Marka Piwowar Battle na stałe zagościła w trójmiejskim kalendarzu wydarzeń promujących kulturę picia piwa. W wolnej chwili pomiędzy kolejnymi zmaganiami w ramach tejże imprezy, udało się redakcji Strefy Prestiżu porozmawiać z jej twórcami, organizatorami i dobrymi duchami, którzy niezmordowanie niosą kaganek piwnej oświaty nie tylko w Gdańsku, ale daleko poza granicami regionu. Wojciech Szlosowski i Piotr Brzeziński, bo o nich mowa, podzielili się swoimi przemyśleniami na temat idei piwnych bitew, ich przyszłości i kolejnych planowanych inicjatyw.
Bitwy Piwne, czyli zmagania piwowarów domowych, na trwałe wpisały się w życie trójmiejskiej piwnej braci. Twój autorski pomysł zdobywa zresztą popularność w innych miastach. Czy to swego rodzaju plagiatowanie dostarcza Ci powodów do osobistej satysfakcji, czy też patrzysz na to jak na mniej lub bardziej cyniczne wykorzystywanie czyjegoś pomysłu dla własnych celów biznesowych?
WS: Po pierwszym sezonie bitew wiedziałem już, że pomysł jest na tyle fajny, że prędzej czy później jego mutacje zaczną się pojawiać w innych miastach. Dlatego też pięciu najlepszym lokalom w Polsce zaproponowałem organizację bitew pod wspólnym logo, co mogło w przyszłości zaowocować ogólnopolską ligą piwowarów. Lokale te wstępnie wyraziły nawet zainteresowanie tematem, jednak, jak się potem okazało, niewystarczające. Osobiście, z braku czasu i dzielących odległości, zabrakło mi też determinacji w spięciu projektu w całość. Potem, po roku czy dwóch przerwy, zaczęły powstawać coraz to nowe odmiany piwnych potyczek, a ich twórcy mają coraz większy problem ze znalezieniem synonimów słowa bitwa [śmiech]. A tak na poważnie, to mimo tego że nie wypaliła liga, jestem dumny z tego, że pomysł przyjął się w większości miast i cały czas widzę pole do wspólnego działania.
Mamy za sobą już kilka edycji gdańskich bitew piwnych. Czy na tej podstawie wyrobiłeś sobie zdanie o generalnych tendencjach, trendach smakowych, jakościowych, zainteresowaniu domowym warzeniem złocistego trunku?
PB: Zacznijmy od hasła „złocisty trunek”, tego niby synonimu piwa. Otóż wielu stylom piwa bardzo daleko do jasnożółtego koloru. Istnieją oczywiste przykłady stoutów czy porterów bałtyckich, które są czarne i wręcz nieprzejrzyste, miedziano-czerwonych belgijskich dubbli, czy koźlaków. Do tego dochodzą piwa owocowe, które przejmują część koloru akurat użytego owocu. Ale mniejsza z tym…
Tendencje, co się warzy? Generalnie trendy trochę imitują, a trochę wyprzedzają to, co warzy się w tzw. krafcie (nowofalowe browarnictwo rzemieślnicze, przyp. aut.). Dla przykładu, zeszłoroczna lipcowa bitwa rozegrała się na lekkie letnie gose, czyli słono-kwaśne piwo, które cieszy się ostatnio sporą popularnością. Na pewno nastąpił przesyt piwami mocno chmielonymi, wszelkiego rodzaju IPAmi. W zeszłym roku na 11 pojedynków, 4 rozegrały się właśnie na różnego rodzaju IPY. W tym roku jest tylko taki jeden pojedynek, ale równie dobrze te piwa mogą w przyszłym roku powrócić, bo popularne są niezmiennie. Podczas letnich bitew zawsze jest miejsce na orzeźwiającego witbiera lub hefeweizena.
Piwowarzy, oprócz stylów w warzeniu których czują się dobrze, wybierają też style ciekawe i wymagające. Zdarzyło się nam już kilka lagerów, było wspomniane kwaśne piwo (gose), coraz częściej sięgają po style belgijskie. Styl finałowy co roku jest swego rodzaju perełką. Jest to piwo przeważnie mocne, potrzebujące szczególnego traktowania, zarówno podczas warzenia, jak i degustacji. Były w finale Imperial IPA, RIS, leżakowany w dębie stout, a w tym roku barley wine (wino jęczmienne).
Piwa warzone przez piwowarów domowych są różne, od naprawdę pysznych trunków, po zdecydowanie nieudane. Myślę, że tych udanych jest jednak sporo więcej, a ich jakość z każdą edycją rośnie. Rosną także wymagania i świadomość głosujących. Coraz więcej osób zaczyna się interesować domową produkcją piwa i nie tylko piwa, gdyż jest to część ogólniejszego trendu – ludzie sami wytwarzają sery, wędliny, pieczywo (odnośnik do wywiadu z Arturem Nowickim). Widać to po nowych nazwiskach uczestniczących w naszej zabawie. Oczywiście są też weterani, którzy starają się uczestniczyć w niemal każdej edycji od początku bitew.
Okazuje się, że domowe warzenie piwa dla niektórych staje się przepustką do zawodowego piwowarstwa i zatrudnienia w nowo powstających browarach restauracyjnych. To chyba niespodziewana wartość dodana piwnej rewolucji w naszym kraju?
PB: Czy niespodziewana? W obliczu mnogości piwowarskich inicjatyw oczywistym staje się, że ktoś musi w tych inicjatywach piwo warzyć, a gdzie łatwiej znaleźć piwowara, który ma jakieś doświadczenie (przeważnie tylko domowe, do warzenia w większej skali i tak trzeba się „przestawić”) i przede wszystkim zapał, niż wśród piwowarów domowych? Praca, która wyrasta bezpośrednio z naszego hobby, to chyba ideał dla większości. A wartość dodana? Na pewno, piwowarzy domowi to ludzie bez zasad i ograniczeń [śmiech]. Wyciągają z zakamarków internetu czy bibliotek zapomniane style, próbują ciekawych dodatków, połączeń, ale potrafią także uwarzyć przykładowo proste piwo do zaspokajania pragnienia letnim ciepłym popołudniem.
Jak oceniasz przyszłość kolejnych edycji Piwowar Battle? Zapewne jest wiele pubów, które chciałyby gościć u siebie imprezę tego formatu? Na ile oceniasz potencjał tej imprezy w sensie naturalnego wyczerpywania się z czasem jej formuły?
PB: Powiem krótko. Będzie coraz więcej coraz ciekawszych i lepszych piw, coraz więcej osób będzie chciało spróbować swoich sił i poddać ocenie swoje trunki. Co prawda istnieje sporo piwowarskich konkursów, na które piwowar może wysłać swoje piwo i oczekiwać profesjonalnej oceny, ale i tak wiadomo, że najważniejsza opinia pochodzi od konsumentów. A czy formuła się wyczerpie? Oby nie.
Można, nie bez przesady, uznać, że Wojciech Szlosowski jest jedną z kluczowych postaci nowoczesnego marketingowego podejścia do piwnych i okołopiwnych przedsięwzięć w tym kraju, zwłaszcza jeśli mówimy o browarach mniejszych, restauracyjnych, czy kontraktowych. Bitwy Piwne, Chmielaton, Chmielogród i inne mniejsze inicjatywy, są głównie Twoją zasługą. Co skrywa się nowego w zakamarkach Twojej wyobraźni?
WS: Czasami aż sam się boję tam zaglądać, żeby jakiś genialny pomyśl nie pochłonął mnie bez reszty [śmiech]. Oprócz rozwoju istniejących imprez i pilotażu paru pomniejszych, rzeczywiście nie byłbym sobą gdybym nie próbował powołać do życia nowych pomysłów. Biorąc jednak pod uwagę, że niektóre mogą być również wykorzystane gdzie indziej, chciałbym chociaż być ich prekursorem dla własnej satysfakcji. Stąd za wiele nie mogę powiedzieć, zanim nie ujrzą one światła dziennego.
Rozmowę prowadził i zanotował Przemysław Rudź