Moje doświadczenia z Gazetą Wyborczą zaczęły się tuż po powołaniu jej do życia. Ale żeby o tym opowiedzieć, trzeba sięgnąć co najmniej do roku 1986 – do czasu, w którym zainicjowany został Totart. Totart czyli sztuka totalna, czyli kultura w odpowiedzi na totalitaryzmy.
Kto zechciałby zapoznać się bliżej z okolicznościami powołania tego ruchu i poznać choćby w ogólnym zarysie, o co w tym wszystkim chodziło, zapraszam do przeczytania eseju zatytułowanego: Co to była sztuka totalna?, opublikowanego w obszernych fragmentach w jednodniówce wydanej z okazji 30 rocznicy powstania Totartu
Prowadziliśmy rozległą, różnoraką działalność, dość szybko rozprzestrzeniając ją na teren nieomal całego kraju. Przeprowadziliśmy w ciągu 5 lat ponad 300 różnych artystycznych akcji, działań, happeningów, koncertów, ale też jawnych i niejawnych spotkań, konferencji. Wydawaliśmy niezależne wydawnictwa, współpracowaliśmy z niezależnymi periodykami, w tym z Brulionem. Nawiązywaliśmy kontakty z ludźmi działającymi na styku niezależnej kultury i polityki.
Współpracowaliśmy z Ruchem Społeczeństwa Alternatywnego, z Pomarańczową Alternatywą, z Ruchem „Wolność i Pokój” z wieloma formacjami artystycznymi. Włączyliśmy się w działania Ruchu Społeczeństwa Alternatywnego zmierzające do utworzenia w skali kraju Sieci Wymiany Pozytywnej. Współtworzyli ją już to zadeklarowani anarchiści, już to ludzie anarchizujący, czy najogólniej jakoś ujmując – wolnościowcy. Tu od razu przestrzegam przed przypinaniem tym ruchom i ludziom etykiety lewactwa. To był zupełnie inny czas, zupełnie inne okoliczności. Wszyscy ci ludzie byli zadeklarowanymi antykomunistami, antytotalitarystami, czynnie sprzeciwiającymi się sowieckiemu systemowi, okupacji i antykulturze! To jest bardzo ważne zastrzeżenie.
Oczywiście nie zamierzam przedstawiać tu całej historii – to wymagałoby napisania obszernej książki. Chcę tylko odwołać się do pewnej udokumentowanej sytuacji i do udokumentowanych wypowiedzi – aby ktoś nie zarzucił mi, że konfabuluję w celu poprawienia sobie wizerunku – czy czegoś w tym rodzaju.
W roku 1988 uczestnicy Sieci Wymiany Pozytywnej postanowili przekształcić się w byt bardziej określony, nazwany Międzymiastówką Anarchistyczną. Ogólnopolskie spotkanie zorganizowane zostało w Gdańsku, w rozbudowywanym domu jednorodzinnym na Siedlcach. Przyjechało wielu ludzi, z różnych stron. Zaledwie rozpoczęliśmy spotkanie, dom otoczony został przemożnymi siłami represyjnego systemu, część z nich wdarła się do środka. Wprowadzili panią w jasnym kapeluszu – jak się okazało urzędniczkę Urzędu Miasta (bodaj), która wygłosiła formułę, że spotkanie jest nielegalne.
Służba Bezpieczeństwa rejestrowała swoją akcję na video – a po wielu latach zapis ten został odnaleziony i udostępniony w sieci.
Doświadczone oko rozróżni funkcjonariuszy SB, ZOMO ale też uzbrojonych antyterrorystów – w kamizelkach kuloodpornych i kaskach. Czego na filmie nie widać, antyterroryści w środku wyposażeni byli w broń długą i wyrzutnię siatki obezwładniającej.
Najeźdźcy aresztowali Janusza Janego Waluszko – który „był mózgiem” całego przedsięwzięcia i zdaje się Wojciecha Hrynia Mazura – właściciela lokalu. Resztę nas wypuszczali kolejno, sprawdzali, rewidowali, rekwirowali „nielegalne” materiały, spisywali dane osobowe.
Tu pozwolę sobie na pierwszą historyjkę. Miałem ze sobą walizkową maszynę do pisania, na której mieliśmy napisać komunikat, dokument opracowany w czasie spotkania. Kombinując, jakby jej nie stracić, przesunąłem się do przedsionka i tam stałem przepuszczając kolejne osoby i obserwując sytuację. Wypatrzyłem jednego zomowca, który nie był szczęśliwy, był jakby młodszy i nie przykładał się do swoich czynności, jakby może zakłopotany trochę. Przycelowałem moment, kiedy skończył spisywać kolejną osobę i śmiało wyszedłem na niego (jest to widoczne ok. 7 minuty filmu, przez chwilę). Zadziałało, udało mi się wynieść maszynę.
Wszyscy, których nie zatrzymano, odeszliśmy za ulicę na wzgórze i po małym koncercie saksofonowym Disneya (Waldemar Bochniarz, Double Travel) udaliśmy się pieszo w stronę centrum miasta. Część naszych kolegów i koleżanek, którzy przebiegle się spóźnili, nie wpadła w kocioł i dołączali do nas. Ostatecznie dokończyliśmy spotkanie w sali, o ile dobrze pamiętam, przy Kościele Mariackim (!). Zabrakło jeno bigosu – wegetariańskiego – który na to spotkanie ugotowałem w wielkim kotle, mieszając – z braku laku – wiosłem od pontonu.
Na filmie, wśród rekwirowanych przez SB wydawnictw – także różnych dokumentów, książek i artefaktów – można zauważyć jedno z naszych, totartowych: Przegląd Archeologiczny Metafizyki Społecznej Higiena. Zostało ono wyróżnione nagrodą prasową „Solidarności” a w czasach już „wolności” udało nam się tę zajętą część nakładu wydostać z esbeckiego aresztu. Paweł Dunin-Wąsowicz uznał naszą Higienę najlepszym wydawnictwem trzecioobiegowym w Polsce (w jego książce Macie swoich poetów.)
Esbecką videodokumentację zamyka ujęcie naszej flagi.
I teraz historyjka druga. Nie powiem, że aresztowanie Janego i bodaj Hrynia, nie martwiło nas, ale mnie zmartwiła i to nie na żarty rzecz inna. Otóż, nim wyjechałem na to spotkanie odwiedziłem znajomego Rosjanina, Miszę, artystę malarza na stałym pobycie w Polsce, człowieka oryginalnego, z którym się nieco przyjaźniłem. I ja, jakoś tak nierozważnie, zaproponowałem mu aby pojechał ze mną, że będzie fajne spotkanie, a i bigosu będzie można podjeść. Przystał na to i pojechaliśmy. I niestety, SB jego także aresztowało. Martwiłem się bardzo, a tym bardziej, że opowiadał mi niegdyś o swoim koledze, który miał jakieś bodaj wątpliwości co do ustroju ZSRR, został aresztowany i zamknięty w psychuszce – a gdy wrócił bawił się w piaskownicy robiąc babki z piasku. Można sobie wyobrazić, co przeżywałem. Nawiązaliśmy kontakt z komórką interwencji „Solidarności”, skierowano nas do mecenasa Jacka Taylora, który w Gdańsku zajmował się tymi sprawami i bardzo prosiliśmy go, aby wydobył rosyjskiego przyjaciela z aresztu. I udało się. Natychmiast został ukryty w lokalu u pewnej starszej pani, emerytki, w Sopocie i tam ileś miesięcy spędził, dopóki wszystko się nie uciszyło.
I teraz historyjka trzecia. Odwiedzała nas sympatyczna dziewczyna z Kanady, zaangażowana w działalność polityczną, była takim trochę naszym kontaktem ze światem. Nazywała się Madeline Bassnet. Ale dostała się pod kuratelę agenta, który działał w środowisku – i on prowadził ją tego dnia do tego kotła, ale stało się tak, że się spóźnili – czy akcja zaczęła się za wcześnie, czy im coś stanęło na przeszkodzie, nie wiem. W każdym razie – jak myśleliśmy – Madeline się udało. Okazało się – nie na długo, wkrótce SB ją wybrało z kwatery i po przesłuchaniach deportowało z PRL.
By the way – w konspiracji trzeba uważać na tych, którzy są bardzo odważni i wszystko umieją załatwić. Mam na myśli taką specyficzną odwagę – która przychodzi lekko, nie wyczuwa się w takiej osobie napięcia.
Zapytasz miły czytelniku, a po co ja to wszystko piszę – żeby się pochwalić kombatanctwem? Odpowiadam: nie. Od Totartu i tych wszystkich spraw dawno temu się odżegnałem i nie odzywałem się w tych sprawach przez 20 lat. Dopiero, gdy kilka lat temu manewrując historią umieszczono Totart w okolicach Krytyki Politycznej – zacząłem się odzywać i protestować przeciwko temu.
Zresztą, okazało się, że nasza formacja przechodzi jednak do historii – ostatnio jest naukowo lokowana jako zamykająca Polską awangardę XX wieku, uznałem że należy zatem te sprawy uporządkować, opisać, żeby nie było właśnie jakiegoś zawłaszczania, czy manipulowania naszą historią. Nawet – bodaj dwa lata temu wystąpiłem o grant marszałka województwa pomorskiego na napisanie kompendium, czy może encyklopedii Totartu, w każdym razie na zebranie i uporządkowanie faktów, sformułowanie krótkich biogramów, zwięzłych definicji pojęć i opracowanie podstawowych idei. Odmówiono mi.
Oczywiście, też ciąży mi ta paskudna legenda naszej grupy – która w dodatku bywa podle używana, jak miało to miejsce w trakcie aktualnych wyborów samorządowych. I stąd te moje tutaj opowieści – oparte na dokumencie video. Bo teraz, gdy już szanowna czytelniczko, szanowny czytelniku zapoznaliście się z nimi, to możecie rozważyć czy Totart to rzeczywiście były wygłupy bandy szyderców, czy może jednak o coś tam chodziło? Owszem, zrobiliśmy jakieś akcje skandalizujące ale sprowadzanie tego zjawiska do nich nie jest prawdą. Tu znów kieruję do eseju: Czym była sztuka totalna? Sporo z tych kwestii jest tam przybliżonych. Jest tam o wściekłości i bólu życia w niewoli i bez prawdy.
I teraz powracam do tego, od czego rozpocząłem – do doświadczeń z Gazetą Wyborczą. Początkowo Gazeta miała być medium ogólnie wyszłych z podziemia środowisk opozycyjnych, takie w każdym razie było myślenie o tej sytuacji. I początkowo w Gazecie przedstawiano właśnie różne partie polityczne – dotąd nielegalne. I trochę zdziwienie rosło, bo te prezentowane partie były coraz bardziej kanapowe (ilość członków partii mieści się na jednej kanapie). Wreszcie po jakimś czasie, pod koniec, zwrócono się do nas – i jak pamiętam Janusz Waluszko i ja przygotowaliśmy krótką informację o środowisku – ale naprawdę krótką – na pół strony A4 – kilka zdań. I tę naszą informację „zredagowano” sprowadzając do bodaj dwóch zdań. I coś mi zaczęło tu przykro pachnieć.
Był to wyraźny sygnał. Prezentowano kilkuosobowe wymyślone partyjki, a oto był ruch – organizujący się w skali kraju, mający swoje pisma, swoją wieloletnią działalność, demonstracje, doświadczenia z aparatem represji etc. (nie mówię tu o Totarcie, ale o opisanym środowisku). W końcu – na spotkania jakich organizacji politycznych u schyłku PRL komwładza wysyłała uzbrojone oddziały antyterrorystyczne?
O co więc chodziło „ludziom zmiany”? Zdaje się przede wszystkim chodziło o autonomiczność tych środowisk, o to, że same siebie określały, były autentyczne i żywo krytyczne. Jeszcze by się ktoś za bardzo wysforował, przeszkadzał? Tak myślałem. Gdy „ludzie zmiany” okrzepli, ustabilizowali się – przygotowali gotowce, jak ma się przejawiać bycie wolnym i luźnym, określali, co jest wolnościowe, co europejski wolny człowiek ma wyznawać – i używali ich wedle potrzeby.
Mówi się, że z Brulionem weszliśmy do telewizji – ale to żarty, kolaudowali programy komunistyczni specjaliści, wykonywaliśmy naszą pracę właściwie za darmo, doprawdy – szyderstwo. A przecież był znakomity potencjał – że wymienię Pomarańczową Alternatywę – mogliśmy mieć barwne media. Tylko komu zależało na wolnej i barwnej telewizji wtedy? Panu Kiszczakowi? Panu Lechowi Wałęsie?
W miarę przyglądania się wydarzeniom, nabywania kolejnych doświadczeń dość szybko opisałem tę transformację dość nieładnym (pardon) bon motem: to nie jest wolność, to jest rozwolnienie. W publicznej telewizji nie następowały zmiany prawie w ogóle. Jeszcze długie, długie lata, dziesięciolecia pracowali tam ludzie, którzy zaszczepiali ludowi polskiemu sowiecki wsad kulturowy. Nawet do dzisiaj jeszcze.
Ale wracając do rzeczy udokumentowanych: już wtedy, w roku 1991 Janusz Waluszko, Paweł Konnak i ja udzieliliśmy wywiadu Tygodnikowi Literackiemu. Opisawszy sytuację powiedziałem wtedy: Efektem tego wszystkiego, o czym mówiliśmy dotąd jest to, że ludzie w wieku aktywnym przebywają w „stanie wyjeżdżam”. (…) Ci ludzie, którzy decydują dziś o tych wszystkich sprawach w tym kraju, doprowadzają do tego, że w pewnym momencie przyjdzie taki dzień, kiedy już po prostu reszta powie: „do widzenia, mamy was gdzieś”.
Janusz P. Waluszko: – Przecież oni już to mówią.
Zbigniew Sajnóg: – Tak, ale powiedzą to aktywnie, być może zdarzy się tak, jak się zdarzyło w Rzymie starożytnym, kiedy plebs rzymski sobie po prostu wyszedł z miasta. Słuchajcie, to jest paranoja! Spełniło się największe marzenie, ten orzeł w koronie, absolutna wolność… a człowieka już to nie obchodzi.(…)
Jedni wyjechali, wśród pozostałych są trzy podgrupy: ci, którzy kręcą tym układem, ci którzy są kręceni czyli tak czy inaczej w nim uczestniczą i ci, którzy zalegli. I nimi nawet już się nie da kręcić. Do tej pory istniała tylko opozycja tych, którzy wyjechali i tych, którzy pozostali. Teraz pojawił się trzeci stan, to są ludzie z grupy „wyjeżdżam”, ludzie którzy zrezygnowali ze wszystkiego tutaj i bardziej lub mniej konkretnie, przeważnie jednak mniej, projektują swój wyjazd. I mówią: ja za dwa lata wyjeżdżam do Australii. To nie jest nawet emigracja wewnętrzna. To jest stan permanentnego wyjazdu. Niemożność pozostania, niemożność wyjazdu. Ja osobiście też przebywam w „stanie wyjeżdżam”. Taka jest prawda.
Ci ludzie żyją tutaj i jednocześnie ich tutaj nie ma. Oni mówią tak: robicie wybory, a co z waszymi wyborami. Jak tam wam reforma idzie? Był taki eksperyment psychologiczny: dwie małpki zamykano w klatce i rażono prądem. Jedna małpka miała do dyspozycji przycisk, który pozwalał odłączyć prąd. Druga nie miała tego przycisku. Po trzech miesiącach ta, która miała przycisk zmarła, a tamta żyła dalej. Tak to się kończy, jak się komuś stworzy pozory wpływu na sytuację.
[Ariergarda narodowej kultury. Waldemar Gasper, Robert Tekieli, Janusz P. Waluszko, Paweł Konnak, Zbigniew Sajnóg. „Tygodnik literacki.” 5 – 12 maja 1991.]
Czy nie stało się to, o czym mówiłem: miliony wyjechały, epidemia depresji, masowe samobójstwa wśród mężczyzn. Masowe, to brzmi jakby błąd w sformułowaniu, ale jak określić zjawisko takiej ilości samobójstw po 5 000 rocznie? Nie chcę się powtarzać, napisałem o tym w książce.
Również w tamtym czasie, blisko dwadzieścia lat przed stwierdzeniami o kondominium opublikowałem w tygodniku ten oto epigram:
To już dobranoc.
To już po Rapallo
bawcie się chłopczęta,
po berku najważniejsza gra jest
w prezydenta.
Jak wspomniałem – przywołuję to, co mogę wykazać, że takim właśnie było. Można to sprawdzić. I – jak ma się do tego wszystkiego obraz Totartu przedstawiony przez pana Katka w Gazecie Wyborczej? I – o czym takie przedstawienie świadczy?
Gdy poznałem Bogdana Kacmajora przyjeżdżały do niego dziesiątki i setki ludzi dziennie szukając ratunku w chorobach i problemach. Działy się tam rzeczy niezwykłe, narkomani bywali uwalniani w jednej chwili od nałogu, widziałem ludzi wstrząśniętych, gdy Bogdan opowiadał im historie z ich życia, jakby z nich czytał. Doświadczyłem niezwykłej rzeczy, gdy przepowiedział, że w Ameryce Południowej spadnie na miasto góra – i to stało się tydzień później – w Wenezueli kilkanaście tysięcy ludzi zginęło pod lawiną osuwiska. Szukałem prawdy, odpowiedzi na pytania: o świat, o człowieka, o Boga – i doświadczywszy tego pomyślałem: dotąd spotykałem ludzi, którzy opowiadali mi o jakichś przekonaniach – ale oto spotkałem człowieka, który wie, nie jak wie się coś z książki.
Po różnych doświadczeniach, przejściach przystąpiłem do ludzi zgromadzonych wokół niego, ale wcale nie sprawiało to wrażenia sekty, ale raczej zdawało się wspólnotą chrześcijan żyjących z Biblią w ręku. Z czasem zaczęło się to zmieniać.
Powiem – uwierzyliśmy temu człowiekowi, ale też uwierzyliśmy, że to czego doznawaliśmy i doświadczaliśmy – rzeczy duchowych – że to pochodzi od Boga, że jest drogą prawdy. Że to, w czym bierzemy udział, jest czymś na kształt szkoły prorockiej, że poznajemy i uczymy się posługiwać darami ducha, aby umieć nieść pomoc ludziom. Byliśmy w tym oddani i pełni poświęcenia – przez to pogrążając się coraz mocniej i w jakimś sensie nawzajem się w tym podtrzymując. I z przekonaniem poddając się różnym doświadczeniom, próbom etc. Niestety było to straszną pułapką.
Nie wdaję się w szczegóły, ogólnie tylko sygnalizuję. Aby to wyjaśnić trzeba by zapewne także napisać książkę. Kilkakrotnie namawiano mnie do tego, i jeśli do tego dojrzeję, to napiszę. Nie jest łatwo dokonywać na sobie publicznej wiwisekcji. Trzeba też wiedzieć jakie to ma być, aby nie wyrządzić komuś krzywdy, nie ma być jakąś sensacją, raczej mądrym pouczeniem.
Nie znaczy to jednak, że nie mówię o tym, co przeszedłem i nie przestrzegam – owszem, tak robię. Wystąpiłem niedawno w programie TVP Ocaleni. Również znana wytwórnia filmowa przymierza się do nakręcenia filmu na kanwie tamtych wydarzeń, skupionego na doświadczeniach duchowych i problemach zależności i konsultują ze mną ten projekt.
W każdym razie – wszystko są to kwestie z dawna wiadome, zdarzenia sprzed wielu, naprawdę wielu lat. I zapewne o tych sprawach warto rozmawiać, ale zrobienie z tego wulgarnej manipulacji naprawdę dziwi – co to ma wspólnego z dziennikarstwem? Zwłaszcza w obliczu okoliczności, w jakich się to robi.
Zbigniew Sajnóg…..juz w I liceum odstawał od reszty uczniów tak zachowaniem jak i wyglądem. Trwa to dalej….
Jakaś ci cholerna mordęga wyńszła aż krwawicą rozbryzgną po ściannach katuszą zanosi w czambuł!.
Osobiście wolę na Kanarach nogmi plumpać w oceanność i rechceniem zachwyt imaginacji spijać bez napierdzianego wieczyście pode rozdeptanem.
Pozdro Galileo z Komanczy na zapalczywych wybojach przy kieracie siedzon na licho jakie