja nie piję – jazda samochodem zobowiązuje. No i następnego dnia chcę pamiętać jeszcze naszą rozmowę, a towarzystwo wygląda na poważnie zaprawionych w tego typu alkoholowych bojach. Panowie są jednak bardzo serdeczni i coraz bardziej się rozkręcają.

Rozróby i mokra szmata pani Czesi
– Pewnie, że to było czasami niebezpieczne miejsce. Rozbijanie kufli, bijatyki, tego typu sprawy. Ale przez długi okres nad wszystkim panowała pani Czesia – wszyscy oprócz mnie wybuchają śmiechem na to wspomnienie. – To była barmanka w „Adrii”. Znali ją wszyscy. Jak ktoś rozrabiał, to mógł od niej w mordę mokrą szmatą oberwać i od razu był spokój – opowiada drugi z mężczyzn, pan Stanisław.
Po chwili mówi dalej.
– No, w zasadzie codziennie była tu jakaś rozróba. Niedaleko lokalu było MPO (Miejskie Przedsiębiorstwo Oczyszczania – przyp. red.) i chłopaki stamtąd po wypłacie przychodzili właśnie do „Adrii” napić się piwa. I czasem jacyś cwaniacy ich napadali i zabierali pieniądze – wspomina. Widząc moje spojrzenie, podnosi ręce do góry. – Ale nie ja, w naszym towarzystwie było honorowo – zapewnia.

Różne tam zadziory
– A Podlasiaka pamiętacie? – pyta pan Szymański. Przy stole znowu robi się wesoło.
– To był prawdziwy skurczybyk. Dzielnicowy, znaczy się. I jak trzeba było zaprowadzić w „Adrii” porządek, to on przychodził sam i to robił. Nikt milicji wtedy nie lubił, ale jednak jakiś szacunek wtedy do niego mieliśmy. A teraz? Aby zapanować nad gówniarzami, to wzywają pluton sił specjalnych – ironizuje pan Zbigniew, trzeci z mężczyzn.
– Panowie też rozrabiali w „Adrii”? Tylko szczere odpowiedzi proszę – uśmiecham się.
– No, ja do świętych nie należałem. Wielkim cwaniakiem wprawdzie nie byłem, ale po mordzie się nie dawałem lać – odpowiada pan Zbigniew. – Raz pamiętam taką sytuację, stoję sobie w „Adrii” pod oknem i piję piwo. Nagle pojawia się gość, z którym miałem jakiś tam zadzior. I on chciał ze mną wyrównać rachunki. Od słowa do głowa, no i palnąłem go z główki. Jego koledzy stali przed wejściem. Cofnąłem się do łazienki, a tam pod sufitem było przejście do drugiej części budynku, do restauracji. Bo trzeba pamiętać, że „Adria” dzieliła się na dwie części, na pijalnię i na restaurację właśnie – tłumaczy mi dalej.

Restauracja palce lizać
I właśnie o tej drugiej części „Adrii” zaczynają rozprawiać moi rozmówcy. Przypominają sobie orkiestrę, kelnera, dobre jedzenie i dobrą wódkę, szatnię, a nawet dywan na parkiecie.
– To była kultura, w sobotę czy niedzielę na obiad przychodziły całe rodziny – tłumaczą jeden przez drugiego.
– Moi rodzice bawili się tutaj jeszcze w latach 50. Pamiętam jak za gówniarza chodziłem z nimi tutaj na obiad. To był zawsze jakiś podniosły moment, ta wizyta w „Adrii” znaczy się. Nie tylko dla mnie wtedy, ale też dla moich rodziców, którzy na tę okazję ubierali się odświętnie – wspomina pan Stanisław.

Wspomnienia, wspomnienia…
Do stołu wraca pan Zbigniew. W rękach trzyma kolejne butelki piwa.
– Pana wizyta i pytania o „Adrię” rozkręciły cały bar. Wszystkich naszło na wspomnienia – śmieje się.
Rzeczywiście, przy barze i stolikach obok trwają żywe dyskusje na temat przeszłości Oruni. Rozmowy toczą się nie tylko wokół„Adrii”. Ktoś wspomina popularny kiedyś „punkt”, czyli jak w przeszłości zwykło się nazywać skrzyżowanie Sandomierskiej i Traktu św. Wojciecha – kiedyś rogatki miasta. Ktoś inny przypomina sobie oruńską pijalnię „U Olka”. Po chwili wracamy przy naszym stole do rozmowy. Temat znów ten sam – „Adria”.

Lata świetności i okres posuchy
Jedną z przyczyn tak wielkiej popularności tego miejsca było również jego położenie. Do lat 70. na Orunię kursował tramwaj. Niedaleko „Adrii” swój bieg kończyła „szóstka”.
– Zajezdnia była tam, gdzie teraz jest supersam. My to nazywaliśmy „mijanką”. Człowiek z tramwaju mógł wskoczyć prosto do „Adrii”. A tam już czekali na niego kumple. To były czasy – wzdycha pan Szymański.
Według moich rozmówców lata świetności „Adrii” przypadają na lata 50. i 60.
– Nie dość, że przychodziło wtedy więcej ludzi, to jeszcze liczyły się wtedy honorowe rozstrzygnięcia. Nikt nie ruszał obcych, jak jakiś narwaniec od nas chciał wyskoczyć do kogoś takiego, to się go uspokajało. Szanowaliśmy innych, jeśli oni szanowali nas – opowiada pan Szymański. – Ale gdzieś tak w latach 70. wszystko zaczęło się psuć. Zrobiło się dużo bardziej niebezpiecznie, dzielnica zaczęła się degradować, zlikwidowali nam tramwaj. „Adria” stała się właściwie zwykłą mordownią – dopowiada.
Wszyscy przy stole są jednak zgodni – w przeszłości oruniacy mieli dużo więcej rozrywek na swojej dzielnicy niż obecnie.
– Oprócz „Adrii” były i inne pijalnie. Były też lokale, w których można było potańczyć. Człowiek mógł do kina też pójść – do słynnej „Jutrzenki”, czy później do „Kosmosu”. Ta dzielnica wcale nie była taka zła, jak niektórzy teraz o niej mówią – kończy pan Zbigniew.

Komentarz redakcji:

W aptece mieściła się przed wojną kasa oszczędnościowa. Właściciel Adrii, p. Marcin Drop z Łucka, miał ambicję i chciał, by restauracja dorównywała słynnej warszawskiej, przedwojennej Adrii. Żołnierze sowieccy stacjonujący nieopodal mieli inne zdanie i mieli zwyczaj strzelania do pianina. Adria została upaństwowiona.

Piotr Olejarczyk

Artykuł  ukazał się pierwotnie pt. „Kultowa mordownia i nie tylko” w magazynie MojaOrunia.

7 thoughts on “Nie strzelaj do pianisty! – kultowa mordownia

  • Ciekawy artykuł o klimatycznym miejscu w naszym mieście. Teraz tylko puby itp. ,,Ostatni Mohikanie” to ,,Ikar” przy Hynka na Zaspie i ,,Pod Skarpą” na Kartuskiej, kufloteka przy pętli tramwajowej w Oliwie. No i ,, Inka” właśnie.

    Odpowiedz
    • na Kartuskiej jeszcze była Kaszubianka pijalnia piwa i restauracja, po drugiej stronie pod skarpą a przy pętli 12 nieopodal był cichy kącik, a na aleji zwycięstwa bar pod kasztanami

      Odpowiedz
  • byłem tam raz dawno, bardzo dawno temu. Potem bywałem w parkowej i tam przez pomyłkę milicja zdzieliła mnie pałą.
    P.S. Czy to prawda że w Adrii były kufle na łańcuchu w latach 70?

    Odpowiedz
  • Nie wiedziałam o tym miejscu. Dobrze się czegoś dowiedzieć

    Odpowiedz
  • Po skńczeniu szkoły gastronomicznej w roku 1964 w m-ach śierpien -listopad pracowałem w ADRII jako pomoc wkwalifikowana kucharza i jako mł -kucharz .Pamiętam tą wspaniałą atmosfere,mieszkałem wtedy na POCHULANCE [teraz CHEŁM] do pracy było blisko tylko z górki.Pózniej czesto chodziłem na piwo do ADRII .Pozdrowienia dla znajomych i stałch bywalców !!!!!

    Odpowiedz
  • nie Kaszubianka tylko Kaszubska restoracja obok bar

    Odpowiedz
  • To nie Kaszubianka tylko słynna Kaszubska na Kartuskiej była

    Odpowiedz

Dodaj opinię lub komentarz.