Festiwal architektury zawitał do Gdańska. Czekałam z niecierpliwością, bowiem od dawna przyglądam się projektowi w Gdyni i jestem nim zachwycona. Odkrycie miejsc w Gdańsku jednak mnie rozczarowało. Miejsca i forma. Debaty, dyskusje, muzea – po co? To święto architektury, nie rozmów o architekturze, ani eksponatów. Na dobrą sprawę w Gdańsku autentyczne są tylko budynki użyteczności publicznej z przełomu XIX i XX wieku (faktycznie, takich kilka otworzono), nie odbudowano wiernie Głównego Miasta (poza Domem Uphagena, który jest muzeum), więc o kamieniczkach można zapomnieć, a z budownictwem współczesnym w Gdańsku mam kłopot, bo lokuje się w nieodpowiednich miejscach i – co tu dużo mówić – wiele miejsc tak w ogóle już widziałam.
Jednak organizatorzy zaskoczyli mnie. Wybrałam takie cztery lokalizacje, do których zwykłemu śmiertelnikowi trudno się dostać. Mianowicie: patio na ulicy Stągiewnej, Basztę Białą, LPP na Łąkowej i Operę Bałtycką. Wiem, do Opery wejść najłatwiej, ale trzeba mieć bilet i raczej nie ma wtedy okazji oglądać muru pruskiego na tyłach budynku. Wybrałam jeszcze piąte miejsce: gmach dyrekcji stoczni, ale tam wnętrze mnie nie zaskoczyło (w sumie bardzo piękne, ale przewidywalne) i organizacyjnie wypadło najsłabiej. Byłam w pierwszej grupie (5 osób), nikt nas nie oprowadzał, nie opowiadał, nie pokazywał, drzwi przed nami tylko otwarto i róbcie sobie, co chcecie. Przyzwyczajona do innego podejścia w Gdyni, trochę byłam tym rozczarowana, ale kładłam to na barki niedoświadczenia organizatorów. Na pewno za rok będzie lepiej. W każdym razie te cztery miejsca to był strzał w punkt.
Na patio Stągiewnej już kiedyś byłam, ale było to bodajże 15 lat temu i wtedy w ogóle Gdańsk nie był mi w głowie. Pamiętałam tylko, że było „ładnie”. Teraz miałam już pewną wiedzę o tym miejscu.
Ze strony organizatora Open House:
Przedwojenna Milchkannengasse pełniła ważną funkcję komunikacyjną, prowadząc z Głównego Miasta w kierunku Żuław. Przeważały tu kamienice czynszowe, które w drugiej połowie XIX wieku zaczęto wznosić w miejscu dotychczasowej zabudowy spichrzowej. W latach 90. zdecydowano się odbudować południową pierzeję ulicy, rozpoczynając tym samym nowy rozdział w gdańskiej architekturze po 1989 roku. Głównym projektantem inwestycji został Stanisław Michel wespół z Stefanem Philippem i Kazimierzem Jaroszem. Kompleks Stągiewna tworzy zabudowa 39 kamienic przy ulicach Stągiewnej, Chmielnej, Spichrzowej i Motławskiej o charakterze usługowo-mieszkaniowym. Celem nadrzędnym projektantów było uzyskanie uroku dziewiętnastowiecznej kamieniczki. Wewnątrz kwartału ukrywają się dziedzińce dostępne tylko dla mieszkańców.
O te dziedzińce chodzi. Kamieniczki nawet nie miały być rekonstrukcją, miały tylko oddawać ducha pięknego, starego Gdańska. W ich projektowaniu brał również udział Andrzej Sotkowski. 80% powierzchni zajmuje działalność użytkowa, 20% mieszkania. Na wysokości II piętra zostało urządzone patio, rzeczywiście mające charakter uliczki i niewidoczne w żaden sposób z ulicy. Całość jest tak urokliwa, że nie dziwi fakt przyznania architektom medalu 1000-lecia Miasta Gdańska za przywrócenie piękna historycznego oraz I Nagrody w Ogólnopolskim Konkursie „Piękne Miejsca” (2000 rok). Na tę uliczkę Państwa zapraszam.
Gospodarzem oprowadzania był Arek Brzęczek, gdynianin, jeden z organizatorów Open House Gdynia, przewodnik-gawędziarz, dobrze mi znany z imprezy gdyńskiej. Można go słuchać godzinami.
Na patio wchodzi się od strony ulicy Spichrzowej, pokonując ochronę, bowiem – jak wspomniałam – są tu biura oraz konsulat austriacki. Pan Arek liczył krokami i mówi, że długość patio wynosi 200 m i łączy trzy klatki schodowe. Wchodzimy więc do pierwszej części. Po prawej Spichrzowa, po lewej Stągiewna.
I spojrzenie w drugą stronę, różne okna na różnych wysokościach:
I piękne kompozycje okienno-drzwiowe. Fotografie można powiększyć.
Przechodzimy przez klatkę schodową i teraz druga część. Po lewej Stągiewna, po prawej Spichrzowa.
I w drugą stronę. Bajka:
Ta część jest równie bogata w zieleń.
Niektóre apartamenty mają swoją nazwę.
I staro, i nowocześnie. To, co emanuje z tego miejsca, to harmonia. Nie ma zgrzytów i dysonansu. Wejdźcie tam koniecznie.
Wkrótce fotorelacja z drugiego miejsca: z Baszty Białej.
straszny kicz, tandeta. Mocno cukierkowe