„Wesele 2” jest bardzo ważnym filmem dla nas, dla polskiej kinematografii i dla reżysera. Wojciech Smarzowski w filmie sfinansowanym z prywatnych i samorządowych środków wypowiedział się bezkompromisowo na temat polskiego antysemityzmu. Są sceny, które ściskają za gardło, na pewno do historii, być może nie tylko polskiej kinematografii, przejdzie drastyczna scena rozdzielania zwęglonej pary ofiar spalenia w stodole.

Za dużo Jedwabnego, za mało wesela albo odwrotnie.
Za dużo Jedwabnego, za mało wesela albo odwrotnie.

Nie ujmując w niczym ważności i potrzebności najnowszego obrazu Smarzowskiego i rozumiejąc zastosowany zabieg narracyjny, mieszanie i nakładanie dwóch historii nie wyszło całości na dobre. Film jest pęknięty, nie satysfakcjonuje do końca pod względem artystycznym, ale jego obejrzenie jest obowiązkiem nie tylko każdego kinomana, ale każdego zainteresowanego znalezieniem odpowiedzi na pytania o polskość – jej źródła i obecną kondycję.

Są dwie stodoły, ale czy oglądamy dwie Polski?
Akcja filmu rozwija się w dwóch porządkach czasowych. Pierwszy obejmuje lata 1939-41, drugi współczesność. Pierwszy o antysemityzmie, drugi głównie o polskim syfie z lokacją w interiorze. W obu porządkach zasadniczą rolę odgrywa przedstawiciel kościoła: przed wojną karmił polski antysemityzm, dzisiaj kontroluje całość i dba przede wszystkim o interes swój i „firmy”. Wczoraj ksiądz „religijny patriota”, dzisiaj gej, biznesmen, cynik. Film pozbawia nas złudzeń, nie ma wątpliwości co do sprawczej roli polskiego kościoła w tworzeniu kręgosłupa wartości, według których żyje naród.

„Były dwie stodoły – w jednej Polacy palili Żydów, w drugiej ich ukrywali” – ta kwestia wyrażona w filmie ma skrótowo wyrazić udział Polaków w Holokauście. Film bazuje głównie na przekazie Jana Tomasza Grossa, który w „Sąsiadach” (2001) opisuje wypadki w Jedwabnem. Gross stwierdził także, że „Polacy, którzy zasłużenie są dumni z oporu ich społeczeństwa wobec nazistów, faktycznie zabili w czasie wojny więcej Żydów niż Niemców” (2015). Śledztwo wszczęte przez prokuraturę (tzw. druga wojna o Grossa) zostało ostatecznie umorzone i wpływowemu profesorowi nie odebrano Krzyża Kawalerskiego Orderu Zasługi RP, o co wnioskowała Kancelaria prezydenta Andrzeja Dudy. Warto zapoznać się ze sprawą i uzasadnieniem decyzji tutaj.

Tak jak film próbuje poprzez hasło „dwie stodoły” uwzględnić dwoistość postaw, tak stwierdzenie o dwóch Polskach jest mocno na wyrost. Oprócz Antoniego Wilka (i to też od pewnego momentu) nie ma pozytywnych postaci wśród mężczyzn, możemy jedynie stopniować ich sk***. Wszystkie kobiety są ofiarami haniebnych, męskich zachowań. Smarzowski nie zapomina też o chwiejnej postawie Żydów polskich w stosunku do sowietów. Próba identyfikowania większości postaci ze współczesnymi postawami prawicy jest mocno na wyrost, mimo że pojawiają się flesze o narodowcach i żołnierzach wyklętych. To trochę za mało, by odbierać film jako opowieść o nowej rzeczywistości panującej w Polsce od kilku lat, bo syf, nie tylko w interiorze, narodził się dawno temu (patrz choćby pierwsze „Wesele” z 2004 r.).

Ryszard Ronczewski
„Wesele 2” jest ostatnią rolą tego wybitnego aktora charakterystycznego związanego z Gdańskiem i Trójmiastem. Gra Antoniego Wilka dzisiaj (młodym jest Mateusz Więcławek), postać kluczową, choć pierwszoplanową jest jego syn Ryszard (Robert Więckiewicz). Nestor rodu dowiaduje się w dniu wesela swej wnuczki o przyznanym mu Medalu „Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata”, odżywają w nim tragiczne wspomnienia sprzed wielu lat, zakończone spaleniem przez Polaków kilkuset polskich Żydów. Kamera początkowo patrzy na weselników oczami Antoniego, któremu coraz bardziej nakładają się dwa światy i postaci z dwóch czasów. Z czasem to już dominująca narracja, niektórzy aktorzy występują w obu rzeczywistościach, film możemy też odbierać jak oniryczną opowieść z wyobraźni nagrodzonego nestora – skojarzenia z „Weselem” Wyspiańskiego uzasadnione.  Co chwila jednak, jak po oblaniu wiadrem zimnej wody, wracamy do jednej z dwóch rzeczywistości. A do tego mnóstwo zbyt lekko zarysowanych wątków pobocznych, najważniejszy to poszukiwanie tożsamości przez Ryszarda Wilka. Ryszard Ronczewski pożegnał się z nami niezapomnianą rolą.

Za mało wesela w „Weselu”
Oglądający trailer „Dwójki” i pamiętający „heroiczne” zmagania Mariana Dziędziela z „Jedynki” mogą czuć się zawiedzeni. Wątek weselny oparty jest na skrótach, nie ma w praktyce czasu na kreacje aktorskie i konieczne rozwinięcia dla uzyskania płynności i spójności narracji. Pomysły na perypetie głównego bohatera też nie są tak oryginalne, jak można by się spodziewać. Wątek historyczny tak przesłonił opowieść teraźniejszą, że zepchnął ją na drugi plan, proporcje zostały zachwiane, film jest pęknięty. Wolałbym zobaczyć dwa filmy, osobne „Jedwabne” Smarzowskiego mogłoby stać się filmem jego życia. Niestety, mamy dwa w jednym i ani jedno, ani drugie nie jest do końca satysfakcjonujące, choć epickie momenty są.

Gdynia niepotrzebna
Najważniejszy, współczesny reżyser polski został kilka razy ewidentnie skrzywdzony przez Jury Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni (chyba najbardziej raził brak Złotych Lwów za „Dom zły”, ale i „Drogówka”, i „Kler” zasługiwały na najwyższe laury). Nie wiem, czy niechęć do festiwalu narodowego, czy stosunek do obecnych władz, spowodował brak „Wesela 2” w Konkursie Głównym gdyńskiego festiwalu. Nie wierzę w oficjalne wytłumaczenie producenta, że film nie został pokazany, bo nie został skończony. Inny ważny film w temacie, czyli „Pokłosie” Pasikowskiego, pokazano w Gdyni w wersji nieskończonej (m.in. bez kredytów), bo chciano pokazać koniecznie, bo to film ważny. Jak pokazał wynik otwarcia (ponad 133 tys. w pierwszy weekend), Smarzowski nie potrzebuje Gdyni ani dla celów promocyjnych, ani prestiżowych. „Wesele 2” miało najlepsze tegoroczne otwarcie z filmów polskich, choć, trzeba przyznać, konkurencja nie przerażała ze względu na pandemię.

Nowy Wajda? A może Kieślowski?
Próbując opisać zjawisko, jakim jest kino Wojciecha Smarzowskiego, słusznie szukamy porównań do największych w historii. Z Wajdą łączy go podejmowanie najważniejszych tematów, ale różni koncentracja. Autor „Człowieka z żelaza” miewał filmy różne, u Smarzowskiego każdy jest ważny, każdy jest krzykiem, to kino „kręcone siekierą” (z tytułu monografii Marcina Rychcika), które nie bierze jeńców. Po wyjściu z kina jesteśmy oszołomieni, filmy obrastają w memy, teksty wchodzą do klasyki polskich powiedzonek (choćby nieśmiertelne „Złote, a skromne”).

Zaskakująco bliżej reżyserowi „Róży” do fabularnych filmów Kieślowskiego. Oczywiście różnice formalne są olbrzymie, ale obaj reżyserzy są… moralistami. Tak, tak – moralistami! Obaj zadają najważniejsze pytania, ich filmy są polskie, arcypolskie i po prostu bardzo nam potrzebne.

Piotr Wyszomirski, Gazeta Świętojańska