Poniżej prezentujemy jeden z rozdziałów książki Bernarda Newmana „Rowerem przez II RP. Niezwykła podróż po kraju, którego już nie ma. Reportaż z 1934 roku”, w tłumaczeniu Ewy Kochanowskiej / Wyd. Znak Horyzont, Kraków 2021/. Książkę można kupić na stronie wydawnictwa. Zdjęcia w artykule pochodzą z Muzeum Pomorza. Na stronie internetowej wydawnictwa czytamy:
Taka podróż byłaby dziś niemożliwa… bez paszportu.
Niezwykła wyprawa rowerowa angielskiego dżentelmena do egzotycznego kraju, który powstał niedawno, ale ma spore ambicje. Jego mieszkańcy stawiają się temu wariatowi Hitlerowi i chyba mają prawo. Ich państwo jest niemal trzy razy większe niż wyspa, z której przybył Newman!
Naszego podróżnika i jego dwukołowego towarzysza imieniem George czekają miejsca i ludzie, które wprawią go w osłupienie, zachwyt, czasem wzbudzą śmiech lub litość. Ten zaskakujący wielki kraj nazywa się Polska. Ta Polska już nie istnieje, ale po niemal 90 latach możemy ją znowu oglądać oczami angielskiego pisarza, podróżnika i… szpiega. W każdej z tych ról Bernard Newman sprawdza się znakomicie!
Bernard Newman – brytyjski pisarz i podróżnik, w czasie pierwszej wojny światowej żołnierz i szpieg. W okresie międzywojennym odwiedził ponad 60 krajów, które przemierzał zwykle na rowerze. Z tych podróży pisał znakomite, pełne brytyjskiego humoru reportaże. Uważany też za autorytet z zakresu szpiegostwa. Jego wykładów słuchali nawet Adolf Hitler, Franklin Delano Roosevelt i Senat Stanów Zjednoczonych. Z racji swojej wiedzy, doświadczeń wojennych i zamiłowania do podróżowania wielokrotnie oskarżany o szpiegostwo na rzecz rządu Jego Królewskiej Mości.
Newman kilka razy odwiedził Polskę. Jego unikatowy reportaż „Rowerem przez II RP” odsłania przed nami Polskę, jakiej nie znaliśmy i jakiej już nigdy nie będziemy mogli zobaczyć. Po raz pierwszy po niemal 90 latach możemy o niej na szczęście przeczytać.
- przeczytaj: Rowerem przez II RP część I
- przeczytaj: Rowerem przez II RP część III
Na długo wszakże, nim udało mi się zapoznać z architektonicznymi atrakcjami Gdańska, wciągnęły mnie jego problemy polityczne. Zbytnio mnie to nie zdziwiło. Sytuacja Gdańska intryguje nawet najzwyklejszego Anglika. Wie on, że było to niemieckie miasto, że zwycięscy sojusznicy, kierując się chwalebnym zamiarem zapewnienia Polsce stosownego dostępu do morza, chcieli ostatecznie poddać Gdańsk polskiej władzy niezależnie od jego niemieckości, ale że nasz własny reprezentant, pan Lloyd George, tak mocno sprzeciwiał się tej koncepcji, że ją zmodyfikowano i zamiast tego uczyniono Gdańsk Wolnym Miastem – połączonym wprawdzie z Polską unią celną, lecz przynajmniej w teorii autonomicznym przy wsparciu Wysokiego Komisarza mianowanego przez Ligę Narodów. Tę niewdzięczną funkcję sprawuje obecnie jakiś irlandzki dziennikarz.
- przeczytaj: Mount Everest i Wysocy Komisarze Ligi Narodów
Nie jest to jednak pierwsze doświadczenie Gdańska z polską władzą, jako że od 1454 roku, po udanym buncie przeciwko zakonowi krzyżackiemu, pozostawał bezpośrednio pod polskimi rządami, póki w 1793 roku, w wyniku drugiego rozbioru, nie został wcielony do Prus. Warto też zauważyć, że obecny ustrój miasta nie jest dla Gdańska pierwszyzną. Między 1807 a 1814 rokiem był on okupowany przez armię francuską i miał status Wolnego Miasta z niewielkim wiejskim zapleczem. Niemądrze byłoby jednak dzisiaj zaprzeczać, że nie jest to niemieckie miasto.
Zresztą sam byłem zaskoczony, jeżdżąc po jego ulicach. To prawda, nie można oceniać politycznego nastawienia miasta jedynie po flagach, które w nim powiewają, ale widziałem mnóstwo swastyk poświadczających, że Gdańsk pozostaje bardziej nazistowski niż jakakolwiek inna część Niemiec. Nigdy nie widziałem takiego entuzjazmu w jakimkolwiek prowincjonalnym niemieckim mieście. Nazistowski rytuał, który powoli, acz konsekwentnie zagraża poczytalności całego kraju, rozkwitał tu w pełnej krasie. Praktycznie na każdym domu wisiała flaga. Co drugi człowiek nosił odznakę członkowską jakiejś nazistowskiej organizacji. Reszta miała co najmniej dwie takie odznaki. Daleko więcej osób wpatrywało się z uwielbieniem w zdjęcia Adolfa Hitlera, niż gromadziło przed ołtarzami kościołów.
Niezwykle mnie to zdumiało, bo – niezależnie od oceny zjawiska – dobrobyt Gdańska zależy wyłącznie od Polski. Przed wojną był on portem zachodniej części Prus Wschodnich. Polski handel w praktyce go omijał – z powodów politycznych kierowano go do rosyjskich portów. Dziś Gdańskowi powodzi się lepiej niż kiedykolwiek. Przeładunki wzrosły do poziomu nieznanego nawet w najpomyślniejszych czasach przed wojną – a jednak Gdańsk z uporem i zajadłością żąda powrotu do Niemiec, co oznaczałoby ekonomiczne samobójstwo. Dlaczego? To było pierwsze intrygujące pytanie, na które postanowiłem znaleźć odpowiedź. Skąd te ciągoty do nacjonalizmu? Czy Anglik wolałby umrzeć niż żyć wygodnie pod francuską flagą?
Pewien kupiec zbożowy w jednym z owych malowniczych spichlerzy na Speicherinsel przypadkowo podsunął mi klucz do rozwiązania zagadki. Energicznie ruszyłem wskazanym tropem i odkryłem osobliwą, ale wcale nie wyjątkową sytuację. Otóż wygląda na to, że system podatkowy w Gdańsku jest znacznie łagodniejszy niż w Niemczech. Stąd też ogromna liczba emerytowanych pułkowników zmieniła miejsce zamieszkania z Niemiec na Gdańsk, który – czego sobie ludzie na ogół nie uświadamiają – dysponuje bardzo przyjemnym wiejskim zapleczem o powierzchni jakichś 750 mil kwadratowych.
Znamy ten typ „patriotów” – mamy ich we własnym kraju. W naszym przypadku udają się oni zwykle na emeryturze na Wyspy Normandzkie, a w ich bezpiecznym zaciszu stają się nieskończenie bardziej patriotyczni od nas i zabierają się do udzielania nam surowych instrukcji, co powinniśmy robić, ile okrętów wojennych zbudować – no i wreszcie za nie zapłacić. Ochoczo wymachują sztandarem, tyle że nie biorą żadnej odpowiedzialności. Gdańsk nęka plaga takich dżentelmenów, którzy głoszą najłatwiejszą z religii – stężony patriotyzm.
W ich wpływach miejscowi upatrują przyczyn większości poważnych tarć między Polakami a Gdańszczanami. To prawda, że ci ostatni mogą nie czuć się najlepiej w charakterze maleńkiej i pozbawionej znaczenia mniejszości, państwa marionetkowego, podporządkowanego ludziom, którymi jakoby pogardzają. Wystarczy jednak odrobina tolerancji z obu stron, by okazało się, że ten układ nie jest wcale taki zły, a w rzeczywistości zaskakująco dobrze się sprawdzał przez ostatnie kilka lat. To nie kupcy gdańscy z takim zapałem gardłują za powrotem do Niemiec – oni świetnie wiedzą, co im się opłaca. To prawdziwa tragedia, gdy nieodpowiedzialni ludzie potrafią tak rozognić umysły swych współobywateli, że rozum błaga o litość, a rządzi wiecowa retoryka! Nie wierzę, że nie da się rozwiązać problemu Gdańska; przy odpowiedniej dawce rozsądku i tolerancji ewentualny powrót miasta do Niemiec nie jest definitywnie niemożliwy*. U pułkownika Blimpa próżno jednak szukać rozsądku i tolerancji – a postaci jego pokroju znajdziemy w Gdańsku aż nadto. Ale odłóżmy na razie problem Gdańska, by przyjrzeć się sprawie „korytarza” polskiego. Kwestie te trzeba rozważać łącznie.
* Należy wszakże dodać w tym miejscu, że nie spotkałem Polaka, który by się z tym zgodził. Każdy wysuwa argument, że Wisła to czysto polska rzeka, i nie do pomyślenia jest, by jej ujściem władało jakieś obce państwo.
opracowała Anna Pisarska-Umańska
Bernard Newman „Rowerem przez II RP. Niezwykła podróż po kraju, którego już nie ma. Reportaż z 1934 roku”/ tlumaczenie: Ewa Kochanowska/ Wyd. Znak Horyzont, Kraków 2021 do nabycia: www.znakhoryzont.pl