obrączkiNadchodzi w życiu młodego (lub mniej młodego) mężczyzny taki czas, kiedy to trzeba podjąć decyzję o kapitalnym znaczeniu. Decyzja owa, nie jest do końca taka samodzielna i spontaniczna, jak to się później utrzymuje – w gronie rodzinnym lub (tym bardziej) koleżeńskim. Wielki wpływ na jej podjęcie mają osoby z otoczenia. Bliższego raczej, bo to dalsze stowarzysza jedynie kibiców.

A te bliższe otoczenie to; matka, ojciec, aktualna wybranka (hm…) serca oraz potencjalni teściowie.
Wszystkie te osoby mają jakiś interes z tego aby Cię (młody czytelniku płci męskiej) uwikłać w sytuację opiewaną przez kiepskich poetów, pisarzy czy wieść gminną.
Krótko mówiąc – w małżeństwo.

Nie wiadomo dlaczego, wszystkim przeszkadza, że jesteś wolnym człowiekiem, że panienki zrywasz jak doświadczony zbieracz winogrona, że w domu możesz bywać a nie być, że cały weekend (lub poza nim) pijesz z kolegami (też kawalerami) piwo i nie musisz się specjalnie martwić o dobra doczesne, niedoczesne i wszelkie inne.

Niby nikt, tak wyraźnie, nic nie powie, ale…

W końcu, połączone siły zbrojne, obu zainteresowanych rodzin, powodują, że zaczynasz mięknąć. Aktualna panienka, też zresztą, zaczyna ostatnio jakoś cienko miauczeć o tym, jakie to szczęście założyć to stadło i promiennym wzrokiem patrzeć we wspólną przyszłość. No i pomioty by jakieś też już mogła wykluć, bo dzieci są takie słodkie a i na starość ta szklanka wody…

Wpisana genetycznie tęsknota do przedłużania gatunku, okraszona kulturowym dodatkiem w postaci konieczności zawarcia małżeństwa (- Chcesz żeby wszyscy na ciebie palcami pokazywali? – przyszła teściowa, do córuni.) zaczyna brać górę. U niej, bo my mamy to, jakby jakoś delikatniej, wrysowane w mózg. Ona zaczyna robić jakieś fochy. Nagle, nie zawsze jest taka dostępna, jak dotychczas. A co tu dużo mówić – lubi się tę robotę…

Zaczyna się szukanie plusów dla sytuacji, która rysuje się, nieubłaganie, na horyzoncie. I tak…
Plac zabaw zawsze pod ręką, wreszcie będzie można skończyć w przewidzianym do tego otworze technologicznym a nie w prześcieradło czy inne dziwne miejsca.
Ugotowane, wyprane, posprzątane, teść fajny i przy kasie, teściowa uśmiechnięta i jakaś taka (ostatnio) miła. Matka wreszcie przestanie brzęczeć (- Ustatkował byś się już jakoś synku…), bo już łeb od tego boli.

Robimy jeszcze wywiad wśród kolegów. Kawalerowie jakoś nic mądrego nie mogą powiedzieć a żonaci robią poważne miny i głowami kiwają, zeznając coś mętnie na temat szczęścia rodzinnego.
No i oczywiście zachęcają, zachęcają…  A jakże…

W końcu zaczynasz (jak większość nieszczęśników, w twoim wieku) wierzyć, że skoro teraz jest ci z nią wspaniale, to co to dopiero będzie po ślubie. Nirwana, miód i mleko oraz kraina wszelkiej i nieustającej szczęśliwości. Przyszłość rysuję ci się tak, że w zasadzie aż się dziwisz, że do tej pory mogłeś dać radę bez tego cudownego sakramentu (lub papierka – dla tych, mniej przykruchtowych).

Tak to, niestety, działa.
Natura (… jej mać) tak jest wykombinowana, żebyś nie miał szans.

Ale, póki co – fajnie jest.
Starzy kupują ci gajer, koszulę, muszkę i czarne trepki (Jak się ubierzesz – wyglądasz jak konferansjer-ciota, na dancingu dla samotnych serc). Ona spiskuje z teściową o jakiejś sukni, której nie możesz nawet obejrzeć.
Jeszcze wieczór kawalerski, jeszcze ostatnie wódki z kumplami.
Po spowiedzi, ksiądz zadaje ci pokutę, jakby mało było tego, że się żenisz.
Żegnaj wczorajszy tułaczu – dzisiejszy żonkosiu
Potem wesele, noc poślubna (ale jazda w tej kiecce z firanek) i…

ŻYCIE.
Plac zabaw (po pewnym czasie) trochę jak z muzeum techniki.
Bachor ma nieregularny stolec i śpi (lub nie) kiedy chce.
Wygnali do roboty – trzeba wstawać o 06:00!!!
W skali ważności jesteś tuż za odciągaczem do pokarmu.
Zaczynasz rozróżniać rodzaje kup – zgroza…
Teść ma ale według niego, każdy powinien sam stawać na nogi.
Teściowa oziębiła się zdecydowanie i ma teraz wiele uwag i pomysłów (fuck!).
Mieszkanie w ramach akcji „Rodzina na cudzym” – wynajęte lub u teściów.
Rodzice się uśmiechają i mają nadzieję, że tobie będzie jednak lepiej – kochane naiwniaki.
(Resztę można sobie dopisać, z własnych doświadczeń)

A ty jedziesz na szerokiej i pochyłej drodze, zgodnie z kierunkowskazem;
OD ROCKERSA DO PAMPERSA

P.S.
Powyższe dywagacje nie są oparte na żadnym, konkretnym przykładzie.
To po prostu takie uogólnienie.

Z TOBĄ BĘDZIE INACZEJ :)

Piotr Adrian Donder

2 thoughts on “Z motyla w poczwarkę.

  • Jestem ponad 20 lat po ślubie i jakoś nie żałuję :)
    Ja akurat wcześniej byłem poczwarką :)
    Kocham swoją piękną kobietę oraz moja śliczną córeczkę.

    Odpowiedz
  • Ależ, Drogi Darku…
    Oczywiście, są wyjątki od tego schematu. Powiem więcej – ten schemat jest trochę przerysowany. Cieszę się, że masz inne doświadczenia.
    Pozdrowienia dla Małżonki :)

    Odpowiedz

Dodaj opinię lub komentarz.