Po raz piąty w tym roku miałem być w Guangzhou. Więc intuicja mnie nie zawiodła. Spakowałem rodzinę – i do autobusu.
Autobus w 10 miejscach miał się zatrzymać koło stacji metra, ale patrząc na GPS, za każdym razem otrzymywałem jasny komunikat, że z plecakami i z walizką należy przejść 1-1,5km. Chciałem tego (zwykle w takich sytuacjach niezadowolonej rodzinie) zaoszczędzić, więc czekaliśmy na kolejną okazję  i tak zamiast 3 przystanków, przebyliśmy autobusem całą trasę… co oznaczało około 40 min spóźnienia.

Guangzhou po chińsku

Na stacji czekał na nas Thomas z żoną… niestety kupił już bilety i nie było odwrotu – wystartowali pociągiem jadącym 10 min przed naszym. Szkoda. Ale trudno.
Tuż po przybyciu do Guangzhou dałem znać Jackowi, że jesteśmy i że zgodnie z ustaleniami czekamy  w KFC.
Tylko którym, bo przy stacji jest ich chyba z 5!?!
Jacek jako doskonale zorientowany w terenie pojawił się koło nas błyskawicznie i skierował nasze kroku do sklepu IKEA.

Guangzhou po chińsku

Mieliśmy całą 5 osobową ekipą przenocować u niego, ale on nie posiada odpowiedniej ilości pościeli.
IKEA jak każda – z małym wyjątkiem. Wprowadzono tutaj regułę, że Chińczycy mogą w porze lunch’u legalnie spać na wystawowych kanapach.
Co oznacza dla mnie tyle, że Chińczycy zamiast iść gdzieś na lunch kupują hot dogi i klopsiki… Czyli IKEA żyje z fast foodów.

Guangzhou po chińsku
W miejscu tym usłyszałem też łamaną polszczyznę – coś jakby „Maryjśja chojć…” powtórzone ze 3 razy… I gdzieś pojawiło się słówko „Bolan” co oznacza Polska.
Widzę za sobą Chinkę z dzieckiem na ręku i drugim stojącym obok i patrzącym się na mnie ze zdziwieniem… Twarz – typowo europejska, pomyślałem… Skoro „Maryjśja” to pewnie dziecko Polaków (no jest szansa).
Zagadałem: Cześć, co słychać? Przedstawiłem się… a dziecko wsadziło palec do buzi i nic…
No to pa, pa i tyle…

W każdym razie w Ikei odbyły się nasze pierwsze zakupy w Guangzhou – świeczki zapachowe, których Paulina od dawna wypatrywała na sklepowych półkach.
Spod punktu sprzedaży szwedzkich klopsików ruszyliśmy spacerkiem do metra, mijając Canton Tower i podziwiając wieżowce o jakich większość europejskich miast może jedynie pomarzyć.

Guangzhou po chińsku

I tu pojawia się pierwszy raz – Nigdy wcześniej nie jechałem metrem, które jest w pełni zautomatyzowane, tj. nie posiada maszynisty. (Tak ludzie są zbędni w wielu zawodach.)
Metro to stanowi dodatkową atrakcję dla dzieci. Można usiąść za przednią szybą i obserwować mroczny tunel podczas jazdy. Zatem przód pociągu pełen był okrzyków podekscytowanych dzieci… oraz gwaru mamuś robiących zdjęcia i filmiki ze swoimi pociechami w roli głównej.

Dalej trasa prowadziła do domu Jacka.
Polska firma wynajęła mu apartament w hotelu – fajny taki… a jak dla jednej osoby wręcz rewelacyjny!
Dla 6 jednak nieco ciasnawy – ale co tam? Damy radę! ;)

widok z balkonu

Tu nasze ścieżki się rozbiegły. Jacek spieszył na kolację z wizytującym Chiny prezesem i panią Konsul.
My zaś pędziliśmy w kierunku dzielnic słynących z handlu ciuchami…

Guangzhou po chińsku

Tam spotkaliśmy jeszcze koleżankę naszych chińskich towarzyszy i zanurzyliśmy się w uliczkach przepełnionych towarami…
Po kilku męczących godzinach zapełniwszy plecak próbkami poszliśmy coś zjeść… i spać.
Okazało się jednak, że kolacja z panią Konsul nie trwała długo, więc spanie zamieniliśmy na piwkowanie na balkonie… Trochę krótko, więc trzeba to powtórzyć!

widok z balkonu

Rankiem (zdaje się, że dla Jacka zbyt wczesnym rankiem – przepraszamy) powtórka z rozrywki. Metro sklepy… i znów plecak próbek… szybki lunch i wizyta w Konsulacie RP.

śniadanie

W Guangzhou jest sobie wysepka na rzece (podobno druga na liście najdłuższych rzek w Chinach), na tej wysepce po którejś tam wojnie opiumowej Francuzi z Anglikami (podobno) zawarli pakt, na mocy którego wyspa ta stała się twierdzą oddzielającą ich społeczności od Chin. W związku z tym na wysepce tej zachowała się architektura typowo europejska. W tych okolicznościach przyrody przez wiele lat funkcjonował tu szereg ambasad i konsulatów.
Obecnie jest tu tylko konsulat Polski (reszta wyniosła się do szklanych wieżowców).
W tej kwestii albo RP stara się być bardziej europejska od Europy, albo decydującym jest czynnik boga pieniądza.

Guangzhou po europejsku

Z racji wyborów, teren ten był dla nas celem.

Tak więc przemyciliśmy Thomasa na teren Polski (pierwsza jego wizyta w Polsce), gdzie Paulina zajęła się wypełnianiem karty, a my rozglądaniem. I buummm… widzę dziecko, które z tym samym przejęciem co dzień wcześniej ogląda moją nieogoloną facjatę, tym razem bez palca w buzi (znaczy jej palca w jej buzi).

Okazuje się, że to dzieci pracownika konsulatu, tudzież dzisiaj będącego w komisji wyborczej (przepraszam nie znam pozycji), opiekunka to nie niania, tylko mama.
A Pan ów mówi, że słyszał, od żony, że się wczoraj spotkaliśmy.
No tak – sława mnie prześcignęła w drodze do konsulatu… :)

Obejrzałem zatem zacne osoby, z których część poprzedniego wieczora biesiadowała z naszym gospodarzem, a żona wypełniła obywatelski obowiązek…

Jeszcze jedna ulica handlująca ciuchami i od domu dzieli nas kilka taksówek, godzinne stanie w pociągu, godzinne stanie w metrze…

ulica

A nogi na to „…ałałałć!”

fooky

Dodaj opinię lub komentarz.