Moja opinia o boksie była jak najgorsza, starcia mordotłuków pośród wycia odziczałych tłumów. Rzecz ewidentnie zła, prowadząca przecież do uszkodzeń mózgu, no nonsens, makabra, wstrętne.
Zatem nie dziwota, że na film pod tytułem „Mistrzowie” trafiłem bez intencji, po prostu zapuszczając telewizję do kolacji, co nie wynika z bierności, ale z przekonania, że nie powinienem tracić czasu, a poznawać, uważnie obserwować ludzi i świat.
No i te twarze odkształcone, te oczy błędne, zdumione po nokautach, nachodziły mnie wątpliwości czy ja to potrzebnie oglądam. A już szczególnie, gdy poczułem chwilami, jak mi się ten szał udziela, jak wciąga.
Ale co rusz pojawiały się wątki socjalne i to było interesujące, a już gdy ktoś z komentujących skrytykował programy resocjalizacji w ramach których uczy się więźniów fryzjerstwa – a oni i tak po wyjściu z więzienia nie mają szans na otrzymanie licencji, nie mogą otworzyć salonu, coś mi to przypomniało, mianowicie jak stoczniowcom w Polsce proponowano w pośredniakach do wyboru: wózki widłowe, albo tipsy. Niejako pocieszyłem się, że ten typ poczucia humoru nie jest li tylko naszą specjalnością.
Boks w Ameryce nazywany jest sportem biedoty i jak z jednej strony jest to niejako pocieszenie, że jakaś droga – dla niektórych chociaż – istnieje, by wyrwać się z czarnych dziur, ale z drugiej strony nosi to jednak znamiona nikczemności, gdy ludzie porażeni nieszczęściem mordują się na pokaz, dla zabawy ryczącej gawiedzi.
Już to film ten mnie odrzucał, już to jednak zaciekawiał, aż wreszcie nastąpiły takie ujęcia, padły takie słowa, że cały mój ustalony stosunek do tych ludzi, Tysonów i innych – rozsypał się. Najpierw intrygujący początek, gdy Mike Tyson powiedział, że gdy uświadamiasz sobie, że jesteś człowiekiem, który w uczciwej walce pokona każdego człowieka na świecie – to łechce ego. Jakoś tak powiedział. I jeszcze coś powiedział, i jeszcze, i było to coraz bardziej intrygujące. Aż wreszcie opowiadał jak umierała jego córka, czteroletnia i on czuwał w szpitalu i się modlił. I przyszło do niego wielu ludzi, by modlić się razem z nim. I oto żelazny Mike, Mike bestia, Mike tyranozaur mówi: ich dzieci też umierały, a oni przyszli modlić się ze mną, z taką szmatą (motherfucker) z kimś, kto zrobił takie straszne rzeczy, z takim nikim. Oniemiałem, łzy cisnęły mi się do oczu. Zobaczyłem pięknego człowieka, skruszone serce.
Mistrzowie. (Champs.) Scen. i reż. Bert Marcus. USA 2015. Debiut reżysera.
https://youtu.be/vKG3m2jysF8
I była scena, gdy Mike powrócił na ring – i przegrał walkę. Zdjęcia archiwalne – tuż po walce, jeszcze w ringu, Mike przeprasza, że zawiódł. Oczy ma spokojne, mówi że już tego nie czuje, że nie ma już tej determinacji, po prostu potrzebował pieniędzy na zapłacenie rachunków.
Evander Holyfield mówi: świat istnieje tylko dlatego, że sobie przebaczamy.
Ostatnio szukałem na YouTube archiwalnych walk Tysona i jego nokautów. Wszystko było tak brutalne, że nie szło tego na dłuższą metę oglądać. Po prostu ludzki walec z jednej strony rozjeżdżał ludzkie marzenia z drugiej. Potem, po kryminale, zrujnowaniu kariery i życia osobistego, Tyson zajął się hodowlą gołębi. Już ten fakt jakoś nie pasował mi do tej całej układanki. A teraz taka akcja. Szacun.
to jest najzabawniejsze, że 95 % uznających Mike’a za prymitywa nie jest w stanie mu dorównać elokwencją , wiedzą – oczywiście często bierze górę jego druga jaźń ale suma sumarum na przestrzeni lat jest uwiecznionych mnóstwo jego logicznych , sensownych analiz w różnych tematach – podkreślających tylko ten paradoks
Wydaje się całkiem ok, może warto obejrzeć