Śledząc biografię Zbigniewa Herberta łatwo zauważyć, że prócz Lwowa, Krakowa, Torunia i Warszawy, Sopot odcisnął na poecie szczególne piętno. W 1945 roku, a więc zaraz po wojnie, rodzice Herberta, Bolesław i Maria (z domu Kaniak), po krótkim pobycie w Krakowie, do którego zmuszeni byli uciekać ze Lwowa w obawie przed Sowietami, zdecydowali osiedlić się w nadmorskim kurorcie. 

Przy ulicy Prezydenta Bieruta (dzisiejsza ulica Haffnera) mieszkania osiem rodzina zaczęła układać nowe życie w komunistycznej Polsce. Ojciec, prawnik ze Lwowa, przed wojną pełnił funkcję dyrektora miejscowego banku. Po przeprowadzce do Trójmiasta podjął pracę w Gdańskiej Dyrekcji Odbudowy Portu, której inicjatorem był Eugeniusz Kwiatkowski, główny budowniczy Gdyni i twórca Centralnego Okręgu Przemysłowego. Po dwóch latach Bolesław Herbert, podobnie jak Kwiatkowski, został wyrzucony przez komunistów. Zatrudnił się więc jako nauczyciel w liceum ekonomicznym, a także radca w Polskich Zakładach Zbożowych w Gdańsku.

Matka dorabiała chałupnictwem – wyrabiała sztuczne kwiaty, tworzyła także dekoracje do sukien. Jeden z pokoi w mieszkaniu przy ulicy Bieruta, mimo ciągłych dokwaterowań, Herbertowie wynajmowali letnikom. Życie w nieustannym ścisku, w dwudziestu siedmiu metrach kwadratowych, stało się przyczynkiem do napisania przez Herberta dramatu Drugi pokój.

Kamienica przy ul. Haffnera 8 w Sopocie. Tu na piętrze mieszkali Herbertowie

W tym czasie Zbyszek wraz ze starszą siostrą Haliną przebywał u cioci Mili w Krakowie. Herbert studiował kilka kierunków, między innymi ekonomię na Akademii Handlowej, prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim, uczęszczał także na wykłady Akademii Sztuk Pięknych. Później podjął studia filozoficzne na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu.

Tam poznał swojego mistrza, profesora Henryka Elzenberga, wielkiego intelektualistę, filozofa, stoika, a także patriotę, opierającego swój światopogląd na wartościach etycznych i estetycznych – pojęciach obcych komunistom. Dla nich Elzenberg jawił się jako niepoprawny ideolog, którego trzeba się pozbyć. W 1950 roku profesor został odsunięty od zajęć, a Herbert przeniósł się do Warszawy, gdzie kontynuował studia filozoficzne na Uniwersytecie Warszawskim. Po latach poeta zadedykował Elzenbergowi wiersz “Do Marka Aurelego”, w którym porównał go do znanego rzymskiego cesarza:

Zbigniew Herbert

Dobranoc Marku lampę zgaś

i zamknij książkę Już nad głową

wznosi się srebrne larum gwiazd

to niebo mówi obcą mową

to barbarzyński okrzyk trwogi

którego nie zna twa łacina

to lęk odwieczny ciemny lęk

o kruchy ludzki ląd zaczyna

bić I zwycięży […]

Mimo rozlicznych studiów Herbert dużo czasu spędzał w Sopocie. Szybko odnalazł się w tutejszym środowisku pisarzy, bardzo często wywodzących się z Kresów Wschodnich. Wraz z kolegami ze Związku Literatów Polskich wieczorami przesiadywał w modnych sopockich lokalach, takich jak Pod Strzechą i Pod Kielichem, usytuowanych na rogu ulic Bieruta i Rokossowskiego. Herbert uwielbiał pić ciemny, mocny porter. Z powodu ograniczonej dostępności wódki, mieszał spirytus z sokiem wiśniowym albo cytrynowym. W listach ojciec kusił go do przyjazdu pełną piwniczką i burgundem schowanym w domowej biblioteczce. 

W 1947 roku Herbert zakochał się w Halinie Misiołek. Jej mężem był znajomy ze Związku Literatów, Edmund. Małżeństwo miało dwie córki – Teresę i Dorotę. Romans z zamężną, starszą o dziesięć lat kobietą był nie do zaakceptowania, z czego musiał zdawać sobie sprawę Herbert. Jednocześnie uczucie do Haliny było tak gorące, że na nic zdawały się wszelkie próby ucieczki: przeprowadzka do Warszawy, rekolekcje w Tyńcu, nawet rozpaczliwe próby zamykania się w klasztorze. 

Po okresie rozłąki wracał do Sopotu i pukał w okno mieszkania, należącego do ukochanej, usytuowanego w kamienicy przy ulicy Dąbrowskiego sześć. Przez lata pisał do niej listy miłosne, a w nich często erotyki – zupełnie nietypowe dla jego późniejszej poezji.

Kamienica przy ul. Dąbrowskiego 6 w Sopocie. Tu mieszkała Halina Misiołek

Trzeba powiedzieć, że zakochani korzystali ze wszystkich dobrodziejstw Sopotu. Okna ich  biura Związku Literatów Polskich (poeta pełnił funkcję kierowniczą w latach 1949-50) wychodziły na morze. Herbert wprawdzie nie lubił plażować, ale za to doskonale pływał. Skakał z sopockiego molo do wody, innym razem pełen wigoru odśpiewywał na nim przedwojenną piosenkę Morze, nasze morze. Lata spędzone w Sopocie w jakimś stopniu rekompensowały Herbertowi i jego rówieśnikom to, co zabrała wojna. Być może dlatego nigdy nie stronili od licznych i hucznych zabaw.

Ojciec Herberta, dystyngowany przedwojenny pan, lubił porządek. Przedpołudnia często spędzał w herbaciarni o wdzięcznej nazwie Moja maleńka naprzeciw domu. O godzinie czternastej rodzina Herbertów zasiadała do wspólnego obiadu, a o dziewiętnastej do wspólnej wieczerzy. Codzienne rytuały kolidowały nieraz z planami zakochanego Zbigniewa, który po kolacji zrywał się, aby odwiedzić ukochaną Halinę. Ta dla Herberta zostawiła męża, który wyniósł się do Warszawy. Sytuacja z biegiem lat stawała się jednak coraz trudniejsza. Rodziny nie akceptowały ich romansu, przez co obojgu trudna relacja ciążyła na sumieniu.

Związek z góry skazany na niepowodzenie rozpadł się po około dziesięciu latach. Mimo to oboje pisali do siebie listy. Halina Misiołek przeniosła się z córkami do rodzinnego Poznania. Dopiero po śmierci Herberta postanowiła wydać zgromadzone listy miłosne w tomiku zatytułowanym Podwójny oddech. Wdowa po poecie, Katarzyna Dzieduszycka-Herbert, wniosła pozew o naruszenie praw autorskich. Sprawę wygrała. Małe wydawnictwo popadło w finansowe tarapaty, a Halina Misiołek podupadła na zdrowiu. Niedługo potem zmarła. 

Tablica przy ul. Haffnera 8 w Sopocie upamiętniająca Zbigniewa Herberta

Zbigniew Herbert od lat sześćdziesiątych rzadziej bywał w Sopocie. Po śmierci ojca matka poety, Maria, została w Trójmieście, jednak nękana chorobami ostatecznie zamieszkała u syna w Warszawie. Warty odnotowania jest epizod Herberta jako wykładowcy na Uniwersytecie Gdańskim. W latach siedemdziesiątych poeta, który cieszył się niemałą sławą, zgodził się poprowadzić zajęcia z przekładu poezji anglojęzycznej. Z powodu niskiej frekwencji, wynikającej być może ze zbyt specjalistycznego podejścia do tematu, Herbert nie odnalazł się w roli belfra, mówiącego do prawie pustej sali audytoryjnej.

W latach osiemdziesiątych, jeszcze w stanie wojennym, Herbert bywał w Gdańsku na zaproszenie swoich znajomych, między innymi dziennikarki Barbary Madajczyk-Krasowskiej. Odczytał wówczas w kościele pod wezwaniem świętego Mikołaja Raport z oblężonego miasta. Odwiedził także między innymi gdańskie Przymorze. Popularny falowiec nazywał barbarią. Interesowała go sprawa Solidarności, ze swoimi trójmiejskim znajomymi pozostawał w kontakcie aż do śmierci w 1998 roku.

Halina Misiołkowa, „Pierwsza Wielka Opuszczona”, zdj. ze strony niniwa22.cba.pl

Głos (Zbigniew Herbert)

Idę nad morze
aby usłyszeć ten głos
między jednym uderzeniem fali
a drugim
 
ale głosu nie ma
jest tylko starcza gadatliwość wody
słone nic
skrzydło białego ptaka
przyschnięte do kamienia […]

Mikołaj Janiak

bibliografia:

  • Pan od poezji  Joanna Siedlecka, 
  • Herbert  Jacek Łukasiewicz

Dodaj opinię lub komentarz.