Z życia Dzikiego Zachodu – „Długa jazda”, czyli spędy bydła
Rancza na Dzikim Zachodzie dzieliły się na duże i małe. Tak jak obecnie gospodarstwa mogą być wielohektarowe lub niewielkie, rodzinne. Życie kowboja nie koncentrowało się na szlaku tylko i wyłącznie, ale głównie właśnie na ranczu. Oczywiście bydło nie stało w zagrodzie koło domu, było rozproszone po mniejszym lub większym terenie i trzeba było się nim zająć.
- przeczytaj: Z życia Dzikiego Zachodu – praca i nuda
Kowboje byli stali lub najemni. Mieszkali w baraku koło głównego domu, ale często latem spali na zewnątrz – upał, smród, pchły i pluskwy. Wielu spało w osobnych szałasach. Kowboj był weterynarzem: leczył z chorób, oczyszczał rany z much i robaków, odbierał porody. Dużo się przemieszczał, bo stado nie pasło się za płotem, trzeba było je doglądać, wyłapywać chore zwierzęta, dekornizować długorogie krowy (czyli usuwać zawiązki rogów u cieląt, bo długie rogi mogły ranić innych osobników), liczyć przemieszczające się grupy, obserwować pożary, przepędzać stado z pastwiska na pastwisko w poszukiwaniu trawy. Rancza były niekiedy tak rozległe, że te codzienne czynności wymagały zaangażowania kilku osób.

Tak było latem. Zima wymagała mniej działań, często redukowano liczbę kowbojów w gospodarstwie. Ale naprawiano uprząż, kruszono lód w wodopojach, ochraniano zwierzęta przed mrozem i wilkami.
Jednak najbardziej ekscytującym, ale i męczącym okresem w ciągu roku były wiosna i jesień, bo wtedy łapano krowy, czyli organizowano spędy bydła. O spędach czasem się słyszy i teraz, i kiedyś, na czym więc polegały? Kiedyś rancza nie były grodzone i te wszystkie krówki potrafiły się rozpierzchnąć, a nawet zajrzeć do sąsiada. Gdy teren był rozległy, kowboj musiał spać pod gwiazdami, łykać kurz i spędzać w siodle od 12 do 18 godzin na dobę. Musiał te krowy zebrać, ale także posortować, oznakować i wykastrować noworodki, a w przypadku spędu wiosennego (w maju i trwało to miesiąc) wybrać okazy, które miały zostać sprzedane na północ. Spęd jesienny rozpoczynał się na początku września i również znakował noworodki urodzone latem i wszystkie, które nie zdążono wcześniej.

Ale taki spęd to cała impreza. Tereny rozległe, zwierząt dużo, więc farmerzy łączyli siły. Wybierali spomiędzy siebie jednego, który musiał zająć się organizacją. I otóż zjeżdżali się w jedno miejsce, co trwało, i tam w oczekiwaniu na siebie umilali sobie czas. Brali udział w zawodach; rzucali skakanką, rywalizowali w szybkości w rzucaniu i znakowaniu byków oraz w ujeżdżaniu dzikich koni. To był początek rodeo (rodeo to po hiszpańsku „okrążanie”).
Bywało, że na spędzie zbierało się 400 jeźdźców i 2000 koni. Potem dzielili się na grupy i tworzyli ogromne kręgi w przestrzeni. Każdy krąg kierował się do środka własnej grupy, przeczesując teren i wyłapując bydło. Taki krąg stopniowo się zacieśniał i gromadził coraz więcej zwierząt. Potem trzeba było je przejrzeć, policzyć, oznakować młode cielęta, wybrać do wywózki. Każdy właściciel odzyskiwał w ten sposób swoje stado, co w sumie trwało miesiąc.

Spędy były wyczekiwane z utęsknieniem, bo przełamywały codzienną rutynę, a najbardziej kowboje lubili przepędzanie stada już po zgromadzeniu, tzw. „długa jazda”. Z reguły to mamy na myśli mówiąc o spędzie. Opis funkcji w czasie tej jazdy będzie poniżej, a póki co zamieszczam przykład znaku wypalanego na krowach należących do Charlesa Goodnight. Przy Pioneer Plaza w Dallas (nieopodal miejsca zabójstwa Kennedy’ego) chodnik wyłożono płytami z takimi gmerkami. Charles Goodnight należy do Galerii Wielkich Sław Zachodu (Hall of Great Westerners) – to takie upamiętnienie 200 kobiet i mężczyzn Dzikiego Zachodu. Zajmuje się tym National Cowboy & Western Heritage Museum z Oklahoma City.

Goodnight był farmerem, ale zanim nim został, był kowbojem, potem policjantem walczącym z Komanczami, a jeszcze później Texas Rangerem. Jego ranczo posiadało 100 000 sztuk bydła. Ratował również bizony i wprowadził je do parku Yellowstone. Opracował damskie siodło. Jego ranczo wpisane jest do Krajowego Rejestru Miejsc Historycznych. Dom znajduje się 60 km na wschód od Amarillo. To jest północny kraniec Teksasu, blisko Oklahomy. Jest tam również barak, w którym spali kowboje. Ponieważ żona Mary Ann była nauczycielką, miejsce służyło do spania tylko nocą, w dzień było szkołą.
Po znalezieniu bydła, oznakowaniu, posegregowaniu część stada wracała do domu. Ale nie po to farmer zajmował się hodowlą, by tylko przepędzać zwierzęta z pastwiska do zagrody. Hodował, bo zarabiał. Sprzedawał. Trzeba było więc dokonać tego, co kowboje nazywali „długą jazdą” – dostarczyć krowy do odbiorców. Gdy szlaków kolejowych nie było, czasem oznaczało to długą podróż, czasem naprawdę długą. Takich szlaków spędu bydła było kilka – o tym za chwilę. Najdłuższy z nich zaczynał się w Banderze w Teksasie, gdzie byliśmy – miasteczku zasiedlonym przez polskie rodziny.

Tak więc farmer kontaktował się z nabywcami z północy i zatrudniał szefa wyprawy (trail boss). Ten boss wybierał sobie kowbojów i razem z nimi ogarniał całe stado. Często to były zwierzęta z różnych rancz. Były oznakowane gmerkami, więc wiadomo, czyje. Średnio stado liczyło 2500 sztuk (największe 10 000). Ludzie to 6-8 kowbojów, boss, kucharz i wrangler, który prowadził konie. Rozwój kolei pod koniec XIX w. spowodował, że przemieszczanie stało się szybsze. Jednak rozwój kolei to również koniec Wild Westu.
Trail boss (poganiacz) był najwyższy rangą, on był odpowiedzialny za całą przeprawę, także finansowo. Musiał umieć czytać i pisać. Musiał znać się na hodowli i być faktycznym liderem, mieć charyzmę.
- „Chuck wagon” – wóz kuchenny, kucharz miał najgorzej, bo musiał nakarmić to towarzystwo, prawie nie spał;
- „trail boss” – szef szlaku,
- „point” (pointer) – kierownik, podlegał szefowi;
- „swing rider” – trzymał stado w ryzach, by nie rozeszło się po bokach, jechał w najszerszym miejscu;
- „flank rider” – podobnie, trzymał stado w linii;
- „drag rider” – zjadacz kurzu, najgorsza pozycja, popędzał marudy;
- „remuda” – konie zapasowe;
- „wrangler” – prowadził te konie;
- czasami był jeszcze wóz z cielętami, woźnica nazywał się Mała Mary;
- „lead steer” – byk prowadzący.
Dziennie pokonywano przeciętnie ok. 24 km

Chuck wagon to mobilna kuchnia polowa, pierwszy amerykański food truck. Kucharz (cookie) był drugą pod względem ważności (zaraz po głównym poganiaczu trail boss) osobą pędzącą bydło na sprzedaż. Musiał wykarmić wszystkich kowbojów niezależnie od okoliczności. Kucharz był również pielęgniarką, ale także powiernikiem, bankierem, sędzią, mediatorem i fryzjerem.
Sam wóz został wymyślony przez wspomnianego przeze mnie wcześniej Charlesa Goodnight w 1866 r. Goodnight wziął stary wojskowy wóz dostawczy i przymocował do jego tyłu drewnianą skrzynię podzieloną na różne przegrody. Skrzynię przykrył pokrywą na zawiasach, która po otwarciu i podparciu jedną nogą mogła służyć jako stół roboczy. Zrolowaną na tym zdjęciu plandekę można było rozwinąć i służyła albo jako przykrycie wozu, albo dach podparty kijem nad tak utworzonym stołem.

W skrzyni, w tych przegródkach, jechały naczynia kuchenne i żywność – garnki, patelnie, talerze, miski, kawa, mąka, bekon, cukier, olej, sól itp. Z jednego boku przymocowana była beczka z wodą pitną, z drugiej młynek do kawy i skrzynka z narzędziami. Gorąca kawa była zawsze pod ręką. Może dlatego tak Amerykanom zostało i piją tę czarną kawę litrami, choć dla mnie to ona była byle jaka. Cejrowski też mówił, że oni piją tę słabą kawę non stop. Może dlatego łatwiej ją dostać w hotelach niż herbatę.
Najczęstszym pożywieniem była wołowina z fasolą, czasem upolowano dzika (stek, pieczenie, żeberka i gulasz). Ciastka też dobrze chodziły. Na wozie jechały też inne przedmioty: osobiste rzeczy kowbojów (ubrania, karabiny, śpiwory, pościel), lekarstwa, lasso, whisky jako pomoc medyczna i zapas suchego drewna na następny obóz.
Skąd nazwa chuck? W XVII w. w Anglii handlarze mięsem nazywali tak tańszą część tuszy wołowej, czyli karkówkę. Z biegiem czasu nazwa stała się synonimem smacznego jedzenia. Tak więc skrzynia stała się „chuck”, a cały wóz „chuck wagon”. Ba, w czasie spędu to był ich dom, ośrodek towarzyski, miejsce spotkań i wypoczynku. Cookie miał niezwykłe poważanie wśród kowbojów. Na trasie rządził trail boss, a w czasie postoju cookie. Nie znosił on przeszkadzania w gotowaniu, a kowboje biegali po okolicy i zbierali drewno, gdy tego żądał. Był dobrze wynagradzany, bo dobrego kucharza trudno było znaleźć. Dwa razy więcej niż pasterze. Wstawał dużo wcześniej przed nimi i później szedł spać.

W czasie postoju obowiązywały niepisane prawa wokół wozu. I tak każdy kowboj zbliżający się do obozowiska robił to pod wiatr. Konie nie mogły być przywiązane do koła wozu ani generalnie stać za blisko. Nie wolno było się tłoczyć wokół ognia, gdy przyrządzano posiłek. Nie było przepychania. Wszystko po to, aby nie wzbijać tumanów kurzu. Kowboje nie mogli dotykać narzędzi kuchennych ani sięgać po jedzenie bez zezwolenia cookie. Stół roboczy nie mógł być używany jako jadalny, wszyscy siedzieli na ziemi. Talerz musiał być zwrócony po jedzeniu czysty, czyli wylizany, otrzepany z resztek i taki wkładano do kadzi w celu umycia. Kowboj nie mógł wziąć ostatniego kawałka, chyba że był pewien, że reszta grupy już skończyła jeść. Jeśli podczas posiłku wstał, aby dolać sobie kawy, a ktoś krzyknął: „człowiek przy dzbanku”, to musiał napełnić wszystkie podane mu filiżanki.
Jeżeli cookie miał dobry humor, to przyrządzał deser. Zazwyczaj był to dwuwarstwowy placek z jabłkami lub suszonymi owocami.

Pozostała etykieta chuck wagon:
- Nikt nie je, dopóki cookie nie zawoła.
- Kiedy cookie woła, wszyscy przybiegają.
- Kowboje najpierw jedzą, potem rozmawiają.
- Głodni kowboje nie czekają na nikogo. Napełniają talerze, napełniają brzuchy, a potem robią miejsce, żeby maruderzy mogli napełnić swoje talerze.
- Można jeść palcami. Jedzenie jest czyste.
- Nie sięgaj po ostatnią porcję, chyba że jesteś pewien, że jesteś ostatnią osobą.
- Pozostawienie jedzenia na talerzu jest obrazą dla kucharza.
- Nie biegaj ani nie siodłaj konia w pobliżu wozu. A kiedy odjeżdżasz, zawsze jedź z wiatrem od wozu.
- Jeśli znajdziesz jakieś dobre drewno na opał, zanieś je do wozu.
- Obcy są zawsze mile widziani w wozie.

Warto wspomnieć o wranglerze, bo to kowboj opiekujący się końmi (tak, nazwa spodni pochodzi od niego). Koni szło zawsze więcej, 50-80 w zależności od liczebności stada. Każdy koń po jednym dniu pracy miał 1 lub 2 dni odpoczynku. Wrangler dbał o kondycję tych zwierząt, poił, znajdował dobre pastwisko, leczył.
Oprócz szefa całej wyprawy kowboje zmieniali się na swych pozycjach, aby ciągle ci sami ludzie nie łykali kurzu z tyłu stada. Wrażliwym momentem była noc, ktoś zawsze musiał siedzieć na warcie z koniem pod ręką – na wypadek nocnej paniki. Kowboje spali na ziemi, na ceratach, na nich koce. Gdy padał deszcz, okrywali się żółtymi płaszczami p/deszczowymi. Dlaczego żółtymi? Prawdopodobnie kolor taki się robił po uszczelnieniu naftą płótna żaglowego (tzw. tkanina plandekowa). Nawet jeśli w nocy padało, to i tak rano trzeba było wstać i spędzić w siodle kolejne 12 godzin lub dłużej.
Za dnia stado podążało za starym, poważanym bykiem z dzwoneczkiem. Albo kilkoma bykami. To byli weterani nie na sprzedaż, prowadzili stada rok w rok. Tu mamy zasłużonego byka. Charles Goodnight posiadał takiego i nazywał się Old Blue. Miał miedziany dzwoneczek i był znany w całym Teksasie i gdziekolwiek szedł. Szlak znał lepiej niż kowboje. Stada prowadził przez 8 lat i skonał na farmie w wieku lat 20.

W czasie tego krowiego przemarszu zwierzęta traciły na wadze. Rodziły się młode, co opóźniało cały spęd. Pewno dlatego przez pierwszy okres pokonywano ok. 50 km dziennie, z biegiem czasu coraz mniej, w końcówce kilkanaście. Bydło chudsze, ale coraz bardziej wartościowe. Dochodziły susze i problem był ze znalezieniem wody. Czasem burze. Czasem Indianie lub złodzieje rozpraszali stado, by ukraść co nieco. Ale noc była najgorsza pod względem paniki. Bo bydło rasy Texas Longhorn panikowało przy najbłahszym dźwięku. Wystarczył śmigający zając, toczący się kamień czy odgłos burzy i całe stado zrywało się do biegu. Jeśli wartownicy na czas nie zatoczyli koła, by je zgarnąć, to potem musieli latać za nimi po całej prerii. Czasem zajmowało to kilka dni.

Bydło teksańskie było w dużej mierze mniej lub bardziej dzikie. W czasie wojny secesyjnej dużo ich było bez opieki i namnożyło się bez opamiętania. To była rasa Longhorn Texas – długoroga, a każde poroże inne. Jej początki sięgają czasów konkwistadorów, sprowadzona została w czasie drugiej wyprawy Kolumba w 1512 i dotarła do Teksasu od strony Meksyku. Na wschodzie bydło było oswojone, grzecznie dawało się zapędzać do zagród. Te natomiast płochliwe i półdzikie. Rasa odporna na suszę i upały.

Pogłowie Longhorn z czasem malało i to tak, że w 1927 groziło to wyginięciem. Uratowała ich Służba Leśna Stanów Zjednoczonych, ale odtwarzanie stad rozpoczęło się w 1957. I tak po nitce do kłębka i byk (czy wół) został symbolem zwierzęcia stanowego w Teksasie. Wołowiny się z niego już nie jada. Raczej hoduje ze względu na rogi lub do jazdy wierzchniej albo w rodeo. Jest uznawany za część dziedzictwa kulturowego Teksasu, więc chyba jednak trudno go konsumować. Rozstaw rogów waha się między 2,60 a 3,20 m. U wołu rogi są większe niż u byka. Byk, który 140 lat temu kosztował w Teksasie 4 dolary, na końcu szlaku 40, teraz kosztuje 40 000. Rekord ceny należy do krowy 3S Danica i jej jałówki, za którą ktoś w 2017 zapłacił w Fort Worth – 380 000 dolarów.
Po przybyciu na miejsce i sprzedaniu krów kowbojom puszczały hamulce. Kąpali się, kupowali nowe ubrania, chodzili do fotografa i ruszali po saloonach i domach publicznych. Bójki, tania whisky i hazard. Stąd te końcowe miejscowości spędu nie cieszyły się poważaniem szanowanych obywateli.
Poniższa mapka pokazuje szlaki spędu bydła. Były jeszcze odnogi (choć główne są zaznaczone, szlaki pomocnicze):

1. Goodnight-Loving Trail, fioletowy- nazwa na cześć dwóch farmerów, ciągnął się od Fortu Belknap w Teksasie (początek biegł wzdłuż fragmentu dawnej trasy poczty lądowej Butterfield Overland Mail) do Wyoming. W 1867 doszło na nim do ataku Komanczów. Loving został ranny w rękę i początkowo odmówił amputacji. Gdy już jej dokonano, było za późno. Zmarł od gangreny.
2. Western Trail, żółty, najdłuższy szlak – od Teksasu po Dakotę, a kolejne rozgałęzienie poszło nawet do Kanady. Na mapce żółta kreska powinna być odrobinę na lewo od San Antonio.
3. Chisholm Trail, zielony – od Teksasu do Kansas. Biegł przez Fort Worth i Waco, początek był w okolicach San Antonio. Tym szlakiem pędziła jedyna kowbojka-farmerka.
4. Shawnee Trail, czerwony – inaczej Texas Road, z Teksasu do Missouri, najstarsza trasa, wytyczona podczas wojny meksykańskiej. Niektórzy twierdzą, że był to pierwotny szlak Indian (Szlak Szaunisów). W Missouri przechodził również przez Hannibal, miasto Marka Twaina. Krzyżował się z Chisholm w Waco.
Na mapce widać również szlak kolejowy Union Pacific. Linii kolejowych było więcej (Kansas Pacific, Southern Pacific, Atchison, Topeka & Santa Fe Railroad) i przecięcie się tych dwóch różnych szlaków, gdzie można było załadować zwierzęta do wagonów, ustanawiało nowe ośrodki handlu bydłem. Tak stało się w przypadku Chayenne w Wyoming. Te same koleje jednak przyczyniły się do upadku Dzikiego Zachodu, ale o tym za moment.
Na szlaku Goodnight-Loving nie byłam, więc go pominę.

Chisholm Trail (mówi się: czyzm) prowadził w Waco Teksas przez most Waco Suspension. Szlak rozpoczynał się nad Rio Grande lub w San Antonio, a kończył się w Kansas, gdzie miał swoje odgałęzienia. Biegł również przez Fort Worth koło Dallas i stoją tam zagrody dla bydła – koło linii kolejowej – bo gdy nadeszła kolej w 1876, wsadzano te krówki do wagonów. Fort Worth stał się wtedy najdalej na zachód wysuniętą stacją kolejową i punktem tranzytowym dla transportu bydła. Jednocześnie było to największe skupisko saloonów, sal tanecznych i domów publicznych na południe od Dodge City. Dla kowbojów, którzy pędzili bydło dalej na północ, miasto było ostatnim zetknięciem z cywilizacją. Wyżej były terytoria indiańskie.

Na Waco Suspension Bridge (w połowie drogi między Austin a Dallas) z lewej strony widać znak informujący o tym, że tutaj jest właśnie szlak spędu bydła. Nazwa szlaku jest upamiętnieniem Jessego Chisholma, szkocko-czirokeskiego kupca futer, który ten szlak wymyślił. Chisholm władał biegle trzynastoma językami indiańskimi i hiszpańskim. Do 1853 bydło było pędzone do Missouri, ale lokalni farmerzy zaczęli się buntować i je zawracać. Powodem były przynoszone kleszcze. Problemy ciągnęły się przez 6 lat, a potem wybuchła wojna secesyjna. Trasa więc w 1864 uległa zmianie.
Konflikty z Indianami były sporadyczne. Brali oni 10 centów od osoby za wkroczenie na ich tereny. Tym szlakiem podróżowała jedyna znana kobieta – Margaret Borland, trzykrotna wdowa o wielkich wpływach i wielkim stadzie. Po śmierci trzeciego męża wzięła sprawy w swoje ręce. Jeszcze za jego życia własnych krów miała początkowo 8000, ale gdy mężczyźni poszli na wojnę, po okolicy wałęsały się miliony zwierząt. I tak jej się stado powiększyło.
Margaret z trzech małżeństw miała dziewięcioro dzieci, ale sześcioro zmarło na żółtą febrę w różnych odstępach czasu. Z tą pozostałą trójką pędziła Szlakiem Chisholm. I na tym szlaku zmarła. Była to tzw. „gorączka szlakowa”, czyli zapalenie opon mózgowych.
Na jej grobie synowie napisali:
„Nasza mama
Margaret Heffernan Borland
Urodzona 3 kwietnia 1824
Zmarła 5 lipca 1873
Odeszła, ale nie została zapomniana”.
Most w Waco (Waco Suspension Bridge) był pierwszym mostem na rzece Brazos. Otwarto go na początku 1870 roku. Kłopot był z materiałami budowlanymi, bo najbliższa linia kolejowa była odległa o 160 km. Był na tyle szeroki, że środkiem mogły minąć się dyliżansy, a po bokach z jednej strony szło bydło, z drugiej ludzie. Most był płatny, ale sprzedaż hrabstwu McLennan spowodowała zniesienie opłat. Z czasem spędy ustały, jeździły samochody, ale wprowadzono zakaz w 1971 i obecnie jest dostępny tylko dla ruchu pieszego.

W Banderze w stanie Teksas zaczyna się Wielki Szlak Zachodni (Great Western Cattle Trail), zwany inaczej Old Texas Trail, Western Trail lub Dodge City Trail. Mniej sławny od Chisholm Trail, ale dłuższy i popędziło nim więcej zwierząt. Zaczynał się tutaj i przez Dodge City prowadził do Nebraski, Dakoty i Kanady. Pierwszy spęd miał miejsce w 1874, ostatni w 1894. Szlakiem przeszło od 7 do 10 mln zwierząt, przejechało nim 30 000 kowbojów.
Tutaj na zdjęciu mamy wyryty szlak Western Trail oraz gmerki, znaki własnościowe. Handel bydłem zapewniał wielki rozwój Teksasu. Karmiono poszukiwaczy złota, pionierów i całą Amerykę. Wzdłuż szlaku rozmieściło się ok. 950 rancz. Okolica Bandery obfitowała w wodę i łąki, dlatego był to dobry punkt organizowania się stad. Nazwa „Bandera” oznacza czerwoną flagę, która powiewała i głosiła, że tu jest granica między osadnikami hiszpańskimi a Indianami.
Pomnik w głębi to „Bronco Buster”. Bronco oznacza brykające zwierzę, buster to pogromca, czyli razem ujeżdżacz dzikich koni. Rzeźba jest hołdem złożonym wszystkim kowbojom rozpoczynającym swoją wędrówkę w Banderze i przemierzającym Western Trail. Trzeba sobie uzmysłowić, że Teksas jest ponad dwukrotnie większy od Polski.

Pamiątką Shawnee Trail jest grupa 49 zwierząt i 3 kowbojów w parku Pioneer Plaza w Dallas. Tak się zresztą ta inscenizacja nazywa: Shawnee Trail. Figury są trochę większe niż zwierzęta w rzeczywistości. Komuś naprawdę się chciało zadać sobie tyle roboty (Robertowi Summersowi). Pomysłodawcą był deweloper Trammel Crow, który zapragnął mieć trochę westernu w dużym mieście, nawiązując jednocześnie do jego historii. Ściśle rzecz ujmując, bydło biegnie po dawnych terenach kolejowo-magazynowych, więc zapewne gdzieś tu niedaleko były ładowane do wagonów.
Byków przybywa, co jakiś czas dokłada się kolejnego. Cały projekt był wart na początku 9 mln dolarów (tj. w 1992), z czego prawie 5 pochodziło ze środków prywatnych. Park jest drugą najczęściej odwiedzaną atrakcją Dallas, ale nie wiem, co jest pierwszą. Coby nie mówić, mnie od razu przychodzi do głowy miejsce zabójstwa Kennedy’ego, ale mają tam jeszcze jakieś duże muzeum z impresjonistami.

Szlak Shawnee (zwany również Drogą Teksańską) był najstarszym szlakiem, istniał jeszcze przed wojną secesyjną i biegł po drogach indiańskich. Prowadził do stanów Oklahoma, Kansas i Missouri. Rozgałęział się po drodze, jedna z odnóg szła do St. Louis, jedna do Hannibal.
Części szlaku obsługiwały również linie dyliżansów (poczta Butterfield Overland w latach 1857–1861). Po wybuchu wojny secesyjnej w 1861 roku teksańskie bydło nie mogło już korzystać z tej drogi. Stała się ona drogą wojskową dla obu walczących stron. Oprócz transportu zaopatrzenia i wojsk, na szlaku rozegrały się dwie bitwy – bitwa pod Honey Springs w Oklahomie (największe starcie secesyjne na terytorium indiańskim, a w obu armiach przeważali Indianie; wygrana Unii) oraz bitwa pod Baxter Springs w Kansas (niewielka bitwa, ale określana jako rzeż w Baxter Springs; zwycięstwo Konfederatów).

Czas zakończyć tę opowieść o kowbojach i Dzikim Zachodzie, choć wrócę jeszcze kiedyś do gorączki złota, strażników Teksasu, wyprawy Lewisa i Clarka, czy zakupu Luizjany. Dlaczego spędów takich, jak w XIX wieku nie ma? Może pamiętacie, co pisałam na początku, że szlaki spędów prowadziły przez kilka stanów, a rancza nie były grodzone i dwa razy w roku kowboje szukali krów po całym terenie? No, właśnie.
Obraz Frederica Remingtona, malarza Wild Westu, pokazuje, co się stało. Rancza zaczęły być grodzone drutem kolczastym. Już nie można było przepędzić bydła na większe odległości. To był koniec szerokich przestrzeni. Szlaki stały się nieprzejezdne. Dlaczego? Rasa krów longhorn miała wiele zalet: była wytrzymała, przystosowana do trudnych warunków, ale miała trochę wad: longhorn był porywczy, trochę dziki i do tego miał sporo ścięgien i kości. Jadalnego steka niewiele, a za ciężkie rogi trzeba było płacić.

Koniec XIX wieku to rozwój kolei i tą koleją przyjeżdżały ze wschodu krowy sprowadzone z Europy, które były jakościowo lepsze pod względem mięsa. I to mięso zaczęto cenić. Wypasanie tych krów na dużych przestrzeniach groziło niechcianymi krzyżówkami i ciągłymi sporami o cielęta. Dlatego cała preria pokryła się drutem kolczastym i po raz pierwszy mocno położono akcent na prawo własności. Ba, ta kolej docierała do coraz większej liczby terenów hodowlanych – tak, że nie było potrzeby gnać bydło przez miesiąc do stacji kolejowej. Kowboj nie zniknął, ale się osiedlił. Kolej przywoziła nowych farmerów tzw. gniazdowników i miasteczka się zagęściły w przestrzeni i zaludniły. (Ale gdybyście chcieli zaludnić zachodnie stany, to tam jeszcze jest dużo miejsca. Taki Wyoming to 80% powierzchni Polski, a ludzi tylko 600 000).
Trochę do tego procesu dołożyła się pogoda. Zima w 1886 była sroga. Ranczo „OS Bar” w Kansas straciło 11 000 sztuk bydła. „Circle M” – 5000 (zostało 500). A potem przyszło bardzo suche lato. To oznaczało, że kowboj musiał się przebranżowić.

Obraz Remingtona jest symboliczny i nostalgiczny – ogrodzenie biegnie w nieskończoność, a żeby przejechać, trzeba zejść z konia i otworzyć furtkę lub nawet osiedlić. Dziki Zachód przestał istnieć.
Ten stary kowboj zniknął, ale ktoś zauważył, że w tym samym momencie przeszedł do legendy. Narodził się w cyrku, pokazach rodeo, powieściach, kinie. Spocony pastuch ustąpił miejsca przystojnym i dobrze ubranym mężczyznom. Konie zostały rumakami, a colty lśniły czystością.
- eatonsranch.com
- loveexploring.com
- Free Range American
- web.archive.org/web/20090104004015/http://butchandsundance.com/players/sundance5.htm
- i inne strony amerykańskie

