Sam przeciw sali. Ochrona dziedzictwa, czy przeskalowane inwestycje na terenach po Stoczni Gdańskiej?
Do konfrontacji podejść do terenów nazywanych „Młody Miastem” doszło w finale dyskusji o ich przyszłości i obecnym stanie podczas spotkania na Politechnice Gdańskiej. Wojewódzki konserwator zabytków oskarża o zaprzepaszczenie dziedzictwa historycznego stoczni, odpowiadając na zarzuty miasta i deweloperów o utrudnianie i opóźnianie budów.

Wojewódzki konserwator zabytków Igor Strzok przysłuchiwał się dyskusji po wystąpieniach przedstawicieli miasta i uczelni dotyczących przyszłości terenów postoczniowych podczas 3. Konwentu Gospodarczego przy rektorze Politechniki Gdańskiej 12 maja 2022 r. Konserwator dotarł na konwent spóźniony z powodu przedłużenia się innego spotkania dotyczącego jednej z planowanych miejskich inwestycji. Podczas dyskusji, w której uczestniczyli przedstawiciele Gdańska, m. in. architekt miejski prof. Piotr Lorens i b. wiceprezydent ds. polityki przestrzennej Wiesław Bielawski oraz prezes jednego z inwestorów na terenach postoczniowych Krzysztof Sobolewski, konserwator był kilkakrotnie prowokowany do riposty. Zabrał głos na koniec.

– Rozmawialiście Państwo o „Młodym Mieście”, a nie o obszarze postindustrialnym, Stoczni Gdańskiej, o dziedzictwie „Solidarności”, o zabytkach, o wartościach kulturowych, o przesłaniu, jakie „Solidarność” i stocznia dały Europie, a może nawet światu – mówił Igor Strzok, Pomorski Wojewódzki Konserwator Zabytków. – Ja to rozumiem, bo jeżeli mówimy o „Młodym Mieście”, to jest to właśnie to spojrzenie, które było obecne w dyskusji publicznej w Gdańsku od początku lat 90. Zakładało, że to ma być dzielnica biznesu, biur, mieszkaniowa, usługowa.
Konserwator zaznaczył swój dystans do przebiegu dyskusji, odpowiadając z końca sali. Nie skorzystał z mównicy, z której zabierali głos dyskutanci.

– Czuję się wywołany do odpowiedzi i czuję się w pewnym stopniu również obrażony pańskimi słowami, jako osoba, która reprezentuje dzisiaj miasto – ripostował Piotr Grzelak, wiceprezydent Gdańska. – Dla nas to jest kluczowa kwestia, aby to dziedzictwo historyczne zostało zachowane.
Wcześniej Igor Strzok odniósł się do słów jednego ze szczególnie chętnych do dyskusji z konserwatorem uczestników spotkania.
– Pan prezydent Bielawski wspomniał dość krytycznie o nowelizacji ustawy o ochronie zabytków sugerując, że jest teraz korupcyjna. No cóż… w Gdańsku słowo korupcja to są tematy, które od wielu lat tak często się pojawiają, że ja, wróciwszy do miasta 3 lata temu, nie czuję się kompetentny, by w tej sprawie zabierać głos. Natomiast to nikt inny, jak syn prezydenta Wałęsy, określił Gdańsk mianem „republiki deweloperów”. Niektórym rządzącym w Gdańsku sprawiło to przykrość. Rozumiem, to jest pewna sugestia – zaznaczył wojewódzki konserwator zabytków.
Było to odniesienie do wypowiedzi byłego wiceprezydenta zarzucającej konserwatorowi podejmowanie decyzji utrudniających realizacje inwestycji jednemu z inwestorów.
– Konserwator zabytków działa na zasadzie: „nie mam pana płaszcza i co mi pan zrobisz?” Jak ma działać biznes, który ma inwestować poważne pieniądze? Jeżeli przygotowuje projekt, np. Echo Investments, na tyłach ECS-u, jest przed pozwoleniem na budowę i przychodzi decyzja o rozpoczęciu wpisu do rejestru. Przecież ten projekt miał gotowe finansowanie. Kto za to ponosi odpowiedzialność? Konserwator? No nie. Nowela ustawy o ochronie zabytków wyraźnie spowodowała, że ten organ nie ponosi żadnej odpowiedzialności, a tym bardziej finansowej, nawet za błędne decyzje – mówił Wiesław Bielawski.
Były wiceprezydent w latach 2002-2019 odpowiadał za politykę przestrzenną Gdańska.
– Jeżeli jest uznaniowość, to żaden biznes nie zadziała – ocenił Bielawski a o umocowaniu prawnym instytucji konserwatora stwierdził: – Co tu dużo gadać, zawiera w sobie korupcyjne elementy, bo tu jest ta uznaniowość.
Igor Strzok w swoim podsumowaniu podziękował architektowi miejskiemu prof. Lorensowi za to, że w jego głosie w dyskusji pojawiła się kwestia jakości architektury, zaznaczając, że obaj, architekt miejski, a on na miejskich częściach objętych wpisem do rejestru zabytków, mają powinność dbania o wysoką jakość nowego budownictwa. W wystąpieniu poprzedzającym dyskusję prof. Piotr Lorens przedstawił wnioski wynikające z raportu, który jest podsumowaniem cyklu spotkań i warsztatów odbywających się od października do grudnia 2021 roku z jego inicjatywy. Opisał też zagrożenia dla dalszego rozwoju terenów postoczniowych:
– Wiele obszarów na „Młodym Mieście” zostało już zdefiniowanych i są realizowane. Pojawiło się wiele inwestycji, które mają jednak wciąż fragmentaryczny charakter. Ważna jest koordynacja poszczególnych inwestycji. To może zadecydować o tym, czy ten teren w przyszłości będzie traktowany jako kolekcja projektów inwestycyjnych, czy też faktycznie spójnie ukształtowana dzielnica miejska. Paradoksalnie, nie ma on swojego menadżera, nie ma swojego lidera, jeżeli chodzi o kształtowanie poszczególnych elementów. To jest zagadnienie wymagające dyskusji – ocenił architekt miejski.
– Widać dziś gołym okiem, że projekt „Młodego Miasta” ruszył i jest już jak kula śnieżna nie do zatrzymania. Widać kilka jednocześnie realizowanych przedsięwzięć, póki co, po stronie południowej ulicy Popiełuszki. Dużą ważną zmianą jest aktywizacja miasta w procesie kształtowania tego terenu – stwierdził z kolei Krzysztof Sobolewski, prezes Stocznia Centrum Gdańsk.
Za dwa lata minie ćwierć wieku od początku komercjalizacji terenów postoczniowych. Przez dwie dekady emocje wokół stoczni związane były głównie z kolejnymi wyburzeniami hal i innych obiektów na tych terenach. Rozparcelowany grunt stopniowo zmieniał właścicieli na firmy deweloperskie. Pierwsze nieśmiałe działania inwestycyjne rozpoczęły się dopiero w drugiej dekadzie XXI wieku. W 2011 roku z inicjatywy ówczesnego prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza powstała tzw. rada interesariuszy mająca godzić interesy inwestorów, miasta, użytkowników nieruchomości i mieszkańców „Młodego Miasta”. Jej działalność po początkowym entuzjazmie stopniowo jednak zamarła do roku 2017. W tym samym czasie, bardzo późno w historii terenów postoczniowych, zaczęły się pierwsze poważne działania urzędu konserwatorskiego.
Igor Strzok i Agnieszka Kowalska, jego poprzedniczka na stanowisku wojewódzkiego konserwatora zabytków, doprowadzili do rejestrowej ochrony wielu niewyburzonych jeszcze obiektów, a także układu urbanistycznego stoczni. Urząd konserwatorski stał się też trudnym partnerem dla deweloperów planujących przeskalowane budynki niewpisujące się w kontekst historyczny miejsca, skutecznie blokując takie plany. Z kolei jedną z pierwszych inicjatyw prof. Piotra Lorensa, powołanego w 2021 roku architekta miasta była reaktywacja rady interesariuszy, a potem kolejne działania prowadzące do ożywienia terenów postoczniowych.
Stanisław Balicki, Dziennik Bałtycki
Przy okazji tego spotkania przypominam seminarium, które odbyło się w kwietniu 2018 r. „Dziedzictwo kulturowe dawnych terenów Stoczni Gdańskiej”. Zostało przez media przemilczane – „nie przybyła, by wypełnić swoją misję publiczna telewizja, nie było telewizji miejskiej (oficjalnego portalu Miasta Gdańska – na który tak obficie łożą gdańscy podatnicy).” Relację z debaty można przeczytać u nas – Dziedzictwo kulturowe dawnych terenów Stoczni Gdańskiej – kilka uwag uważnego słuchacza, a ja przytaczam teraz niektóre z uwag Zbigniewa Sajnoga.
Prof. Jacek Dominiczak: „Nowe budynki nie są po to, by zniszczyć te stare, ale aby pomóc im przetrwać.”

Profesor [Grzegorz Klaman] przedstawił, między innymi, artystyczną akcję wyratowania, często ze złomowisk – domków robotników, to znaczy pospawanych ze stalowych blach małych, przenośnych baraczków, budek, pakamer o formacie jakby przyczep kempingowych. Takich przenośnych (przestawianych dźwigiem) pomieszczeń, w których w czasie pracy mogli się ogrzać, wypić herbatę. I, co podkreślał profesor, bywało – były to miejsca, gdzie robotnicy ukryci przed wzrokiem niepożądanych obserwatorów rozmawiali, spiskowali, to w takich miejscach tliło się zarzewie przyszłych strajków.
Z punktu widzenia architektury, urbanistyki, w optyce wielkiej historii – te budki to są śmieci, ale właśnie tu chwytamy ten problem, bo historia bywa nieokazała, jej okoliczności śmierdzące, brudne. Przyzwyczajani jesteśmy do ujmowania historii w hieratyczne gesty pomników, ale oto prawda historii bywa inna: wielki ruch rodził się w cuchnących pakamerach, gdzie chowano się przed kierownikiem, gdzie, bywało, pito wódkę, gdzie wyklinano komunę i Ruskich. Świadectwa historii bywają brudne, jakich byśmy nie chcieli, śmierdzące, krzywe, byle jakie – jak te „budki buntu” – ale właśnie ich prawdziwość, autentyczność jest cenna. W odniesieniu do nich potężne salony i ogrody Europejskiego Centrum Solidarności – okazują się fałszem.
Jak nikt na przykład: obozów koncentracyjnych nie upamiętnia stawianiem ogromnych baraków-salonów w miejscu wyburzonych historycznych, tak i w tym przypadku musimy zauważyć jakiś podejrzany, kuriozalny akt. Nie o to chodzi, że stawia się nowoczesną budowlę – przeznaczoną przecież do innych celów – aby odbywać w niej spotkania, projekcje, koncerty etc., oczywiście nie o to chodzi, ale o to, że utylizuje się, sczyszcza się historię. A historia wysterylizowana – znaczy bezpłodna. Historia owszem, bywa nieudała, nieokazała, brudna, ale gdy ją wyprostujemy, wyczyścimy to jak przyszłe pokolenia mają zrozumieć, dlaczego właściwie był ten bunt, co takiego było w tamtej sytuacji, że była tak bardzo nie do zniesienia? Niewolnicy budujący statki dla imperium ogrzewali się w takich blachobudach. Tak żyli, tak byli traktowani. Komuś zależy na zamazaniu tej historii? Dlaczego?

I tu nawiążę z kolei do – znów – bardzo ciekawej wypowiedzi pana Tomasza Błyskosza, architekta, kierownika Oddziału Terenowego w Gdańsku Narodowego Instytutu Dziedzictwa. Wypowiedzi na temat budynku dawnej stoczniowej stołówki, która nie została objęta opieką konserwatorską, gdy do rejestru zabytków wpisywano Plac Solidarności, i niedługo później została zburzona. Pan Tomasz Błyskosz przypomniał archiwalne zdjęcia wykazując jak kluczowe znaczenie dla całego założenia miał budynek stołówki, bez niego Brama nr 2 i Biuro Przepustek utraciły swój historyczny wymiar, sens, są wyabstrahowane, odarte ze znaczenia, są wydmuszkami historii.
Podobnie zresztą zadziałało wycięcie rzędu topoli – i te drzewa i stołówka były wyrazistą ramą bramy jako miejsca przejścia, dramatyzowały je. To tu ci z wewnątrz – strajków – stykali się z tymi przychodzącymi ich wesprzeć, dowiedzieć się. Cały ten dramatyzm, to skupienie go w tym wąskim odcinku na tych kliku metrach – unicestwiono. Ale, chcę tu dodać, że w czasie strajku w 1988 roku stołówka odgrywała bardzo ważną rolę, jako „centrum operacyjne” strajkujących. A ponadto cenne – znów: jako świadectwo, jako smak tamtej rzeczywistości, było wyposażenie wnętrza stołówki, w tym meble wyspawane z giętych rur, wykonane w stoczni przez robotników. Mogłaby tam dziś funkcjonować „jadłodajnia”, gdzie podaje się dania według receptur z epoki, na talerzach z epoki. To uzupełnione o multimedia pozwoliłoby posmakować tamtego czasu. I to wszystko było gotowe – depozyt, kapsuła czasu, która przetrwała, przemieściła się w czasie i była. Zgoła nic by to nie kosztowało. Nie – ktoś uparł się, by to zniszczyć.
Kilkakrotnie w czasie seminarium powracała kwestia – jak powinna nazywać się dzielnica powstająca na terenach dawnej Stoczni Gdańskiej. Najbardziej przekonująco przeciw nazwie: Młode Miasto wypowiedział się pan Roman Sebastyański, sięgając najgłębiej, argumentując, że to Krzyżacy wymyślili tę nazwę, a czas ich rządów zaczął się od rzezi i był czasem niewoli, a nie wolności miasta – w końcu przecież gdańszczanie przegnali ich – i zamek ich zburzyli. I w tym sensie nadawanie krzyżackiej nazwy dzielnicy, która ma kojarzyć się z wolnością i solidarnością jest mocno nie na miejscu.
Całość: Dziedzictwo kulturowe dawnych terenów Stoczni Gdańskiej – kilka uwag uważnego słuchacza