Beztroskie życie dzieci i młodzieży zburzyła wojna, która wybuchła o świcie 1 września. Zdążyliśmy w porę wyjechać 8 km od Janowa wieczorem poprzedniego dnia i pod ostrzałem armatnim uciekaliśmy w popłochu w głąb kraju.
Ale nikt się nie spodziewał, że Niemcy tak szybko będą posuwać się naprzód i zajmować ziemie polskie. Zorganizowanej obrony faktycznie nie było, ale dorośli łudzili się, że inne państwa przyjdą nam z pomocą i razem z naszym wojskiem pokonają najeźdźcę.

Drogi były pełne wozów, pieszych ludzi z tobołami i zwierzętami. Przy naszym wozie były dwie krowy, uwiązane łańcuchami, i posuwaliśmy się bardzo wolno w tym tłumie. Zdarzało się, że polscy żołnierze spychali na bok wozy i do rowu, torując sobie swobodniejszą drogę ucieczki. Padały im konie i siłą zabrali nam lepszego konia, chociaż moja mama starała się go bronić. Mogła stracić swoje życie, bo żołnierz groził jej bronią.
W rowach piętrzyły się porzucone toboły, walizki zbyt ciężkie, psy i konie ze wzdętymi bokami, które padły z głodu i wysiłku.
Uciekaliśmy wciąż w kierunku wschodnim i zatrzymaliśmy się dopiero za Siedlcami, kiedy ze wschodu zbliżała się już armia sowiecka.

Janowo współcześnie, fot. AP-U

Kilkaset kilometrów od domu zgarnęła nas armia niemiecka. Od razu zabrali mężczyzn do niewoli. Zabrali też i naszego ojca. Obie z Marysią uwiesiłyśmy się u rąk tego oficera i, całując go po rękach, prosiłyśmy go z płaczem, żeby nam go nie zabierał, ale bezskutecznie.

Zawróciliśmy do domu, ale drogi były zapchane jeszcze wojskiem i transportem niemieckim. Unikaliśmy głównych dróg i kluczyliśmy gorszymi drogami, ale nasz wóz był przeładowany, głównie workami ze zbożem, niewielką ilością odzieży, dwie pierzyny i nas było siedmioro, a najmłodsza Tereska miała zaledwie 1,5 roku.
Ten wóz był przystosowany na parę koni, a teraz ciągnął go jeden, słabszy i zmęczony, i wciąż pod ciężarem spychany był w bok. Powoził nim teraz Stefan, który nie miał jeszcze 15 lat. Ten nasz wóz, jak tabor cygański, miał prowizoryczną budę i był naszym domem przez cały czas tej tułaczej niedoli. Czasami spaliśmy w pustej stodole. Byliśmy przygnębieni, brudni i głodni, bo nawet cały zapas chleba nam zapleśniał.

Co jedliśmy? Raz dziennie w czasie postoju, przeważnie wieczorem, były gotowane na ognisku ziemniaki wyrwane z czyjegoś pola. Po ugotowaniu przesypane były do drugiego wiadra i zalane mlekiem prosto od krowy. Jedną krowę też nam którejś nocy ukradli. Trzymaliśmy się razem z rodziną stryjka Władka i cioci Kazi, ale oni zawsze byli w przodzie, bo nie mieli tyle zboża i uwiązanej krowy, i dlatego mogli jechać szybciej.
Pod koniec podróży, ok. 50 km od domu, nasza mama rozchorowała się. Wóz kołysał się zygzakiem i wreszcie złamała się piasta w kole. Stanęliśmy na drodze, daleko od wsi. Stryjek z ciocią odjechali i nawet tego nie zauważyli.

Mama z temperaturą zostawiła nas i poszła do wsi szukać kowala i jakiegoś ratunku. Długo jej nie było i po prostu cudem znalazła jakiegoś uczciwego człowieka, który podjął się tej roboty. Trzeba było wóz rozładować, zdjąć koło i je naprawić. Mama nie mogła mu zapłacić, bo pieniądze były już nieważne, ale wynagrodziła go zbożem.
Nawet nie wiedzieliśmy, jaki to był dzień w październiku, bo straciliśmy rachubę czasu. Nasi sąsiedzi ze zdumieniem witali nas na podwórku, jak zza grobu. Sądzili, żeśmy zginęli. Nasza kotka Mruczusia witała nas z radością przeraźliwie miaucząc i skacząc nam aż do ramion. To niezwykłe powitanie wycisnęło nam łzy z oczu.
Po dwóch tygodniach powrócił nasz tatuś. Po prostu uciekł i wędrował pieszo – przeważnie nocami przez pola i lasy. Ucieszyliśmy się z jego powrotu i nareszcie odetchnęliśmy z ulgą.

Anna Pisarska-Umańska, wspomnienia mojej 93-letniej mamy, napisane przez nią osobiście

One thought on “Wrzesień 1939 we wspomnieniach mojej mamy

  • Wyciskające łzy wspomnienia , ale i dające odrobinę nadzie . Prawdziwi bohaterowie tamtych czasów dający jeszcze do dziś żywy dowód historii.
    Dziękuje za ta wspomnienie i życzę dużo zdrowia .

    Odpowiedz

Dodaj opinię lub komentarz.