Jakby więc nie patrzeć; tak się jakoś złożyło, że w tym to roku, gdy – starszy od cara Mikołaja II zaledwie o pięć miesięcy – jego imiennik będący zarazem moim pradziadem, miał skończyć lat okrągłe sześćdziesiąt, zaszła wielość wydarzeń, jakże brzemiennych w skutki dla całego świata, a Europy w szczególności. Stanowiący właściwie preludium tych wydarzeń upadek caratu został okupiony liczbą 149 zabitych oraz około 1300-1400 rannych i poturbowanych. Większość ofiar śmiertelnych stanowili oficerowie marynarki zlinczowani przez anarchistów w bazie morskiej w Kronsztadzie. Podejrzewano ich o szpiegostwo na rzecz Niemiec z uwagi na to, że nosili niemiecko brzmiące nazwiska.

Jako, że Niemcy postrzegali działalność Włodzimierza Lenina jako czynnik destabilizujący ich przeciwnika wojennego, czyli Rosję – finansowali jego działalność wydawniczą oraz zorganizowali jego powrót ze Szwajcarii do Rosji specjalnym pociągiem jadącym przez całą Europę uwikłaną w działania wojenne. Włodzimierz Lenin wrócił do Rosji 16 kwietnia 1917 roku. W tym samym mniej więcej czasie powrócił do kraju z emigracji w USA – Lew Trocki.

Jednym ze skutków upadku monarchii było powstanie w Rosji dwuwładzy. Jednakże Rząd Tymczasowy – kierowany początkowo przez lidera konstytucyjnych demokratów, księcia Georgija Lwowa, a potem przez eserowca Aleksandra Kiereńskiego – nie zdołał podjąć decyzji o zerwaniu zawartych przez carską Rosję sojuszy i zawarciu separatystycznego pokoju z Austro-Węgrami i Niemcami. Z drugiej strony zdobyczą rewolucji lutowej było ogłoszenie powszechnej amnestii, rozwiązanie ochrany czyli policji politycznej, zniesienie kary śmierci i cenzury oraz wolność zgromadzeń. Zapowiedziano wolne wybory do Konstytuanty i zaczęto prace nad przygotowaniem reformy rolnej. Oficjalnie sprawujący władzę Rząd Tymczasowy był jednak praktycznie kontrolowany przez Piotrogrodzką Radę Delegatów Robotniczych i Żołnierskich, która ustanawiała swoje własne prawa nie informując o tym nawet Rządu Tymczasowego.

Wszystko to działo się jednak w atmosferze rozkładu rosyjskich struktur państwowych i powszechnego rozprężenia społecznego, potęgowanego działalnością rad delegatów robotniczych w miastach oraz rad delegatów żołnierskich na froncie. Lipcowe klęski armii rosyjskiej w Galicji i wcześniejsze wprowadzenie reglamentacji chleba skutkowały wzrostem społecznego niezadowolenia, co usiłował wykorzystać Włodzimierz Lenin jako przywódca bolszewików. Piotrogrodem znów wstrząsnęły demonstracje zorganizowane teraz przez bolszewików i anarchistów. Przeciwko Rządowi Tymczasowemu i zdominowanej przez mienszewików oraz eserowców Piotrogrodzkiej Radzie Delegatów Robotniczych i Żołnierskich wystąpiły zwarte oddziały żołnierzy z Twierdzy Pietropawłowskiej i marynarzy z Kronsztadu.

Rząd Tymczasowy ujawnił dokumenty świadczące o finansowaniu bolszewików przez Niemców i w atmosferze powszechnego tym faktem oburzenia – opanował sytuację siłami wiernych rządowi żołnierzy garnizonu piotrogradzkiego wspartych wojskiem ściągniętym z frontu. Partię bolszewicką zdelegalizowano, kilkunastu przywódców bolszewickich uwięziono, zaś sam Włodzimierz Lenin uciekł do Finlandii. Sytuacja wyglądała na opanowaną, ale we wrześniu doszło do tzw. puczu generała Korniłowa, który z obawy przed rewoltą bolszewicką – zażądał dymisji niektórych ministrów rządu. Wtedy to Aleksander Kiereński uznając to za próbę przejęcia władzy – wydał z arsenału tłumom 40 tys. karabinów i wzywając robotników do obrony rządu – zwrócił się także o pomoc do… bolszewików uwalniając ich przywódców uprzednio uwięzionych. Za sprawą tego posunięcia Rząd Tymczasowy utracił oparcie w korpusie oficerskim, a tym samym w jedynej sile będącej w stanie powstrzymać bolszewików konsekwentnie zmierzających do przejęcia władzy. Starając się nie stracić panowania nad sytuacją Rząd Aleksandra Kiereńskiego zdecydował się na zamknięcie bolszewickich gazet i wymienił żołnierzy garnizonu piotrogrodzkiego.

Jako, że już nie obowiązywały ograniczenia działalności bolszewików – Lenin powrócił z Finlandii. Dążył do postawienia zaplanowanego na 7 listopada II Wszechzwiązkowego Zjazdu Rad przed faktem dokonanym przejęcia władzy przez bolszewików.

Uwerturą rozpoczynającą istnienie i trwanie tego zbrodniczego systemu opartego na niebywale prymitywnej ideologii, był huk wystrzałów oddanych o świcie 7 listopada 1917 roku z dział pokładowych krążownika „Aurora”, przed ponad dwunastu laty nieźle pokiereszowanego przez Japończyków w bitwie pod Cuszimą. Krążownik stał teraz zakotwiczony w piotrogrodzkim porcie. Opanowali go zbuntowani marynarze, których zadaniem było ostrzelanie z pokładowej artylerii Pałacu Zimowego, gdzie swą siedzibę miał Rząd Tymczasowy. Jako, że na pokładzie „Aurory” nie było ostrej amunicji – raz po raz – odpalano z hukiem same tylko ładunki prochowe. Jednym słowem; było to takie sobie strzelanie na wiwat ślepakami. Jednakże huk tych wystrzałów był sygnałem dla bojówek Czerwonej Gwardii, które natychmiast podjęły próbę opanowania Pałacu Zimowego. Jednakże salwa oddana przez kadetów broniących Pałacu Zimowego z armatek polowych – skutecznie ostudziła rewolucyjny zapał czerwonogwardzistów.

W tym miejscu trzeba powiedzieć, że Pałacu Zimowego broniło zaledwie pół kompanii junkrów, czyli kadetów ze szkoły oficerskiej. Stanowili oni obsługę kilku armatek polowych. Do tego dochodziło kilkunastu Kozaków Twerskich, pluton cyklistów, ochotnicza kompania kobieca wydzielona ze składu 1. Piotrogrodzkiego Batalionu Kobiecego oraz czterdziestu inwalidów wojennych, którymi dowodził oficer poruszający się o kulach.

W tym samym czasie podporządkowane bolszewikom oddziały zajęły centralę telefoniczną, gmach poczty i mosty na Newie. Czerwonogwardziści zajmowali posterunki policji i przejmowali ich zadania.

Około południa w kierunku Pałacu Zimowego otworzyły ogień działa Twierdzy Pietropawłowskiej. Najwyraźniej jednak nie obsługiwali tych armat wyszkoleni artylerzyści, skoro z dwudziestu siedmiu wystrzelonych pocisków – jedynie dwa trafiły w patio Pałacu Zimowego. Szkody były niewielkie, gdyż jeden z tych pocisków, to nawet nie eksplodował.

Po południu, próbę szturmowania Pałacu Zimowego podjęli marynarze z Kronsztadu. Powtórzył się poranny scenariusz. Także atak matrosów został powstrzymany celną salwą polowych armatek obsługiwanych przez kadetów.

Obydwie nieudane próby siłowego zajęcia Pałacu Zimowego pociągnęły za sobą pięć ofiar śmiertelnych oraz kilku rannych. W sumie, tamtego dnia zginęło w Piotrogrodzie sześć osób. W końcu jednak Kozacy oraz kadeci ze swoimi armatkami opuścili Pałac Zimowy. Została tylko kobieca kompania oraz kilku junkrów. Wtedy do praktycznie nie bronionego już Pałacu Zimowego przyjechało samochodem dwóch bolszewików; Grigorij Czudnowski i Władimir Antonow-Owsijenko. Bezproblemowo aresztowali członków Rządu Tymczasowego. Jego premier, Aleksander Kiereński opuścił Pałac Zimowy poprzedniego dnia w przebraniu serbskiego oficera. Dopiero wówczas, po wyprowadzeniu aresztowanych ministrów wtargnęły do komnat Pałacu Zimowego zbrojne watahy Czerwonej Gwardii demolujące pałacowe wnętrza, kłujące bagnetami bezcenne obrazy i strzelające do carskich portretów. Takie działanie nazywane jest w psychologii zabójstwem per absentiam. W tym przypadku, nie sposób nie dopatrywać się – per facta concludentia – zapowiedzi wymordowania carskiej rodziny.

Szturm Pałacu Zimowego jest więc mitem stworzonym przez sowieckich propagandzistów wspieranych przez malarzy i reżysera filmowego Siergieja Eisensteina. Bo tak naprawdę, takowy szturm nie zdarzył się w rzeczywistości, a jedynie na celuloidowej taśmie. Do wieczora stolica Rosji znalazła się w rękach bolszewików. Ich przewrót w Piotrogrodzie dokonał się prawie, że niezauważalnie dla jego mieszkańców. Normalnie jeździły tramwaje, czynne były sklepy, teatry i kawiarnie…

Dla porównania trzeba powiedzieć, że nieudany pucz, jaki sześć lat potem usiłował przeprowadzić w Monachium Adolf Hitler przebiegał w zgoła innej atmosferze i pociągnął za sobą 22 ofiary śmiertelne. W tym czterech policjantów oraz 18 nazistowskich puczystów.

* * *

I pomyśleć tylko, że od opublikowania sławetnego „Manifestu Komunistycznego” nie zdołało wówczas jeszcze upłynąć pełne siedemdziesiąt lat. W pamiętnym roku 1917 znalazło się kilku takich, którzy daleko od rodzinnych stron Karola Marksa oraz Fryderyka Engelsa, zatem nie nad Renem, a nad wielkimi rzekami bezkresnego Wschodu, tj. Newą, Wołgą i Moskwą – zapragnęli praktycznie wdrażać w życie absurdalne, teoretyczne mrzonki o uszczęśliwieniu ludzkości komunizmem. Ich watażką był syn Ilji Ulianowa. Włodzimierz, kauzyperda najwyraźniej do cna sfrustrowany marnością swoich umiejętności zawodowych, nie pozwalających mu na wygranie przed sądem żadnej spośród czterech zaledwie spraw, prowadzonych przezeń w całej jego krótkotrwałej karierze adwokackiej. W tamtym to czasie, w cieniu jeszcze pozostawał ten drugi. Jego sukcesor, kaukaski rzezimieszek, co to był synem gruzińskiego szewca Wissariona. Chodzi tu oczywiście o tego niedoszłego popa z bujnymi wąsami, zawadiacko aczkolwiek zarazem dobrotliwie podkręconymi. Niewielu zapewne wie, że w czasach, gdy Włodzimierz Iljicz Uljanow całkiem jeszcze praworządnie marzył o robieniu kariery adwokackiej; Józef Wissarionowicz Dżugaszwili zajmował się akurat ograbianiem kaukaskich banków. Nie sposób nie zauważyć, że jego nisko sklepione czoło zdawało się być żywą ilustracją dawno temu już zarzuconej – antropologicznej teorii prawa karnego głoszącej istnienie osobowości przestępcy z urodzenia. Okoliczności powyższe sprawiają, że nie sposób jest wykluczyć przypuszczenia, iż ci dwaj przyszli praktycy realnego socjalizmu, mogli po raz pierwszy zetknąć się ze sobą właśnie za sprawą swoich profesji, onegdaj przez nich obydwu uprawianych. W każdym bądź razie fatalnym skutkiem tego feralnego splecenia się ze sobą życiowych dróg tych dwóch samozwańczych uszczęśliwiaczy ludzkości jest pozostawienie wspomnienia o dziesiątkach lat znaczonych posługiwaniem się zbrodniczą przemocą – dla dobra ludu pracującego rzecz jasna! Wygląda bowiem na to, że obaj tyle mądrości akurat posiąść zdołali, by w pełni zdawać sobie sprawę z faktu nieistnienia absolutnie żadnej szansy na dysponowanie jakimikolwiek argumentami społecznego oddziaływania, które byłyby w stanie skutecznie przekonać szerokie masy o słuszności ich pomysłów ideologicznych. Pozostawało im więc jedynie sianie strachu, który był w stanie skutecznie paraliżować wolę całych narodów. Taka to bowiem była ta nowoczesna metoda przekonywania mas pracujących o słuszności idei właśnie wdrażanych. Kojarzących się już na zawsze z pogardą dla człowieka, jego ducha, myśli, pragnień. Słowem – dla całej istoty ludzkiej egzystencji.

Bo o czym niby jest w stanie przekonać kogokolwiek system posługujący się takimi metodami, jak chociażby zrywanie paznokci? Czy też celowe wywoływanie odgórnie sterowanych klęsk głodu. System, usiłujący swego czasu zagnieździć się także i w naszym kraju, a potem przez całe dziesięciolecia usiłujący wmówić nam różnymi sposobami swe posłannictwo realizacji idei społecznej sprawiedliwości, lecz praktycznie zweryfikowany przecież jako system, który nawet spowodowanej przez siebie nędzy – nie był w stanie sprawiedliwie rozdzielić. System polityczny ostentacyjnie negujący cały kulturowy dorobek ludzkości i będący w stanie zaimponować jedynie sprawnością w organizowaniu różnych pochodów, masówek i defilad – ale także zsyłek, masowych rozstrzeliwań oraz deportacji całych narodów.

* * *

Nocą z 16 na 17 lipca 1918 roku, w dalekim Jekaterynburgu, położonym na Syberii, cośkolwiek znanej mojemu pradziadowi Mikołajowi z jego własnego zsyłkowego doświadczenia; w piwnicy domu należącego niegdyś do miejscowego kupca Jepatiewa, z rozkazu Jakuba Swierdłowa dokonano barbarzyńskiego mordu na rodzinie carskiej. Mikołaj II oraz pozostali zebrani w małym pomieszczeniu członkowie jego najbliższej rodziny i kilka osób ich służby zostali wystrzelani z pistoletów strzałami z najbliższej odległości. Ich ciała wywieziono do lasu, obdarto z odzieży, wrzucono do sztolni nieczynnej już kopalni rudy żelaza i na koniec oblano zwłoki stężonymi kwasami.

Bezpośrednimi sprawcami tej zbrodni nie byli bynajmniej Rosjanie, lecz dowodzeni przez Jakowa Jurowskiego, specjalnie podobierani bolszewicy z cudzoziemskim rodowodem, rekrutujący się przeważnie spośród żołnierzy armii austriackiej, wziętych przez Rosjan do niewoli podczas działań wojennych. Ten dobór nie był bynajmniej sprawą przypadku. Pilnujący wcześniej Romanowów rosyjscy bolszewicy – okazywali bowiem szacunek i współczucie dla więzionej rodziny carskiej. Więc uznano ich za element niepewny i zastąpiono cudzoziemcami. Aż trudno uwierzyć, ale niepodważalnym faktem jest, że jednym z członków tego międzynarodowego komanda siepaczy – był nie kto inny, jak tylko sam Imre Nagy, późniejszy premier Węgier i zarazem bohater pamiętnych budapeszteńskich wydarzeń z jesieni 1956 roku.

Jak powszechnie wiadomo, zwycięscy zwolennicy Janoša Kadara, z namaszczenia swoich kremlowskich protektorów sprawującego władzę na Węgrzech od momentu stłumienia antystalinowskiej rewolucji, oskarżyli premiera Imre Nagya i kilku jego towarzyszy o zdradę. Trzech czołowych przywódców węgierskiej niezgody na przymusową przyjaźń ze Związkiem Radzieckim skazano na karę śmierci.

Imre Nagy, Miklós Gimes i Pál Maléter zostali powieszeni o świcie 16 czerwca 1958 roku. A więc dziewiętnaście miesięcy po stłumieniu przez Armię Radziecką robotniczego zrywu wyrażającego dążenie do uniezależnienia się Węgier od Związku Radzieckiego. Zwłoki trzech skazańców niezwłocznie owinięto w nasączony smołą papier i twarzą do dołu zagrzebano cichcem na więziennym dziedzińcu. Tym to sposobem, bolszewicka rewolucja pożarła swoje kolejne dzieci.

W latach, jakie nadeszły po mordzie dokonanym na członkach rodziny carskiej, a więc w czasach istnienia ZSRR (na szczęście nasze całe należących już do przeszłości) Jekaterynburg przemianowano na Swierdłowsk. W ten oto sposób uczczono zbrodnię i jej sprawcę – jakże zasłużonego dla radzieckiej władzy.

Niepodważalny jest bowiem pogląd, że według wszelkich zasad prawa karnego kierowniczym sprawcą tamtego piwnicznego mordu dokonanego na rodzinie Mikołaja II Romanowa był Jakow Swierdłow.

Nie można nie zauważyć, że mord dokonany na ostatnim koronowanym władcy rosyjskim oraz członkach jego rodziny nie był niczym innym, jak tylko przysłowiową kropką nad „i”, w makabryczny sposób podsumowującą braki w umiejętności sprawowania władzy przez wielce nieudolnego Mikołaja II. Zatem masakrę carskiej rodziny w piwnicy domu kupca Jepatiewa postrzegać należy także w jej aspekcie czysto wiktymologicznym.

Przeczytaj więcej artykułów historycznych Piotra Jana Nasiołkowskiego

W schyłkowym już okresie epoki długowiecznego Leonida Breżniewa, na polecenie ówczesnego lokalnego sekretarza Komunistycznej Partii ZSRR dom kupca Jepatiewa został zburzony. Na wszelki wypadek, gdyby ktoś tego nie wiedział, to przypominam, że ów partyjny aparatczyk nazywał się Borys Jelcyn. Tak, tak. Ten sam nieżyjący już Borys Jelcyn, który kilka lat później, jako niekomunistyczny prezydent, takiej niby już demokratycznej Rosji, był jednym spośród głównych organizatorów i uczestników uroczystego pogrzebu, przez całe dziesięciolecia cichcem poszukiwanych i prawie cudem wreszcie odnalezionych, doczesnych szczątków członków carskiej rodziny Romanowów.

Nieco wcześniej, gdyż w czerwcu 1989 roku, z udziałem setek tysięcy mieszkańców Budapesztu odbył się powtórny pogrzeb Imre Nagya oraz Pála Malétera i Miklósa Gimesa. Węgrzy sprawili im pogrzeb należny bohaterom narodowym.

Analogii pomiędzy losami członków rodziny Mikołaja II Romanowa i Imre Nagya, należącego przecież do grona zabójców carskiej rodziny, przeoczyć nie sposób.

Jak z powyższego jednoznacznie wynika; Wielka Socjalistyczna Rewolucja Październikowa nie była wcale październikową, bo przecież w listopadzie ta cała zawierucha miała miejsce. I jak tylko weźmie się pod lupę te dość operetkowe, ale zarazem także barbarzyńskie wydarzenia, które rozegrały się wówczas w Piotrogrodzie, Kronsztadzie oraz Moskwie – to wielkości nijakiej się w nich dopatrzeć nie sposób. I nie było to też żadną rewolucją, zwłaszcza socjalistyczną. Był to przeprowadzony przez garstkę spiskowców zwyczajny pucz posiadający jednak trudne wówczas do przewidzenia, niezwyczajne i to całkiem nie socjalistyczne, aczkolwiek dziejowe skutki… Także na skalę międzynarodową, czego – jako naród – doświadczyliśmy również…

Piotr Jan Nasiołkowski

Fotografie ilustrujące artykuł pochodzą z prywatnego archiwum autora. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Piotr Jan Nasiołkowski jest autorem książek o tematyce historycznej „NIEDOBRY i Bombowa reedukacja” które są do nabycia w internecie, na allegro. Książki ilustrowane są niepowtarzalnymi  zdjęciami.

6 thoughts on “Wielkorewolucyjny mit całkiem niewielkiego puczu

  • Zaprawdę słuszną jest linia naszej Partii.

    Odpowiedz
  • Panie Nasiołkowski artykuł jest rzetelny tylko do momentu pańskich poglądów na temat ustroju zapoczątkowanego przez Lenina . Od tego momentu zaczyna się zmanipulowany historycznie bełkot skrajnego liberała. Gdyby zasięgnął pan trochę wiedzy wiedziałby pan , że Lenin nie podzielał poglądów Stalina a nawet na łożu śmierci przestrzegał przed nim. Gdyby nie rewolucja i socjalizm wielu ludzi nie umiałoby czytać i pisać a o studiach dla swoich dzieci mogliby tylko pomarzyć.

    Odpowiedz
    • W Polsce nie było rewolucji bolszewickiej, a ludzie nauczyli się czytać i pisać.

      Odpowiedz
    • Może i nie podzielał, ale rozkazy masowego mordowania bez względu na wiek, płeć i status społeczny wydawał i podpisywał bez zmrużenia oka. Bronienie Lenina bo był łagodniejszy niż Stalin, a może nawet miał szlachetne intencje, jest poniżej jakiejkolwiek krytyki.

      Odpowiedz
    • Tak jeszcze przyszło mi do głowy, żeby Pani Magdalena trwająca w przekonaniu o wspaniałosci realnego socjalizmu i PRL-u, przekonała jeszcze krewnych rotmistrza Witolda Pileckiego oraz generała Emila „Nila” Fieldorfa i jeszcze krewnych tych około 400 000 przesladowanych, czyli katowanych, więzionych i zamordowanych. Także niechaj Pani przekona o tym krewnych mojego kolegi z pokoju studenckiego, Staszka Pyjasa… Ten to dopiero wspaniale nauczył siie pisać… Dzięki realnemu socjalizomowi… A zamordowali go w tym PRL-u, oczywiście Kosmici! A tak się składa, że moje wszystkie córki nauczyły się pisać nie w Polsce i tuż po upadku PRL-u. Też dzięki realnemu socjalzmowi, bo ich zagrożonemu ojcu przyszło z tego „PRL- raju wszelkiej szczęśliwości” się ewakuować. Skoro tak było dobrze za tego PRL-u- niechaj Pani Magdalena wytłumaczy zrywy niezadowolenia w 1956, 1968, 1970, 1976, 1980! PRL- jako Państwo nie miało zupełnie poczuciaq obowiazku wobec swoich obywateli. Stad właśnie te eksplozje społecznego niezadowolenia Zatem niechaj Pani nie opowiada wyświechtanych frazesów o szansach społecznych awansów. Bo ja wiem, czego nie osiagnąłem właśnie z uwagi na skrępowanie bycia poddanym, a nie obywatelem. Z uwagi na istnienie Żelaznej kurtyny. PRL nikomu łaski nie robił, bo na państwie ciąży obowiązek edukowania swoich obywateli. Zatem także organizowanie bezpłatnego szkolnictwa, co – przykładowo – w Niemczech było realizowane od czasów Bismarcka, zatem na długo przed powstaniem PRL-u i realnego socjalizmu. Tyulko, ze… to0 trzeba wiedzieć wcześniej, przed przystąpieniem do pouczania innych… zwłaszcza tych lepiej od Pani wykształconych. Gdyż sposób formułowania przez Pania mysli w piśmie przekonuje mnie o tym, iż nie posiada Pani kwalifikacji do tego, by stać siuę moim uczniem chociażby. Nie jest to zadne zarozumialstwo. Wiem, co mówię. Jeżeli Pani posłucha, to w przyszłości nie będzie się Pani narażała na zwyczajną śmieszność.

      Odpowiedz
  • Wspomniany w pierwszym zdaniu artykułu mój dziadek Józef, co w żadnym wypadku nie był żadnym tam hrabią – zwykł mawiać, że chłopa nie należy uczyć pisania, bo i tak nic mądrego nie napisze. Co najwyżej; donosy będzie pisał. Treść wypowiedzi Pani Magdaleny jednoznacznie przekonuje o tym, że mój dziadek Józef Nasiołkowski miał stuprocentową rację!!

    Odpowiedz

Dodaj opinię lub komentarz.