Kilka słów o 25. oficjalnym filmie z serii przygód Jamesa Bonda, którego premiera miała miejsce 1 października. „Nie czas umierać” każdy fan oczywiście obejrzy bez względu na recenzje.
Według planu premiera miała się odbyć w kwietniu 2020 r., ale ze względu na pandemię ostatecznie, za czwartym podejściem, doszło do ujawnienia na dużym ekranie jesienią 2021 r. Przez pewien czas rozmawiano z Netfliksem o sprzedaży filmu do eksploatacji na platformie streamingowej, ale ostatecznie film przeleżał w szczelnie zamkniętej lodówce blisko półtora roku i pojawił się w kinach całego świata.
„Nie czas umierać” to przede wszystkim melodramat z psychologią na poziomie brazylijskiej telenoweli. To nie tylko najsłabszy Bond z pięciu z Craigiem, ale jeden ze słabszych ever. Kiepskie intro, mało oryginalna animacja, żadna piosenka Billie Eilisch, mało ekscytujące partnerki i rywalki Jamesa, Rami Malek jako naczelny czarny charakter jest bardziej groteskowy niż mroczny i straszny. Przez większość 165-minutowego pokazu żółwie tempo, całość mocno wymęczona, kuriozalne pomysły. Choćby ten, by numer 007 przekazać czarnoskórej agentce. James zamawia nawet raz szkocką (sic!), jest zmęczony, stary i sielankuje na emeryturze. Kiedyś brak Bondowskiego wdzięku w serii z Craigiem równoważyła dynamika przebiegu i pomysłowość inscenizacyjna, teraz nawet tego zabrakło. Sceny pogoni niby są, ale daleko im choćby do epickiej pogoni w Stambule, a przecież z filmu na film ma być szybciej, lepiej, ciekawiej (uśmiech).
Z pozytywów zapamiętam tylko jedną lokację. To pięknie wyremontowane włoskie miasteczko Matera, a konkretnie jego starówka, czyli Sassi di Matera wpisana na listę UNESCO w 1993 r. Dzięki Bondowi stanie się przebojem turystycznym, ale nie zmienia to faktu, że pożegnanie Daniela Craiga z serią wypadło beznadziejnie.
„Nie czas umierać” każdy fan oczywiście obejrzy bez względu na recenzje. Film nie zmienił też miejsca Craiga w klasyfikacji Bondów, która na dzisiaj prezentuje się u mnie następująco:
- Pirs
- Lodża
- Szon
- Krejg
- Dalton
- Lazenbi
Co dalej? W przyszłym roku poznamy aktora. Mam nadzieję, że będzie to jeden z trójki: Luke Evans, Robert Pattinson („Tenet”!), Tom Hardy. Seria po słabiutkim zamknięciu pentalogii z udziałem męża Rachel Weisz wymaga gruntownego odświeżenia. Pomysły typu Lashana Lynch czy Daniel Kaluuya to koniec Bonda
Piotr Wyszomirski, Gazeta Świętojańska
zgadzam się z opinią.. a jak do tego dodać idiotyczną fabułę oraz fakt, że w jednym odcinku ginie nie tylko Ernst Stavro Blofeld ale także cała organizacja „Widmo”, a do tego Bond ma dziecko z córką jednego z jej członów, to na dodatek sugerują, że i on sam ginie. Kto to wymyślił?
o matko, brosnan i moore przed szonem…