Wiktor Niedzicki to postać kultowa. Twórca telewizyjnego programu „Laboratorium”, serii „Dzień nauki”, „Nobel dla Polaka”, „W świecie nauki” i innych. Autor książek „Tajemnice Ziemi”, „Ziemia jakiej nie znamy”, „Laboratorium Wiktora”, „Sztuka prezentacji w nauce, biznesie, polityce”.

Niezmordowany popularyzator nauki i techniki, niosący od lat kaganek oświaty do naszych domów. Zbiórka funduszy na wydanie nowej książki podsumowującej dekady pracy z kamerą stała się okazją do przeprowadzenia krótkiej rozmowy z tą niezwykłą i wybitną osobowością.

Przemysław Rudź: Pokolenie 40+ wychowało się na Pana programach telewizyjnych. „Laboratorium” osiągnęło status kultowego. Co skłoniło Pana w siermiężnych czasach PRL-u do zajęcia się popularyzacją nauki za pomocą kamery?

Wiktor Niedzicki: Lubię wyzwania. W 1975 roku trafiłem do Polskiego Radia, do Naczelnej Redakcji Programów Edukacyjnych i Popularnonaukowych. Jak to się stało, piszę o tym w swoich wspomnieniach, gdyż sytuacja była nieco zabawna.

Po kilku latach popularyzowania nauki na antenie radiowej trafiłem do „Lata z Radiem i Czterech Pór Roku”. To był zupełnie inny świat. Jazda jak na rollercoasterze. Pracowałem tam 3 lata. Mam z tego czasu wiele miłych, a czasem zaskakujących wspomnień, a także kilku przyjaciół.

W „Czterech Porach Roku” wypatrzyła mnie ówczesna szefowa redakcji edukacyjnej w telewizji. To było kolejne wyzwanie. Miałem już opanowane podstawy popularyzacji, na koncie dwie książki o tajemnicach Ziemi i wiele artykułów w prasie oraz około tysiąca programów radiowych. Teraz do dźwięku dochodził obraz. Poczułem się jak ktoś, kto dostał pudełko czekoladek. Mogłem spróbować nowego smaku.

Poprzez programy telewizyjne chciałem pokazać widzom świat nauki. Nie tylko osiągnięcia, ale także ciężką, wieloletnią pracę, często bez gwarancji sukcesu. Odbiorcy mieli zobaczyć, że badania i odkrycia odbywają się nie gdzieś tam, daleko, ale czasem za płotem sąsiedniego instytutu. Dla wielu widzów był to impuls do nauki, a czasem także do kariery akademickiej.

PR: Zawsze odnosiłem wrażenie, że takie programy jak „Sonda” i „Laboratorium”, wprowadzają pewien dysonans poznawczy wśród widzów. „Sonda” była jednym wielkim pamfletem na realny socjalizm, system kartkowy, ogólną niemożność, brak perspektyw i zacofanie technologiczne bloku wschodniego. Pan z kolei większość odcinków swojego programu zrealizował w kraju, objeżdżając placówki badawcze, firmy, zakłady i laboratoria. Pokazywał Pan, że jednak można, a Polak potrafi.

WN: Program „Sonda” pokazywał, że jesteśmy uczestnikami światowego postępu. Ja prezentowałem polskich naukowców, nasze instytuty i uczelnie. Było to spore wyzwanie. Zagraniczne materiały filmowe były piękne i kolorowe. Nierzadko przygotowywano je ogromnym nakładem środków. Ja nie miałem takich możliwości. Brakowało kamer, montaży, transportu. Również o tym napisałem w moich wspomnieniach. Dla mnie było to wyzwanie. Nie było kamer, nie było filmów, nie było montaży… Musiałem sobie z tym poradzić. Mimo wszystko chciałem pokazać, że nasi naukowcy pracują nad ciekawymi zagadnieniami. Dokonują zadziwiających odkryć. Budują ogromne maszyny dla naszego przemysłu lub budownictwa. Jednocześnie nie są doceniani. Sądziłem, że moje programy dadzą naszym specjalistom choć odrobinę satysfakcji. Czasem mówię o tym, że budowałem maleńki pomniczek ku chwale polskich naukowców.

PR: Interesuje Pana praktycznie wszystko, co nas otacza. Przyroda, nauka, technologia, kultura, filozofia. Czy jest jednak jakaś dziedzina ludzkiej działalności, której nie eksplorował Pan w swoich staraniach i przedsięwzięciach edukacyjnych, a chciałby to zrobić?

WN: Z powodu różnych ograniczeń nie mogłem w większej skali realizować programów o badaniach kosmicznych. Nie było nas stać na dalekie wyjazdy z kamerą. Owszem filmowałem badania w Wojskowym Instytucie Medycyny Lotniczej, w Centrum Badań Kosmicznych PAN i kilku innych polskich placówkach, ale dla mnie to było zbyt mało. Zresztą podobny niedosyt mam w przypadku kilku innych dziedzin. Genetyka, przemysł lotniczy, rolnictwo. Niemniej, udało się przygotować i wyemitować ponad 520 programów „Laboratorium” oraz wiele w innych seriach takich jak „Dzień nauki”, „Nobel dla Polaka”, „W świecie nauki”. Warto jednak pamiętać, że przez wiele lat przygotowywałem programy sam. Nie było zespołu, bo nie było na to środków. Trudno. Musiałem jakoś sobie radzić.

Czy próbował Pan antycypować rozwój nauki technologii na przyszłe dekady? Jednym słowem, czy Pańskie doświadczenie i wiedza mogłyby być podstawą autorskich wizji futurystycznych na wzór chociażby Stanisława Lema i innych wielkich myślicieli zatroskanych o losy naszego świata?

Rzadko próbuję wybiegać daleko w przyszłość. Obok nas dzieje się tyle rzeczy i pojawia się tyle nowości, że trudno to ogarnąć. Mam jednak tę satysfakcję, że wiele razy pokazywałem rozwiązania, które dopiero się rodziły. Prezentowałem nowości jeszcze powiązane sznurkami, plastrami, w imadłach. Dziś kupujemy je w sklepach i nie zwracamy uwagi na to, że te rozwiązania wprowadziły ogromną rewolucję w naszym życiu. Ponad 30 lat temu pokazywałem prace nad nowymi źródłami światła. Dziś są w sklepach. A super odlewy? A piany i pianki? A rozwiązania dla ochrony przeciwpożarowej? Lubię nowinki techniczne. Przez jednego z kolegów zostałem nazwany „gadżeciarzem”. Może miał rację?

Posłuchaj

PR: Zastanawiałem się kiedyś nad kwestią ewolucji technologicznej i biologicznej. Doszedłem do wniosku, że współczesny człowiek, podlegający wciąż biologicznym instynktom i uwarunkowaniom gatunkowym, w zderzeniu z tysiąckrotnie szybszą ewolucją technologiczną, staje się bezradny. Być może stąd plaga chorób somatycznych, psychicznych, które są jakby wołaniem o pomoc, która nie nadchodzi. Kiedyś uważano, że nauka znajdzie odpowiedzi na wszystkie ludzkie bolączki, ale czy to nie jest myślenie życzeniowe? Człowiek jest też przecież istotą duchową…

WN: Gorzej, że zalew nowości w nauce przypomina powódź. Specjaliści są w stanie śledzić tylko te, które pojawiają się w ich dość wąskiej branży. A inne dziedziny? W jeszcze gorszej sytuacji są osoby nieco gorzej przygotowane. Dla nich ta ilość nowości to lawina, która ich przytłacza.

Mam wrażenie, że pojawienie się różnych pseudonaukowych wyjaśnień to odpowiedź na braki wiedzy. Wiele osób nie poznało dobrze fizyki, biologii czy chemii na poziomie szkolnym. Potem, jako dorośli już nie próbowali nadrobić braków. Teraz próbują sobie objaśnić otaczający świat z pomocą prostych, tzw. „zdroworozsądkowych” mitów. Mamy zatem płaskoziemców, antyszczepionkowców, „znawców” chemtrailsów i wielu innych zjawisk. Wyjaśnienia naukowe są długie i nudne, a różni szarlatani oferują proste i efektowne podpowiedzi. Niestety, mści się też to, że przez wiele lat popularyzacja nauki była źle widziana przez wielkich uczonych. Pamiętam, jak jeden z luminarzy nauki powiedział, że popularyzacja nauki to coś takiego jak prostytucja. Zgodziłem się, że będę w takim razie … opiekunem takiego domu. Uważano, że uczeni mogą mówić tylko do elit. To lekceważenie popularyzacji mści się właśnie w postaci braku wiedzy, mści się mitami, mści się właśnie niechęcią do elit. Do tego wszystkiego doszło także lekceważenie uczonych przez kolejne rządy po 1989 roku. Dziś mamy efekty.

PR: Ogłosił Pan niedawno zbiórkę funduszy na wydanie swojej książki „Z kamerą wśród uczonych”, dokumentującej lata pracy przy produkcji Pana programów popularyzujących naukę i technikę. Mam nadzieję, że szybko uda się zebrać niezbędną kwotę. Ma Pan okazję zareklamować teraz to potrzebne i pożyteczne wydawnictwo.

Aby pomóc w wydaniu książki „Z kamerą wśród uczonych” oraz wesprzeć budowę Domu Ronalda McDonalda w Warszawie prosimy o donację: numer konta do wpłat: ING Bank Śląski SA 46 1050 0086 1000 0022 7364 4068 z opisem: Z kamerą wśród uczonych Wiktor Niedzicki dla Domu
Aby pomóc w wydaniu książki „Z kamerą wśród uczonych” oraz wesprzeć budowę Domu Ronalda McDonalda w Warszawie prosimy o donację: numer konta do wpłat: ING Bank Śląski SA 46 1050 0086 1000 0022 7364 4068 z opisem: Z kamerą wśród uczonych Wiktor Niedzicki dla Domu

Dla nas, laików świat nauki jest równie egzotyczny jak świat plemion żyjących w dalekiej dżungli. Miałem wiele okazji, by zajrzeć do instytutów i laboratoriów. Widziałem pierwsze prace nad rozwiązaniami, które po latach trafiły do szpitali, ale także do fabryk, do sklepów i do naszych domów. Podziwiałem nowe, gigantyczne narzędzia badawcze i proste urządzenia, które umożliwiały dokonywanie wielkich odkryć.

Do tego świata trafiłem z… instytutu naukowego. Szczęśliwy traf sprawił, że zacząłem pracę w Polskim Radiu. Nagle, z zupełnie innej perspektywy zobaczyłem instytuty, laboratoria i samych naukowców. Coś, co jeszcze miesiące wcześniej wydawało się oczywiste, nagle widziałem jako coś niezwykłego.

Ten egzotyczny świat pokazuję właśnie przez moje spotkania z uczonymi. Jedne były zabawne, a inne zaskakujące (dla mnie). Pokazuję inny świat.

Lubię pomagać. Jestem wolontariuszem. Przygotowałem te wspomnienia jako prezent dla Fundacji Ronalda McDonalda, która buduje Dom Ronalda McDonalda dla rodzin dzieci, które długo przebywają w szpitalu. To będzie „książka, która buduje”. Nie znajdzie się w księgarniach, a ja nie dostanę za nią nawet jednej złotówki. Pieniądze wpłacone na „Z kamerą wśród uczonych” pokryją tylko koszty druku. Większa część będzie wsparciem dla budowy Domu Ronalda McDonalda. Każdy może pomóc i otrzymać ode mnie niezwykłą pamiątkę.

Szczegóły można znaleźć na: https://www.frm.org.pl/pl/blog/ksiazka-buduje

Dziękuję za rozmowę!

Przemysław Rudź

Dodaj opinię lub komentarz.