Analizując przebieg działań militarnych we wrześniu 1939 roku, nie może ujść uwadze, że przez pierwsze pięć dni tamtej wojny, na północny zachód od Armii „Łódź”, toczącej właśnie z dość dużym powodzeniem niebywale zacięte walki obronne nad Widawką, stała sobie spokojnie przez nikogo nie atakowana i naprzeciw siebie nie posiadająca żadnych sił niemieckich – nasza Armia „Poznań”, dowodzona przez najwybitniejszego spośród ówczesnych polskich dowódców – generała dywizji Tadeusza Kutrzebę.
Zobrazowana na wrześniowych mapach sytuacja frontowa nasuwa myśl, że dowódca tego zgrupowania posiadał możliwość dokonania wyboru pomiędzy dwoma możliwymi do przeprowadzenia manewrami zaczepnymi. Pierwszy z nich byłby niewątpliwie bardziej ryzykowny, ale zarazem też i bardziej efektowny. A kto wie, czy także i nie bardziej efektywny. Otóż, gdyby dowodzona przez generała Władysława Bortnowskiego polska Armia „Pomorze”, walcząca z naporem dowodzonej przez generała Günthera von Kluge IV Armii „Pommern”, cofnęła się na południe i w ten sposób osłoniła prawą flankę Armii „Poznań”, wchodząc jednocześnie w obszar dzielący od siebie zgrupowania naszych dwóch armii „Modlin” oraz „Łódź”, wówczas Armia „Poznań”, przed którą nie stały żadne ugrupowania niemieckie, uzyskałaby nieoczekiwanie możliwość przekroczenia granicy III Rzeszy i marszu wprost w kierunku Berlina odległego wszak od polskich pozycji zaledwie o jakieś 200 kilometrów. Trzeba powiedzieć, że generał Tadeusz Kutrzeba wykonał nawet namiastkę tego manewru.
Mało znany jest ten wrześniowy epizod, jakim było wyparcie w rejonie Babimostu niemieckiej straży granicznej i wkroczenie polskich żołnierzy Armii „Poznań” na osiem kilometrów w głąb terytorium wroga. Oczywiście w wypadku podjęcia i kontynuowania przez Armię „Poznań” marszu w głąb niemieckiego terytorium musiałaby na północy rozpocząć za nią pościg IV Armia „Pommern” generała Günthera von Klugego, zawracając jednocześnie z kierunku swego dotychczasowego, planowanego kierunku uderzenia. Jednocześnie taki manewr zaczepny Armii „Poznań” wymusiłby – na walczącej dotychczas z Armią „Łódź” VIII Armii „Niederschlesien”, dowodzonej przez generała Johannesa von Blaskowitza – wykonanie analogicznego manewru na południowej flance frontu polsko-niemieckiego. A to wprost oznaczałoby odciążenie Armii „Łódź”, dając zarazem temu zgrupowaniu szansę na wykonanie manewru zaczepnego, polegającego na zaatakowaniu prawej flanki VIII Armii generała Johannesa von Blaskowitza – już w momencie podjęcia przez nią pościgu za dowodzoną przez generała Kutrzebę Armią „Poznań”, w spektakularny sposób przesuwającą się w kierunku Odry, a zatem także w kierunku stolicy III Rzeszy. Efektem militarnym takiego rozwoju sytuacji byłoby niewątpliwie posianie nie byle jakiego zamętu w realizacji militarnych planów skrupulatnie uprzednio opracowanych przez niemieckich sztabowców. Tego rodzaju polskie działanie zaczepne wymuszałoby na Niemcach konieczność improwizowania. Zatem wymuszałby sposób działania mentalnie zupełnie im obcy. Tym samym, taki polski manewr był niewątpliwie szansą na uniemożliwienie Niemcom konsekwentnej realizacji uprzednio opracowanego planu.
A jak powszechnie i to nie od dziś wiadomo, właśnie w stosowaniu metody planowego działania; nasi zachodni sąsiedzi są wszak niedoścignieni. I to właśnie ten sposób działania zapewniał Niemcom odnoszenie sukcesów – i to bynajmniej nie tylko na polach bitewnych.
Przeczytaj: Jak rozpętano II wojnę światową…
Podjęcie tego rodzaju operacji zaczepnej miałoby oczywiście również swoje słabe punkty. Jednym z nich byłyby trudności aprowizacyjne naszego zgrupowania, drugim zaś raczej nieuniknione niebezpieczeństwo zamknięcia Armii „Poznań” w kotle na obcym terytorium i tym samym odcięcie jej od głównych sił polskich. Najwybitniejszy niewątpliwie przedstawiciel niemieckiego korpusu generalskiego, feldmarszałek Erich von Manstein w swej książce „Verlorene Siege”, zauważa wręcz pewność skazania w tej sytuacji militarnej Armii „Poznań” na zagładę, lecz jednocześnie stawia niebywale ważkie pytanie: „Cóż lepszego mogła uczynić Polska w tamtej sytuacji, by uniknąć swej całkowitej klęski?”. Oceniając zarazem wysoko i zaiste po rycersku waleczność naszej armii, niemiecki feldmarszałek realistycznie podkreśla, że w obliczu miażdżącej przewagi Wehrmachtu, polska armia mogła walczyć jedynie o to, by zyskać na czasie, by tym sposobem umożliwić sojusznikom Polski przygotowanie i rozpoczęcie ofensywy przeciwko Niemcom.
Co więcej; niemiecki feldmarszałek Erich von Manstein podaje, że wykonania przez Armię „Poznań” takiego manewru domagali się od Polski jej brytyjscy sojusznicy. Powołuje się w tej materii na informacje uzyskane przez Abwehrę od niemieckiego agenta umiejscowionego w ówczesnych polskich kręgach rządowych. Myślę, że rządy dwóch demokratycznych wszak, ówczesnych mocarstw europejskich pilnie potrzebowały polskiej zaczepnej akcji wykonanej przez Armię „Poznań” do przekonania własnych społeczeństw o militarnej i politycznej konieczności natychmiastowego podjęcia ofensywy przeciwko III Rzeszy. Niewątpliwie, niesamowitą moc przekonywania opinii publicznej zachodnich mocarstw – musiałyby mieć prasowe nagłówki francuskich i angielskich gazet; „Polacy maszerują na Berlin!” albo „Nasz polski sojusznik zmierza do Berlina!”. Myślę, że tego właśnie czynnika, tego wytłumaczenia dla opinii publicznej i zarazem presji tejże własnej opinii publicznej zabrakło w tamtym czasie premierom Francji i Wielkiej Brytanii. Najwyraźniej, tej intencji naszych sojuszników nie potrafili odczuć i zrozumieć ówcześni polscy decydenci, którym najwyraźniej wszak obcym był demokratyczny sposób postrzegania politycznych realiów. Albowiem to przecież marszałek Edward Śmigły-Rydz był sztandarową postacią sprawujących wówczas w Polsce władzę piłsudczyków, którzy – ze swej natury niejako – odmawiali racji i słuszności poglądom innym, niźli swoje własne. Brak rozumienia przez władzę zasad funkcjonowania systemu demokratycznego i roli odgrywanej w ramach takiego systemu przez wolną prasę oraz opozycję, to wszak cecha systemu totalitarnego, ale także sanacyjnej rzeczywistości II Rzeczypospolitej. Jest bowiem oczywiste, zwłaszcza w kontekście powyższej argumentacji, że propagandowy efekt takiego, bardziej niż wielce przecież ryzykownego marszu Armii „Poznań” generała Tadeusza Kutrzeby w kierunku Berlina, niewątpliwie spowodować by musiał – na płaszczyźnie politycznej – niedopuszczenie do podjęcia 12 września przez premierów Anglii i Francji decyzji o pozostawieniu Polski jej własnemu losowi. Decyzji niebywale przecież fatalnej w swych skutkach. I to bynajmniej nie tylko dla Polski i Polaków, a także innych narodów Europy – i nie tylko Europy. Myślę, że dziś nie trzeba już chyba nikogo o tym przekonywać.
Być może, przy takim obrocie spraw nie znalibyśmy dziś pojęcia „dziwna wojna”, odnoszącego się do jesienno-zimowych działań na ówczesnym froncie zachodnim. Nie można wykluczyć również i tego, że stworzona w ten sposób sytuacja militarna oraz polityczna mogłaby pociągnąć za sobą również i ten skutek, iż Armia Czerwona nie odważyłaby się zapewne 17 września przekroczyć naszej wschodniej granicy, zwłaszcza że w myśl sojuszniczych zobowiązań Francuzi mieli Polsce udzielić pomocy najpóźniej po 15 dniach od momentu rozpoczęcia wojny. Jeśli zważy się, że Francja wypowiedziała III Rzeszy wojnę 3 września, przyjąć należy, iż na zachodnim froncie, słabiutko wszak przez Niemców obsadzonym, coś powinno drgnąć najpóźniej 18 września. Myślę więc, że w ówczesnych warunkach warto było jednak zaryzykować zagładę Armii „Poznań”, której większa część i tak przecież została zmuszona do złożenia broni, tyle że 19 września – nad Bzurą, co już przecież nie miało żadnego wpływu na poprawę militarnego ani politycznego położenia Polski.
Drugim, tym mniej spektakularnym, ale także militarnie niebywale pożądanym wykorzystaniem stojącej bezczynnie Armii „Poznań” byłoby niewątpliwie wydanie rozkazu natarcia od północy na lewą flankę VIII Armii generała Johannesa von Blaskowitza, atakującej właśnie pozycje obronne Armii „Łódź” nad Widawką. Jest wiadome, że podjęcie tego rodzaju działań sugerował marszałkowi Edwardowi Śmigłemu-Rydzowi, sam dowódca Armii „Poznań” — generał Tadeusz Kutrzeba. Bez skutku.
Przeczytaj: Wspólna defilada najeźdźców
A przecież, w zaistniałej wówczas sytuacji militarnej, ze wszech miar zasadne było właśnie wydanie rozkazu podjęcia któregokolwiek spośród tych działań zaczepnych. Ale zamiast tego, 5 września zarządzono odwrót 30. Poleskiej Dywizji Piechoty, czyli tej akurat formacji, która właśnie odparła atak nieprzyjaciela na swoje pozycje. Przy tej niejako okazji Naczelny Wódz wydał także rozkaz odwrotu Armii „Poznań”, która wtedy jeszcze nawet nie posmakowała walki, a przecież mogła wcześniej, w trakcie walk toczonych przez Armię „Łódź” nad Widawką, efektywnie współdziałać z tą armią dowodzoną przez generała Juliusza Rómmla. Pytanie o efekt militarny, a także ten polityczny niewykonanych wtedy przez Armię „Poznań” działań zaczepnych pozostaje oczywiście otwarte. W każdym bądź razie z całą pewnością gorzej by nie było, bo przecież być już gorzej nie mogło!
Chyba nie przesadzę, jeżeli zaryzykuję sformułowanie poglądu, że bierna postawa Naczelnego Wodza w dniach 4 i 5 września doprowadziła w końcu do konieczności wydania rozkazów o wycofaniu dwóch Armii „Łódź” i „Poznań” z zajmowanych przez nie dotychczasowych pozycji. Tym oto sposobem marszałek Edward Śmigły-Rydz niewątpliwie zaprzepaścił jedyną, a zarazem niepowtarzalną szansę na wykreowanie nieco innego przebiegu wrześniowej wojny obronnej 1939 roku. Ale do jakiego stopnia innego przebiegu? Któż to dzisiaj wiedzieć może…
Ale „innego” w tym przypadku oznaczać może tylko jedno – zdecydowanie bardziej dla Polski korzystnego. Nikogo wszak nie trzeba przekonywać o tym, że przecież tamtej jesieni nie mogło naszego narodu dotknąć nic gorszego, niźli to, co się nam wtedy przydarzyło…
Jedno jest pewne – podjęcie któregokolwiek z tych dwóch możliwych w tamtych warunkach wariantów działań byłoby bardziej sensownym wykorzystaniem szczupłego potencjału naszej armii. Na przeszkodzie temu stanął najwyraźniej brak koncepcji prowadzenia wojny obronnej przez Naczelnego Wodza, który potrafił jedynie wydawać rozkazy odwrotu. A to oznaczało wprost, że marnowano – i tak marny – potencjał militarny naszej armii. Jestem absolutnie przekonany o tym, że Kutuzow czy też Aleksander Wielki zrobiliby w tamtej sytuacji coś absolutnie innego, niż dowodzonym przez siebie armiom nakazał uczynić marszałek Edward Śmigły-Rydz, który najwyraźniej nie wykazał się znajomością maksymy, iż fortuna sprzyja jedynie odważnym. Sprzyja oczywiście także tym wszystkim, którzy posiedli odwagę myślenia. Więc niepodważalna jest teza, że jednej z przyczyn wrześniowej klęski należy upatrywać także w cechach osobowości ówczesnego Naczelnego Wodza naszej armii.
Zauważyć należy, że tego rodzaju działania zaczepne mogące przecież dać wówczas niewyobrażalne wprost pożytki, zarówno natury militarnej, jak również i politycznej, armia polska mogła podjąć najpóźniej września 1939 roku. Decyzje podjęte przez polskie dowództwo właśnie tamtego dnia przesądziły o nieuchronności polskiej klęski we wrześniu 1939 roku. Zauważyć należy, że odwrót znad Widawki o cały tydzień wyprzedzał datę 12 września, a więc ten feralny dzień, kiedy to wychodzący w Monachium tygodnik Völkischer Beobachter, partyjny organ prasowy NSDAP będący własnością Adolfa Hitlera, podał do publicznej wiadomości informację o zawarciu 23 sierpnia 1939 roku sojuszu ze Stalinem. Mowa tu oczywiście o podpisanym w Moskwie sławetnym pakcie Ribbentrop-Mołotow. Charakter tego przymierza jednoznacznie obrazowała dołączona do tej publikacji mapa projektowanego podziału ziem polskich pomiędzy III Rzeszę i ZSRR. Ernst Freiherr von Weizsäcker, podsekretarz Stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych III Rzeszy, bez żadnych niedomówień ocenił znaczenie sojuszu zawartego przez Hitlera ze Stalinem. Jego zdaniem, bez podpisania paktu Ribbentrop-Mołotow; rozpętanie przez Niemcy wojny – nie byłoby możliwe!
Artykuł jest na 2 podstronach przejście na kolejną podstronę poniżej.
Z dwóch premierów obecnych w Abbeville przynajmniej ChamberlaIn co najmniej z dużą dozą pewności wiedział z jaka decyzją stamtąd wyjedzie. Przecież w tym celu spotkanie zainicjował. Rano 12 września (a więc przed wylotem do Abbeville) Gamelin przygotował już odpowiednie rozkazy.
I choćby dlatego teza o wpływie, który miał na rozwój wydarzeń jakiś opublikowany w niemieckiej prasie artykuł nie jest warta funta kłaków,
Ciekawy artykuł,pozdrawiam
„marszałek Edward Śmigły-Rydz był sztandarową postacią sprawujących wówczas w Polsce władzę piłsudczyków, którzy – ze swej natury niejako – odmawiali racji i słuszności poglądom innym, niźli swoje własne. Brak rozumienia przez władzę zasad funkcjonowania systemu demokratycznego i roli odgrywanej w ramach takiego systemu przez wolną prasę oraz opozycję, to wszak cecha systemu totalitarnego, ale także sanacyjnej rzeczywistości II Rzeczypospolitej”… znajome jakieś
I na samym początku , nastąpił koniec…………
A.Poznań nie była tak duża aby wykonać takie uderzenie, jednocześnie zabezpieczając
swoje skrzydła od północy i południa. Na południu od A.Poznań była A.Łódź która już
od pierwszych godzin wojny miała problemy. Jej liczebność była nie wystarczająca w
stosunku do nacierających sił niemieckich. Tym samym, uderzenie A.Poznań w głąb
Niemiec spowodowałoby natarcie niemieckich oddziałów na nią od południa i północy.
Oddziały niemieckie nacierające od Sępólna i Więcborka wyszłyby na tyły A.Poznań.
Jedynym poprawnym rozwiązaniem byłaby decentralizacja dowodzenia, podzielenie sił WP
na fronty i oddanie dowódcom frontów pełne dowodzenie.
A.Prusy nie odegrała żadnej decydującej roli w kampanii, więc zamiast ją tworzyć, podzielić
jej siły na inne armie.Skoro wojna miała mieć charakter obronny, należało dać siłę jednostkom
obronnym.Zwiększyłoby to siły poszczególnych armii o 2-3 dywizje przeliczeniowe, a więc skupienie na kilometrze frontu byłoby korzystniejsze.
Ale to tylko jedna sugestia z tysiąca dotyczących wojny obronnej 1939.