Nie wiem, co poczuł dyrektor Europejskiego Centrum Solidarności Basil Kerski – Polak z irackimi korzeniami – kiedy z podziwu godnym refleksem zareagował na jedno słowo nieopatrznie wypowiedziane przez prezydent Gdańska Aleksandrę Dulkiewicz.
Nie wiem, co poczuli ci, których dotyczyło to słowo – sekretarz landu Berlin Sawsan Chebli i burmistrz Londynu Sadiq Khan. Ona wywodząca się z palestyńskiej rodziny przybyłej do Niemiec via Liban i od urodzenia mieszkająca w Niemczech, on londyńczyk w drugim pokoleniu pochodzenia pakistańskiego.
Wiem natomiast, że jeśli pani prezydent Dulkiewicz chciała zabłysnąć na europejskim salonie, jeśli chciała powiedzieć, jaki to Gdańsk jest światły i otwarty pod jej panowaniem (oczywiście w opozycji do ciemnogrodzkich rządów władzy centralnej), to jej „przejęzyczenie” zwróciło uwagę świata raczej na to, jak bardzo egzotyczne spojrzenie na rzeczywistość i otaczający nas świat wciąż mają niektórzy przedstawiciele naszych lokalnych „elit”. Dla nich osoba o odmiennym kolorze skóry, mniej popularnych u nas rysach twarzy jest… No właśnie, kim? Uosobionym obcym, nieznanym innym, ucieleśnionym snem niespełnionego kolonisty?
Aleksandra Dulkiewicz postanowiła przebić w poziomie żenady prezydenta Komorowskiego i póki co idzie jak burza: pic.twitter.com/WcnpvFIbBr
— Antoni Osiejuk (@aosiejuk) September 1, 2019
Nieważne, jak byście się – najbardziej otwarci z otwartych przedstawiciele „elit” – starali, w każdej chwili i w najmniej oczekiwanych sytuacjach, może wyjść na jaw, że po prostu toniecie w stereotypach i raczej nie odstajecie od tych, od których chcielibyście różnić się wszystkim. Może się okazać, że cała ta wasza otwartość, wyrażana w częstotliwości „drogich gdańszczanek i gdańszczan” na akapit kwadratowy wystąpienia publicznego, jest tylko zasłoną dymną dla waszego realnego stosunku do ludzi, do mieszkańców „waszych” miast, do wyborców.
Możliwe też, że dla was owe „drogie gdańszczanki i gdańszczanie”, „Polki i Polacy” są jedynym znanym i intelektualnie dostępnym środkiem wyrazu umożliwiającym wykazanie, jak bardzo o ludzi się troszczycie i staracie się ich równo traktować. Mnie te szlachetne zwroty trącą fałszywą nutą, niestety. I zamiast etosu równościowego czuję jakieś paternalistyczne (niech będzie, że i matriarchalne) poczucie wyższości. Tak, jakby „elity” nie wiedziały, że mają nam uniżenie służyć, a nie prowadzić nas niczym zagubione owieczki do zielonych łąk przyobiecanej obfitości.
Moim zdaniem prezydent Dulkiewicz wcale się nie przejęzyczyła. Ona powiedziała dokładnie to, co chciała powiedzieć (choć później przeprosiła za swoje słowa). Oceniła swoich gości przez dostępny jej percepcji aspekt – kolor skóry. Jak zatem pani prezydent postrzega równą, wspólną, otwartą Europę, skoro ktoś, kto ma mniej słowiańskie rysy i kolor oczu, jest dla niej egzotycznym gościem? I to nawet wtedy, kiedy z urodzenia oraz z ducha i kultury jest Europejczykiem? Jakie świadectwo swojej otwartości i europejskości dała pani prezydent Aleksandra Dulkiewicz siedząc naprzeciw Brytyjczyka i Niemki podczas debaty w ECS 1 września?
Niestety, egzotyczny sposób widzenia świata to niejedyny problem gdańskiej władzy. Drugi to kompletny brak wyczucia historycznych niuansów, a może wręcz ignorancja. Mamy z nią do czynienia nie po raz pierwszy, że przywołam sławetne słowa wiceprezydenta Grzelaka o „złym słowie Polaka przeciwko innemu narodowi”…
A co stało się tym razem? Jeśli ktoś zetknął się w Gdańsku z akcją „Portrety 1939”, to wie. Wie, bo widział twarze m.in. obrońców Westerplatte powywieszane, a to w środkach komunikacji miejskiej, a to na gdańskich latarniach. Te latarnie to miejsce mało godne, zwłaszcza jeśli pamiętamy, że Niemcy w Wolnym Mieście Gdańsku jeszcze przed wojną obiecywali powywieszać na latarniach polską załogę Westerplatte…
No i na koniec jedna rzecz, od której może należało zacząć ten tekst. Chodzi o wystąpienie prezydent Aleksandry Dulkiewicz podczas uroczystości rocznicowych na Westerplatte.
To był z jednej strony miniwykład dla naiwnych, takich, co to nie wiedzą, że wojna to zło. Z drugiej strony, pani prezydent potraktowała rocznicę wojny jako okazję do tradycyjnego przyłożenia „złemu PiSowi”. Ahistorycznie i nie licząc się z powagą dramatu, którego rocznicę obchodziliśmy 1 września, nie licząc się z koszmarem ofiar i bezmiarem totalitaryzmów, które ze te wojnę są odpowiedzialne, z okrucieństwem twórców tych totalitaryzmów, uznała że może (ach, nie wprost przecież!) przypomnieć tam na Westerplatte, 80 lat po ataku na Polskę, o wojence, jaką jej „formacja” toczy z przeciwnym obozem politycznym.
Miej umiar, znaj proporcje! – chciałoby się zawołać.
Niestety, zdaje się, że w Gdańsku byłoby to wołanie na puszczy. Tu nikt nie skorzysta z okazji, by w dniu pamięci o wojennej tragedii powiedzieć choćby jedno słowo, które połączy, symbolicznie ukaże wspólnotę. Zamiast tego mamy co najwyżej przejęzyczenia.
Paweł Ilski
Prosty dowod jak wladze troszcza sie o rownosc w kazdym wymiarze- na naprawe czy przebudowe wind przy trasie na Chelm czeka sie 4 lata.
Gdańska władza,to rasistowska władza.